Reklama

Legia o krok od mistrzostwa

redakcja

Autor:redakcja

27 kwietnia 2019, 23:25 • 6 min czytania 0 komentarzy

Lechia przegrała 1:3 mecz sezonu na własnym stadionie, 1:3 mimo prowadzenia, 1:3 mimo dobrej pierwszej połowy, 1:3 z całkowitą deklasacją w drugiej części gry. Kto chce do bólu nurzać się w kontrowersjach sędziowskich – proszę bardzo. Ale nie można odmówić Legii tego, że kolejny raz na finiszu, w absolutnie decydującym momencie, potrafiła wyjść spod ściany i postawić pod nią kogo innego. Jeśli mistrz Polski wygra z Piastem w następnej kolejce, szanse rywali na tytuł będą czysto matematyczne.

Legia o krok od mistrzostwa

Całe sto dwadzieścia sekund musieliśmy czekać na dym, zamieszanie i pierwszą dziś randkę z VAR-em. Legia była tak zaskoczona łatwą stratą piłki, jakby zapomniała, że odbiór mieści się w zasadach futbolu. Mladenović posłał Sobiechowi dopieszczone, perfekcyjne zagranie na wolne pole, a Sobiech poszedł jak dzik w żołędzie. Nie dał się dogonić, kiwnął Cierzniaka, a potem… no właśnie.

No właśnie, bo potem piłkę zmierzającą do siatki zatrzymał leżący na ziemi Jędrzejczyk, w dodatku ręką. To mogła być jedenastka i czerwona kartka.

Jedna sprawa, że Sobiech źle rozwiązał tą akcję, skoro dał się aż tak wyrzucić, ale i wyglądało na to, że to wymarzony początek, bo Stefański gwizdnął karnego. Za chwilę jednak do gry włączył się VAR i reguły są nieubłagane: ręka w podporze się nie liczy, bo to naturalne ułożenie ciała, a do tego piłka najpierw odbiła się od klatki piersiowej. Ręki NIE MA. Stefański podjął dobrą decyzję. Problem w tym, że dolał oliwy do ognia dyktując rzut sędziowski. Znowu, była to PRAWIDŁOWA z punktu widzenia przepisów decyzja, ale również przez pryzmat jego – w pewnym sensie – błędu. Futbolówka była skazana na wyjście za linię po interwencji Jędrzejczyka, ale gwizdek o karnym – z którego Stefański ostatecznie się wycofał – rozległ się zanim opuściła boiska. Stąd kuriozalnie wyglądający w tych okolicznościach rzut sędziowski, o który Lechia wcale nie walczyła, więc w praktyce Cierzniak wziął sobie piłkę do koszyczka.

Lechia przez blisko kwadrans grała, jakby nie potrafiła zapomnieć o tej sytuacji. Nieźle w tym czasie uderzył głową Jędrzejczyk, raz Mladenović przeciął bardzo niebezpieczne dla Lechii zagranie w pole karne. W końcu jednak gdańszczanie wyszli z marazmu, a wyszli z niego od razu z bramką: szybkie rozegranie po lewej stronie, a potem Michalak oddany Lechii przez Legię Michalak dośrodkowuje, w polu karnym zawala Stolarski oddany Legii przez Lechię. Wszystko kończy Haraslin. Strzałem godnym Goal 2 na Pegasusa.

Reklama

Lechia w tym momencie miała Legię dokładnie tam gdzie chciała. Mogła grać swoje i grała swoje. Agresywny odbiór już w okolicach pola środkowego – dwie piranie w postaci Łukasika i Kubickiego – działał, trochę gorzej z kontrami, choć prawda, że Sobiech gdyby był nieco przytomniejszy – albo lepszy technicznie – mógł wykorzystać dogranie Michalaka. Legia w tym czasie próbowała, ale anemicznie. Niektóre akcje wzbudzały salwy śmiechu, jak wrzutka Szymańskiego z rzutu wolnego na chorągiewkę narożną. O próbach dośrodkowań Stolarskiego szkoda gadać, te piłki spalały się w atmosferze. Remy raz spróbował uderzyć z czterdziestu metrów, choć ostatnio zdobył tak bramkę jeszcze w poprzednim życiu. Prawa strona Legii kompletnie nie działała, Kucharczyk był niewidoczny, a Carlitos został wyłączony przez Nalepę.

W praktyce najlepsze okazje Legia miała po dwóch prezentach Lechii, która w jakiś absurdalnie zły sposób rozpoczynała grę z własnej połowy. Zaplątały się przerzuty godne gminnych rozgrywek ministrantów, co pewnie zazwyczaj kończyłoby się stratą bramek, ale ofiarności i determinacji defensorom gospodarzy na pewno nie brakowało – symbolem powrót Nalepy ze wślizgiem by w ostatniej chwili zablokować Carlitosa.

I teraz gdańszczanie zadają sobie to samo pytanie:

Skoro było tak dobrze, to dlaczego skończyło się tak źle?

Lechia w drugiej połowie nie istniała. Nie miała z gry zupełnie nic. Stokowiec to człowiek, który doprowadził Lechię do meczu o mistrzowskiej stawce dzięki szeregowi odważnych, mądrych decyzji, ale wycofanie Haraslina i Michalaka, którzy napędzali grę od pierwszych minut na taką decyzję nie wygląda.

Ale i z nimi na boisku po przerwie Lechia nie potrafiła zrobić sztycha. Jedyne poważne zamieszanie to czarna komedia, oto bowiem znowu wpada w pole karne Sobiech i znowu piłka po strzale odbija się od ręki jednego z legionistów, tym razem Remy’ego. Ale ZNOWU ta decyzja się broni, bo futbolówka najpierw odbiła się od tyłka piłkarza z Warszawy, on już upadał, nie miał żadnego wpływu na ułożenie ręki. Zapis sytuacji macie na samym dole relacji.

Reklama

Tak czy siak jest zdumiewające jak bardzo Lechia dała się zepchnąć do defensywy, z czasem coraz bardziej rozpaczliwej. Czy to naprawdę były te same zespoły? Jeszcze przed chwilą gdańszczanie mieli mur przed szesnastką, a teraz lepili z piasku na ślinę. Pokarać ich powinien już Kucharczyk…

D5Lz8vdWwAAf7Hx

… ale ostatecznie zrobił to Stolarski, rehabilitując się za pierwszą połowę. Gol był przypadkowy, bo nastrzelił legionistę Kubicki, ale Legia nieprzypadkowo znalazła się w polu karnym Lechii takimi siłami, ta pozycja została wypracowana. Śmierdziało już wtedy golem na kilometr, Szymański o trzy klasy podniósł wykonywanie stałych fragmentów, mógł trafić Remy, Nalepa co chwila usiłować gasić pożary we własnej szesnastce.

Gol w żaden sposób nie obudził Lechii, a jedynie nakręcił Legię. Bramka na 2:1 to majstersztyk, doskonałe rozegranie, w tempo, z polotem, bez cienia wady. Piłka krążąca jak po sznurku, aż wreszcie altruizm Szymańskiego na skrzydle sprawia, że Kasper Hamalainen może trafić do pustaka. Lechia w tym momencie była przyparta, powinna rzucić wszystko na jedną szalę, ale nie miała sił, nie miała jakości, pomysłu, czego symbolem zero wpływ na mecz wprowadzonego Flavio Paixao. Lechia ostatecznie skończyła z dwoma celnymi strzałami na bramkę rywala, akcji bramkowych miała zdecydowanie mniej, a przegrywając ani razu nie udało jej się poważnie zagrozić bramce Cierzniaka. Piękny gol na 3:1 wprowadzonego z ławki Medeirosa był dopełnieniem obrazu.

Lechia przegrała – bez cienia przesady – jeden z najważniejszych meczów w swojej historii. Daniel Stefański lepiej, żeby na wczasy jechał raczej w góry, dyskusja o jego decyzjach będzie się toczyć jeszcze długo, my także będziemy je jeszcze analizować, ale na ten moment na pewno nie powiemy, że wypaczył wynik meczu. Sędziował nerwowo, nie ustrzegł się błędów, ale mecz przegrała Lechia Gdańsk, a nie Daniel Stefański. Lechia, która miała karty na ręku, może nie fulla, może nie karetę, ale – powiedzmy – małego strita. Problem w tym, że zamiast się go trzymać, wymieniła karty i została z marną parą.

Jaka ta nasza liga jest, taka jest. Ile znaczy w pucharach, wszyscy wiemy. Ale trudno odmówić prawdziwości często podnoszonemu argumentowi, że Legia niesłychanie góruje nad rywalami doświadczeniem. Dla Lechii to był super mecz, wszechwydarzenie – podobny mecz w ostatnich sezonach z Legią grała Jagiellonia. Ale w tym rzecz – rywale do tytułu się zmieniają, Legia zostaje. I czasem idzie jej gorzej, czasem lepiej, ale takie mecze są dla niej chlebem powszednim, czego nie może o sobie powiedzieć nikt inny w Ekstraklasie.

[event_results 579249]

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...