Nie brakowało w tej kolejce Ekstraklasy wysokiej jakości trunków, którymi można było się delektować, ale niestety podawano nam też jakieś wynalazki z przemytu – a somsiad zapewniał, że “legalne, ino wielka promocja była” – po których nawet na drugi dzień nie potrafiliśmy dojść do siebie. Na szczęście tych pierwszych chyba jednak było więcej.
Hity były hitami. Jeśli chodzi o względy wizualne, nie spodziewaliśmy się wiele po starciu Lechii z Lechem, bo po prostu nie mieliśmy podstaw. Co innego, gdy chodziło o pary Górnik – Legia i Wisła – Piast. Miały być widowiska i były, oglądanie tych spotkań należało do przyjemności, a w dużej mierze o to nam w piłce chodzi. TVP na razie bezbłędnie wybiera mecze, które warto transmitować na otwartych antenach. Teraz była to Wisła z Piastem, wcześniej Legia z Jagiellonią i Wisła z Legią. Postronny widz zawsze mógł być usatysfakcjonowany, a zapewne tacy stanowili większość.
Oczywiście całościowo aż takiego szału nie było, bo dostaliśmy też płocki koszmar czy właśnie mecz w Gdańsku, gdzie padł jeden celny strzał.
Postawa Śląska Wrocław. Zespół ten po raz drugi z rzędu zaprezentował się żenująco. Z Miedzią Legnica jeszcze udało się nie przegrać, bo rywale do klepania na połowie gospodarzy nie dorzucili żadnych konkretnych sytuacji. W poniedziałek już to nie przeszło, mimo że do przerwy Wisła Płock jeszcze dostosowała się do zawstydzającego poziomu prezentowanego przez WKS. Piotr Celeban i Jakub Słowik doznali jednak zbiorowego zaćmienia umysłu, grzechem było z tego nie skorzystać. Bełtem po bełcie było ustawienie muru i Słowika przy golu na 1:0. Wiemy, omawialiśmy to w pomeczówce i w osobnym tekście, ale nie możemy się powstrzymać, żeby jeszcze raz tego nie wstawić. Wyższa szkoła pierdołowatości.
Jeśli wrocławianie potkną się teraz z Górnikiem Zabrze, narobią sobie olbrzymiego smrodu na fazę finałową i niespodziewanie znów staną poważnym kandydatem do spadku.
W ogóle ten mecz w Płocku można byłoby pokazywać za karę najbardziej niegrzecznym uczniom. Momentalnie staliby się prymusami, gwarantowane. Efekt uboczny? Istniałoby ryzyko, że zrażą się do piłki.
Mateusz Lis. Z Piastem nastąpiła kulminacja jego bramkarskiej nieudolności. Sygnały ostrzegawcze już wiele razy wysyłał, ale jednak nie zakładaliśmy aż takiej erupcji błędów. Strzał Patryka Dziczka z rzutu wolnego szanujący się bramkarz zatrzymałby jedną ręką. Lis go przepuścił. Rzut rożny na 2:2 powstał, gdy piłka wypadła mu po jednej z najbardziej podstawowych interwencji dla jego fachu. Jeśli chłopak poważnie myśli o karierze, nawet tylko w samej Ekstraklasie, musi zacząć dawać stabilność – oczywiście na dobrym poziomie. To, że raz na jakiś czas wyciągnie strzał z gatunku niemożliwych nie będzie miało znaczenia jeśli w międzyczasie drugie tyle zawali.
W jedenastce kolejki ląduje Frantisek Plach za obronę rzutu karnego i dwóch sytuacji sam na sam, ale rękawice znów otrzymuje Radosław Cierzniak. Jego parada po strzale głową Igora Angulo była pierwszorzędna. Mocno uderzona piłka leciała precyzyjnie przy bliższym słupku, czasu na reakcję było wyjątkowo mało, ale dobrze ustawiony bramkarz Legii zdołał zareagować. Gdyby wtedy Górnik podwyższył na 2:0, nie wierzymy, by mistrzowie Polski mogli się jeszcze podnieść. Cierzniak nie tylko okazuje się dobrym duchem w szatni, ostatnio zapewnia też spokój i klasę między słupkami.
Carlitos zrobił różnicę w kluczowych momentach i dał Legii wygraną, która może być jedną z najważniejszych w kontekście ewentualnej obrony tytułu. Hiszpański napastnik wiosną zdecydowanie się rozkręcił i coraz częściej nawiązuje do swoich popisów w barwach Wisły. Dla Legii zbiega się to idealnie z faktem, że sezon właśnie teraz wkracza w decydującą fazę.
Martin Toth. Nie mamy już sił do tego chłopa. Jeśli Zagłębie Sosnowiec jednak spadnie, to w sporej mierze przez błędy słowackiego stopera (a nie przez VAR). Toth wiosną jest dla beniaminka jak Piotr Polczak jesienią. Co chwila zawala gole, często w wyniku własnej głupoty. W Białymstoku znów sprokurował rzut karny i to on razem z Patrikiem Mrazem został ośmieszony przez Arvydasa Novikovasa przy drugiej bramce.
Ben van Dael nie trafił z wyjściowym składem Zagłębia Lubin w Kielcach, ale jeszcze w pierwszej połowie dokonał ważnej korekty: za Alana Czerwińskiego wszedł Filip Jagiełło. Okazało się, że tym razem Holender trafił w dziesiątkę, reprezentant kadry U-21 zaliczył asysty przy obu bramkach. O ile przy pierwszej brawa należą się głównie Bartłomiejowi Pawłowskiemu za precyzyjny strzał sprzed pola karnego, o tyle przy drugiej znakomitym podaniem do Damiana Bohara robotę zrobił właśnie Jagiełło. Jeśli jego występ obserwowali ludzie z Genoi, mogli tylko zacierać ręce.
Maciej Jankowski jesienią rozegrał być może rundę życia, aż przecieraliśmy oczy – i niektórzy okulary – ze zdziwienia. W tym roku natomiast dotychczas kaleczył niemiłosiernie. Złośliwi, czyli nie my, powiedzieliby, że wrócił na swój normalny poziom. Ale w Szczecinie pieprznął aż miło, dając Arce prowadzenie 2:1. Naprawdę piękny gol.
Cudowna bramka Macieja Jankowskiego #POGARK 1-2https://t.co/n3pzh1kClo pic.twitter.com/UCUBDMFa9i
— Hubert Michnowicz (@Hubert_Michno) 7 kwietnia 2019
Krzysztof Mączyński i jego zmyłka na “ała, ała” przy rzucie wolnym.
Mączyński i jego wizjonerski wolny, omaatkoboskaczestochowska. @Mietczynski pic.twitter.com/WLzkPDWOl9
— Tomasz Szczygieł 📡 (@TomekSzczygiel) 8 kwietnia 2019
Nie wiemy, kto pisze relacje dla oficjalnej strony Zagłębia Sosnowiec, ale nadawałby się do jakiegoś działu propagandy w czasach PRL-u.
Gol padł już w 2. minucie, kiedy strzelcem był Mateusz Cichocki. Problem rozpoczął się przed wznowieniem gry, kiedy sędzia Zbigniew Dobrynin zaczął dostawać nieprzychylne informacje dla naszego klubu. Na powtórkach widać, że nasz stoper zdobywa bramkę nogą, która jest przed linią defensywy gospodarzy. Z decyzją spalonego należało się zgodzić, jednak od razu w pamięci nasuwa się sytuacja ze Szczecina i totalny brak konsekwencji przy użyciu VAR.
No po prostu słodkie. A to już nie pierwszy raz, gdy narracja jest w takim stylu.
***