Reklama

W finale był chaos, a z niego wyłonił się Sobiech. Puchar dla Lechii!

redakcja

Autor:redakcja

02 maja 2019, 18:38 • 5 min czytania 0 komentarzy

Jeśli ktoś twierdzi, że to był mecz dla koneserów, to chcielibyśmy tych koneserów poznać. A najlepiej wysłać ich na konsultacje do lekarza w sprawie podejrzenia masochizmu. To było słabe spotkanie i nawet nie porównujemy go tu poziomem z ligami zagranicznymi, a z Ekstraklasą. Widzieliśmy w tym sezonie naprawdę niewiele spotkań w naszej lidze, które stały na niższym poziomie.

W finale był chaos, a z niego wyłonił się Sobiech. Puchar dla Lechii!

Chcielibyśmy poznań plan taktyczny obu ekip na to spotkanie. Chcielibyśmy dowiedzieć się, co mówili swoim piłkarzom Mamrot i Stokowiec, a następnie porównalibyśmy to z tym, co zobaczyliśmy na boisku.

A co zobaczyliśmy? Ogólnopolski finał w lagach: laga na pole karne, laga na przeciwległe skrzydło, laga spod pola karnego do koła środkowego, laga od stopera do napastnika i od napastnika do stopera, laga za linię boczną i przed linię boczną. Wymowny był ten obrazek z końcówki pierwszej połowy, gdy Konrad Michalak ochrzanił jednego z kolegów, że ten dograł mu przy rozegraniu piłkę do nogi, a nie na 40-metrowy sprint, do którego skrzydłowy Lechii i tak by nie doszedł.

Ireneusz Mamrot i Piotr Stokowiec udzielający wskazówek taktycznym swoim zespołom w piątej minucie finału Pucharu Polski
Reklama

Czy z tej kopaniny coś wynikało? No, nie bardzo. W pierwszej połowie oglądaliśmy jeden celny strzał, może z półtora groźnej akcji. Raz Patryk Klimala źle przyjmował piłkę po – a jakże – dośrodkowaniu, później mocną wrzutkę (szok!) do Lukasa Haraslina przecięli obrońcy Jagi. Wreszcie coś ciekawego postanowił zrobić Zlatan Alomerović, który do lagi (niemożliwe!) za plecy stoperów Lechii wybiegł z pola karnego, ale nie zdążył przed napastnikiem białostoczan. Jesus Imaz z Arvydasem Novikovasem mogli popędzić na pustą bramkę, ale sytuację wyjaśnił Błażej Augustyn.

Powtórzmy – jeden celny strzał do przerwy.

Agencja ochrony zajmująca się tym meczem wykazała dużą troskę o kibiców Lechii i wpuściła ich na stadion dopiero po około godzinie. To znaczy wcześniej na stadionie zameldowała się część fanów z Gdańska, ale ci ani nie dopingowali, ani nie rozkładali oprawy. Kilka (kilkanaście?) tysięcy lechistów stało przed bramą wejściową i czekało na… właściwie nie wiadomo na co. Kibice Lechii pisali na Twitterze i na Facebooku, że policja rozpyliła gaz i w ruch poszły pałki, PZPN wydał komunikat, w którym twierdzi, że przyjezdni nie chcieli poddać się szczegółowym kontrolom. Sprawdzimy, która wersja jest prawdziwa.

Druga połowa była ciut żywsza, ale wciąż stała na żenującym poziomie. Gorąco zrobiło się jedynie wtedy, gdy Zoran Arsenić wjechał butem w kolano Jarosława Kubickiego i zapachniało czerwoną kartką, ale ostatecznie sędzia Frankowski wyciągnął tylko żółtą. Jeśli mielibyśmy porównywać akcje groźne dla bramkarzy obu drużyn i te groźne dla zdrowia piłkarzy, to Arsenić wyrównał stan rozgrywki, bo do ostatnich minut jedynym niebezpiecznym uderzeniem było to Guilherme, z którym poradził sobie Alomerović.

Im dalej w las, tym więcej drzew. Im dalej w mecz, tym mocniej trzymaliśmy kciuki za to, że ktoś wreszcie wepchnie tę piłkę do siatki. Nie, nikomu nie kibicowaliśmy, ale po prostu nie chcieliśmy zmarnować 30 minut majówki na oglądanie tej kopaniny. I kamień spadł nam z serca, gdy po dwóch błędach Mariana Kelemena piłkę do siatki wepchnął Flavio Paixao. Już pisaliśmy peany pochwalne dla Portugalczyka, który oszczędziłby nam dogrywki, a tu…

1i5llhz

Reklama

… spalony dostrzeżony po wideoweryfikacji.

W międzyczasie kibice Lechii zadymili racami boisko (szczegółowe kontrole był powodem opóźnienia ich wejścia – tak tylko przypominamy), a zatem mecz musiał zostać przedłużony o siedem minut. Lechia delikatnie nacisnęła – nie na ura-bura, ale w takim lechijnym stylu. Czyli pragmatycznie.

Doprawdy nie wiemy co robił Marian Kelemen przy tym dośrodkowaniu Flavio w 96. minucie. On tu wygląda jak nierozbudzony student czekający na autobus na uczelnię, a nie jak pieprzony szef pola karnego. Sobiech nie zatrzymał się „na żądanie”, tylko śmignął mu przed nosem, ochlapał i pomachał przez uchylone okienko fetując gola z kibicami.

1i5llhz

Nie posuniemy się do stwierdzenia, że to Kelemen przegrał Jadze ten mecz. Ale to było takie spotkanie do pierwszej celnej lagi pierwszego poważnego błędu. Bramkarz białostoczan machnął się już przy tym nieuznanym trafieniu Flavio, gdy – wzorem Fabika – grał w siatkówkę przy dośrodkowaniu i późniejszym strzale. Ale przy tym trafieniu last-minute Sobiecha schrzanił sprawę kompletnie. A to przecież elementarz zachowań bramkarza we własnym polu bramkowym – piłka leci w twoją stronę, atakujesz ją, starasz się przechwycić możliwie jak najszybciej, by uniknąć smrodu. Wychodzisz, łapiesz, kasujesz.

Lechia jest już wygranym tego sezonu. Pierwsze trofeum od 1983 roku, zapewnione miejsce w europejskich pucharach i perspektywa walki o mistrzostwo kraju. To nie jest dla nich „nagroda pocieszenia” – to sukces, który będą wspominać latami. Może nie urodę tego starcia, może nie styl gry, może nie perypetie pod bramami stadionu. Ale fetę po wzniesieniu pucharu już tak.

A Jagiellonia wyrasta na jednego z największych przegranych tego roku. To ona dziś była stroną, która wykazywała przez większą część meczu inicjatywę do atakowania bramki rywala, natomiast… No, to była taka tegoroczna Jagiellonia. Taki Lech Poznań ostatnich finałów na Narodowym. Szans na mistrzostwo już nie ma, pucharu do Białegostoku nie zawiozą, a i kwalifikacja do Ligi Europy nie jest jeszcze przyklepana.

Brzydki był ten finał. Przyzwyczailiśmy się już, że w tym meczach oglądamy męczenie buły, ale w poprzednich latach te starcia miewały momenty, w którym można było ponieść się z miejsc. A dziś podnosiliśmy się tylko po to, by wypić kawę lub energetyk, żeby nie usnąć. Do tego ta farsa z wpuszczaniem kibiców Lechii, których tak szczegółowo przeszukano, że i tak wnieśli na stadion pirotechnikę. Zresztą fani Jagiellonii też odpalili świecidełka.

Niemniej najważniejsza informacja dnia jest taka – Lechia po 36 latach znów sięgnęła po Puchar Polski.

Jagiellonia Białystok – Lechia Gdańsk 0:1 (0:0)

Artur Sobiech (90+7.)

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...