Mówi w sześciu językach. Podchodził do dzieł Platona. Doświadczył bombardowania regionu, w którym mieszkał od dziecka. Jego kariera tuż przed wejściem w wiek seniora została zawieszona na ponad dwa i pół roku, nie zagrał w tym czasie jednego oficjalnego meczu. Jego niedawny trener stwierdził, że zawodnicy w jego typie wkrótce przestaną w futbolu istnieć.
Walerian Gwilia wiosną odmienił grę Górnika. Okazał się brakującym elementem układanki Marcina Brosza, trybem w drugiej linii, który wprawił znów w ruch nieco zgnuśniałą maszynerię ofensywną zabrzan. W rozmowie z Weszło opowiada o noszeniu “plastra Mięciela”, wypełnia transfermarktowo-wikipediową lukę w życiorysie i wybiera najlepszych jego zdaniem graczy w naszej lidze. Ale nie tylko. Raczej nie pomylimy się mówiąc, że to największy wywiad, jakiego udzielił w swojej dotychczasowej karierze. Na żaden bardziej szczegółowy nie trafiliśmy.
***
Wiesz, kim jest Marcin Mięciel?
– Nie mam pojęcia.
Byly polski napastnik, grał między innymi w Bundeslidze. Pytam, bo wyróżniało go to, że grał z plastrem na nosie, plastrem który obrósł w naszym kraju małą legendą. Który wiele lat później pojawił się także na twoim nosie.
– A, wiem! Kiedy pierwszy raz przyszedłem na trening z plastrem, chłopaki nie mogli się powstrzymać od śmiechu i mówili mi wtedy, że był kiedyś taki polski piłkarz, który grał w podobnym.
W tygodniku “Bravo Sport” była cała sesja zdjęciowa, dorobiono do tego plastra całą historię, że poszerza drogi oddechowe, że dzięki temu do mięśni dochodzi więcej tlenu i tak dalej… Sam później mówił, że to bardziej placebo niż faktyczne działanie.
– Gdybyś miał okazję – spróbuj. Zrób wdech nosem, a później załóż taki plaster i zrób kolejny wdech. Zobaczysz! Kiedy nosiłem go na treningach, kiedy miałem go przyklejony podczas meczu, byłem lekko przeziębiony. Nie mogłem normalnie oddychać przez nos i naprawdę mi pomógł. Możesz zobaczyć, że choćby Neymarowi zdarzało się go używać. Działa to tak, że plaster poszerza dziurki w nosie. I tak, wiem, że mam wielki nos i że nie muszę nic poszerzać! (śmiech)
Horyzonty poszerzasz regularnie. Ile w tym momencie znasz języków?
– Od małego znałem dwa języki, tak jak tutaj macie polski i śląski, tak w Zugdidi, gdzie się wychowałem, stosowany jest gruziński i megrelski. To nasz własny język, kompletnie różny od gruzińskiego. To dwa. Do tego angielski, rosyjski, którego nauczyłem się grając na Ukrainie, na Białorusi. Po ukraińsku rozumiem praktycznie wszystko, coś tam też umiem powiedzieć. Nieco niemieckiego, ze względu na grę w Szwajcarii trochę w tym języku rozumiem, ale nie powiem po niemiecku za wiele.
Czyli sześć. Nieźle.
– No i teraz staram się przynajmniej rozumieć jak najwięcej polskiego. Jest to o tyle łatwiejsze, że jest dość podobny do ukraińskiego.
Podobno już nawet robisz za tłumacza kolegom, którzy przyszli do Zabrza zimą.
– Oczywiście. Są sytuacje, gdy sam potrzebuję tłumaczenia, ale zwykle wiem, co mówi do mnie trener. Powiedziałbym, że 80-85% tego, co się do mnie mówi, jestem w stanie zrozumieć. Jeśli Adam Arnarson czy Ishmael Baidoo czegoś nie załapią, to tłumaczę im to na angielski. Wiem, że chodzą na lekcje polskiego, ale jest jeszcze za wcześnie, by nie potrzebowali nieco pomocy.
Były trener Lecha Poznań Nenad Bjelica powiedział swego czasu, że uczenie się języka kraju, w którym pracujesz, to przede wszystkim wyraz szacunku do ludzi.
– Jest taki mądry cytat “ile języków znasz, takim jesteś człowiekiem”. Zgadzam się z tym w pełni. Widzę to w każdym kolejnym kraju, że gdy próbuję rozmawiać z ludźmi w ich języku, podchodzą do mnie zupełnie inaczej, już nie jak do kogoś obcego. Mój przyjaciel gra we Francji, powiedział mi że choć większość osób w klubie zna angielski, to nie chcą z nim rozmawiać w tym języku. Wymagają, żeby znał francuski, w taki sposób zmuszają do nauki. Nie uważam, że to najlepszy sposób, bo szczególnie na początku, gdy dopiero zaczynasz życie w nowym kraju, może to być zniechęcające.
Jeden z Polaków kiedyś grających w ekstraklasie, a obecnie za granicą powiedział mi, że gdy opuszczał swój polski klub, w szatni mówiło się przede wszystkim po polsku. Gdy wrócił zobaczyć się z kolegami z drużyny, był w szoku. Mówili mu, że językiem numer jeden w polskiej szatni stał się angielski. Grałeś w kilku różnych krajach, w różnych rejonach Europy. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
– Na przykład w reprezentacji Gruzji językiem dominującym jest rosyjski. Mamy słowackiego selekcjonera Vladimira Weissa, który nie zna gruzińskiego, ale bardzo dobrze mówi po rosyjsku. W szatni w ogóle nie mówi się po gruzińsku, tylko po rosyjsku i nieco po angielsku. Na Ukrainie było tak samo, mówiliśmy głównie po rosyjsku. W Luzernie z kolei moim trenerem był na początku Gerardo Seoane, obecnie szkoleniowiec Young Boys, który niedawno został mistrzem Szwajcarii z ogromną przewagą nad FC Basel. On mówi w pięciu językach – po angielsku, hiszpańsku, niemiecku, włosku i francusku. W szatni mówił przede wszystkim po niemiecku, bo Luzerna jest położona w niemieckojęzycznej części Szwajcarii. Ale gdy objaśniał coś mi, w rozmowie jeden na jeden, “przełączał się” na angielski. Z chłopakami z francuskojęzycznej części Szwajcarii, z Lozanny czy Sionu, rozmawiał po francusku.
Jaki jest jego sekret? Co sprawiło, że odniósł tak ogromny sukces w tak krótkim czasie? Luzerna, gra w Lidze Mistrzów i mistrzostwo z Young Boys.
– Kiedy przyszedłem do Luzerny, on dopiero co został pierwszym trenerem. Wcześniej nigdy nie prowadził pierwszego zespołu, tylko drużyny młodzieżowe. To była jego pierwsza praca w takim charakterze. Dano mu szansę, gdy FC Luzern było na dziewiątym miejscu w lidze, drugim od końca w dziesięciozespołowej lidze. Na koniec sezonu byliśmy na podium, na trzecim miejscu, zakwalifikowaliśmy się do Ligi Europy. Gdyby Young Boys wygrało finał pucharu Szwajcarii z FC Zurich, automatycznie awansowalibyśmy do fazy grupowej. Niestety, Zurych wygrał, a w eliminacjach – już pod wodzą nowego trenera – trafiliśmy na Olympiakos Pireus. Odpadliśmy po 1:7 w dwumeczu.
Myślę, że to, co przyniosło mu sukces, to wielka motywacja, by go odnieść. Jest bardzo inteligentnym człowiekiem, sprytnym w kwestiach taktycznych. Umie przekazać swoją energię drużynie. Może to kwestia młodego wieku, ale on nieustannie “płonie”. Nawet na treningach szaleje, dosłownie żyje piłką nożną, a to udziela się wszystkim wokół. Widzisz coś takiego i wiesz, że nie możesz pójść drogą na skróty. Musisz być zmotywowany tak jak on. A przy tym to po prostu dobry człowiek. Potrafiący nawiązać relację z zawodnikiem również na poziomie ludzkim, nie tylko piłkarskim. Nie do wiary, jak doskonałą atmosferę mieliśmy zeszłej wiosny. To wszystko zebrane do kupy zadziałało w naszym przypadku idealnie, a on dzięki temu robi teraz wielką karierę – ograł w Lidze Mistrzów Juventus, zremisował z Valencią. Już miał oferty z Bundesligi, ale z tego, co słyszałem, ma jeszcze zostać w Bernie.
Wracając jeszcze do języków – masz jakiś swój sposób na naukę kolejnych?
– Powiem na przykładzie pierwszego języka, jakiego się nauczyłem – rosyjskiego. W ostatnich klasach szkoły miałem lekcje rosyjskiego, ale nie chodziłem na żadne dodatkowe zajęcia, tylko bazując na tych podstawach cały czas ćwiczyłem poprzez rozmowę. Początki na Ukrainie były zabawne, często byłem obiektem żartów przez moją wymowę czy jakieś pomyłki słowne, ale dla mnie nie miało to znaczenia. Nieustannie próbowałem się poprawiać, ćwiczyć wymowę. Obecnie rosyjski znam tak dobrze, że jestem w stanie nawet czytać książki po rosyjsku. Co jest świetne, bo wiele naprawdę interesujących nie zostało wydanych w języku gruzińskim.
Co najbardziej lubisz czytać?
– Trzy moje ulubione książki to: “Mnich, który sprzedał swoje Ferrari” Robina Sharmy, “Alchemik” Paulo Coelho i “Martin Eden” Jacka Londona. Lubię takie, które przekazują jakąś prawdę życiową. Możesz je czytać po pięć, dziesięć razy i za każdym razem otwierają się jakieś nowe drzwi, znajdujesz w nich coś, czego na co nie zwróciłeś uwagi wcześniej. Najlepiej czyta się je z notesem, w którym można zapisać sobie jakieś najważniejsze myśli, cytaty. A jednocześnie nie masz wrażenia, że czytasz zbiór cytatów, mądrości znalezionych w innych dziełach i spisanych jedna po drugiej, tylko są one opakowane w naprawdę interesującą historię. Próbowałem na przykład czytać Platona, ale po kilku stronach się męczysz, bo musisz odłożyć książkę, zastanowić się nad tym, co przeczytałeś, żeby w ogóle coś zrozumieć. U nich nie ma tej historii, która skłoniłaby do czytania dalej.
Zdecydowanie wyłamujesz się ze stereotypu piłkarza, który raczej do książek nie zagląda.
– Myślę, że ten stereotyp jest krzywdzący. Poza tym to, czy czytasz dużo książek, czy nie czytasz ich wcale, nie jest dla mnie żadnym wyznacznikiem tego, jakim ktoś jest człowiekiem. Można być dobrym, mądrym życiowo, czerpać z tego, jak doświadcza cię życie.
Ty tego doświadczenia masz całkiem sporo. Jeśli dobrze liczę, Zabrze jest już siódmym miejscem, w którym grasz w piłkę. Chcę jednak najpierw spytać o coś innego. Przeglądając twoją Wikipedię, Transfermarkt, mniej więcej do 2012 roku jest luka. Pomożesz ją wypełnić?
– Kiedy miałem dwa, może trzy lata i jeszcze nie do końca potrafiłem chodzić, byłem na spacerze z moją świętej pamięci babcią. Kiedy tak szliśmy, kopałem po drodze wszystkie leżące na ziemi liście drzew. Babcia widząc to powiedziała: “musimy ci kupić piłkę”. Od tamtej pory zaczęła się moja miłość do piłki nożnej i każdemu powtarzam, że babcia była moim pierwszym trenerem. Przy domu mieliśmy ogródek, ja byłem napastnikiem, a babcia bramkarzem. Ja strzelałem, ona odrzucała mi piłkę, i tak godzinami.
Co było dalej?
– Następnie poszedłem do szkoły piłkarskiej w Zugdidi. Przez dziesięć lat trenował mnie tam Zauri Bulia. Jemu zawdzięczam najwięcej, był dla mnie jak drugi ojciec. Nauczył mnie bardzo wiele o piłce nożnej, wylał fundamenty pod wszystko, czego doświadczyłem później. Ale dał mi też wiele życiowych rad. Że muszę być dobrym człowiekiem, dobrze się uczyć, muszę mieć szacunek do starszych ludzi. Absolutne podstawy, ale wpajał mi je tak długo, aż faktycznie stały się zasadami, jakimi kieruję się do dziś. Wreszcie jako szesnastolatek wyjechałem grać na Ukrainę.
Jak to się stało?
– Mając piętnaście lat wyjechałem na testy w Metaliście Charków. Powiedzieli mi tam, że się spodobałem i że mam wrócić do Gruzji po wszystkie swoje rzeczy, po paszport i przenieść się do akademii Metalista.
Gdy jednak wróciłem do Gruzji, odbywały się konsultacje reprezentacji U-17. Selekcjoner powołał mnie i powiedział mojemu ojcu, że powinienem zostać w kraju, bo reprezentacja powinna być dla każdego Gruzina ważniejsza niż klub. Dla mnie występ w reprezentacji był spełnieniem marzeń, dlatego wstrzymałem się z przeprowadzką. Pojechaliśmy na turniej w Tbilisi, później do Stanów Zjednoczonych. Dopiero po powrocie zgłosiłem się do Metalista po raz drugi.
A jednak nigdy nie zagrałeś oficjalnego spotkania w żadnym z zespołów młodzieżowych. Dlaczego?
– To nie był dla mnie łatwy czas. Musiałem czekać cierpliwie, aż dostanę ukraiński paszport. Gdyby klub chciał zgłosić do rozgrywek 16-latka z zagranicy, musiałby dodatkowo za to zapłacić. W tamtym okresie to były zbyt duże pieniądze, by klub się na to zdecydował. Czekałem na paszport niemal trzy lata, przez cały ten czas trenowałem z Metalistem, ale grałem tylko w towarzyskich turniejach. Po jakimś czasie przeniosłem się do Zaporoża, tam doczekałem się na upragnione ukraińskie obywatelstwo i zacząłem grać w zespole U-19, U-21, w trzeciej drużynie, drugiej drużynie. Wreszcie przyszedł debiut w pierwszym zespole.
Jeśli dobrze liczę, przeniosłeś się z Gruzji na Ukrainę w 2009 roku, więc musiałeś wciąż mieszkać w Zugdidi, gdy region został zbombardowany przez Rosjan w kwietniu 2008.
– Zgadza się.
Co z tamtego okresu pamiętasz?
– Jestem w stanie ci powiedzieć co robiłem, gdy zaczęło się bombardowanie. Siedziałem w swoim pokoju na drugim piętrze naszego domu i grałem w Counter Strike’a (śmiech). Moja mama wpadła do pokoju. “Bierz wszystko, co musisz i wychodzimy!”. Zanim wyszliśmy, rodzice kazali nam zamknąć się z siostrą w drewnianym wychodku w ogródku. “Siedźcie tutaj, gdyby coś miało się zawalić, będziecie bezpieczniejsi niż w domu”. Nie rozumiałem wszystkiego tak do końca, miałem czternaście lat, ale spakowałem się i poszliśmy się zaszyć w górach, gdzie było nieco spokojniej. Nasi rodzice bardzo się o nas martwili, więc na jakiś czas przenieśliśmy się w góry. Pierwsze, czego tam szukałem, to oczywiście jakieś miejsce, by pograć w piłkę.
W górach zorganizowano jakieś schronienie dla ludzi z regionów, gdzie akurat doszło do bombardowań?
– Nie, po prostu poszliśmy do jednej z górskich miejscowości, a tam miejscowi przyjęli nas pod swój dach. Dbali o nas, karmili nas. Ludzie obcy, których wcześniej nie znaliśmy. Tacy są Gruzini – gdy przychodzą trudniejsze czasy, pierwsi spieszą z pomocą. Gdy zapukasz do drzwi prosząc o pomoc, nie usłyszysz odmowy.
Jak wyglądało miasto, gdy wróciliście?
– Ostatecznie nikt nie ruszył naszego miasta. Życie toczyło się dalej. Gdybyśmy zostali, nic by nam się nie stało. Ale oczywiście nasi rodzice bardzo się o nas martwili, więc na jakiś czas przenieśliśmy się w góry. Nigdy nie wiesz, co może się wydarzyć.
Dyrektor sportowy Artur Płatek mówił, że musiał cię trochę przekonywać, żebyś przeszedł do Zabrza. Co zaważyło na twojej decyzji?
– Dyrektor Płatek nie był jedynym powodem, ale na pewno głównym, dlaczego wylądowałem w Zabrzu. Dzwonił do mnie bardzo, bardzo często, dużo ze mną rozmawiał. “Chcemy ciebie tutaj, potrzebujemy cię”. Gdy ktoś dzwoni i cały czas ci to powtarza, czujesz, że to nie są puste słowa. Bardzo mi się to spodobało, widać że niezwykle mu zależało, by doprowadzić moje wypożyczenie do szczęśliwego końca. Poczułem, że ja i Górnik to może być para, której będzie razem dobrze, że i ja mogę dać coś klubowi, i klub mi.
Skąd były inne oferty? Bo wiem, że były.
– Z Azji, z Azerbejdżanu, z Kazachstanu, z Mołdawii. Oferowano mi tam zdecydowanie większe pieniądze. Ale wciąż jestem młody, serio mam dopiero 24 lata, mimo że wyglądam na 35! Jeśli ktoś chce w młodym wieku wyjechać do tego typu ligi, nic mi do tego. Ale to nie moja droga. W tej chwili muszę po pierwsze zrobić wszystko, by grać w jak najlepszej lidze. Azja nie ucieknie, mogę tam trafić kilka lat później.
Rzut wolny przeciwko Zagłębiu Sosnowiec – przypadek, czy poślizg kontrolowany?
– Oczywiście, że to była nasza zagrywka na ten mecz! Przecież strzeliliśmy gola, o co chodzi? (śmiech) Wiadomo, wszyscy widzieli, że się poślizgnąłem.
Niestety, gol nie został podtrzymany, sędzia na wozie VAR wychwycił spalonego. A to mogłaby być najbardziej kuriozalna bramka sezonu.
– No tak, sędzia odgwizdał spalonego, ale po całej sytuacji podszedłem do niego i powiedziałem, że nawet gdyby nie było spalonego, to przewracając się dotknąłem piłki dwa razy wykonując tego wolnego, najpierw lewą, później prawą nogą. Więc i tak nie powinna być uznana.
Zmieniając ligę ze szwajcarskiej na polską, poczułeś jakąś znaczącą różnicę między tymi rozgrywkami?
– Zanim tutaj trafiłem, myślałem że skoro Szwajcaria jest wyżej w rankingu UEFA, to poziom w Polsce będzie zdecydowanie niższy. Szwajcaria jest przecież obecnie 13., Polska 25. Ale to tylko ranking, cyferki które nie oddają tego, jak faktycznie jest. Poza Basel i Young Boys, reszta szwajcarskich drużyn jest plus minus na podobnym poziomie, co polscy ligowcy. Powiedziałbym, że polska piłka ligowa jest może nieco bardziej intensywna. Musisz być świetnie przygotowany fizycznie. Ostatecznie jednak i o lidze szwajcarskiej, i o polskiej słyszałem, że to dobry przedsionek Bundesligi i chyba faktycznie coś w tym jest. Żadna tiki taka, musisz być gotowy na pojedynki, wślizgi.
A już stricte jeśli chodzi o czas i przestrzeń dla środkowego pomocnika, rozgrywającego? Gdzie jest tego więcej?
Jest podobnie. To zależy bardziej od konkretnego spotkania, od nastawienia rywala. Czasami nie masz czasu na dwa kontakty z piłką, czasami możesz ją prowadzić dłużej.
Po kilku miesiącach w naszej lidze można z całą pewnością stwierdzić, że ty grając nie boisz się podejmowania ryzyka, nie zawsze wybierasz najoczywistsze, najbezpieczniejsze rozwiązania.
– Kiedy grasz na ósemce czy dziesiątce, musisz być najgroźniejszym zawodnikiem swojej drużyny jeśli chodzi o wykonanie ostatniego podania. Zawsze możesz zagrać do tyłu, do boku, ale szanując piłkę nie zdobędziesz gola. Jeśli co jakiś czas nie spróbujesz wypuścić swojego napastnika jeden na jeden z bramkarzem, jeśli co którymś swoim zagraniem nie tworzysz jakiejś przewagi, to znaczy że po prostu źle wykonujesz swoją pracę.
Co sprawia, że wasza podstawowa trójka w środku pola – ty, Szymon Żurkowski i Mateusz Matras – funkcjonuje wiosną tak dobrze? Jeszcze jesienią każdy z was grał w innym klubie, a wydaje się, że współpraca ułożyła się idealnie praktycznie od pierwszego meczu.
– Właściwie od pierwszego dnia nawiązałem na boisku silną więź z “Zupą”, szybko zrozumieliśmy siebie nawzajem. Obaj jesteśmy kreatywni, wymaga się od nas dużych rzeczy na boisku. Musimy myśleć nieszablonowo. Matras jest z kolei świetny w pojedynkach, niesamowicie silny, bardzo dobrze się ustawia. Wykonuje za naszymi plecami dużo czarnej roboty. Po polsku to będzie “wszystkie asekuruje” (śmiech). Zawsze ustawia się względem nas tak, żeby w razie straty był gotów odebrać piłkę i nie dopuścić do kontry. Jest naszym ochroniarzem. Oczywiście, my też musimy harować w obronie, zauważ, że razem z “Zupą” zwykle robimy najwięcej kilometrów. Trener bardzo mocno zwraca nam uwagę na ustawienie względem siebie, jak powinniśmy się poruszać po boisku. Środek pola jest sercem drużyny, więc to nasze zrozumienie ma ogromne znaczenie. Mówi się: “pokaż mi swoją drugą linię, a powiem ci jaką masz drużynę”. Dużo pewności daje nam też obrona. “Bochen” jest świetny z piłką przy nodze. “Wiśnia” i Dani też potrafią wyprowadzić. Boki obrony, Angulo i Jesus z przodu – wszyscy ci gracze dają nam wysoką jakość.
Kto z kolegów ma twoim zdaniem największe szanse na międzynarodową karierę, na duży krok do przodu w najbliższych latach?
– Angulo! (śmiech) Jaki to jest zawodnik! Wielki profesjonalista.
A z młodszych graczy?
– Mamy chłopaków, którzy bardzo szybko pokonują kolejne stopnie. “Bochen”, “Wiśnia”, Adi Gryszkiewicz, “Ambro”.
Ten ostatni nie gra za wiele, również ze względu na ciebie.
– Taka jest piłka. Ale myślę, że wkrótce będzie grał dużo więcej, pokaże cały swój potencjał. Tak samo Tomek Loska, moim zdaniem to świetny golkiper. Widać na treningach, że nic się nie zmieniło i że to ten sam gość, który był jednym z najlepszych w poprzednim sezonie.
A spośród zawodników, przeciwko którym zdążyłeś do tej pory zagrać, kto zrobił na tobie w naszej lidze największe wrażenie?
– Serbski środkowy pomocnik Wisły, Vukan Savicević wyglądał na bardzo dobrego zawodnika, widać było, że piłka mu nie przeszkadza. Podobnie Andre Martins z Legii. William Remy ma niesamowity spokój, co dla środkowego obrońcy jest niezwykle ważne. Do tej trójki dorzuciłbym jeszcze skrzydłowego Jagiellonii, tego lewonożnego. O, wiem, Novikovasa.
Jakie są szanse na to, że w kolejnym sezonie nadal będziesz grać w Zabrzu?
– Tak długo, jak trwa sezon, nie będę się nad tym szczególnie zastanawiał. Na ten moment myślę, że pozostanie w Górniku to otwarta opcja, szanse oceniłbym teraz fifty-fifty. Mogę zostać w Polsce, mogę wrócić do Luzerny. W piłce nie wiesz niczego na pewno, póki papiery nie są podpisane. Mogę na pewno powiedzieć, że podoba mi się tutaj, Górnik to dobry zespół, kibice są świetni. Mógłbym ci tutaj składać jakieś deklaracje, że na pewno zostaję czy na pewno odchodzę, ale wtedy musiałbym cię okłamać. Bo nie wiem jeszcze, co dalej.
Dyrektor sportowy FC Luzern powiedział w rozmowie z Luzern Zeitung, że jest on przekonany co do twojego powrotu. To brzmi tym bardziej prawdopodobnie, że od twojego odejścia w klubie zmienił się trener.
– Nie grałem tyle, ile bym chciał, więc odszedłem, a już po trzech meczach trener, który na mnie nie stawiał, został zwolniony. Czytałem wywiad, o którym mówisz. Wiem też, że w Górniku również bardzo by chcieli, żebym został. Zawsze lepiej gdy chcą cię w dwóch miejscach niż gdy nie chcą cię w żadnym.
Nowy trener Luzerny rozmawiał już z tobą na ten temat?
– Nie, jeszcze nie. Poza tym ma póki co podpisany kontrakt na sześć miesięcy i nie wiadomo, czy będzie w FC Luzern w kolejnym sezonie. Nie jest to wykluczone, że latem klub zdecyduje się na kogoś innego.
Rene Weiler, a więc trener, który na ciebie nie stawiał, powiedział o tobie na łamach Luzern Zeitung: “jest typem zawodnika, który w przyszłości przestanie istnieć”. Co twoim zdaniem miał na myśli?
– Może uważa, że w przyszłości wszystkie zespoły będą grać tak, jak my graliśmy u niego w drugiej połowie rundy jesiennej. W środku pomocy stawiał na zawodnika, który u trenera Seoane grał cały sezon na prawej obronie – Simona Grethera, a obok niego wystawiał stopera Marvina Schulza. Były mecze, kiedy ośmiu zawodników skupiało się głównie na obronie. Jeśli wszystkie zespoły na całym świecie chciałyby grać w ten sposób, wtedy faktycznie, zawodnicy tacy jak ja byliby bezużyteczni. Ale wydaje mi się, że nie każdy trener będzie chciał w środku pomocy wystawiać bocznego i środkowego obrońcę.
Czytałem, że miał zastrzeżenia co do twojej pracowitości bez piłki, dystansów pokonywanych na boisku.
– Możesz sprawdzić, ile biegam w Górniku i sam stwierdzić, czy miał rację. Kiedy powiedział mi, że robię za mało kilometrów, pokazałem mu odczyt z mojego GPS-u. Byłem najlepszy w drużynie pod względem liczby sprintów i pod względem średniej liczby pokonywanych kilometrów. Jak tylko to usłyszał, nagle zaczęło mu u mnie nie pasować coś innego. Miałem wrażenie, że na siłę szukał winnego porażek i padło na mnie. Taka jest piłka, trudno.
Ryszard Komornicki na łamach szwajcarskich mediów zarzucał ci z kolei, że na boisku zdecydowanie za dużo gestykulujesz.
– Może to tak wygląda z boku, że kiedy nie dostaję piłki, to się denerwuję i zaczynam machać rękami. Ale to nie tak! Nie wymachuję z pretensjami, dlaczego ktoś nie podał mi piłki. Staram się przez cały czas pomagać pokazując, w którą stronę najlepiej będzie zagrać piłkę, by móc przeprowadzić atak. Wszyscy oczekują, że będę mózgiem zespołu. Środkowy pomocnik musi mieć w sobie coś z dyrygenta orkiestry. Wiedzieć, kiedy zmienić kierunek ataku, widzieć, kto w danym momencie daje największe szanse na pociągnięcie akcji do przodu. I umieć to zakomunikować.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl/FotoPyK/400mm.pl
***