Reklama

Od mundialu do alkoholizmu. Meksykański Janczyk w GKS-ie Tychy

redakcja

Autor:redakcja

19 marca 2019, 08:38 • 12 min czytania 0 komentarzy

Za każdym razem, gdy do Polski trafia zawodnik z dużym nazwiskiem, zapala się lampka ostrzegawcza. Klubów zasilanych petrodolarami u nas nie uświadczysz, przyzwoitego poziomu sportowego też nie bardzo. Dlatego nic dziwnego, że przenosiny nad Wisłę rozpoznawanego na świecie piłkarza budzą często bardziej nieufność niż euforię, a dziennikarze rozpoczynają intensywne poszukiwania defektu takiego delikwenta. Bo przecież musi być  „to coś”, co nie pozwala mu już grać na wyższym poziomie.

Od mundialu do alkoholizmu. Meksykański Janczyk w GKS-ie Tychy

W tym przypadku coś, co spowodowało, że do polskiej I ligi przyszedł gracz, za którego jeszcze niedawno zapłacono 8 milionów dolarów, który grał z reprezentacją Meksyku na mundialu w Brazylii czy Copa América, którego obserwowano pod kątem gry w Arsenalu czy Borussii Dortmund i który był uznawany za jednego z najciekawszych piłkarzy grających poza Europą.

Tym defektem u Carlosa „Gullita” Peñi jest alkoholizm. Poznajcie smutną historię zjazdu zawodnika, dla którego w wieku 28 lat GKS Tychy może być jedną z ostatnich okazji na utrzymanie się w profesjonalnej piłce.

AKT PIERWSZY – WZLOT

Styczeń 2014. 23-letni środkowy pomocnik Carlos Peña właśnie został wybrany najlepszym piłkarzem ligi meksykańskiej. Jako kluczowy piłkarz poprowadził swój klub León do niespodziewanego mistrzostwa Meksyku. W kraju tequili panuje zachwyt – prawdopodobnie pół roku przed mundialem w Brazylii objawiło się brakujące ogniwo, czyli zawodnik o charakterystyce, której reprezentacji Meksyku brakowało od dawna. Piłkarz, który potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność w środku pola, zmienić tempo gry, ruszyć do przodu i inteligentnie rozprowadzić akcję. I do tego bramkostrzelny.

Reklama

Prawdziwa lokomotywa.

Meksykańska prasa nie szczędzi wyszukanych pochwał – z obecnej perspektywy groteskowo brzmią słowa o przyszłym rozgrywającym kadry czy porównywaniu jego gry do arcydzieła. Ale zrozumcie, jak byli wówczas zdesperowani Meksykanie, szukając kogoś, kto będzie napędzał akcje finalizowane przez Chicharito. Guardado zawodził w Valencii, Herrera dopiero przebijał się w Porto. Naturalizowano 33-letnich Argentyńczyków Lucasa Lobosa i Christiana Giméneza, nie tak dawno eksperymentowano z powołaniami dla 37-letniego Sinhi. W takich okolicznościach, w zdominowanej przez obcokrajowców lidze, zaczął błyszczeć swojski chłopak z Ciudad Victoria, z którego historią nietrudno było się Meksykanom utożsamić.

To bez wątpienia był szczyt kariery pomocnika, od dzieciństwa obdarzonego w Meksyku  przydomkiem „Gullit”, ze względu na charakterystyczną fryzurę, porównywalną do tej, jaką nosił słynny Holender. Dorastanie miał dokładnie takie, jakiego spodziewacie się po meksykańskim dziecku. Uboga, wielodzietna rodzina, w której nierzadko brakowało na jedzenie. Ojciec imał się różnych prac, ale po godzinach był trenerem… boksu. Dlatego mały Peña, zanim nauczył się dryblować i strzelać gole, zgłębiał techniki ciosów sierpowych i gardy. Później skoncentrował się jednak na piłce, a to szybko zaczęło przynosić efekty. Jego talent dostrzegł podczas jednego z turniejów znany skaut Angel Gonzalez (który wcześniej odkrył m.in. Cuauhtemoca Blanco czy Hirvinga Lozano) i sprowadził go do nowoczesnej, czołowej w kraju akademii klubu Pachuca, porównywanej czasem do La Masii.

Peña miał wtedy 13 lat. Przenosiny z rodzinnego Ciudad Victoria do oddalonego o 540 kilometrów internatu w Pachuce oznaczały przyspieszony kurs dorastania. Nauczenie się prasowania ubrań czy punktualnego wstawania na treningi było akurat najmniejszym problemem. „Musiałem stać się samodzielny w bardzo młodym wieku. Pilnowanie swoich rzeczy, żeby nie ukradł ci ich inny chłopak, widzenie się z rodziną raz do roku. Najbardziej uciążliwa była samotność” – wspominał po latach. Często pojawiały się myśli o rzuceniu piłki i znalezieniu pracy, żeby utrzymać wcześnie założoną rodzinę – w wieku 17 lat wziął ślub, rok później urodziła mu się córka. Do pozostania w klubie nakłoniła go podwyżka, którą u zarządu Pachuki wywalczył dla niego Angel Gonzalez.

Mając 20 lat Peña został włączony do pierwszej drużyny Pachuki. Raz grał w pierwszym składzie, raz jako rezerwowy, innym razem przesiedział mecz na ławce. Poleciał z drużyną na Klubowe Mistrzostwa Świata, gdzie zagrał z TP Mazembe. Na kolana jeszcze nikogo nie powalał, silnej pozycji w klubie też nie miał. Szybko oddano go do drugoligowego Leon, będącego partnerskim klubem Pachuki.

I to posunięcie okazało się strzałem w samą dziesiątkę. Leon zdominował rozgrywki i z Peñą na czele powrócił do pierwszej ligi po dekadzie przerwy. A tam tempa nie zwolnił – niedługo po awansie Leon zdobył dwa z rzędu mistrzostwa Meksyku (w jesiennym sezonie Apertura 2013 i wiosennym Clausura 2014). Obroną dyrygował wówczas nie kto inny, jak Rafa Márquez, a serce mistrzowskiego zespołu stanowił tercet środkowych pomocników: defensywny rzemieślnik José Juan Vázquez, kreatywny i ruchliwy Luis Montes oraz łącznik obrony z atakiem  – najmłodszy i najwartościowszy z całej trójki Gullit Peña.

Reklama

Dziennik Record uzasadnił wybór Peñi na najlepszego piłkarza ligi krótko: „Gullit świecił własnym blaskiem, a u jego nóg zaczynały się wszystkie akcje Leonu. Świetny zawodnik łączący siłę fizyczną, technikę i waleczność”. Trener Gustavo Matosas rzucał wyzwanie dziennikarzom: „on powinien grać w Europie. Pokażcie mi inną »piątkę«, która przemieszcza się między pomocą a atakiem tak jak on. W Portugalii, w Anglii, gdzie chcecie. Nie ma takiego”. A wisienką na torcie były gole. Większość z nich wręcz kunsztowna.

Na mundial do Brazylii pojechał, chociaż ostatecznie musiał się zadowolić rolą rezerwowego. Zagrał 11 minut w fazie grupowej z Chorwacją (3:1), gdzie brutalnie sfaulował go Ante Rebić, za co Chorwat dostał czerwoną kartkę. Najlepszego okna wystawowego w świecie futbolu, jakim są mistrzostwa świata, nie udało się Gullitowi wykorzystać produktywnie. Liga meksykańska, choć bardzo mocna, bogata i obfitująca w talenty, wciąż jest dla większości Europejczyków ziemią nieznaną. W przypadku Peñi mówiło się w mediach o zainteresowaniu Arsenalu, PSG czy Borussii Dortmund. Nawet zakładając, że w tych plotkach nie było dużo prawdy, to na swój sposób świadczy to o klasie zawodnika. Albo o boomie, jaki panował wtedy w Meksyku na Peñę. A najprawdopodobniej o obydwu tych rzeczach naraz.

AKT DRUGI – UPADEK

Maj 2018. 28-letni Carlos Peña zapisuje się na terapię leczenia uzależnienia od alkoholu w ośrodku odwykowym założonym przez legendarnego meksykańskiego boksera Julio Cesara Chaveza. Sprawa jest szeroko opisywana w meksykańskich mediach. 19-krotny reprezentant Meksyku od dłuższego czasu pojawia się w nagłówkach już nie ze względu na swoją grę, lecz z powodu ekscesów pozaboiskowych. To, co od dawna było tajemnicą poliszynela, teraz otwarcie ujawnia sam zawodnik.

„Miałem kłopoty z alkoholem i mam je dalej. Nigdy nie brałem narkotyków, nie paliłem, chodziło tylko o alkohol. Zdarzyło mi się pić trzy dni z rzędu, a w międzyczasie iść na fiestę, zaczęło to wpływać na moją formę. Przyznanie się przed sobą, że ma się problem, to trudna rzecz. Ja już mam ten krok za sobą. Nie jestem pierwszą ani ostatnią osobą z tym problemem, jest pełno ludzi, do których można się w takiej sytuacji zwrócić o pomoc” – mówi Peña przed rozpoczęciem leczenia.

Kiedy to wszystko się zepsuło? Wszystko wskazuje na to, że po wymuszonym odejściu z Leonu. Peña spędził tam pięć lat. W styczniu 2016 sięgnął po niego jeden z najbardziej utytułowanych i najpopularniejszych klubów w Meksyku, Chivas Guadalajara, znany z polityki zatrudniania wyłącznie krajowych piłkarzy. Kwota transferu? Rekordowe w historii Chivas 8 milionów dolarów. Oczekiwania wobec gracza wzrosły tak na oko o połowę.

Peña z Leonu odchodzić wcale nie chciał. Na konferencji pożegnalnej nie potrafił powstrzymać łez. Podkreślał, że decyzję o transferze podjął nie on, lecz zarząd klubu. W Leonie zostawił przyjaźnie – Luis Montes jest ojcem chrzestnym jego młodszej córki. Sytuację najlepiej oddała w nagłówku jedna z meksykańskich gazet – Gullit nie odszedł. Gullita zabrano.

W Chivas miał pociągnąć drużynę do sukcesów, zamiast tego skupił się na życiu imprezowym. Tutaj przykłady można już mnożyć. Podczas obozu przygotowawczego w Cancun wymknął się z kolegą z drużyny do klubu nocnego Coco Bongo. Przy każdej okazji wracał do miasta Leon, gdzie spędzał czas w swoim barze. Pewnego razu, przyjeżdżając samochodem na imprezę, spowodował stłuczkę podczas parkowania. Został odsunięty na kilka dni od drużyny po przyjściu na trening w stanie wskazującym na wiadomo co.

Portale plotkarskie rozpisywały się o jego słabości do płci pięknej. Miał mieć dziecko z młodszą kochanką, z którą spotykał się przez kilka lat, specjalnie się z tym nie kryjąc. Jeszcze inna kobieta pozwała go o alimenty. Waliło się na całego, zawodowo również – w Chivas nigdy nie spełnił oczekiwań, zapamiętano go głównie z marnowania rzutów karnych w kluczowych meczach. Nawet jego ostatni mecz w reprezentacji Meksyku zakończył się katastrofalną porażką z Chile (0:7) w ćwierćfinale Copa America 2016.

Po roku wręcz wypchnięto go z Chivas na wypożyczenie z powrotem do Leonu. Tam zasłynął głównie brawurową ucieczką po wypadku drogowym, który spowodował. Drogówka znalazła w jego aucie kilka pustych butelek po piwie, zawodnik spędził 12 godzin na posterunku. Skończyło się na grzywnie – owszem, w jego organizmie wykryto alkohol, ale nie na tyle duże stężenie, żeby wyciągnąć poważniejsze konsekwencje.

I kiedy wydawało się, że teraz upadek ze szczytu będzie coraz bardziej przyspieszał, pojawiła się niespodziewana poduszka amortyzująca. W czerwcu 2017 Carlos Peña za 3 miliony euro trafił do szkockiego Rangers. Liga co prawda słabsza niż meksykańska, ale mimo wszystko poważna klubowa marka i wymarzona Europa. Jego przenosiny na Ibrox Stadium były od początku do końca autorskim pomysłem trenera Pedro Caixinhi, który doskonale znał możliwości piłkarza z czasów swojej pracy w Meksyku. W Rangers zainwestowano w Gullita naprawdę duże jak na realia klubu pieniądze. Był najdroższym transferem „The Gers” w ich najnowszej historii, tej liczonej od upadku klubu i awansów z czwartej do najwyższej ligi.

W Glasgow pobyt okazał się zdecydowanie bardziej gorzki niż słodki. Mimo iż same liczby nie wyglądały źle – 14 meczów (8 w pierwszym składzie) i 5 goli, to gorzej było ze wszystkim innym. Szybkie zwolnienie Caixinhi, inna kultura, bariera językowa, bardziej fizyczna piłka, problemy osobiste, a przede wszystkim wysoka pensja, która mocno ciążyła klubowi. To wszystko bardziej lub mniej nakładało się na siebie. Jeden powie – jak na głównie rezerwowego pomocnika było całkiem nieźle, nie dostał prawdziwej szansy na pokazanie talentu. Drugi powie – po tak kosztownym w utrzymaniu graczu z takim CV spodziewano się zdecydowanie więcej, a już na pewno wywalczenia sobie miejsca w wyjściowym składzie. I to raczej ten drugi będzie miał więcej racji.

Gdyby kilka lat temu powiedzieć dowolnemu Meksykaninowi, że Gullit Peña, nadzieja 130-milionowego kraju na mundialowy sukces, nie poradzi sobie w lidze szkockiej, prawdopodobnie zareagowałby jak ten bezzębny, śmiejący się wąsacz z internetowych przeróbek.

Przy pierwszej okazji Rangers wystawili Peñę na listę transferową. Znowu przygarnął go Caixinha, który w międzyczasie znalazł robotę w meksykańskim Cruz Azul. Tam Gullit na wypożyczeniu grał ogony, zmagał się z urazami, został przyłapany przez dziennikarzy na kupowaniu sześciopaka browaru zaraz po treningu. Meksykanie zastanawiali się, jakim cudem rezerwowy piłkarz z siedmiokilową nadwagą może zarabiać tyle pieniędzy (był piątym najlepiej opłacanym piłkarzem w lidze, za Andre-Pierre Gignakiem, Ennerem Valencią, Oribe Peraltą i Darwinem Quintero). Nawet Caixinha szybko stracił cierpliwość i nie miał problemu ze zrezygnowaniem z jego usług. „Nikt nie dał Gullitowi więcej szans niż ja. Ale jeśli łamiesz zasady panujące w klubie, trzeba podjąć zdecydowane ruchy, to oczywiste. Piłkarz nie zostanie w naszej drużynie” – mówił wtedy portugalski trener.

Już wtedy Peña cieszył się w ojczyźnie opinią podobną, jaką ma u nas Sławomir Peszko. Powstawały memy, ironizujące z jego zamiłowania do imprez i alkoholu, ale chyba nikt nie zdawał sobie sprawy, jak poważny jest jego przypadek. Po Cruz Azul był wspomniany odwyk, a następnie wypożyczenie do średniej Necaxy. Tam w kontrakcie zadbano o umieszczenie klauzuli pozwalającej na rozwiązanie umowy w przypadku problemów z Peñi z dyscypliną.

Zagrał parę razy, nie wytrzymał do końca sezonu. W listopadzie 2018 w klubie skorzystali z klauzuli. W środowisku mówiono, że nałóg wrócił, choć piłkarz i jego bliscy zaprzeczali.

AKT TRZECI – POLSKA

Ponad miesiąc temu Peña rozwiązał lukratywny kontrakt z Rangers. Oczywiste było, że w deszczowej Szkocji drugiej szansy nie dostanie. Menadżer „The Gers”, Steven Gerrard, w grudniu grzmiał: „To dla mnie frustrujące. Niektórzy z tych graczy, których nie mam teraz do dyspozycji, zarabiają duże, ale to naprawdę duże pieniądze w porównaniu do reszty drużyny. Te pieniądze można wykorzystać w inny sposób, żeby wzmocnić zespół”. Odnosił się do piłkarzy na wypożyczeniach, ale zakładano, że chodziło głównie o Peñę i innego Meksykanina Eduardo Herrerę, którzy zostali na Ibrox w spadku po rozrzutnym Caixinhi. Gullit miał zarabiać w Rangers 80 tysięcy funtów miesięcznie.

Trzeba sobie jasno powiedzieć – w najlepszym sportowo wieku Carlos Peña przylatuje do Polski jako wrak piłkarza, którym był kiedyś. Ale jego nazwisko wciąż dużo znaczy. Temat GKS-u Tychy pojawił się już w styczniu. W kraju Azteków wszystkie możliwe media trąbiły o jego negocjacjach z tyskim klubem. Gullit Peña en la segunda liga de Polonia – dla Meksykanina brzmi to równie nieprawdopodobnie, jak dla nas swego czasu testy Dawida Janczyka w drugiej lidze irlandzkiej. A może nawet mniej prawdopodobnie.

Zapytania o Peñę miały też przychodzić z Turcji i kilku klubów drugiej ligi meksykańskiej. On sam po rozmowie z rodziną zdecydował się odbić od dna właśnie w Europie, znacznie obniżając oczekiwania finansowe. W Polsce przebywa od trzech tygodni, bo w międzyczasie był jeszcze temat Wisły Kraków. Przeszkodą okazało się rzekomo fiasko negocjacji między Wisłą, a jedną z meksykańskich gmin, zainteresowaną sponsorowaniem klubu. W ramach tej umowy Peña miał dołączyć do drużyny Macieja Stolarczyka. Meksykanie nie zgodzili się jednak na warunki umowy, przewidujące najpierw uwiarygodnienie się poprzez zaliczkową umowę sponsorską. Rozmowy upadły, a w przypadku Peñi wrócono do pierwotnego planu tyskiego.

Ważną informacją w tym kontekście jest to, że GKS Tychy prowadzi od kilku miesięcy rozmowy dotyczące sponsoringu z przedstawicielami meksykańskiej gminy Puebla. Ofensywa meksykańskich jednostek samorządu terytorialnego w polskiej piłce zaczęła się jesienią od Arki Gdynia, a od pewnego czasu zdaje się nabierać tempa. Można spokojnie zaryzykować twierdzenie, że Peña jest tylko głośnym dodatkiem do biznesowej transakcji.

Zawodnik podpisał z GKS-em umowę do końca czerwca 2020. Grzegorz Bednarski, prezes tyskiego klubu przyznał, iż kontrakt skonstruowano tak, że ryzyko transferu zostało ograniczone do minimum. Znając najnowsze karty życiorysu piłkarza, nie trzeba być nawet bardzo spostrzegawczym, żeby domyślić się, o jakie ryzyko może chodzić.

Wyobraźcie sobie, co działoby się w Meksyku, gdyby dowiedzieli się, że kilkanaście minut od stadionu GKS-u znajduje się siedziba Tyskich Browarów Książęcych.

 „Nie żałuję niczego” – oznajmił Peña przed dwoma miesiącami – „Wszystko co zrobiłem, zrobiłem z własnej woli. Zostanie piłkarzem, założenie rodziny, wypicie piwa – nikt mnie do tego nie zmuszał. Mam 28 lat i chcę dalej grać w piłkę. Nieważne, czy w Rangers, Turcji czy Polsce”.

Carlos Peña przeszedł w życiu krętą drogę. Od dorastania w ubóstwie, przez bycie gwiazdą, która miała poprowadzić reprezentację Meksyku do sukcesów, wielomilionowy transfer, aż po chorobę alkoholową i bycie wyrzucanym z coraz słabszych klubów. Czy nam, obserwatorom polskiej piłki, nie przypomina to czegoś? Punktów wspólnych z przypadkiem wspomnianego Dawida Janczyka jest niebezpiecznie dużo.

Świetny piłkarz, który zmarnował karierę na własne życzenie przez imprezowanie i skandale? A może pogubiony i przytłoczony oczekiwaniami człowiek, wyrwany przedwcześnie z rodzinnego domu, a potem z ukochanego klubu? Jedno wiemy na pewno. To właśnie w Polsce Carlos Peña będzie się starał zerwać z demonami przeszłości i reanimować swoją karierę. Więcej szans prawdopodobnie nie dostanie.

Michał Matlak (@matlak_michal)

Fot. NewsPix

Najnowsze

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
0
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”
Polecane

“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Błażej Gołębiewski
1
“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Komentarze

0 komentarzy

Loading...