Kontrakt z Dawidem Ptakiem mało nie zrujnował mu życia. Leandro był jednym z Brazylijczyków zakwaterowanych w Gutowie, gdzie z samotności dostawali kręćka. Grali prestiżowe sparingi, nawet przeciwko Fenerbahce z Roberto Carlosem składzie, ale nie pozwalano im odejść mimo konkretnych zapytań. Ostatecznie przewieziono na brazylijską prowincję, gdzie nie dojadali i nie dostawali pieniędzy.
Gdy próbował zacząć od nowa, pięcioletnia umowa z Ptakami zabijała nadzieję w zarodku.
A jednak Leandro poznał Polskę i Polaków zarówno z dobrej, jak i złej strony. Odnalazł się w Radomiaku, gdzie stał się klubową ikoną. Dziś jest zakochany w Radomiu, pewnej radomiance i… polskiej kuchni.
Jak w brazylijskich szkołach mówi się o Polsce? Dlaczego Jan Paweł II jest dla Brazylijczyków postacią wyjątkową?
To i wiele więcej w wywiadzie. Zapraszamy.
***
Pochodzę ze stanu Sao Paulo, z miejscowości Andradina, liczącej sobie około dziewięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Mój tata grał w amatorskich klubach, mój wujek i jego brat w największym klubie Andradiny. Tata, poza grą w piłkę, pracował w rzeźni. Mama była pielęgniarką. Mam jeszcze młodszego brata, który nigdy nie interesował się piłką. Raz chyba tylko przyszedł i powiedział:
– Leo, chciałbym spróbować sił na bramce. Postrzelasz mi?
Myślę sobie: pewnie, mogę postrzelać. Ale uderzyłem tak, że przez przypadek… złamałem mu rękę. Do piłki chyba już się nie przekona.
Do piętnastego roku życia nie trenowałem nigdzie. Kopaliśmy na podwórku z chłopakami z okolicy – było nas mnóstwo, o każdej porze było z kim zagrać mecz. Zrobiliśmy bramki z bambusów, a grali wszyscy na wszystkich: czasem w drużynie obok siebie grał ośmiolatek i dwudziestolatek.
Który byłeś wybierany do zespołu?
Zazwyczaj pierwszy, nawet przez niektórych starszych.
To czemu nie trafiłeś wcześniej do żadnego klubu?
Byłem bardzo wstydliwy. Bałem się chodzić na treningi, nie mogłem się odnaleźć w nowej grupie. Dopiero w wieku piętnastu lat, gdy poszliśmy do lokalnego klubu większą paczką, więc byłem wśród swoich i nie czułem obaw. Po dwóch gry tam miesiącach zwróciło na mnie uwagę Rio Verde.
Aby grać w Rio Verde, musiałem zostawić rodzinny dom i przeprowadzić się 650 kilometrów od domu. Gdy dostałem propozycję, tata wziął mnie na rozmowę:
– Synu, nie jesteś już dzieckiem. Musisz zdecydować, szkoła czy piłka nożna.
Chciałem postawić na piłkę. On doskonale to rozumiał. Wspierał mnie, nawet jeśli mama nie była przekonana.
Rio Verde grało w lidze stanowej, a co najważniejsze – trafiłem do seniorów. Pamiętam swoją pierwszą bramkę: przegrywaliśmy 0:2, wyrównaliśmy na 2:2, a ja w 93 minucie strzeliłem głową na 3:2. Za pierwsze pieniądze kupiłem telefon tylko po to, by mieć lepszy kontakt z rodziną. Przez pierwsze dwa tygodnie w Rio Verde płakałem niemal codziennie. Powiedziałem nawet rodzicom, że chcę wracać, ale tata przekonał mnie, żebym walczył o swoje, łatwo się nie łamał. To twardy facet, silny charakter.
Z Rio Verde wzięła mnie do siebie Aracatuba. Klub mocniejszy, a jeszcze bliżej domu – raptem sto kilometrów od Andradiny. Aracatuba grała w lidze stanowej Sao Paulo, choć ja akurat trafiłem do drużyny U20. Ale rozgrywki młodzieżowe stanu San Paulo oglądają wszyscy skauci, nie tylko brazylijscy. Nie dostawałem tutaj żadnych pieniędzy, ale wiedziałem, że to lepsze miejsce aby się pokazać. Grałem za jedzenie i miejsce do spania. Spaliśmy pod trybuną stadionu. Wiem jak to brzmi, ale było naprawdę w porządku – pokoje, klimatyzacja, telewizor i Nintendo, a raczej jego podróbka, wasz “pegasus”.
W którym momencie poznałeś Ediego Andradinę?
W 2006 roku. Edi to piłkarz powszechnie rozpoznawalny w Brazylii, jeden z bardziej znanych pochodzących z naszego miasta. Na koniec roku w Andradinie odbywa się turniej – zjeżdża się kilka gwiazd, tworzą drużyny, grają na siebie. Ja grałem wtedy razem z Edim. To po udanym turnieju zapytał mnie, czy nie chciałbym jechać na organizowany w Brazylii obóz Pogoni Szczecin. Powiedziałem, że chętnie.
Co wiedziałeś wcześniej o Polsce?
Mało kto wie, ale w Brazylii uczymy się w szkołach o Polsce, przede wszystkim o drugiej wojnie światowej i tym, jak Polaków zabijano w Auschwitz. Poza tym wiedziałem, że u was pada śnieg. No i znałem papieża. Jesteśmy katolikami, Jan Paweł II dla wszystkich Brazylijczyków to wyjątkowa postać. Pamiętam jak przyjechał do Rio de Janeiro z pielgrzymką. Zamiast nocować w hotelu, wybrał się do swojego przyjaciela, który mieszkał w faveli. Tamten rejon Rio był naprawdę niebezpiecznym miejscem, ale nawet gangsterzy powiedzieli, że na czas pobytu papieża w mieście zawieszone są wszelkie konflikty między gangami.
Pojechałem na zgrupowanie do brazylijskiej akademii Ptaka. Miejsce cudowne, ośrodek bardzo profesjonalny, świetne boiska, internat. Zakwaterowano tam dwustu pięćdziesięciu chłopaków. Przedstawili nam swój plan: najlepsza dwudziestka pojedzie do Europy, będzie grać sparingi z mocnymi drużynami, a kto się pokaże, zostanie sprzedany lub wypożyczony.
Na początku graliśmy między sobą pod okiem polskich trenerów. Później, wyselekcjonowani, w tym ja, grali w sparingach w Brazylii. Pamiętam choćby mecz z Corinthians, w którym graliśmy przeciwko Dentinho i Marquinhosowi. Czułem, że przechodzę sprawdziany pozytywnie, aż w końcu pojawił się werdykt: jadę do Europy. Miałem osiemnaście lat.
Jak zareagowali rodzice?
Mama, tak szczerze mówiąc, zwariowała. Nie wierzyła, bała się. Ale tata był dumny. Powiedział:
– Dlaczego nie? Chce grać, niech idzie, to dla niego szansa.
Mama martwiła się jakie tam będą warunki, bo przecież gdyby było źle, to jest za daleko żeby mi pomóc. Przyznam, że nie zawsze mówiłem jej prawdę o warunkach w klubach. W Aracatubie czasem było dobrze, ale bywały i dni, kiedy się szło spać bez kolacji. Kładłeś się więc spać wcześniej, żeby już było śniadanie.
W akademii Pogoni też nie było pieniędzy. Przed wylotem do Polski dostaliśmy 4-5 dni wolnego. Musieliśmy iść do Dawida Ptaka poprosić o cokolwiek na bilet do domu, żeby o wyjeździe poinformować rodziców osobiście. Nawet na mój dojazd na lotnisko Sao Paulo tata pożyczał od kolegów.
Sam nie bałeś się Polski?
Nie, jechało dużą grupą, więc było raźniej. Lecieliśmy piętnaście godzin. Każdy mega ciekawy jak wygląda Polska. Wylądowaliśmy, ale choć był maj, dla nas to było zimno. W Brazylii przyzwyczajony jesteś do temperatur powyżej trzydziestu stopni.
Zakwaterowani zostaliśmy w Gutowie. Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Ja, tak szczerze, nic nigdy w życiu nie miałem, ani pieniędzy, ani dobrego sprzętu. A tutaj miałem dostawać po kilkaset złotych, i jeszcze na dzień dobry otrzymałem kilka par pięknych korków, super sprzęt, dobre jedzenie, dobre warunki treningowe i szybki internet, żeby móc porozmawiać z rodziną.
Słyszałem, że ten internet wam później zamykali.
Bo przesadzaliśmy. Mieliśmy internet do 23, ale przez strefy czasowe to pięć godzin różnicy i niektórzy – w tym ja – siedzieli do pierwszej, drugiej.
Podobno dorobiliście sobie klucz do pomieszczenia z routerem.
Tak, nie ukrywam, ja i dwóch chłopaków wpadliśmy na taki pomysł. Miałem osiemnaście lat, miałem dziewczynę w Brazylii, byłem zakochany. Pisałem z nią, ale zawsze było mało. Internet wtedy akurat włączało się i wyłączało w siłowni. Poszliśmy więc do pracownika hotelu, żeby nam dorobił klucz do tego pomieszczenia, bo chcemy trenować indywidualnie dodatkowo. Zgodził się. Później miał z tego tytułu problemy, ale przyznaliśmy się, że go oszukaliśmy. Dostaliśmy karę tygodnia bez internetu.
Często robiliście imprezy w Gutowie?
Nie. Może sylwestra zrobiliśmy, kiedy napiliśmy się po dwa piwa. Ja zresztą wtedy nawet nie piłem. Byliśmy młodymi chłopakami, nawet na tej sylwestrowej imprezie lały się łzy. Każdy tęsknił, siedzieliśmy w Gutowie, nie mieliśmy kontaktu z nikim.
Co wy tam w ogóle robiliście? Gutów jest po środku nigdzie.
Nic tak szczerze. Szło się jeszcze pokopać, zrobić strzelecki, ale ile można? Pamiętam czasami z nudów bawiliśmy się nawet w chowanego. Jeden odliczał do pięćdziesięciu, a potem szukał pozostałych. Po dwóch miesiącach, gdzie już dostawaliśmy kręćka, spytaliśmy czy nie możemy pojechać do Łodzi, albo chociaż na hale Rzgowa do Ptaka na zakupy czy jakąś pizzę. Zgodzili się. Pojechaliśmy na Ptaka i do Galerii Łódzkiej. Spodobało nam się, ale było tego za mało, bo to tylko raz w weekend. Raz więc po takim wypadzie połowa wróciła do hotelu, a dziewięciu zawodników, w tym ja, poszło na balety na dyskotekę. Niestety o naszym wypadzie dowiedział się trener i znowu dostaliśmy karę, chyba nie mogliśmy jechać następnym razem.
Na baletach spotkaliśmy Paulinho, który akurat grał w ŁKS-ie. Był ciekaw co tu robimy i skąd jesteśmy. Sam też opowiadał, że chce wrócić do Brazylii, bo raz gra, a raz nie, poza tym jest zimno i jego partnerka też chciałby wrócić do ojczyzny. Pytaliśmy go jak to jest w Ekstraklasie, a on ją chwalił. Mówił, że jest dużo walki, dużo ambitnych zawodników, gorzej z warunkami do treningów, szczególnie zimą.
Mieliście jakikolwiek kontakt z mieszkańcami wioski?
Nie. Był tam jeden bardzo mały sklepik i tyle. Właściciel był mega zdziwiony jak nas widział. Połowa z nas czarnoskórych, nikt nie umiał po polsku – nie wiedział jak zareagować.
Później zaczęliście grać sparingi.
Pierwszy mecz przeciwko reprezentacji Polski U17 wygraliśmy 4:0. Potem sparing z juniorami ŁKS, też wygrany. Jeździliśmy dużo po Europie. Holandia, Francja, Czechy, Niemcy. Pamiętam sparingi z drugimi drużynami czy juniorami Schalke, BVB, Bayernu. Nasz bramkarz, Edi Junior, poszedł na testy do Gelsenkirchen, trenował z Neuerem, a trener go chwalił.
Mnie któregoś dnia na bok wziął trener Wojtek Robaszek. Bardzo go wszyscy szanowaliśmy, to super gość, dużo nam pomagał. Nie tylko na boisku czy w treningach, ale pomagając załatwiać życiowe sprawy, dogadać się. To był dla nas wszystkich bardzo ważny człowiek, wielce życzliwy. Wtedy powiedział mi, że jest zainteresowanie Borussii, wypożyczenie na pół roku. Oczywiście nie do pierwszej drużyny – do akademii. O tym marzyłem. Nic z tego nie wyszło, nie wiem dlaczego. Ten schemat pojawiał się wielokrotnie. Ktoś się interesował, były zapytania, gratulowano nam gry, a ostatecznie zostawaliśmy z niczym. Pamiętam jak Spartę Praga U21 ograliśmy 4:2. Chcieli sprawdzić czterech czy pięciu z nas, w tym mnie. I znowu nic, pojechaliśmy dalej. Albo we Francji ograliśmy trzecioligowca i też miało być zainteresowanie z akademii Olympique Marsylia, także mną.
W Turcji spędziliśmy dwa miesiące i zagraliśmy sparing z pierwszą drużyną Fenerbahce. Grał tam wtedy Roberto Carlos, a trenerem był Zico. Byli z nami w jednym hotelu. Dowiedzieli się, że przyjechało tylu Brazylijczyków i przyszli dowiedzieć się skąd jesteśmy. Dla nas wielka chwila. Taka legenda jak Roberto Carlos przychodzi, przybija piątki, rozmawia z nami, a na koniec radzi:
– Skupcie się na piłce, życie dam wam resztę.
Zico słuchał nas uważnie. Gdy powiedzieliśmy, że gramy sparingi, chcemy się pokazać, stwierdził od razu:
– To zagrajmy jutro.
My wielkie oczy.
– Naprawdę?
– Tak. Idźcie spytajcie trenera czy się zgodzi.
Oczywiście się zgodził. Przegraliśmy 0:3, ale kilku od nas wypadło dobrze, w tym ja. Oglądaliśmy później nawet skróty na kanale Fenerbahce. Słyszałem pierwszy raz swoje imię w ustach komentatora – co o mnie mówił nie wiem, bo wszystko po turecku. Bezpośrednio po meczu Zico podszedł nawet do mnie, podał rękę i powiedział:
– Gratuluję ci dobrego meczu. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Jeszcze tego dnia do mnie i jeszcze dwóch chłopaków podszedł menadżer. Ja nie mówiłem po angielsku, ale ktoś od nas pośredniczył. Menadżer o zainteresowaniu tureckich klubów. Byłem mega zadowolony, to był dla mnie super kierunek, ale zagoniono nas do autokaru, hotelu, nie byliśmy wtajemniczani w nic.
Jak skończyły się wasze podróże po Europie?
Nagle wróciliśmy wszyscy do Brazylii. Dawid Ptak kupił klub o nazwie Internacional. Mieścił się na samym południu Brazylii, nie było tam poważnej piłki. Każdy zdziwiony, co się dzieje. Nie taki był plan. Wojtek Robaszek nie wracał z nami, został w Polsce, też był mega zdziwiony. To dzięki niemu bardzo dobrze graliśmy, mieliśmy do niego zaufanie i czuliśmy niepokój, że nie jedzie.
Miejsce, w którym wylądowaliśmy, było piękne. Ale sam klub – totalna prowincja. Przed chwilą graliśmy z dużymi europejskimi markami, widzieliśmy perspektywy, a teraz? Przecież na takim poziomie każdy z nas mógł grać i bez wyjeżdżania do Europy. A jeszcze warunki – raz był posiłek, raz nie. Czasem jak był, to taki słaby, szpitalny. Bywało, że na śniadanie jedna bułka, bez niczego, żadnego masła czy szynki.
Zaczęliśmy stamtąd uciekać. Ktoś po dwóch tygodniach, ktoś po trzech. Ja wytrzymałem półtora miesiąca. Nigdy nie tęskniłem bardziej za rodziną niż wtedy, bo niby byłem w Brazylii, ale znowu bardzo daleko od nich i nie widziałem żadnych perspektyw. Ten okres był dla mnie dodatkowo trudny, bo zginął tragicznie mój wielki przyjaciel, też piłkarz. Poszli któregoś razu nad rzekę, wpłynął na takie miejsce, że woda go wciągnęła.
Pieniędzy nie dostawaliśmy żadnych. Jak postanowiłem, że chcę jechać do rodziny, poszedłem poprosić Dawida Ptaka o coś z zaległych pieniędzy na bilet. Dał, powiedział, żebym jechał i zostawił numer konta, to prześle brakującą resztę. Do dzisiaj czekam na ten przelew.
A jednak kontrakt był wiążący.
Załamałem się. Byłem wtedy bardzo psychicznie osłabiony. Do tego stopnia, że powiedziałem rodzicom, że nie chcę już grać w piłkę. Pójdę pracować gdziekolwiek. Tata powiedział jednak:
– Nie. Masz talent. Zawsze tego chciałeś. Musisz być silny, próbuj dalej.
Mama nie była przekonana, uważała, że pojechałem za granicę, spróbowałem daleko od domu i tylko wiele wycierpiałem.
Ale wróciłem na boisko. Kopałem w amatorskich rozgrywkach za parę groszy i zwrot pieniędzy za benzynę. W którymś meczu się pokazałem na tyle, że podszedł do mnie Sinval, znany w Brazylii piłkarz. Spytał mnie:
– Leo, masz potencjał, widzę to. Chcesz spróbować jeszcze raz?
Miał dawnego boiskowego kolegę, a wtedy prezesa klubu Boys Sports Club. Grali w lidze stanowej razem choćby z Cruzeiro, a ogółem na całą Brazylią w trzeciej lidze. To naprawdę niezły poziom. Zaproponowali mi siedem tysięcy dolarów i kilkumiesięczny kontrakt, żeby dobrze mnie sprawdzić. Byłem mega zaskoczony. Ale choć nigdy takich perspektyw finansowych nie miałem w piłce, tak przede wszystkim wiedziałem, że tu będę mógł się pokazać. Do tego fajne warunki treningowe, nocleg w hotelu, jedzenie w restauracji – profesjonalizm. Niestety, po półtora miesiąca powiedzieli mi:
– Przepraszamy, ale wciąż nie dotarły twoje papiery z PZPN i klubu. Musimy z ciebie zrezygnować.
I jak zareagowałeś?
Płakałem. Koniec. Następny nokaut.
Dostałeś oddech, nawet finansowy, a tutaj pogruchotane marzenia.
Wróciłem do domu i powiedziałem:
– Tata, zobacz co się dzieje w życiu, jacy oszuści są w piłce nożnej. Co ja mam ze sobą zrobić? Nie uczyłem się. Nie pracowałem. Co ja umiem poza piłką, w której mnie oszukują?
Tata uspokajał, że sobie poradzimy, ale dochodziło między nim a mamą do awantur. Mama miała mu za złe:
– Zobacz co zrobiłeś z jego życiem karmiąc go marzeniami o piłce.
Wpadłem wtedy w depresję. Tata zabierał mnie czasem na mecze, zagrałem to tu, to tam, nawet w futsalu. Znowu komuś wpadłem w oko, klub Misto, dwadzieścia minut samochodem ode mnie od domu. Dali mi nadzieję, że wszystko załatwią. Nawet w związku okręgowym się zgodzili, że skoro jest złożona prośba o mój certyfikat, to mogę na razie grać. Tak zagrałem cztery mecze, ale moich dokumentów wciąż nie było i skończyło się granie. Tą umowę z Ptakiem zabraliśmy do adwokata. Powiedział, że spróbuje, ale nic, kompletnie nic się nie udało. Dalej traciłem czas. Jako nastolatek podpisałem z Ptakiem pięcioletni kontrakt. Musiałem poczekać, aż się skończy, choć nawet nie płacili.
Jak to się stało, że znowu wróciłeś do Polski?
Napisał do mnie Wojtek Robaszek, pracował akurat w Zawiszy Rzgów, w IV lidze. Napisał, że jeśli chcę, to chciałby mnie w klubie, z tym, że klub nie ma pieniędzy na bilet i musiałbym sam zapłacić.
Znowu Polska, tam gdzie cię oszukali. Nie bałeś się?
Nie chciałem lecieć. Tata mi mówił:
– Ale to nie Wojtek cię oszukał!
Ja już byłem całkowicie zagubiony. Jeszcze potrzeba było pieniędzy… nie, nie widziałem tego. Wtedy odezwał się Rodrigo, który znał się z Ptakiem dłużej, grał nawet w ŁKS-ie. Zarzekał się, że nic nie wiedział o tym, co tam się wyprawiało. Powiedział, że zbiera zawodników, którzy chcą jeszcze spróbować i zawiózłby ich do Polski na turniej wypromować. Wykonał siedemnaście telefonów do siedemnastu piłkarzy. Przyjechali wszyscy. Każdy chciał jeszcze dać sobie szansę.
Różne osoby pomagały nam zebrać na bilety i zakwaterowanie w Polsce. Najwięcej wyłożył jeden człowiek, o którego zawodzie nic powiedzieć nie mogę. Powiedział nam:
– Chciałem kiedyś być piłkarzem. Moje życie potoczyło się zupełnie inną ścieżką. Chcę wam pomóc, mam z czego, może wam się uda.
Zawisza Rzgów to zaraz przy imperium Ptaków.
Byłem tu krótko. Zagraliśmy trochę sparingów, kilka meczów w lidze, zrobiliśmy awans. Niewielu Brazylijczyków zostało, ale mnie Wojtek znał, od razu zostałem. Wróciłem po sezonie do Brazylii. Myślałem, że opłacą mi bilet z powrotem, bo byli ze mnie zadowoleni, ale prezesi powiedzieli, że nie mają na to pieniędzy. Jakiś starszy człowiek, menadżer, napisał jednak do Rodrigo, że znajdzie mi pierwszoligowy klub, tylko żebym przyjechał. Czyli znowu musiałem ryzyko brać na siebie ja i moja rodzina. Udało się załatwić pieniądze od członka rodziny, którego brat grał w Japonii. Nawet dał mi pięć par korków przed odlotem.
Przyleciałem do Polski, a menadżer mówi, że chce mnie Radomiak. Znowu nie tak, bo przecież z całym szacunkiem, ale wyłożyłem dużą kwotę zaciągając dług, bo miała być pierwsza liga, nie trzecia.
Przyjechałem jednak do Radomia. Śmiesznie, bo zjawiłem się dwie godziny przed meczem, cały głodny, więc poszedłem do knajpki po drugiej stronie ulicy, zjadłem schabowego z ziemniakami. Grało mi się bardzo dobrze w pierwszej połowie, ale w drugiej powiedziałem trenerowi, że muszę zejść, bo zwymiotuję.
Od menadżera dostałem do podpisania papier. Nie znałem wtedy polskiego mówionego, a co dopiero czytanego. Powiedział, że to zgoda na testy w Radomiaku. Okazało się, że to dokument zobowiązujący mnie do oddawania 15% pensji przez najbliższe półtora roku. Przyznam jednak, że on tego nie brał nawet. Raz chciał tylko, żebym szedł do Motoru Lublin, który grał w II lidze i dawał lepsze pieniądze, ale dobrze czułem się w Radomiu i chciałem tu zostać.
Co się tak spodobało w Radomiu?
Zostałem bardzo ciepło przyjęty. Czułem wielki szacunek ze strony wszystkich w drużynie. Wprowadzał mnie Maciek Świdzikowski, kapitan zespołu do dzisiaj. Jacek Moryc zabierał do klubu samochodem. Wszyscy pomagali jak umieli.
Chłopaki powiedzieli, że tradycją w Polsce jest chrzest. Ma się wyjść na środek, opowiedzieć kawał albo coś zaśpiewać. Byłem w drużynie dopiero trzy tygodnie. Cały świat śpiewał wtedy piosenkę “Nossa” i zasugerowali, że może bym to wykonał. Powiedziałem, że śpiewać nie umiem, ale mogę zatańczyć. No więc zacząłem tańczyć, pokazywać, a cała szatnia razem ze mną. Skończyło się na tym, że śpiewaliśmy i tańczyliśmy wspólnie. Tak szczerze, to było dla mnie niesamowicie ważne. Czułem się poruszony i mega wdzięczny. Co za ekstra ludzie. Kibice przyjęli mnie w ten sam sposób, są fantastyczni.
Czytałem opinię, że jesteś tak popularny, że gdybyś wystartował na prezydenta Radomia, wygrałbyś w cuglach.
(śmiech). Nie znam się na polityce. Zdarza się, że jestem rozpoznawany, szczególnie w centrum, jak jestem w galerii czy restauracji. Mam serce w Radomiu, przyjaciół tutaj, kobietę, znajomości z kibicami… czasami wydaje mi się, ze znam całe miasto.
Dla wielu obcokrajowców wyzwaniem początkowo jest polska kuchnia. Julcimar mówił mi, że początkowo miał wielkie przeboje.
Ja uważam, że wasza kuchnia jest cudowna. Nie wiem czy lepsza od brazylijskiej, ale byłem w wielu miejscach w Polsce i wspaniale jecie. Po pierwsze, jest duży wybór jedzenia. Mnóstwo słodkiego. Nie wszystko z nazwy pamiętam, te wszystkie ciasta, ale na przykład uwielbiam bezy. Mnóstwo jest też zup. Flaki. Rosół. Cebulowa. Żurek. Nie lubię ogórkowej, jej nie zjem, ale flaki uwielbiam. Kiedyś moja dziewczyna, Justyna, zrobiła pomidorową całej mojej rodzinie w Brazylii. Tata, brat i mama nie mogli uwierzyć jakie to cudowne jedzenie. Uwielbiam też pierogi, macie też mnóstwo mięs, szynek, kiełbas. U nas są tylko trzy, cztery rodzaje.
Co ci się spodobało w Polsce poza kuchnią?
Zakopane. Stał się cud: nie lubię zimna, śniegu, a tam mi się podobało. Było pięknie, niesamowity klimat. Polki są bardzo piękne, a Polacy bardzo ciężko pracują, żeby mieć jak najlepiej w życiu. Cieszę się też, że reprezentacja jest coraz lepsza. Mecz z Brazylią byłby ciekawy. Czy zostanę w Polsce jeszcze nie wiem, ale jeśli tak, na pewno będę zadowolony.
Radomiak ostatnio kojarzy się z tym, że walczy o awans do I ligi, ale ostatecznie mu się nie udaje.
Co mam powiedzieć. Takie mecze jak baraż z Bytovią zostają zadrą w sercu. Zawsze idziemy mocno na początku, ale na finiszu dwa razy z rzędu mieliśmy problem. Może za dużo gadaliśmy o awansie, za dużo oglądaliśmy się na innych? Teraz robimy swoje po cichu, a najważniejszy jest najbliższy mecz. Uważam, że mamy najmocniejszą drużynę odkąd jestem, jest też znakomita atmosfera, a ona to moim zdaniem pięćdziesiąt procent sukcesu. Nie interesują mnie żadne indywidualne wyróżnienia, chcę, żebyśmy wreszcie zrobili awans dla kibiców. Oddam za to wszystkie gole.
Były w ostatnich latach oferty z innych klubów. Głośno było zeszłej rundy o Widzewie.
Widzew się odezwał. Powiedziałem jednak, że walczymy o te same cele, jesteśmy też w dobrym miejscu w tabeli. To nie był tylko Widzew, dzwonili do mnie ludzie pytając, czy byłbym zainteresowany ŁKS-em czy GKS-em Katowice. Był też Raków. Natomiast często to nie są rozmowy oficjalne, tylko ktoś dzwoni – z Widzewem była poważna oferta.
Ja, nie będę tego ukrywał, jeśli nie awansujemy to odejdę. Serce sercem, ale muszę patrzeć na swoją przyszłość, zabezpieczyć się. Nie myślę teraz jednak o lecie, najważniejszy jest każdy kolejny mecz i awans.
Na ile jesteś teraz zabezpieczony? Masz na przykład swoje mieszkanie?
Nie. Chciałbym mieć. Otwieramy natomiast biznes z Justyną, Leo Butik. Muszę już myśleć o przyszłości, długo grać nie będę, mam swoje lata.
Jesteś dziś szczęśliwym człowiekiem?
Tak. Ale to, ile wycierpiałem ja i rodzice… Wiem jak to było. Wolę tego sobie nie przypominać, poza wywiadem do tego nie wracam myślą. Najważniejsze jest to, co zawsze sobie powtarzałem: oszuści nie są ode mnie silniejsi. To jest moja droga do szczęścia – nie poddawać się, walczyć.
A jakbyś spotkał Ptaka, co byś mu powiedział?
Jak Antoniego, to bym podziękował. Mało go widzieliśmy, w zasadzie raz we Francji. Bardzo miło nas przyjął, razem z żoną, można było usiąść i pogadać. Nigdy nie pokazywał, że ma dużo pieniędzy, tylko bardzo normalny człowiek kochający Brazylię.
A jakbyś spotkał Dawida?
Powiedziałbym, że nie wygrał ze mną. I podał mu rękę. Ja wierzę w karmę, tego mnie mama uczyła – wszystko co złe, ma swoją cenę.
Rozmawiał Leszek Milewski
PS: Zadzwoniłem do Wojciecha Robaszka by dowiedzieć się jak to było z Borussią i innymi chętnymi. Było oficjalne zapytanie ze Sparty Praga, a także wstępne zainteresowanie ze strony niemieckich klubów. Ptak nie chciał jednak zgodzić się na wypożyczenia.
Fot. Radomiak.pl