Trudno, byśmy swoich nadziei na mistrzostwach świata U20 nie opierali w głównej mierze na Sebastianie Walukiewiczu – to nasz najdroższy piłkarz z kadry Jacka Magiery i bodaj najwięcej znaczący w seniorskiej piłce (a już na pewno wśród z graczy pola, jeśli wówczas wyłączyć Majeckiego). To on miał trzymać naszą drużynę w tyłach, sprawić, by nasze zasieki były cholernie trudne do przejścia. Niestety, pierwszy mecz wyjątkowo podle zweryfikował te marzenia.
W 23. minucie piłkarz Cagliari popełnił błąd, którego się nie wybacza i nieważne, czy to futbol seniorski, młodzieżowy, juniorski, czy orlik. Jesteś ostatni, nie możesz źle zagrać, a Walukiewicz właśnie to zrobił. Podał do kolegi przez środek, ale za lekko, piłkę przejął Angulo i walnął kanał Majeckiemu. Wyglądało to bardzo smutno, a tym bardziej tej akcji szkoda, bo choć Kolumbijczycy przewyższali nas o trzy głowy w każdym elemencie, to jednak w kolejnych minutach nie umieli strzelić drugiej bramki. Zrobili to dopiero po kontrze w ostatnich sekundach, kiedy zgodnie z myślą „hej, kto Polak, na bagnety!”, ruszyliśmy wszyscy do przodu.
Ponadto żal tej bramki tak mocno, ponieważ wydawało się, że akurat w wyprowadzaniu futbolówki Walukiewicz jest biegły. Nie raz, nie dwa pokazywał to w ekstraklasie, gdy potrafił wejść między linie przeciwnika jak do siebie. Pamiętamy mecz z Lechią, kiedy obrońca rozpoczął akcję, biegnąc z futbolówką dobre kilkanaście metrów, odegrał ją do kolegi, a potem jeszcze sam wszystko skończył eleganckim strzałem w długi róg.
No, ale właśnie: co wolno w ekstraklasie, niekoniecznie wolno w poważniejszym graniu, a coś nam mówi, że taka Kolumbia mogłaby walczyć i o mistrzostwo Polski. Nawet na takim turnieju nasi zawodnicy nie mają tyle czasu, ile w lidze, więc nawet jeśli w paru aspektach wyglądali super w Sosnowcu czy Legnicy, to widząc Angulo (kolumbijskiego) i Sandovala niekoniecznie będą powtarzać to samo.
Oczywiście nie chcemy wieszać psów na Walukiewiczu, bo to i tak nasz spory talent, który tak po prawdzie to poza babolem grał przyzwoicie, toteż jego obecność w kolejnych meczach byłaby jak najbardziej wskazana i przydatna. Niestety obrońca zszedł z boiska – i to na noszach – w 55. minucie, ponieważ wyglądało na to, że zaczął odczuwać skutki zderzenia głowami jeszcze z pierwszej połowy. Mamy nadzieję, że chłopak wykuruje się chociaż na Senegal. Tahiti mimo wszystko powinniśmy ograć nawet w dziesięciu, ale pokonać Senegal bez Walukiewicza, który – mamy nadzieje – ogarnie się również sportowo, byłoby cholernie trudno.
Fot. FotoPyk