Jodłowiec wykopywany do rezerw obu łódzkich klubów. Jodłowiec toczący heroiczne czwartoligowe boje z LKS-em Gomunice, Ekologiem Wojsławice i Omegą Kleszczów. Jodłowiec na zesłaniu w Głownie, gdzie tworzył linię defensywną… z dwoma innymi późniejszymi kadrowiczami. Jodłowiec z zerowym zaufaniem Stefana Majewskiego.
Szlak kariery Tomasza Jodłowca wiódł przez Łódź, gdzie mało nie została pogrzebana.
***
2004 rok, SMS Łódź to czołowy dostarczyciel talentów w Polsce, taką ma markę, takie ma wyniki. SMS Bielsko-Biała to – przynajmniej pod względem renomy – trzy półki niżej, dlatego nastoletni Jodła wyrusza na podbój Miasta Włókniarzy.
Mirosław Dawidowski: – Trafił do nas do szkoły, treningi łączył z liceum. Uczył się nieźle, choć na pewno nie miał samych piątek – to nie był jakiś prymus, ale zdawał do kolejnych klas bez problemu. Nie było z nim żadnych kłopotów wychowawczych, kompletnie. To był chłopak… wzór za dużo powiedziane, ale na pewno można go wskazywać, że człowiek taki, na którym można było polegać.
Grał w zespole, który występował w lidze wojewódzkiej juniorów. Wyróżniał się dużymi parametrami fizycznymi, solidnością i motoryką. Ale to nie był taki zawodnik, że siadam na meczu SMS-u i mówię: aha, tego biorę, bo on się wyróżnia. Nie, był jednym z wielu. Na kadrę z SMS-u jeździli inni, z jego rocznika bodajże czterech.
Jodłowiec nigdy nie zagrał w żadnej z młodzieżówek. Anglicy powiedzieliby: „late bloomer”. To trochę casus Roberta Lewandowskiego, który zauważony przez juniorskich selekcjonerów został dopiero wtedy, gdy pokazał się w seniorskiej piłce.
Niemniej Jodła w sezonie 04/05 dostaje swoją wielką szansę: angaż w Widzewie Łódź. RTS akurat w totalnej rozsypce. Z zespołu, który jeszcze kilka lat temu potrafił nastraszyć Borussię Dortmund, nie zostało zupełnie nic. Tonący w długach klub rok wcześniej spadł z Ekstraklasy. Rywale nie omieszkali im zaintonować „Co ja widzę, co ja widzę, widzę Widzew w II lidze„. Ówczesnemu Widzewowi, kojarzonemu po dziś dzień z zaciągiem Brazylijczyków wątpliwej jakości, gola strzelił wówczas nawet Artur Boruc.
Wokół zadłużonego po uszy klubu kręci się nawet Mirosław Stasiak, gotowy wejść ze swoimi pieniędzmi z Piłsudskiego i – zapewne – kupić sobie pozycję dżokera wchodzącego na ostatnie minuty. Sytuacja finansowa była dramatyczna, tak o niej opowiadał Tomasz Łapiński:
Tam zraziłem się bardzo do pracy trenerskiej. Klub funkcjonował bez grosza. Grajek przyjeżdżał co parę tygodni z walizką pieniędzy, a pod gabinetem ustawiała się kolejka, od sprzątaczek po piłkarzy. On stawał i się zaczynało: ty masz tyle, a tobie nie dam nic. A ty, durniu, to przyjdź później. „Dureń” było określeniem żartobliwym, pieszczotliwym, ale ja się czułem zażenowany sytuacją. Kolejka jak po jałmużnę. Połowie nic nie płacił, innym rzucał ochłapy. Ludzie pracowali przy klubie non stop, a nie mieli ani wynagrodzenia, ani szacunku. Straszne. Potem przychodził na trening, zmieniał plan treningowy, zarządzał gierkę, przebierał się i wchodził do gry. Dramat. Ale z drugiej strony był jedynym, który dostarczał do klubu jakiekolwiek pieniądze. Babrać się jednak w czymś takim? Wolałem powiedzieć dziękuję bardzo.
Upadający klub w II lidze pomaga ratować Zbigniew Boniek, który ściągnął do klubu Wojciecha Szymańskiego, wcześniej dobrodzieja Świtu. Trenerem zespołu został Stefan Majewski. Kadra latem była klejona na kolanie. Roszady będą tak wielkie, że barwy Widzewa w tym sezonie będzie reprezentować blisko czterdziestu zawodników. W kadrze Widzewa ostatni raz znajdzie się Tomasz Łapiński. Tu ostatnie polskie tango zaliczy Radosław Michalski, tu buty na kołku zawiesi Michał Probierz. Ale obok nich będą tacy piłkarze jak Pascal Ekwueme, Artur Lemanowicz, Tomasz Kościukiewicz, Michał Lewandowski, Frank Eghevareba, Nowozelandczyk Nathan Caldwell.
Widzew w pierwszych kolejkach zbiera baty. Tylko w tych kolejkach na boisku pojawi się Jodła, sprowadzony latem w ramach szeroko zakrojonych posiłków z SMS-u. Obok niego ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego do RTS-u trafił Daniel Fabich, który pięknie zadebiutował.
Rafał Pawlak, nestor tamtej kadry Widzewa: – Na pewno rzucała się u niego taka twardość w grze, ale zarazem był postrzegany jako bardzo spokojny, wręcz cichy, wycofany. Wyciągnąć od niego jakiekolwiek słowo – niemożliwe. Po cichutku swoje robił, młody był, musiał budować swoją pozycję. Cechy charakterologiczne miał takie, że raczej wolał przemawiać na boisku niż w szatni. Na boisku nie kalkulował, zostawiał całe serce. Nie był zawodnikiem brylującym, ale dawał z siebie dwieście procent zaangażowania.
Piotr Kuklis, kolega po juniorze, wówczas powoli dobijający się do pierwszego zespołu: – Nie zapowiadał się na takiego zawodnika, jakim został. Na pewno był jednak tytanem pracy. To każdy potwierdzi. Jodłowiec to jeden z najlepszych dowodów na to, że pracą i jeszcze raz pracą można daleko zajść. Jako człowiek był skoncentrowany na tym, żeby coś osiągnąć. Trenował więcej niż inni, zostawał po zajęciach, pracował nad tym, czego mu brakowało, chodził na siłownię, choć już wtedy fizycznie był mocny. Wiem, bo niejednokrotnie zostawaliśmy po zajęciach razem, choć pracowaliśmy nad innymi kwestiami. Prywatnie sympatyczny chłopak, bardzo spokojny. Na pewno nie chodziliśmy razem regularnie na obiady, ale miało się uczycie, że jakby trzeba było, to na pewno by pomógł w potrzebie.
Stefan Majewski jednak zupełnie nie wierzy w Jodłowca. Młody ląduje na ławie. Pewnego razu na mecz do Łodzi przyjeżdża spod Żywca cała rodzina młodzieżowca. Wszyscy namawiali Majewskiego, by dał Jodle chociaż minutę. Stefan się nie zgodził. Potem wyrzucił Jodłowca do czwartoligowych rezerw. Późniejszy ćwierćfinalista Euro grał z Gomunicami, przegrywał z Wojsławicami, pomagał uratować remis z Omegą Kleszczów.
Źródło: Widzewiak.pl
Rafał Pawlak: – Z perspektywy pomyłka trenera. Nie dostrzegł tego potencjału w Tomku. Wiadomo jednak, że dziś mówimy o ukształtowanym piłkarzu, a Tomek później poszedł bardzo do przodu w wielu aspektach.
Zimą Majewski rezygnuje z Jodłowca. Ten może wrócić do SMS-u. Załatwiają mu wypożyczenie do Gosso Stali Głowno, trzecioligowca – zawsze to poziom wyżej niż rezerwy Widzewa.
Jacek Perzyński, autor książki „Smolar. Piłkarz z charakterem”, ekspert od historii łódzkiej piłki: – Ówczesny sponsor, pan Daniel Goszczyński, był właścicielem firmy Gosso, produkującej napoje wyskokowe. Nawet dodano przez to człon „Gosso” do nazwy, choć zawsze to była Stal. Klub miał spore ambicje, przewinęło się w tamtych latach przez jego barwy wielu ciekawych piłkarzy, by wymienić Andrzeja Michalczuka, Zbigniewa Wyciszkiewicza, a przede wszystkim Mirosława Myślińskiego. Miał pieniądze, mógł wejść wyżej, ale wtedy pan Goszczyński został wciągnięty do sponsorowania ŁKS-u. Stal funkcjonowała trochę jak klub filialny. Kto się wyróżniał w Stali, szedł do Łodzi, kto z ŁKS-iaków po kontuzji potrzebował dojść do formy, schodził do Głowna.
Tuż po awansie do III ligi Głowno skończyło na piątym miejscu, z minimalnymi różnicami punktowymi do zespołów awansujących. Ten awans mógł być. Później trochę się to pokomplikowało, koncepcje były różne. Najpierw zaplecze ŁKS-u, później, gdy się z ŁKS-em zaczęły psuć relacje, ktoś doradził, żeby sprowadzić z Afryki w ciemno grupę dwudziestu piłkarzy, bo na pewno znajdzie się wśród nich ktoś, kto zrekompensuje koszt sprowadzenia reszty. Wyróżniali się głównie kolorem skóry i niczym innym. Skoszarowani w jednym wynajętym domu, dowożono im jedzenie, pieniędzy nie dostawali…. ciężko było. Natomiast warto podkreślić, że zawsze w Głownie była liczna frekwencja, czasem nawet ponad tysiąc widzów. Mecze obstawiała policja, także konna… na pewno piłkarze tacy jak Jodłowiec to pamiętają. Nawet na wyjazdach zawsze była silna grupa, na niejednym stadionie, gdzie zwykle był wstęp za darmo, na mecze z Głownem pojawiały się bilety płatne, by trochę dorobić.
Dziś Stal Głowno występuje w okręgówce. Dla kibiców tamten sezon to jeden z najlepszych w historii klubu, bo dopiero z perspektywy widać jak mocny skład zebrał się w tej małej – piętnaście tysięcy mieszkańców – miejscowości.
Zespół Stali w pewnym momencie tamtego sezonu prowadził Mirosław Dawidowski. Wspomina, że paczkę miał niekiepską: – Miałem defensywę złożoną z trzech przyszłych reprezentantów Polski: Tomasz Jodłowiec, Marcin Kowalczyk i Marcin Komorowski!
Jacek Perzyński: – To był sezon, kiedy w Głownie pojawiło się sporo zawodników z papierami. Poza trójką przyszłych kadrowiczów jeszcze choćby Mariusz Zasada. Trudno mi powiedzieć jednak, by Jodłowiec z tego towarzystwa szczególnie się wyróżniał. Nie zapisał się wyjątkowymi meczami, zagraniami, bramkami. Może ciut lepszy technicznie, może przygotowanie motoryczne, ale tak to jest w niższych ligach: ciężko jest od razu powiedzieć, że ktoś to jest super piłkarz, z predyspozycjami na duże granie. Tego nie było tak widać. Może miał lepszy przerzut, takie długie podanie, to pamiętam.
Jodła zarabia, rzecz jasna, grosze. Nie jest jasne gdzie mieszka: według jednych wersji idąc do Widzewa wyprowadził się z internatu SMS-u, według innych, gdy przeszedł do Stali, musiał znowu wrócić do bursy. Tak czy siak dla Stali strzela jednego gola w rundzie wiosennej. Klub zajmuje miejsce w środku tabeli.
Źródło: 90minut.pl
Jodłowiec latem błąkał się po województwie łódzkim. Najpierw pojechał na testy do GKS-u Bełchatów, wówczas beniaminka Ekstraklasy. Trener „Brunatnych”, Mariusz Kuras, spławił jednak Jodłę. Ten, jako zdolniacha z Głowna, poszedł więc na próbę do jedynki ŁKS. Do dziś można znaleźć komentarz na 90minut:
„Za czasów gry w Widzewie Jodłowiec to było jedno drewno, może się rozwinął, ale wątpliwe…”.
Tam jednak nie zyskał praktycznie żadnego uznania. Zaliczył jeden dwudziestominutowy epizod w pierwszej lidze. Wiesław Wojno odesłał go do rezerw, gdzie strzelił bramkę choćby WOY-owi Opoczno. Znowu czwarta liga, znowu zjazd, znowu totalne peryferia.
Źródło: 90minut.pl
Źródło: 90minut.pl
Źródło: 90minut.pl
Marek Chojnacki: – Mieliśmy dobre kontakty z prezesem SMS-u, Januszem Matusiakiem. Podesłał nam kilku chłopaków. Tomek był świetny, bardzo dobre warunki fizyczne, dobry materiał na stopera i defensywnego obrońcę. Niesłychanie pracowity. Pokazał się wcześniej w Głownie, z którym mieliśmy dobrą współpracę. Było coś w tym chłopaku, także piłkarsko, ale to jeszcze może nie był ten czas, żeby grać wyżej. Myśmy zaciekle walczyli o awans do Ekstraklasy, to nie był dobry moment na ogrywanie młodzieżowców. Może nie pomogło też to, że był trochę zamknięty w sobie. Jeśli dobrze pamiętam, chcieliśmy go dalej u siebie, ale rzecz rozbiła się o pieniądze, ŁKS wtedy nie przeprowadzał transferów gotówkowych. Doskonale zapamiętałem go z wiosennej rundy, kiedy przegraliśmy ważny mecz na Podbeskidziu, a on miał udział przy bramce, zgrał głową w ofensywie i poszła akcja na gola.
Poszedł do Podbeskidzia, w praktyce wracając na stare śmieci. Łódzki epizod okazał się fiaskiem, a nie bramą do wielkiej piłki. Po powrocie do „Górali” też wcale nie miał za dobrego wejścia, Trener Włodzimierz Małowiejski mu nie ufał. 25 kwietnia zespół objął jednak Krzysztof Tochel i nie bał się postawić na młodego piłkarza, choć stawka była ogromna: Podbeskidzie walczyło o ligowy byt.
Przed Tochelem Jodła zagrał dziesięć minut, u Tochela prawie wszystko. Od świetnego meczu z ŁKS jego pozycja stała się na tyle mocna, że zawsze wychodził w pierwszym składzie. Podbeskidzie uratowało byt po barażach z Pelikanem. Jakże wymowne – Jodła jeszcze jesienią rywalizował w jednej lidze z rezerwami Pelikana.
Po sezonie Tochel rozpaczał, że nie udało się zatrzymać Jodły w drużynie.
źródło: 90minut.pl
Od tamtej pory Jodłowiec dzięki własnej pracy i właściwym decyzjom wkroczył autostradę do dużego grania. Poszedł do Dyskobolii, gdzie zdobył Puchar Polski i nabrał ligowej ogłady. Z czasem stał się pewniakiem, a już w 2008 pojawił się debiut w kadrze, a także mniej lub bardziej rzekoma oferta z Napoli, z której nie skorzystał.
Mirosław Dawidowski: – To, co zrobił Tomek, to więcej niż rekord świata czy medal mistrzostw olimpijskich. Nigdy nie spodziewałem się, że Tomek będzie takiego formatu zawodnikiem. Z naszych różnych zawodników wielu ma ciekawe kariery, wielu weszło na dobry poziom, ale nikt nie zagrał tylu meczów w reprezentacji narodowej. Wtedy, kilkanaście lat temu, nie postawiłby na to nikt.
Leszek Milewski