Jego życiorysem można spokojnie obdzielić kilka innych osób. W młodości osiem lat spędził w armii, a potem niewiele zabrakło, by został… filmowym Jamesem Bondem. Jako pierwszy człowiek w historii zdobył oba bieguny i Mount Everest – na najwyższym szczycie świata stanął mając zresztą 65 lat. Po jednej z ekstremalnych wypraw własnoręcznie amputował sobie palce lewej ręki. Dziś mógłby zabawiać dzieci, jednak sir Ranulph Fiennes szykuje się do ostatniej bezprecedensowej przygody.
To nazwisko zna raczej każdy fan kina. Od wielu lat dodatkowo kojarzy się z serią filmów o najsłynniejszym brytyjskim szpiegu, bo Ralph Fiennes wciela się tam w rolę M – bezpośredniego przełożonego Bonda. Z Ranulphem łączą go rodzinne więzy – to kuzyn jego ojca. Niewiele zresztą brakowało, by to wujek jako pierwszy sprawdził się w tej kinowej sadze i to nawet w tytułowej roli. Przeszkodą nie okazał się jednak nawet całkowity brak aktorskiego doświadczenia.
Pod koniec 1969 roku premierę miał film “W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”, gdzie po raz pierwszy i ostatni w główną rolę wcielił się Australijczyk George Lazenby. W tamtym momencie był najlepiej opłacanym modelem świata i za udział w kolejnych filmach z serii zażądał ponoć horrendalnych pieniędzy. To był koniec jego kariery w tej roli, ale producent Albert Broccoli wpadł na bardziej ekonomiczny pomysł – chciał znaleźć kogoś, kto działa jak Bond w życiu codziennym i odpowiednio przeszkolić go do występu przed kamerami.
Fiennes do tych kryteriów pasował idealnie, ale wstępna lista kandydatów liczyła ponad 200 nazwisk. Mimo wszystko podróżnik załapał się do ostatniej szóstki, która o angaż rywalizowała na specjalnie zorganizowanych testach. Na decydujące przesłuchani przyjechał z Inverness do Londynu, ale nie pomogło mu nawet wkuwanie tekstów Szekspira. W pokoju czekali na niego Broccoli i reżyser kolejnej części – Guy Hamilton. Jeden rzut oka sprawił jednak, że kandydatura Fiennesa z miejsca mocno straciła na wartości.
“Broccoli spojrzał na mnie i od razu powiedział do Hamiltona: “ten gość wygląda jak farmer. Spójrz tylko na jego dłonie i twarz”. Chociaż miałem wtedy jeszcze wszystkie palce i cała reszta była na miejscu, to nie byłem widocznie tym, kogo szukali” – wspominał po latach Fiennes w jednym z wywiadów. Wizytę w stolicy wykorzystał do tego, by odwiedzić Ministerstwo Obrony, które właśnie poszukiwało kogoś, kto poprowadzi ekstremalną wyprawę w Kanadzie. Do tej roli ciężko już było znaleźć kogoś lepszego.
Na początku lat siedemdziesiątych Fiennes był uznanym poszukiwaczem przygód i odkrywcą. Wcześniej sprawdził się w wojsku – zwłaszcza podczas działań w Omanie, gdzie pomagał walczyć z komunistyczną partyzantką. Był specjalistą od materiałów wybuchowych i za swoje działania na froncie został nawet odznaczony przez sułtana Omanu. Jego wojskową karierę zakończył jednak… dowcip. W 1966 roku Fiennes został odesłany do domu po tym, jak przez przypadek wysadził w powietrze fragment scenografii filmu “Doktor Doolittle”.
“Gdybym nie pociągnął za spust, to on by to zrobił”
Życie Ranulpha jest niezwykłe właściwie od samego początku. Jako jeden z nielicznych Brytyjczyków nie musiał nawet zabiegać o otrzymanie tytułu “sir” – po prostu się z nim urodził. Ten tytuł to baronet i jest jedynym dziedzicznym w brytyjskiej historii, a jego korzenie sięgają początków XVII wieku. Nie tylko to Fiennes zawdzięcza ojcu – dostał po nim także imię. Nigdy go jednak nie poznał, bo senior zginął w 1943 roku na wojennym froncie, kilka miesięcy przed narodzinami syna. Dziadka również nigdy nie spotkał i to właśnie brak męskich wzorców popchnął podróżnika do tego, by wnikliwie przestudiować historię swojej rodziny.
Okazało się, że linię rodu Fiennesów można poprowadzić aż do VIII wieku. Wśród 41 pokoleń można znaleźć kilka naprawdę ciekawych postaci – między innymi zabójcę króla. “Cieszę się, że dowiedziałem się o wielu tych niewygodnych faktach będąc już po siedemdziesiątce. Gdybym znał te historie w dzieciństwie, to mógłbym chcieć jakoś do nich nawiązać. Wiele rzeczy kompletnie mnie zaskoczyło – na przykład to, że mój ojciec utrzymywał przyjacielskie relacje z Churchillem” – tłumaczył w 2009 roku.
W dzieciństwie Ranulph przez pewien czas mieszkał między innymi w RPA. W wieku 12 lat przeniósł się do Eton, ale wytrzymał tam tylko trzy lata. Szkoła nie była dla niego – już wtedy rwał się do wojska. Do wyobraźni przemawiały zwłaszcza losy jego ojca, który w armii również odnosił sukcesy. Po zakończeniu tej przygody na horyzoncie pojawiło się kolejne marzenie – dalekie ekspedycje. Fiennes zaczął z grubej rury – od wyprawy poduszkowcem… przez Nil.
Przyjemną odmianą był to, że nie musiał już strzelać do ludzi. W Omanie zabił człowieka, który ruszył na niego z bronią. To doświadczenie do dziś stanowi dla niego traumę. “Byłem żołnierzem, a żołnierze właśnie to robią. Jest jednak różnica pomiędzy strzelaniem do kogoś z ponad 500 metrów, kiedy nie widzisz celu i nawet nie wiesz czy trafiłeś, a zabiciem kogoś stojąc twarzą w twarz. W moim przypadku doszło do tej drugiej sytuacji. Facet stał kilka metrów ode mnie i gdybym nie pociągnął za spust, to on by to zrobił” – wspominał feralną akcję Fiennes.
Początek lat siedemdziesiątych był o wiele spokojniejszym okresem w życiu Brytyjczyka. Wziął ślub z Ginny – miłością swojego życia, która od zawsze pomagała w realizacji kolejnych szalonych pomysłów. Zdobywał między innymi norweskie lodowce, ale prawdziwą popularność przyniosła mu pionierska ekspedycja Transglobe.
W 1979 roku wspólnie z Charlesem Burtonem i Oliverem Shepardem rozpoczął podróż dookoła świata “w pionie”. Z Londynu ruszyli w kierunku bieguna południowego, korzystając tylko z transportu lądowego i morskiego. Dotarcie na miejsce zajęło im ponad rok. Potem – już bez Sheparda – dwójka podróżników w ten sam sposób udała się na biegun północny. Ostateczny cel osiągnęli 11 kwietnia 1982 roku, kompletując jedyny taki wyczyn w historii. W Greenwich zameldowali się z powrotem prawie pół roku później.
Wyjątkowych rekordów było jednak więcej. Wyprawowy pies Bothie został pierwszym czworonogiem, który odwiedził oba bieguny. Z kolei Fiennes i Burton jako pierwsi zagrali na biegunie południowym… w krykieta. Cichą bohaterką wyprawy była jednak Ginny. To właśnie w jej głowie zrodził się ten bezprecedensowy pomysł, a organizacyjne spięcie tego przedsięwzięcia okazało się nie lada wyzwaniem. W uznaniu zasług żona podróżnika otrzymała potem (jako pierwsza kobieta w historii) Medal Polarny – wyróżnienie przyznawane przez brytyjską monarchię.
Sam Fiennes w kolejnych latach powracał na bieguny. W 1993 roku potrzebował 93 dni, by wraz z doktorem Mikiem Stroudem przejść całą Antarktydę bez zewnętrznego wsparcia. Nie zawsze wszystko kończyło się sukcesem – 3 lata później Brytyjczyk nie zdołał przejść w pojedynkę bieguna południowego z powodu ataku kamicy nerkowej.
Amputacja? Żaden problem!
W 2000 roku Fiennes w pojedynkę ruszył na biegun północny z takim samym zamiarem. Tym razem mógł jednak żałować braku wsparcia. Jego sanie wpadły do lodowej szczeliny i podróżnik musiał je własnoręcznie wydobyć. Brzmi to może i prozaicznie, ale to były naprawdę ciężkie sanie – z zapasem jedzenia na ponad dwa miesiące. Choć akcja zakończyła się powodzeniem, to przypłacił ją poważnym odmrożeniem lewej dłoni. Stało się jasne, że nie ukończy wyprawy, ale nie to było największym problemem.
“Moje palce były sztywne i białe jak kość słoniowa. Równie dobrze mogły być i drewniane, nie miałem w nich czucia… Widziałem wiele odmrożeń i momentalnie zrozumiałem, że sytuacja jest naprawdę poważna” – opowiadał w autobiografii podróżnik. Kolejnego dnia został ewakuowany do Ottawy, ale diagnoza lekarzy była brutalna – dla końcówek jego palców nie było już ratunku. Aby je bezpiecznie amputować, trzeba było poczekać kilka miesięcy – aż zdrowa tkanka zdąży się zregenerować. Fiennes zbyt mocno cenił jednak swój czas i wkrótce do roboty zabrał się sam.
“Kupiłem piłę w miejscowym sklepie, włożyłem palec w imadło składanego stołu i delikatnie zacząłem odcinać martwą skórę i kość tuż ponad linią zdrowej tkanki. Gdy czułem ból lub dostrzegałem krew, zaczynałem ciąć wyżej. Obróciłem palec i ciąłem go z różnych stron. Po około dwóch godzinach solidnej pracy w końcu odpadł” – opisywał obrazowo Fiennes. Z pozostałymi uporał się w kolejnych dniach. Podobno wszystkie do dziś trzyma w specjalnym pudełku, schowane głęboko w domowej piwnicy.
Brytyjczyk nie przejął się tym doświadczeniem i wciąż odważnie planował kolejne podboje. Nie zatrzymał go nawet rozległy zawał serca, który przeszedł w 2003 roku. Zaledwie kilka miesięcy później razem z Mikiem Stroudem wziął udział w kolejnym bezprecedensowym przedsięwzięciu – 7x7x7. Siedem maratonów w trakcie siedmiu dni na… siedmiu różnych kontynentach. Podobno lekarz zgodził się na to pod jednym warunkiem – tętno Fiennesa ani przez moment nie mogło przekroczyć 130 uderzeń na minutę. 59-letni wówczas Brytyjczyk ochoczo zgodził się na te ustalenia, ale pakując się na wyprawę… zapomniał zabrać czujnika tętna. Po latach przyznał, że cały pomysł był zbyt wariacki nawet jak na niego. Wyzwaniem okazał się zwłaszcza start w upalnym i dusznym Singapurze.
Żadne z ekstremalnych przeżyć nie doświadczyło go jednak tak mocno, jak śmierć ukochanej żony. Ginny w 2004 roku zmarła na raka płuc, a jej mąż długo wyrzucał sobie, że wciągnął ją w ten nałóg. Znali się od dzieciństwa i nie widzieli poza sobą świata. Fiennes przy każdym pomyśle mógł liczyć na jej wsparcie. Para nigdy nie doczekała się dzieci. “Przez 17 lat próbowaliśmy wszystkiego, ale nikt nie potrafił nam pomóc. Myśleliśmy nawet o adopcji, ale ze względu na brak stałych dochodów nie mieliśmy szans” – wspominał po latach.
Żałobę zakończył jednak po roku. Louise – instruktorka jazdy konnej – jest od niego 24 lata młodsza. Aż tak go nie wspiera – podróż poślubna do bazy pod Everestem była dla niej koszmarem. Sam Ranulph to właśnie Dach Świat określił kolejnym celem swoich wypraw. Wielu to dziwiło, bo przecież od zawsze skarżył się na lęk wysokości. Przybierał on do tego stopnia paniczny kształt, że podczas wypraw bał się na przykład wchodzić na maszt i musiała robić to za niego Ginny.
W 2005 roku zrezygnował ze wspinaczki po tym jak odezwało się serce. Trzy lata później dotarł na wysokość 8400 metrów nad poziomem morza, ale zrezygnował ze względu na zmęczenie. W bazie powiedział wówczas, że poddaje się na zawsze, ale szybko zmienił zdanie. W 2009 roku spróbował po raz trzeci i tym razem spełnił marzenie. Został nie tylko najstarszym brytyjskim zdobywcą Everestu, ale też pierwszą i jak do tej pory jedyną osobą w historii, która zdobyła najwyższy szczyt świata i oba bieguny. Do góry pchała go nie tylko ambicja, ale też chęć niesienia pomocy. Na szczycie wbił flagę fundacji Marie Curie, która w Wielkiej Brytanii zajmuje się pomaganiem osobom nieuleczalnie chorym i ich rodzinom.
Ranulph Fiennes miał wtedy 65 lat, ale wcale nie powiedział ostatniego słowa. W 2013 roku został jednym z liderów wyprawy, która miała przejść Antarktydę podczas polarnej zimy. Weteran musiał się wycofać z powodu odmrożeń, ale na szczęście tym razem obyło się bez amputacji. Ostatecznie wyprawa nie zdołała zrealizować głównego celu i skupiła się na zebraniu materiałów do badań laboratoryjnych.
W 2017 roku próbował zdobyć Aconcaguę, ale musiał zawrócić. Wcześniej zdobył Eiger i marzył o wejściu na najwyższe szczyty wszystkich kontynentów. W ostatnich miesiącach żyje inną nietypową obsesją. Wyrobił licencję nurka i chce przejść 8 kilometrów pod wodą z wyspy Robbeneiland do Kapsztadu. Wyposażenie? Niewielka butla z tlenem i… urządzenie odstraszające rekiny.
Podróżnik i łowca przygód zamierza w ten sposób po raz kolejny zebrać pieniądze na cele charytatywne. To od dawna wychodzi mu znakomicie – dla samej tylko fundacji Marie Curie zebrał ponad 18 milionów funtów. Mimo to sam żyje niezwykle skromnie. Gdy przyjeżdża do Londynu, to nie wynajmuje pokoju w którymś z modnych hoteli tylko… nocuje w swoim Fordzie Mondeo. Oszczędza od zawsze, bo odkąd pamięta miał problemy z tym, by finansowo wychodzić na plus na swoich pomysłach.
Wyprawa do RPA ma być jego ostatnim wielkim zrywem. Potem ambitny 75-latek zamierza poświęcić się rodzinie. Z drugą żoną Louise doczekał się córki, jednak do tej pory nie był zbyt oddanym ojcem. Z pewnością będzie też pilnował swoich rekordów, a sport pozostanie ważnym elementem jego życia. “Wciąż biegam, ale dziś to jednak za duże słowo. Kiedy pochylam się do przodu to czuję, że moja równowaga nie jest już taka jak kiedyś. Mimo wszystko staram się tak człapać każdego dnia” – przyznaje z błyskiem w oku sir Ranulph Fiennes.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl