Trudno uwierzyć, że tak błaha historia może nieść za sobą tak poważne konsekwencje. W 2017 roku Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) omyłkowo wysłało nigeryjskiej federacji przelew na zbyt wysoką kwotę. Wpadkę odkryto po jakimś czasie ale i tak wydawało się, że sprawa rozejdzie się po kościach. Po dwóch latach rozwiązania dalej nie ma, a Nigeryjczycy sięgają po coraz bardziej absurdalne argumenty. Kara już wkrótce może dosięgnąć niewinnych sportowców.
„Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?” – mówił szatniarz w pamiętnej scenie „Misia”. Nigeryjczycy długo stosowali podobną taktykę, ale już wkrótce mogą nie mieć wyjścia. Sprawa zatacza coraz szersze kręgi i stała się przedmiotem ogólnonarodowej dyskusji w przededniu spodziewanej wymiany części rządu. Jedną z jej ofiar miałby zostać Solomon Dalung – obecnie urzędujący minister sportu, który w ostatnich tygodniach dał się poznać z naprawdę dziwnych komentarzy.
Obie strony zgadzają się jednak, że wszystko zaczęło się od błędu po stronie IAAF. W maju 2017 roku Nigeryjska Federacja Lekkoatletyczna (AFN) powinna otrzymać około 15 tysięcy dolarów z tytułu organizacji zawodów sztafet, ale ludzki błąd sprawił, że „wysłało się” 150 tysięcy. Najprawdopodobniej ktoś przez przypadek po prostu wpisał o jedno zero za dużo. Nadawca przelewu – po dostrzeżeniu błędu – zażądał zwrotu nieplanowej nadwyżki.
Na tym etapie sprawa przypominała już jednak głuchy telefon, a pieniądze podobno dawno zdążyły się rozpłynąć. Lub „dostać skrzydeł”, jak poinformowała afrykańskie media jedna z osób dobrze znających relacje na szczytach władzy w AFN. Pewne jest jedno: według oficjalnej wersji nikt nie wie, co się z nimi stało. W 2018 roku minister sportu powołał nawet specjalną komisję, która miała rozwikłać zagadkę, ale wciąż brakuje wiążących ustaleń.
„Moim zdaniem pieniądze zniknęły, gdy przejmowaliśmy władzę po poprzednich działaczach. Tylko sekretarz AFN może wiedzieć, w jaki sposób przyjął pieniądze od IAAF. Jestem pewny, że użył do tego prywatnego konta, co jest złe. Sekretarz został wcześniej odwołany z funkcji, ale minister przywrócił go na to stanowisko. Teraz powinien opowiedzieć wszystkim, gdzie są te pieniądze” – tłumaczył cokolwiek nieskładnie w 2018 roku Olamide George, wiceprezes AFN.
To był jednak dopiero początek słownego ping-ponga, a przedstawiciele IAAF naprawdę długo czekali na jakieś konkrety. Nie doczekali się ich do dziś i powoli kończy im się cierpliwość. Sprawa jest w sumie prosta, bo Nigeryjczycy nigdy nie protestowali i faktycznie przyznali, że dostali za dużo pieniędzy. Pierwsze pismo IAAF szczegółowo opisujące problem przyszło dopiero w marcu 2018 – ponad 9 miesięcy po całym zdarzeniu.
Pierwsze nieoficjalne informacje nigeryjska strona miała otrzymać już w listopadzie 2017 roku. Wtedy zażądano zwrotu nadpłaty, co miało skrócić cały proces. Na tym etapie sprawa wydawała się czarno-biała i faktycznie łatwa do zweryfikowania. Zresztą nie na tym polegał problem – Nigeryjczycy utrzymywali, że po prostu nie mają czym zapłacić.
Kasa, Misiu, kasa!
„28 czerwca 2018 roku poinformowaliście nas, że Ministerstwo Sportu jest gotowe spłacić połowę tej sumy. Pomimo wielu rozmów telefonicznych nawet ta kwota nie trafiła na nasze konto. W sierpniu podczas zawodów w Asabie spotkaliśmy się z ministrem sportu i sekretarzem generalnym AFN. Rozmawialiśmy o planowanym zwrocie środków, ale do dziś nie poszły za tym kolejne kroki” – oznajmił IAAF w oficjalnym piśmie w maju 2019 roku.
Ten dokument pokazuje jasno: żarty się skończyły. Nigeryjczycy po serii próśb i gróźb dostali ostatnie dwa tygodnie na dokonanie zwrotu pieniędzy. Jeśli tego nie zrobią, to mogą ich dotknąć naprawdę poważne sankcje. Reprezentantów tego kraju może zabraknąć podczas sierpniowych igrzysk afrykańskich w Maroku. Kolejne na liście są mistrzostwa świata i przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Tokio.
Sytuacja robi się poważna, ale druga strona niczego się nie obawia. Solomon Dalung ostatnim listem w ogóle się nie przejął. „Nie zamierzam reagować na pisma, które ukazują się w mediach społecznościowych. Skoro nie dostałem jego kopii do ręki, to mam wrażenie, że ktoś próbuje tu uprawiać politykę” – komentował niczym wytrawny pokerzysta w nigeryjskiej prasie.
Jego rola w całej sprawie jest wyjątkowo niejasna. Według doniesień krajowych mediów, minister sportu od jakiegoś czasu jest na wylocie. Jego dymisja ma być kwestią tygodni, więc może nie mieć specjalnej motywacji do wyjaśnienia tej sprawy. Tym bardziej, że jak zdradził anonimowo były członek zarządu AFN w rozmowie z „The Premium Times” to właśnie Dalung miał autoryzować wypłatę nadwyżki uiszczonej przez IAAF i doskonale wie, co stało się potem z pieniędzmi.
Tymczasem minister woli odwracać kota ogonem i skupiać się na mało istotnych detalach. Na przykład publicznie pyta, dlaczego organizacja zorientowała się po wielu dniach. „Kiedy sam pomylę się przy przelewie, to reaguję od razu. A tu taka wielka firma czekała prawie dwa miesiące? Coś mi tu nie gra, nie rozumiem tego” – próbował tłumaczyć Dalung. Jakie jego zdaniem jest sedno tej sytuacji? Cóż, w życiu się nie domyślicie…
„Tu nie chodzi o pieniądze niesłusznie przyznane Nigerii. To zimno skalkulowana próba osłabienia i zniszczenia nigeryjskiego sportu! Przecież nie ubiegaliśmy się o żadne dofinansowanie. Nie ma w tej sytuacji naszej winy” – brnie minister. Na poparcie nie może liczyć jednak nawet w kraju. Opozycja określa jego postępowanie „narodowym wstydem”. W najlepszym scenariuszu Dalung jest nazywany cynicznym cwaniakiem, w najgorszym – wyrachowanym oszustem.
Korupcja na porządku dziennym
Ten drugi scenariusz mogą potwierdzać nie tylko słowa jednego z byłych członków zarządu AFN, ale także gospodarcza sytuacja Nigerii. Alarmujący w tym względzie jest zwłaszcza Indeks Percepcji Korupcji. Wskaźnik ten powstaje na podstawie badań – głównie sondaży na próbach ekspertów i analityków, którzy specjalizują się w ocenie ryzyka politycznego i gospodarczego. Indeks mierzy się w skali od 0 (maksymalne stężenie korupcji) do 100 (brak korupcji). W ostatnim notowaniu Nigeria uzyskała 27, zajmując miejsce w szerokiej czołówce krajów, które mają poważny problem z tego typu przestępstwami.
Renoma korupcyjnego raju wyprzedza ten afrykański kraj nie od wczoraj. W 2016 roku David Cameron – ówczesny premier Wielkiej Brytanii – został nagrany podczas imprezy urodzinowej królowej Elżbiety II. „Mieliśmy dziś bardzo udane posiedzenie rządu w sprawie szczytu antykorupcyjnego. Zaraz przylecą do nas przywódcy Nigerii i Afganistanu – prawdopodobnie dwóch najbardziej skorumpowanych krajów świata” – komentował bez ogródek Cameron.
Oczywiście Cameron potem przepraszał, ale sprawa i tak odbiła się nadspodziewanie szerokim echem i była małym dyplomatycznym skandalem. Jeśli jednak ktoś myśli, że to tylko nieszkodliwa łatka, warto posłuchać głosów pochodzących z wewnątrz Nigerii. Daniel Amokachi w latach dziewięćdziesiątych pojechał z reprezentacją na dwa mundiale, a po zakończeniu kariery zajął się trenowaniem. W 2017 roku były napastnik Evertonu i Besiktasu zdradził jednak bulwersujące kulisy młodzieżowego futbolu w ojczyźnie.
„Świat sportu to prawdziwa wylęgarnia korupcji. Dam przykład z naszej piłki. Wystarczy zapłacić niecałe 700 dolarów, by dostać zaproszenie od trenera kadry U-17 na zgrupowanie. To przenosi się też wyżej – mały zespół nie wygra naszej ligi, bo ludzie są skorumpowani. Jeśli sędzia wziął łapówkę, to co by się nie działo na boisku, mecz będzie nie do wygrania” – tłumaczył rozgoryczony Amokachi.
Jego słowa zbiegły się w czasie z pewnym rozczarowaniem nową władzą. W 2015 roku prezydentem – w legalny sposób – został Muhammadu Buhari, który rządził krajem w latach 1983-85 po udanym zamachu stanu. Wtedy współtowarzysze w końcu stracili do niego cierpliwość i obalili go, bo zamierzał przeprowadzić szczegółowe dochodzenie w sprawie korupcji w wojsku i Ministerstwie Obrony.
Walka z korupcją oficjalnie trwa i dziś, a jednym z jej elementów jest nowe prawo. Od grudnia 2016 roku każdy, kto anonimowo przyjdzie z informacjami dotyczącymi kradzieży, oszustw lub nadużyć może liczyć na finansowe wsparcie. Na tym tle wyjątkowo ciekawie wyglądają doniesienia o kreatywnym zarządzaniu ministra sportu. Solomon Dalung jeszcze w kwietniu przekonywał, że chce być zapamiętany przede wszystkim jako człowiek, który wniósł do nigeryjskiego sportu demokratyzację.
Według relacji jednego z byłych członków zarządu Nigeryjskiej Federacji Lekkoatletycznej (AFN), minister od początku miał znać kulisy zamieszania związanego z kontrowersyjnym przelewem. Informację otrzymał od sekretarza generalnego, ale nic z nią nie zrobił. Uznał, że IAAF z sobie znanych tylko względów zwyczajnie zawyżył koszty obsługi imprezy. 40 tysięcy mieli podzielić między siebie działacze, z kolei pozostałe 110 tysięcy przeznaczono do realizacji bliżej nieokreślonych „projektów sportowych”.
Zabawa skończyła się jednak wraz z ostatnim terminem wyznaczonym przez IAAF. Kreatywni księgowi z Nigerii chyba nagle zrozumieli, że sprawa zrobiła się zbyt poważna. We wtorek za wszystko głową zapłacił prezydent AFN, Ibrahim Gusau. Wcześniej minister sportu spotkał się z dyrektorem technicznym federacji, Sundayem Adeleye. Obaj rozmawiali o „pilnym wyjaśnieniu nieporozumienia finansowego oraz o przygotowaniu reprezentantów kraju do mistrzostw Afryki i igrzysk olimpijskich”. Czyli pieniądze raczej się znajdą, bo bez nich żadnych startów w obu tych imprezach po prostu nie będzie.
KACPER BARTOSIAK