Nieco ponad miesiąc temu Dariusz Mioduski na łamach „Gazety Wyborczej” udzielał wsparcia dla Ricardo Sa Pinto. Powtórzyła się zatem ta sama historia, co w przypadku Jacka Magiery – najpierw publiczne deklaracje o wsparciu, za chwilę zwolnienie.
Legia wkracza w kluczowy moment sezonu. Uratować go może tylko wygranie ligi. Puchary przegrane zostały już w sierpniu, Puchar Polski przerżnięty w ćwierćfinale. Cel na końcówkę sezonu jest jasny – odrobienie pięciu punktów straty do Lechii. To zadanie o tyle trudne, że Legia gra mocno tak sobie, a zespół z Gdańska puchnąć nie zamierza. Właściciel Legii stanął przed dylematem: co zrobić? Dać Sa Pinto szansę poprowadzenia Legii do końca rozgrywek czy próbować ratować sezon, póki nie jest jeszcze za późno?
Wybrał drugą opcję.
Zupełnie na chłodno, uczciwie, bez z góry założonej tezy, dokonujemy analizy siedmiu miesięcy pracy Sa Pinto w Warszawie. Piszemy naturalnie o oczywistych zarzutach, jakie mamy do pogonionego trenera, ale i staramy się dostrzec pozytywy.
Portugalskiemu trenerowi przez te siedem miesięcy w Warszawie udało się…
ODMŁODZIĆ SKŁAD
Fakt, z którym nie da się dyskutować – o sile Legii stanowią dziś młodsi piłkarze, niż jeszcze rok temu. To Sa Pinto jako pierwszy postawił na Radosława Majeckiego (1999), jednego z najbardziej perspektywicznych polskich bramkarzy. To u niego kluczową rolę pełni Sebastian Szymański (1999), który tak regularnie – mamy na myśli oczywiście tylko czas spędzony na boisku – nie grał jeszcze nigdy. To Sa Pinto nie bał się dać szansy Sandro Kulenoviciowi (również 1999). Podstawowym piłkarzem jest u niego także Mateusz Wieteska (1997), a przecież wśród środkowych obrońców Sa Pinto ma duże pole manewru. To fakty o tyle istotne, że – nie będziemy zbyt odkrywczy – Legia na piłkarzach zarabiać musi. Z tego żyje.
LECHIA GDAŃSK MISTRZEM POLSKI? POSTAW W ETOTO PO KURSIE 1,95
Zmiana pokoleniowa odbyła się jednak w atmosferze awanturniczej. Michał Pazdan, na którym Legia od kilku okienek próbowała zarobić, został najpierw zesłany do zamrażarki, a później oddany za darmo. Arkadiusz Malarz, najlepszy bramkarz poprzedniego sezonu, symbol ostatnich lat Legii, przebył w kilka miesięcy drogę od filaru drużyny do roli czwartego bramkarza, dostając przy tym od trenera cios w postaci braku zaproszenia na zimowy obóz (o czym dowiedział się niedługo przed wejściem na pokład). Krzysztof Mączyński z kolei został zesłany do rezerw, gdy do automatycznego przedłużenia kontraktu zostało mu kilka meczów. Piłkarz pytał retorycznie w „Przeglądzie Sportowym”: – Czy to przypadek, że transfery do klubu są pilotowane przez tego samego menedżera, który reprezentuje trenera?
Zostali odpaleni też zawodnicy, którzy nie nadążali sportowo – Jose Kante, Cristian Pasquato i Chris Philipps. Choć i w przypadku tego pierwszego nie obyło się bez kontrowersji (został skreślony po tym jak… postanowił podczas wolnego odwiedzić syna w Hiszpanii). Wyraźnie mniejszą rolę w zespole pełnią też wiekowi Miroslav Radović i Kasper Hamalainen.
ŚCIĄGNĄĆ DO KLUBU ANDRE MARTINSA
Jeśli patrzymy na sprawę kompleksowo, nie da się ocenić transferów Sa Pinto pozytywnie. Ale ten jeden to całkiem solidny grajek, jeden z lepszych środkowych pomocników w lidze, który – co istotne – od swoich pierwszych dni w Polsce prezentuje wysoką jakość.
Takim transferom trzeba przyklasnąć.
OGARNĄĆ ARTURA JĘDRZEJCZYKA
O ile z doświadczonymi piłkarzami Sa Pinto nie po drodze, o tyle głupotą byłoby niezauważanie, jak duży postęp pod jego wodzą poczynił Artur Jędrzejczyk. To postęp albo… po prostu powrót na dobre tory. Nie ulega jednak dyskusji, że jeszcze chwilę temu Jędrzejczyk był uważany za największy kamień w legijnym bucie, wypychano go z klubu, jego zarobki stały się wręcz symbolem, bez ich podania nie obyła się prawie żadna publikacja o Jędrzejczyku. W pewnym momencie Legia mała problem – Jędrzejczyk to nie Pazdan, którego można było wypchnąć z klubu kusząc wizją większych zarobków w Turcji. Nikt więcej by mu po prostu nie zaproponował, więc odchodzić nie było sensu.
Pozostało wcielić w życie projekt „reaktywacja Jędrzejczyka” i dziś można uznać, że powiódł się on w stu procentach. „Jędza” dostał u Sa Pinto nową-starą rolę środkowego obrońcy, spisuje się bardzo dobrze. Tak jak w tamtym sezonie nie był sobą i wyglądał jak jeden z najgorszych obrońców w lidze, tak dziś jest na zupełnie innym biegunie i powoływanie go do kadry nie jest żadną kontrowersją, a naturalną koleją rzeczy.
UTRZYMAĆ WYNIKI Z POPRZEDNIEGO SEZONU
Legia po 27. kolejkach 16/17 – 51 punktów
Legia po 27. kolejkach 17/18 – 51 punktów
Legia po 27. kolejkach 18/19 – 51 punktów
Powtarzalność aż do bólu.
Nie można traktować jednak tego wyniku w kategoriach sukcesu. Po pierwsze dlatego, że w poprzednich sezonach strata do pierwszej drużyny była znikoma (lider miał wówczas 52 albo 51 punktów), a w obecnych rozgrywkach Lechia z 56 oczkami jest na autostradzie do mistrzostwa (zwłaszcza, że tym razem nie dzielimy punktów).
LEGIA BEZ GOLA WE WTORKOWYM MECZU Z JAGIELLONIĄ? KURS 4,05 W ETOTO
Zestawiać bilansu z sezonem 16/17 też nie ma większego sensu – Legia grała wówczas na trzech frontach, miała za sobą świetne mecze w Lidze Mistrzów, drużyna Jacka Magiery będzie wspominana jeszcze przez długie lata. No i – co najważniejsze – rok temu Legia przez większość sezonu grała bez trenera, więc porównywanie wyników bezwzględnie nie działa na korzyść Portugalczyka.
Sam trener uważa jednak, że osiąga sukces: – Szanuję opinie ludzi, ale… mamy w tej chwili sześć punktów więcej niż w poprzednim sezonie – mówił dwa tygodnie temu na konferencji prasowej, co było oczywistą bzdurą (Legia wyprzedzała wówczas swój bilans sprzed roku tylko o trzy punkty).
WYWALCZYĆ TYTUŁ NAJBARDZIEJ ANTYPATYCZNEJ OSOBY W POLSKIEJ PIŁCE
Jest to bez wątpienia punkt, w którym Sa Pinto przegrywa najwięcej.
Nie znajdujemy żadnego powodu, dla którego moglibyśmy Sa Pinto lubić. Oczywiście, trener drużyny piłkarskiej nie powinien być ciepłą kluchą, maskotką, do której można się przytulić. Ma być twardy, mieć swoje zasady i je egzekwować – to jasne. Ale w przypadku Sa Pinto mówimy o totalnym ekstremum. Proporcji pomiędzy strachem a respektem nie ma żadnej – jest tylko strach, a w zasadzie próby jego wywołania, które kończą się komicznie. Zachodzimy w głowę, która postać w polskiej piłce ostatnich lat była aż tak antypatyczna i… nikt, zupełnie nikt nie przychodzi nam do głowy. Nawet strzelający do piłkarzy jak z procy von Heesen to przy Sa Pinto gość, z którym aż chciałoby się odpalić piwko i usiąść do biesiady.
Sa Pinto ma nieustanne pretensje do całego świata. Nigdy nie przegrał meczu, bo jego drużyna była słabsza. Zawsze ktoś rzuca pod nogi kłody. W meczu z Dudelange – sędziowie. W meczu z Piastem – sędziowie (to nie porażka, lecz było blisko). W meczu z Pogonią – fart. W meczu z Cracovią – murawa. W meczu z Rakowem – fart. Każdy mecz oznacza nową wymówkę. Wszyscy robią Legii pod górkę. Wszyscy chcą ją zniszczyć. Nikt nie okazuje jej – o zgrozo – należytego szacunku.
Pół biedy, gdyby Sa Pinto był nieprzyjemny tylko dla świata zewnętrznego, a swoich piłkarzy traktował z należytym szacunkiem. Ale i z szatni co chwilę dochodzą głosy o absurdalnych zasadach Portugalczyka. Jak pisze w „PS” Iza Koprowiak, to na przykład zakaz oddalania się od klubu na odległość większą niż 30 kilometrów (także w dniu wolnym). Nieodebranie telefonu od sztabu oznacza kilkaset euro kary. Bez zgody trenera nie można porozmawiać z dziennikarzem. Sa Pinto potrafi nakazać o 23 swojemu asystentowi przywiezienie ze stadionu kosmetyczki, której zapomniał. Rozkazuje niezwłocznie stawić się w klubie w dniu wolnym. Rzuca ubłocone buty magazynierowi, by ten je umył.
Osobną kwestią jest to, że udało mu się…
SKŁÓCIĆ SIĘ Z POŁOWĄ LIGI
W zasadzie co tydzień na czarną listę Portugalczyka trafia kolejna postać. Sa Pinto zdążył już skonfliktować się z…
– Michałem Pazdanem, którego odpalił.
– Arkadiuszem Malarzem, z którego zrobił czwartego bramkarza (zdążył już wrócić do łask).
– Krzysztofem Mączyńskim, którego zesłał do rezerw.
– Michałem Probierzem, któremu nie podał ręki.
– Waldemarem Fornalikiem, którego zaatakował.
– systemem VAR, który ma działać na niekorzyść Legii.
– sędziami, którzy są winni większości porażek Legii.
– Izą Koprowiak, której zakazał zadawać pytań na oficjalnych konferencjach.
– fotoreporterami, którym nie pozwolił robić zdjęć na obozie (nawet na sparingach).
– bratem Filipa Mladenovicia, z którym wdał się w pyskówkę.
– bandami reklamowymi.
O osobowości Sa Pinto wiele mówi fakt, że nie po drodze mu nawet z członkami sztabu szkoleniowego, którzy nie mają portugalskiego paszportu. Zdarza mu się wyprosić ich z sali odpraw.
PRZEGRAĆ PRAWIE WSZYSTKIE WAŻNE MECZE
Został zatrudniony od razu po pierwszym oklepie od Dudelange, by odwrócić losy dwumeczu w rewanżu. Nie zrobił tego. I choć z racji krótkiego okresu pracy z drużyną nie można go za tę porażkę obarczać, po meczu w Luksemburgu po raz pierwszy zaprezentował nam swoją prawdziwą twarz: – Nie wygraliśmy, bo sędzia nam na to nie pozwolił. Uważam, że arbiter przepchnął Dudelange do kolejnej rundy.
JAGIELLONIA WYGRA PRZY ŁAZIENKOWSKIEJ? KURS W ETOTO 4,35
Sa Pinto odpadł z Pucharu Polski już w ćwierćfinale, przy drugim poważnym rywalu (Raków). Wcześniej było blisko odpadnięcia już w drugiej rundzie z Piastem, Legia okazała się jednak lepsza w karnych. To wtedy po raz pierwszy błysnął Majecki. Po meczu w Częstochowie nie brakowało – tradycja! – absurdalnych wymówek pt. “wcale nie zasłużyliśmy na stratę gola”.
Liga? Nie dał rady wygrać z bezpośrednim rywalem do mistrzostwa, Lechią. Przegrał z beznadziejnym Lechem. Nie udało mu się wygrać w żadnym z dwóch starć z Wisłą Kraków. Tylko zremisował z Jagiellonią, wtedy jeszcze kandydatem do tytułu.
Patrząc na prestiżowe mecze ligowe, udało mu się wygrać tylko raz – z Lechem, po kilku tygodniach pracy z Legią.
POZBAWIĆ DRUŻYNĘ ATUTÓW
Czasem, jeśli nie idzie, można pocieszać się tym, że przynajmniej po drużynie widać odciśnięte przez trenera piętno. Nie wygrywają, ale mają swój styl. Znowu w dziób, ale przynajmniej próbowali grać swoje.
Ale czy w stylu Legii znajdziemy cokolwiek, co może działać na obronę Sa Pinto?
Wydaje nam się, że nie.
No bo jaka jest dziś Legia? Czy możemy o niej powiedzieć, że np. opiera swoją siłę na dobrej współpracy skrzydłowych z napastnikiem? Czy możemy powiedzieć, że świetnie funkcjonuje w niej, powiedzmy, szybki odbiór piłki po stracie? Albo stałe fragmenty? Albo że bazuje na jakiejś indywidualności, jak Legia Magiery bazowała na Vadisie?
No nie.
Legia jest totalnie nijaka. To dziś zlepek piłkarzy, zespół bez schematów, bez chemii, bez żadnego stylu. I, co równie istotne, bez żadnej atmosfery. Jeśli już wygrywa, to raczej dlatego, że się umiejętnie ślizga, a nie dlatego, że wgniata przeciwnika w ziemię.
ŚCIĄGNĄĆ DO LEGII NIEPOTRZEBNYCH (I DROGICH) PIŁKARZY
Sa Pinto odejdzie, piłkarze na kontraktach zostaną. Ściągnięciem we wrześniu last minute Andre Martinsa Portugalczyk wynegocjował sobie w klubie mocną kartę przetargową: – Patrzcie, mogę wykorzystać kontakty i ściągnąć kozaka, naprawdę warto dać mi wolną rękę!
Symbolem dziadostwa stał się oczywiście Salvador Agra, za którego Legia wybuliła pół miliona euro. Rocha? Póki co średnia alternatywa dla zawodzącego Hlouska. Medeiros? Coś w sobie ma, jasne, ale czas mija, a on wciąż nie jest gwiazdą ligi, do czego predestynowałoby go jego CV.
Oczywiście nie wykluczamy możliwości, że któryś z nich jeszcze nagle odpali – może nawet każdy z nich, nie takie cuda piłka widziała – ale tu i teraz nie da się ocenić tych ruchów pozytywnie. Zwłaszcza, że od drogich obcokrajowców wymagać należy jakości na już. Szczególnie Medeiros to rozczarowanie – tak drogi piłkarz zakontraktowany tylko do lata powinien stać się gwiazdą od pierwszej wiosennej kolejki.
POTWIERDZIĆ WSZYSTKIE OBAWY
Smutna to dla warszawian puenta, ale kadencja Sa Pinto jest dokładnie taka, jak sobie to wyobrażaliśmy w momencie jego zatrudnienia. Już wtedy kontrakt Portugalczyka do 2021 roku brzmiał jak mocne science-fiction. Ale pal licho ten kontrakt, w polskich warunkach tak długa umowa brzmi śmiesznie niezależnie od tego, o jakiej postaci mówimy.
Czy nie wiedzieliśmy, że Sa Pinto lubi kłócić się z całym światem, od piłkarzy, przez trenerów, aż po dziennikarzy? Wiedzieliśmy.
Czy nie wiedzieliśmy, że Sa Pinto nie potrafi trzymać nerwów na wodzy? Wiedzieliśmy.
Czy nie wiedzieliśmy, że Sa Pinto ma w sobie dyktatorskie zapędy? Wiedzieliśmy.
Czy nie wiedzieliśmy, że Sa Pinto nigdzie nie stworzył drużyny, która zachwycała wynikami i stylem? Wiedzieliśmy.
Czy nie wiedzieliśmy, że Sa Pinto w jednym miejscu pracy wytrwał najdłużej dziesięć miesięcy? Wiedzieliśmy.
No więc teraz nie mamy prawa się dziwić, że Legia wygląda jak wygląda. Próbę wyprowadzenia ją na prostą podejmie już ktoś inny.
***
Czarna eLka to cotygodniowa audycja Wojciecha Hadaja. Zapraszamy do wysłuchania odcinka z Leszkiem Ojrzyńskim, czyli trenerem, którego wielu życzyłoby sobie przy Łazienkowskiej.
Fot. FotoPyK