Siedem lat. Tyle czekał Jurgen Klopp, by wygrać drugi finał w poważnym futbolu. Po drodze przylgnęła do niego łatka trenera, który nie potrafi wygrywać. Owszem, niemiecki szkoleniowiec zawsze uchodził za wielkiego fachowca, ale takiego jakby to powiedzieć… Pechowego. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że do finału z Tottenhamem przystępował jako gość, który sześć poprzednich decydujących potyczek przegrał? Tym samym 51-latek wczoraj nie tylko wygrał Ligę Mistrzów, ale udowodnił przesądnym kibicom, że potrafi triumfować.
Nie powiemy, że zapomnieliśmy o wygranym finale Jurgena Kloppa sprzed siedmiu lat, bo akurat nam trudno o nim zapomnieć. Borussia Dortmund z trzema Polakami w składzie ograła Bayern Monachium w finale Pucharu Niemiec. A tak właściwie to zmiażdżyła, ponieważ podopieczni obecnego trenera Liverpoolu do siatki trafili aż pięć razy, na co Bawarczycy odpowiedzieli tylko dwoma golami. Wielki był to mecz naszych rodaków – asysta Łukasza Piszczka, dwie asysty Kuby Błaszczykowskiego i wreszcie hat-trick Roberta Lewandowskiego. Wówczas Dortmundczycy wygrali swój pierwszy dublet w historii klubu, a przed 44-letnim szkoleniowcem ze Stuttgartu rysowała się świetlana przyszłość.
I taka w sumie była, jeśli spojrzymy na to z tej strony, że nie liczy się tylko cel, ale także droga jaką trzeba było przebyć. Co prawda od tamtego czasu Jurgen Klopp – poza dwoma Superpucharami Niemiec – już nic nie wygrał, ale praktycznie w każdym sezonie był blisko triumfu.
2013 rok – Jurgen Klopp z Borussią Dortmund przegrywa w finale Ligi Mistrzów.
2014 rok – Jurgen Klopp z Borussią Dortmund przegrywa w finale Pucharu Niemiec.
2015 rok – Jurgen Klopp z Borussią Dortmund przegrywa w finale Pucharu Niemiec.
2016 rok – Jurgen Klopp z Liverpoolem przegrywa finały Ligi Europy oraz Pucharu Ligi Angielskiej.
2018 rok – Jurgen Klopp z Liverpoolem przegrywa w finale Ligi Mistrzów.
Co tutaj wiele mówić… Chyba każdy zacząłby myśleć, że jest pechowcem. Sześć przegranych finałów – dwie Ligi Mistrzów. A żeby tego było mało szalona liga w tym sezonie, która pomimo uzbierania 97 punktów skończyła się kolejną porażką. Wystarczy powiedzieć, że dorobek punktowy Liverpoolu był najlepszym w historii TOP 5 lig Europy, jeśli chodzi o wicemistrza kraju.
Z całą pewnością sam Klopp musiał być sfrustrowany rok po roku, ale nadal wierzył, że wreszcie los się odwróci: – Pytasz mnie czy moja kariera jest pechowa? Moim zdaniem nie jestem przegrany. Tak naprawdę od siedmiu lat kończę sezon w różnych finałach. Czyli wychodzi na to, że jestem rekordzistą, jeśli chodzi o wygrywanie półfinałów.
– Mogłoby być gorzej, ale oczywiście mogłoby być też lepiej. Jeśli to faktycznie ja byłbym problemem sześciu przegranych finałów z rzędu, to musielibyśmy się martwić. Ale spójrzcie choćby na zeszły rok, w którym przegraliśmy przez niesamowitego gola Gretha Bale’a i dwie bramki, których w normalnych okolicznościach się nie traci – dodał niemiecki szkoleniowiec.
Trudno nie zgodzić się z Kloppem, gdyż mecz z Realem Madryt faktycznie zawalił Loris Karius. Blisko innego rozstrzygnięcie 51-latek był także w 2013 roku, gdy Borussia w ostatnich minutach regulaminowego czasu gry dała sobie wcisnąć bramkę. Tak właściwie wówczas zawiniła niemal cała linia defensywna, bo Subotić, Hummels i Piszczek najpierw pozwolili Mandżukiciowi odegrać piłkę do Robbena, by ten następnie wcisnął się pomiędzy nich i pokonał Weidenfellera. Bayern triumfował, a charyzmatyczny trener zaczął swoją drogę usłaną porażkami.
Jedną z nich zaliczył jeszcze w Europie – przegrany finał Ligi Europy z Sevillą był mimo wszystko porażką na własne życzenie. „The Reds” w pierwszej połowie stłamsili Andaluzyjczyków i mogli ten mecz bardzo szybko zamknąć, ale nie potrafili tego zrobić. Po przerwie Sevilla nie tylko nawiązała walkę, ale spokojnie wygrała kolejny finał w Lidze Europy. Tym razem w rolę Lorisa Kariusa wcielił się Alberto Moreno, który przez ekspertów został uznany za głównego winowajcę klęski Liverpoolu.
Co prawda wczoraj Liverpool wygrał w miarę łatwo z Tottenhamem. Bardzo szybko zdobył bramkę, która ustawiła mecz, a następnie w końcówce dołożył drugą. Emocji wiele więc nie było, jeśli porównamy wczorajsze starcie do tegorocznych półfinałów, ale dla Jurgena Kloppa ten z pozoru nudny mecz stał się jednym z najważniejszych w karierze.
– Wygranie Ligi Mistrzów jest zdecydowanie lepszym uczuciem niż otarcie się o zwycięstwo. W tej chwili czuję tylko ulgę. Niezmiernie jestem zadowolony z tego finału ze względu na wszystkich naszych zawodników i kibiców. Najmocniej jednak czuję ulgę – powiedział Jurgen Klopp po meczu.
Cóż, wygląda na to, że Liverpool posiada wreszcie trenera, który nie tylko jest znakomitym fachowcem, ale także zwycięzcą. Oczywiście jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, iż na Anfield pracuje obecnie jeden z najlepszych szkoleniowców na świecie. I jeśli przy swojej fachowości będzie miał szczęście, istnieje spora szansa, że Liverpool rozpoczął wczoraj jeden z najpiękniejszych etapów w historii klubu.
Fot. NewsPix