Kibice Śląska Wrocław powinni się cieszyć, że w tym sezonie z ligi lecą tylko dwa zespoły. Gdyby już w tym roku leciały trzy, to na miejscu fanów wrocławian sprawdzalibyśmy rozkłady jazdy do Opola, Katowic czy Suwałk. Dziś przeciętna Korona na tle gości błyszczała. I wcale nie musiała wchodzić dziś na wyżyny swoich możliwości. Wystarczyło raz kopnąć między stoperów Śląska i było 1:0. A później pozwolić kopnąć się Wojciechowi Golli i skończyło się na 2:0.
Śląsk wyszedł na ten mecz z dość oryginalną taktyką. Otóż przez pierwszy kwadrans pałował długie piłki na napastnika. Ten miał je zgrywać, miał wygrywać główki z obrońcami, miał twardo stać na nogach i dawać reszcie drużyny czas na podejście pod bramkę rywala. I generalnie nie byłby to plan zły, bo przecież niejeden zespół w tej lidze potrafił poukładać sobie obrońców Korony.
Natomiast Śląsk zapomniał o jednym bardzo istotnym fakcie. Lagę na napastnika można grać wtedy, gdy twój napastnik wygląda jak T-800, ma przynajmniej 180 centymetrów wzrostu i tyle krzepy, że stać go na boksowanie się z takim Kovaceviciem. Tymczasem goście w ataku mieli Arka Piecha. 171 centymetrów czystego wkurwienia. Bo Piech starał się walczyć z rywalami, ale wyglądał trochę jak ratlerek próbujący podgryzać mastiffa.
Przeto gra wrocławian wyglądała fatalnie. Ale czy to jakieś zaskoczenie? W czterech ostatnich meczach wrocławianie nie strzelili gola. W ośmiu ostatnich spotkaniach wyjazdowych zdobyli trzy bramki. Dzisiaj dopiero po 40 minutach zorientowali się, że z Piecha może być większy pożytek, gdy zagra mu się piłkę na dobieg, a nie na wyskok.
Ale gdy wrocławianie dochodzili do tego odkrywczego wniosku, Korona zdążyła strzelić gola. Wydawało się, że nic z tej akcji nie będzie – bo podanie Jukicia było takie farfoclowate, bo w sumie zagrał prosto do obrońców… Ale Jukić wiedział co robi – zagrał przecież między Dankowskiego i Tarasovsa. Obaj w geście solidarności z nauczycielami zastrajkowali, puścili wolno Soriano, a ten spokojnym strzałem obok Słowika dał gospodarzom prowadzenie.
Soriano dołożył zresztą drugiego gola po tym, jak Golla zasadził kopa Forbesowi w polu karnym. Lettieri postawił dzisiaj na duet napastników i ten eksperyment mu wypalił. Możemy się zastanawiać – czy przeciwko jakiejkolwiek poważniej drużynie efekty byłby równie pozytywny? Niemniej Forbes harował, Soriano strzelał, a Golla, Tarasovs i Dankowski zgłaszali akces do nowego sezonu “Benny Hilla”.
Wtórował im sędzia Mariusz Złotek, który może dzisiaj podziękować VAR-owi, Szymonowi Marciniakowi, Smudzie i Jezusowi. Złotek w pierwszej połowie podyktował rzut karny po tym, jak Farszad padł z głodu. Sędzia potrzebował trzech minut wideoweryfikacji, dziesięciu powtórek, podpowiedzi wozu, by wreszcie uznać, że jedenastki nie było. Ale i zaraz na początku drugiej połowy Piech w polu karnym Korony obiegając Kovacevicia nadepnął na jego piętę. Ewidentne szukanie faulu, na które znów dał się nabrać Złotek, ale ponownie po seansie przed telewizorkiem zmienił decyzję. Gdyby nie VAR, to Śląsk dostałby pewnie dwie darmowe bramki. Nadmieńmy – kompletnie niezasłużone.
Wrocławianie obrali wyraźny kierunek na spadek. Nie klei się w tym Śląsku kompletnie nic. Obrona odstawia kabaret (i to bardziej Koń Polski, niż szczyt formy Limo), pomocnicy najlepsze sytuacje kreują tylko przy stałych fragmentach gry (dziś najgroźniej było po dośrodkowaniach Mączyńskiego, ale to “najgroźniej” i tak było dalekie od “groźnie”), a napastnicy nie strzelają goli, bo i nie mają z czego. Chcielibyśmy poznać jakiś plan taktyczny wrocławian na kolejne spotkania. Bo nam to wygląda jak klasyczne granie na macie. Czyli “macie i grajcie”.
[event_results 577944]