Ta wiosna w wykonaniu Jagiellonii Białystok jest mniej więcej tak udana jak wyjście do klubu, w trakcie którego wydajemy masę kasy na alkohol, dostajemy w nos od nerwowego gościa, a przy okazji gubimy telefon. Po dwóch wicemistrzostwach miał odbyć się atak na sam szczyt, w czym pomóc powinno przemeblowanie składu i naprawdę fajne transfery, oczywiście na papierze. Ten, jak wiemy, przyjmie wiele, ale weryfikacja okazała się brutalna – niedawna seria sześciu meczów bez zwycięstwa sprawiła, że na Podlasiu martwią się raczej o górną ósemkę niż o to, na którym stopniu podium wylądują. Słabo, ale ekipa Ireneusza Mamrota właśnie przybliżyła się do nagrody pocieszenia. Wracając do naszego porównania – coś udało jej się wyrwać.
Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!
Może i nie jest to sama królowa balu, ale nikt nie ma prawa narzekać. Jagiellonia Białystok zagra w finale Totolotek Pucharu Polski! O trofeum, po które wcześniej klub z Podlasia sięgnął tylko raz, w sezonie 2009/10. O przepustkę do europejskich pucharów, o którą w lidze będzie już dość ciężko. Nieprzypadkowo marketing klubu sprzedawał starcie z Miedzią jako „mecz sezonu”.
Nie powiemy, że Jaga w drodze na Stadion Narodowy mogła się przejść po czerwonym dywanie, bo wiele klubów z ekstraklasy poległo na rywalach z niższych lig, ale trzeba też powiedzieć, że widywaliśmy w tych rozgrywkach finalistów, którzy mijali trudniejsze przeszkody.
Pierwszy krok: Lechia Dzierżoniów
Drugi krok: GKS Katowice
Trzeci krok: Arka Gdynia
Czwarty krok: Odra Opole
Piąty krok: Miedź Legnica
O ile wcześniej, trochę paradoksalnie, trudniejsze warunki zespołowi z Podlasia dyktowały zespoły z niższych lig niż Arka Gdynia, o tyle dzisiaj z Miedzią trzeba się było trochę namęczyć. To samo dotyczyło zresztą również nas i wszystkich kibiców zgromadzonych na stadionie – oglądanie tego było pewną męką. W przeciętnym spotkaniu ligowym dzieje się mniej więcej tyle, że spokojnie można na chwilę zmrużyć oczy, a dzisiaj piłkarzom nogi dodatkowo wiązała presja związana ze stawką. Dlatego długo był to nudnawy pojedynek bokserski, w którym dominował klincz, a ciosy wyprowadzono od wielkiego dzwonu. No, może poza jedną kombinacją gości, po której zaśmierdziało powaleniem przeciwnika na deski – Forsell kapitalnie zgrał piłkę piętą do Santany, Hiszpan był z nią sam przed wszystkim defensorami w polu karnym, ale strzelił obok słupka.
Dzięki Bogu są stałe fragmenty gry. To one sprawiły, że w tym ciągnącym się jak flaki z olejem meczu zobaczyliśmy chociaż bramki. Najpierw najsprytniejszym gościem w polu karnym okazał się Taras Romanczuk. Gdy wydawało nam się, że Jaga będzie już pilnować wyniku, podopieczni Ireneusza Mamrota zaczęli prokurować rzuty wolne blisko swojego pola karnego – tak jakby nie wiedzieli, co jest największą bronią gości. No i wielki szok, a także podobnych rozmiarów niedowierzanie – drugą próbę z wolniaka na gola zamienił Petteri Forsell.
Już zbieraliśmy się do dogrywki i czekaliśmy na nią z radością, która towarzyszy nam przy każdej wizycie u dentysty, ale bohaterem naszym, meczu i całego Białegostoku został Taras Romanczuk. Znów stały fragment, tym razem kapitan Jagi przeskoczył Mateusza Żyrę i strzelił gola na wagę awansu.
Swoją drogą musi sobie pluć w brodę Dominik Nowak. Nie chcemy powiedzieć, że całą winę za przegrany półfinał ponosi chłopak wypożyczony z Legii, ale zagrał słabo i w kluczowym momencie nie pomógł, dlatego wystawienie w takim meczu piłkarza, który w tym roku zagrał 90 minut w Pucharze Polski i zawrotne 6 minut w lidze, było decyzją odważną. Odważną i – jak się okazało – błędną.
Triumfuje za to Ireneusz Mamrot, którego stołek w pewnym momencie był już bardzo gorący. Triumfuje też Cezary Kulesza, który ciśnienie wytrzymał. Panowie, powinniście zbić sobie piątki i już niedługo powalczyć o powód do większego świętowania.