Kilka dni temu Gerard Pique był gościem programu rozrywkowego „La Resistencia”, w którym podgrzał atmosferę przed derbami Katalonii. Stoper Barcelony stwierdził, że posiada większy majątek niż budżet Espanyolu na ten sezon. Słowa Katalończyka nie zmotywowały jednak podopiecznych Rubiego. Inna sprawa, że Pique sam zapomniał nastroić siebie i kolegów na derby. Efekt? Straszne męczenie buły do czasu aż Leo Messi stwierdził, iż nie wypada bezbramkowo remisować na Camp Nou z rywalem zza miedzy.
Przede wszystkim Barcelona miała problem, by stworzyć dogodną sytuację. Oczywiście swoją cegiełkę do ślamazarnej gry w ataku przyłożył Philippe Coutinho, który po raz kolejny w tym sezonie zawiódł. Tym razem jednak Brazylijczyk nie narzucił na siebie peleryny niewidki, ale co gorsza zabrał ze sobą różdżkę pozbawioną mocy. Były zawodnik Liverpoolu próbował gry kombinacyjnej z Leo Messi i Luisem Suarezem, ale finał zawsze był ten sam – brak zrozumienia.
Jak już 26-latek otrzymał piłkę w polu karnym od Jordiego Alby, bez problemu zablokował go Marc Roca. Innym razem Coutinho nie zdążył do futbolówki, którą w pole karne posłał Semedo. Jasne, nie mówimy o setkach w tym wypadku, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Brazylijczyk w dużo lepszych sytuacjach także by spudłował. Potwierdził to zresztą, gdy otrzymał prezent od losu. Piłka – po zamieszaniu w polu karnym – spadła pod jego nogi. Świetna okazja do oddania dobrego strzału, ale Coutinho nie trafił nawet w bramkę. Jedno dobre podanie do Malcoma przez niemal cały mecz, to zdecydowanie za mało, by powiedzieć, ze Coutinho zagrał choćby przyzwoicie.
Jak już jesteśmy przy drugim Brazylijczyku, nie wyobrażamy sobie, by po dzisiejszym występnie nie wyskoczył w hierarchii przed swojego rodaka. Malcom na boisku spędził jedynie pół godziny, ale zdążył w tym czasie zrobić trzy razy tyle, co Coutinho przez 82 minuty. Przede wszystkim był aktywny i szybki, co przełożyło się na dwa doskonałe dogrania do Leo Messiego. Argentyńczyk za pierwszym razem spudłował, ale za drugim razem wpakował piłkę do siatki. Sam 22-latek także oddał niezły strzał, ale dobrą interwencją popisał się golkiper gości.
Rubi stara się zrobić z Espanyolu drużynę, która gra w piłkę ładnie dla oka, dlatego dzisiejszy mecz musi potraktować jako sromotną porażkę. Owszem, nie zagrali Oscar Duarte, David Lopeza, Sergi Darder, Pablo Piatti, czy Facundo Ferreyra, ale żeby nie stworzyć sobie żadnej dogodnej okazji do strzelenia gola? Goście mogli stanąć nawet na głowie w defensywie, ale jeśli w ofensywie prezentuje się jedynie kilka dośrodkowań, trudno myśleć o wywiezieniu punktów z Camp Nou. Tym bardziej jeśli prezentuje się rywalom gola, bo tak właśnie uczynił Victor Sanchez, który wybiegł z muru, żeby dołożyć głowę do strzału Leo Messiego z rzutu wolnego. Serio, dawno nie widzieliśmy tak kuriozalnej bramki.
Cóż, ekipa Ernesto Valverde już po raz kolejny w tym sezonie długo usypiała, by wreszcie zadać decydujący cios. Inna sprawa, że Espanyol nie zrobił dziś kompletnie nic, żeby choć w małym stopniu napędzić stracha mistrzom Hiszpanii. Przyjechał, wyszedł na boisku, potulnie przyjął dwie bramki i odjechał. No tak nie tworzy się historii klubu.
Barcelona – Espanyol 2:0 (0:0)
1:0 Messi 71′
2:0 Messi 89′
Fot. NewsPix