Reklama

Misja Kongo: o co tak naprawdę chodzi?

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

22 maja 2019, 20:36 • 10 min czytania 0 komentarzy

Słuchaj Dominik, nie chcę, żebyś zrozumiał mnie źle, ale wiesz… Masz może jakichś kolegów-murzynów, którzy mogliby u nas zagrać? Tak dla jaj? Bo nam by się taki czarnoskóry piłkarz ze względów marketingowych przydał. Trochę zamieszania byśmy zrobili – powiedziałem jakoś wczesną jesienią do Dominika Ebebenge.

Misja Kongo: o co tak naprawdę chodzi?

Dzień później Domino zadzwonił: – A może zróbmy to nie dla jaj, tylko na poważnie?

I w ten sposób zaczęła się historia, która zmieniła życie dwóch 19-latków z Kongo. Nie dla jaj. Na poważnie.

Żeby ogarnąć wszystko, co się stało, należałoby poznać tło całej tej opowieści i pewnie najwygodniej byłoby po prostu wpisać „Misja Kongo weszlo.fm” w google i znaleźć audycję, którą wyemitowaliśmy na antenie naszego radia. Ebebenge oraz Bogusław Leśnodorski niezwykle interesująco opowiadali o tym afrykańskim kraju, a historia samego Dominika jest w ogóle trudna do ogarnięcia. Bo musicie wiedzieć, że Dominik – chłopak urodzony w Warszawie, oczywiście mówiący piękną polszczyzną i świetnie wykształcony – z dnia na dzień został dogoniony przez przeszłość swojej rodziny. Okazało się bowiem, że dziadek to jego wskazał na swojego następcę, co niosło za sobą realne konsekwencje: otóż ten warszawiak z urodzenia stał się… wodzem liczącego 100 000 ludzi plemienia. I to naprawdę coś oznacza. Ci ludzie wpatrują się w niego jak w obrazek, wiwatują na jego widok, gdy jedzie samochodem rzucają kwiatami, traktują go jako prawdziwego przywódcę. Jego, chłopaka z Bródna, który do Kongo poleciał po raz pierwszy na pogrzeb dziadka, a więc… swojego poprzednika.

Zobaczył biedę, ale i życzliwość. Nędzę wymieszaną z pogodą ducha. Miks rezygnacji i oczekiwań. Myślę, że ta wizyta zmieniła go na zawsze. Poczuł, że ci ludzie liczą na pomoc nowego wodza, a on chciałby cokolwiek móc im zaoferować. Polak Dominik stał się nagle na w pół Kongijczykiem. Albo raczej uświadomił sobie, że zawsze nim był.

Reklama

Sposób w jaki opowiada o Kongo jest fascynujący. Kraj, który powinien być najbogatszy na świecie, bo biorąc pod uwagę zasoby naturalne taki właśnie jest. Wartość zasobów szacowana na 24 biliony dolarów, połowa światowych zasobów kobaltu (niezbędnego do wyprodukowania baterii to telefonu czy laptopa), do tego miedź, diamenty, złoto, cyna, koltan. A jednak według raportu Narodów Zjednoczonych z 2013 roku krajem jest najbiedniejszym. Korupcja, przemoc, głód i choroby. Na 1000 dzieci, 112 umiera przed pierwszymi urodzinami. 91 procent społeczeństwa żyje za mniej niż trzy dolary dziennie. Powszechny analfabetyzm. Dziesiątki milionów ludzi bez dostępu do jakiejkolwiek pomocy medycznej.

I jednocześnie przepych, jaki nie mieści nam się w głowie. Krezusi, którzy latają własnymi jumbo-jetami. Lamborghini stojące na piaszczystej, dziurawej drodze.

Jestem pewnym, że Dominik zrobi dla swoich ludzi dużo dobrego. Wiem, że ma głowę pełną pomysłów i że nawet zaczął je wcielać w życie. Nie będę wychodził przed szereg i zdradzał szczegółów, ale osoba z jego inteligencją, wykształceniem i kontaktami może realnie ten wycinek świata zmienić. Jeśli wkrótce zobaczycie jego wspólne zdjęcie z prezydentem kraju, nie powinniście być zszokowani.

Teraz jednak wróćmy do historii naszych nowych piłkarzy. Aristote Omasombo Otaka i Merveille Fundambu wylądowali w Polsce w sobotę o godzinie 14:15. Był to moment zwieńczający siedem miesięcy walki, która kosztowała nas czas, energię i pieniądze. Od razu powiem, że nie wiem, ile łącznie wydałem, bo nie chcę się denerwować i tego liczyć. Na pewno powyżej 20 tysięcy złotych, a pewnie powyżej 30 tysięcy. Wydostać kogokolwiek z Demokratycznej Republiki Kongo do Europy to niemalże mission impossible i pewnie my także byśmy nie dali rady, gdyby nie wstawiennictwo na wysokim szczeblu politycznym zarówno ze strony Polski, jak i ze strony DR Kongo. Musimy podziękować osobom, które były nam życzliwe, w szczególności kancelarii premiera RP oraz pracownikom ambasady w Luandzie (Angola) oraz Jackowi Magdzińskiemu. A ja osobiście muszę też podziękować mojej asystentce Marcie Solnicy, która tygodniami dzwoniła, mailowała, drukowała, skanowała i Michałowi Sadomskiemu, który potem przejął jej obowiązki.

Jakoś jeszcze w październiku na WhatsAppie wraz z Dominikiem Ebebenbe i Bogusławem Leśnodorskim założyliśmy grupę „Koty z Kongo”. Tam było centrum dowodzenia. Przykładowy screen z tej grupy…

Reklama

Zrzut ekranu 2019-05-22 o 19.19.24

Musieliśmy najpierw chłopakom wyrobić paszporty, co było dość kosztowne zważywszy na konieczność odbycia długiej podróży (samolotowej) oraz ceny za sam dokument. Później papiery, pozwolenia… I wreszcie moment krytyczny. Konieczność wysłania zawodników do Angoli, bo tam mieściła się polska ambasada obsługujący DR Kongo. Problem polegał na tym, że Angola nie chce wpuszczać obywateli Kongo do siebie, nawet jeśli celem jest inna placówka dyplomatyczna.

Wtorek: wizy do Angoli nie ma, przyjdźcie za tydzień.
Wtorek za tydzień: wizy do Angoli nie ma, przyjdźcie za tydzień.
Wtorek za dwa tygodnie: wizy do Angoli nie ma, przyjdźcie za tydzień.

Ich boisko na co dzień.

I tak dalej. W międzyczasie interwencje z różnych stron, które finalnie okazały się skuteczne. Ale gdy myśleliśmy, że już wszystko mamy, pierwsze zderzenie z rzeczywistością. Fundambu i Otaka nie zostają wpuszczeni do samolotu do Angoli, ponieważ nie mieli powrotnego biletu do Kongo. Na nic tłumaczenia, że z Angoli mają wykupiony lot do Warszawy, a z Warszawy do Kongo. Nie to nie. I ten powrót do domu, kiedy chłopakom pękły serca i byli przekonani, że miesiącami żyli złudzeniem.

Ale to nie było złudzenie, tylko problem do rozwiązania. Gdybyśmy wtedy odstąpili od projektu, to tak jakbyśmy ich obu zabili. Dlatego tydzień później – bo samolot do Luandy lata raz na tydzień – nasi zawodnicy idą na samolot do Angoli już z biletem powrotnym do Kongo i bilet ten zaraz po starcie będą mogli wyrzucić do śmieci, bo jest on tylko dość drogą podkładką, by nikt się nie przyczepił.

W Angoli ponad tydzień czekania na wizę Schengen, nie da się tego przyspieszyć. Dzięki pomocy Jacka Magdzińskiego organizujemy chłopakom mieszkanie, wyżywienie, kierowcę i treningi z Progresso, klubem angolskiej ekstraklasy. Kosztuje to około 6 tysięcy złotych, ale wyjścia nie ma: czuję się odpowiedzialny za 19-latków, którzy zostawili rodziny i całkowicie nam zaufali.

I wreszcie dzień wylotu.

Oczywiście komplikacje.

Obsługa lotniskowa w Luandzie nie wierzy, że papiery są prawdziwe. Takie rzeczy się nie zdarzają. Chcą łapówki. Chłopaki mają przy sobie 100 dolarów, które od nas dostali na nieprzewidziane wydatki podczas podróży. To właśnie taki wydatek. Ale urzędnicy twierdzą, że to za mało. Nie wpuszczą. A raczej: nie wypuszczą. Nie za stówę, wolne żarty! Dajcie minimum 200! Merveille i Aristote płaczą. Nie mają więcej. Trafia się pasażer tego samego samolotu, turysta, który zaczyna wywierać presję na obsłudze lotniska. Dominik Ebebenge z Warszawy daje radę dodzwonić się do szefa wydziału migracji na lotnisku w Luandzie.

4d9a5e55-4621-420d-9990-1b281aeaa817

Drobnostką staje się fakt, że celnik zabiera naszym piłkarzom ładowarkę do telefonu, bo uznaje, że w sumie jemu przyda się bardziej. Już w tym momencie wiemy, że słyszymy ich na długi czas po raz ostatni.

Czy dadzą sobie radę na lotnisku w Lizbonie? Czy tam zostaną wpuszczeni? Czy się z kimś dogadają? Najmniejszym zmartwieniem jest bagaż, bo w zasadzie nim nie dysponują. Nie mają nic, poza podrabianymi ciuchami, które na bazarze w Kinszasie kosztują dolara.

Dominik każe im zanotować na kartce papieru jego numer telefonu i uczy ich jak poprosić po angielsku o możliwość zadzwonienia (obaj mówią tylko po francusku).

Ale oni dają radę. W Warszawie pojawiają się uśmiechnięci. Niczego nie chcą. Mówią, że nie są zmęczeni, nie są głodni itd. Wiemy, że to nieprawda.

Często ktoś pyta: po co to wszystko? Dlaczego nie pomożecie utalentowanemu chłopakowi z Łomży? Odpowiem jak najbardziej szczerze: to mieszanka odruchów serca, misji oraz biznesu (biznesiku raczej). Po pierwsze zdolni Polacy trafiają do klubów grających wyżej niż KTS Weszło. Próbują swoich sił w akademiach profesjonalnych klubów, w klubach trzeciej czy czwartej ligi – i w porządku, tak powinno być. To wciąż lepsze miejsca dla nich niż KTS. Mamy plany stworzyć wspaniałą akademię i wtedy będzie naturalny dopływ talentów, ale dzisiaj nasz klub ma rok, nie doczekaliśmy się sekcji juniorskiej, siatki skautów i internatu. Owszem, jeśli ktoś ma 17 lat i czuje się świetnym piłkarzem, zapraszamy do nas na jeden z castingów. Z castingów właśnie zbudowaliśmy zespół. A grając w B-klasie, wychwyciliśmy dwóch chłopaków w zespołach rywali, których wzięliśmy do siebie (jeden już gra, drugi zacznie w nowym sezonie). Ale wciąż nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy pomogli chłopakom z Kongo.

Dominik Ebebenge szedł za sercem, ja potem już też. Ale jest w tym wszystkim element biznesu. W piłce, jak wszędzie, trzeba szukać przewag. Nasza przewaga polega na tym, że europejscy skauci nie są obecni w Kongo. W Kamerunie, Nigerii, Angoli, Mali – tak, jasne. Ale w przerażającym ich Kongo nie. Merveille Fundambu był powoływany na konsultacje kadry U-20 i trener tej kadry nam go rekomendował. Tylko, że bycie kadrowiczem do lat 20 w Kongo nic nie zmienia – dalej grasz w piłkę w zamian za jedzenie. Za jedzenie.

Być może więc za którymś razem uda nam się ściągnąć prawdziwą perłę, a wiele wskazuje na to, że ostatnie pozytywne zamieszanie wokół naszego projektu sprawi, że będziemy mieli dostęp do absolutnie wszystkich piłkarzy z DR Kongo, bez względu na przynależność klubową. A może zrobimy coś jeszcze ambitniejszego… Zobaczymy. W każdym razie tam otwierają się dla nas furtki, które nie otworzyłyby się w żadnym innym kraju świata.

*

Dzisiaj wstałem o 6:30. Nie to, że się żalę, bo to dość normalna godzina, ale akurat ja do tego przyzwyczajony nie jestem (rzadko się kładę przed 1:00). Co dziwniejsze, wstałem po to, by pojechać po dwóch piłkarzy z Kongo i zawieźć ich na indywidualny trening z Robertem Podolińskim.

Moja żona pyta się: – Jak tam nasze dzieci? I robi im kanapki.

Musimy się nimi opiekować. Trafili do świata, jakiego nigdy nie widzieli. U nas się mawia: do świata, jakiego nie widzieli nawet na filmach. Cóż, oni zbyt wielu filmów nie mieli okazji obejrzeć… Pytają, czym jest dezodorant, który dostali. Wywracają się na schodach ruchomych. Stresują w windzie. Muszą się przyzwyczaić do zupełnie nowych realiów. Wylądowali na Marsie.

Mają mieszkanie, mają wyżywienie, dostają pieniądze na drobne wydatki. Firma New Balance ubrała ich od stóp do głów i to po wielokroć: trzeba było widzieć, jak im się oczy świeciły, gdy wybierali kolejne modele butów. Niektórzy pytają: czy to nie przesada, a ja się łapię za głowę – posiadanie butów jest przesadą?! Zapewniliśmy im życie na normalnym poziomie. Takim, byśmy sami do siebie nie mieli pretensji i sami przed sobą się nie wstydzili.

Co z nich będzie? Nie wiem.

341e4f2b-ad55-47e7-a805-b9108874f9b4-1

Merveille wydaje się bardzo, bardzo utalentowany. Ale wymaga treningu, mięśni, koordynacji, zdrowego jedzenia i witamin… Aristote na razie prezentuje się trochę gorzej, ale jest bardzo zawzięty i w każdej chwili może wystrzelić. Zwłaszcza, że oni pierwszy raz grają na takich boiskach, w takich butach, w takim miejscu… Nie wiemy, jakie mają rezerwy i czy pokazują 80 procent tego, co potrafią, czy tylko 20. Każdy inaczej reaguje na stres. Wszystko jest dla nich nowe, więc potrzebują czasu. Dostaną go od nas. Ale poprzeczka będzie szła w górę: z każdym dniem będą musieli robić więcej i więcej. Wiemy, że to im pasuje. Zżera ich ambicja, niecierpliwią się. Boją się, że robią za mało. Niemniej – zaczynają się uśmiechać. Coraz częściej. Trema powoli, powoli mija. Kiedy pytamy ich o motywację, odpowiedź jest zawsze ta sama: rodzina.

Aristote ma troje rodzeństwa. Jest ich największą i pewnie jedyną nadzieją. Mówi: – W Kongo trzeba walczyć, aby przeżyć. Bardzo mocno walczyć.

*

– Możecie powiedzieć coś o swoich pasjach? Co lubicie robić? Coś niezwiązanego z piłką?

Po pięciu minutach ciszy, ewentualnie przerywanej wspomnieniami o śmierci różnych osób, zrozumiałem, że to najgłupsze pytanie, jakie kiedykolwiek zadałem. Oni nie mają poza piłką żadnych pasji i nic dobrego ich w życiu nie spotkało. Aż do teraz.

Dominik w niedzielę dostał od nich wiadomość:

Dziękuję szefie. Jesteś posłannikiem Boga, który uratował nasze życie, dał nam wiarę i nadzieję. Naprawdę. Nie znamy słów, żeby powiedzieć, co czujemy. Niech Bóg Wszechmogący ma Ciebie i Was Wszystkich w opiece. Niech da Wam długie życie i mądrość.

*

Dzisiaj zleciłem nakręcenie filmu dokumentalnego: o Dominiku Ebebenge i jego rodzinie, o Kongo oraz o historii tych dwóch chłopaków. Na razie gorąco zachęcam do tej mini-produkcji:

KRZYSZTOF STANOWSKI

W czwartek około 8:34 reportaż o „Kotach z Kongo” w Dzień Dobry TVN.

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Komentarze

0 komentarzy

Loading...