Pytany o ideał swojej kobiety odpowiadał “najważniejsze, by miała tatuaże i sztuczne cycki”. Pewnego razu krzyczał do policjanta o 3 w nocy, że ma się zamknąć, bo zarabia tyle, że mógłby go kupić. Mourinho nazwał go “fajnym facetem z mentalnością dzieciaka”. Mario Balotelli ostrzegał angielskie media, że skoro te miały uciechę z jego ekscesów, to jego kumpel przyjeżdżający do Anglii przebije wszelkie odpały Włocha. O kim mowa? O Marko Arnautoviciu, piłkarzu roku w Austrii, który ma być najgroźniejszym żądłem naszych rywali w czwartkowym meczu.
– Miałem w nosie co mówili trenerzy w juniorach. Robiłem to, co uważałem za najlepszy sposób na zdobywanie bramek, a nie to, co powiedział trener. W zespołach młodzieżowych strzelałem gola za golem, bramki zjeżdżały z taśmy produkcyjnej. Nie jestem produktem wielkiej akademii, a parku. Grzeczni chłopcy w akademią robią to, co każe im trener, bo myślą, że jak będą grać inaczej, to wpadną w kłopoty. Olewałem to. Gdy strzelałem po dwa lub trzy gole w meczu, to jak miałem wpaść w kłopoty? – opowiada Arnautović o początkach swojej kariery.
Potomek Serba i Austriaczki od urodzenia mieszkał w Wiedniu. Razem z rodzicami i bratem zamieszkiwał w Floridsdorfie, dzielnicy na północy stolicy, która słynie z tego, że jest multikulturowym tyglem. Większość obcokrajowców zamieszkujących ten dystrykt to właśnie Serbowie, w dalszej kolejności Czarnogórcy, Turcy czy Polacy. – Dlatego ludziom czasami trudno zrozumieć kim jestem. Austriakiem czy Serbem? Tata jest z Serbii, mama z Austrii, urodziłem się w Austrii, żyłem w Wiedniu z samymi Serbami… Nie sposób tego wytłumaczyć. Ja po prostu kocham oba kraje całym sobą – tłumaczył sam Marko: – Jeśli ktoś mówi “grasz dla Austrii, urodziłeś się tam, chodziłeś tam do szkoły, to dlaczego bardziej nie kochasz tego kraju?”, to kończę rozmowę. Nie da się tego wartościować. Ludzie w Serbii też pytają “dlaczego grasz dla Austrii?”. Bo jestem szczęśliwy, dumny i wdzięczny. Proste.
Jako dzieciak miał problem, by zagrzać w jednym miejscu przez dłuższy czas. Trenował z Austrią Wiedeń, którą zamienił na First Vienna, następnie znów wrócił do Austrii, znalazł się też w Rapidzie… Jako nastolatek w ciągu pięciu lat pięciokrotnie zmienił klub. Dwuletnią stabilizację dał mu dopiero transfer do Twente. Tam ugruntował swoją pozycję, w jednym sezonie strzelił 14 bramek do których dołożył 10 asyst. Arnautović był rozchwytywany, ale wyścig po wysokiego napastnika wygrał Inter z Jose Mourinho za sterami.
– W ogóle się nie dziwię, że Balotelii to jest najlepszy kumpel. Myślicie, że przypadkowo mają identyczne problemy? Marko to świetny gość, ale ma mentalność dzieciaka – skwitował Portugalczyk młodego piłkarza, gdy ten żegnał się z Mediolanem po rocznym wypożyczeniu W Interze nie zaistniał, ale drużyna sięgnęła po potrójną koronę – w tym po triumf w Lidze Mistrzów. Choć Marko nawet nie pierdnął na boiskach Champions League (ledwie dwukrotnie był na ławce rezerwowych, Mourinho nie wpuścił go jednak nawet na sekundę), to nie przeszkodziło mu to w bujaniu się w korkach z wyhaftowanym napisem “zwycięzca Ligi Mistrzów 2010”. Te buty stały się zresztą obiektem szyderki, gdy wyjdzie w nich później na treningi Werderu.
W Interze zagrał trzy mecze. Trzy kompletnie nieistotne epizodziki w Serie A. Mourinho nie miał do niego zaufania, ale i miał w ataku Diego Milito czy Samuela Eto’o, których nie sposób było ściągać z boiska kosztem szalonego Austriaka. Arnautović miał zatem dużo wolnego czasu na to, by robić głupoty. A propos Eto’o – Marko pożyczył od Kameruńczyka Bentleya, by przetestować to eleganckie auto. – Chciałem sprawdzić, czy mi się w ogóle spodoba – przyznawał. Ale zbyt wiele kilometrów nie przejechał. Pewnego razu zaparkował tę ciemną gablotę przed jednym z centrum handlowych. – Byłem z przyjaciółmi w restauracji. Wyszedłem po samochód, a jego nie było. Został skradziony. Myślałem, że umrę ze stresu. Dotknęło mnie to tak mocno, że nie byłem w stanie trenować. Na całe szczęście auto zostało zwrócone, do dziś nie wiem jakim cudem – wspominał.
– Mourinho był dla nas jak dziadek, który musi opiekować się wnukami takimi jak ja czy Marko. Sam powiedział, że miał dużo ubawu z trenowania takich piłkarzy jak my – śmiał się Balotelli. Mourinho wściekał się z kolei, że gdy Aranautović leczył kontuzje, to imprezował nawet i pięć razy w tygodniu. Nic dziwnego, że po wygaśnięciu wypożyczenia w Interze nawet przez myśl nie przemknęło władzom klubu, by wykupić go z Twente.
Nie przeszkodziło to jednak Werderowi Brema w zapłaceniu za niego 6 milionów euro. I wówczas zaczął się być może najburzliwszy etap jego życia.
W Bremie jego talent miał rozbłysnąć, ale więcej pisało się o jego wybrykach pozaboiskowych. W ciągu trzech sezonów rozegrał dla Werderu 84 mecze, w których strzelił 16 goli i zaliczył trzynaście asyst. Dorobek, który wstydu nie przynosił, ale i nie taki, który pozwalałby na sprzedaż go do Stoke za zaledwie 2 miliony euro. Czemu Niemcy tak chętnie pozbyli się Austriaka?
Bo mieli już go dość. Podczas jednego z treningów starł się z Sokratisem. Nie skończyło się na wymianie kilku uprzejmości, w ruch poszły pięści. Obaj zawodnicy wymierzyli sobie po ciosie. – W Wiedniu regularnie się biłem. Nie kumam tego, co się dziś dzieje w niektórych dzielnicach. Dzieciaki latają z nożami, niektóre nawet z pistoletami. U mnie za broń robiły gołe pięści – mówił. Swoje umiejętności bokserskie zaprezentował też w jednym z klubów nocnych. – To nie moja wina. Kilku typków zaczepiało mojego brata, musiałem zareagować. To byli fani Werderu, zaczepiali nas bez powodu. Dobra, biłem się, ale nie z własnej winy – usprawiedliwiał się.
Miał na pieńku z kolegami z zespołu, skłócił się z fanami Werderu, był za to ulubieńcem niemieckich dziennikarzy. W jednym z wywiadów nazwał Bremę “miastem, które wygląda jak wysypisko śmieci”. Swój ideał kobiety definiował bardzo specyficznie – “najważniejsze, żeby miała tatuaże i silikonowe cycki”. Kontuzji kolana, która wyłączyła go z gry na dwa miesiące, nabawił się podczas… zabawy z psem. W międzyczasie austriacka federacja zawiesiła go w grze dla kadry po tym, jak nawalony w środku nocy obrażał wiedeńskiego policjanta. – Wiesz kim jestem? Mam tyle kasy i tyle zarabiam, że mógłbym kupić ciebie i całe twoje życie – miał krzyczeć. – Byłem wówczas kłębkiem nerwów, moja dziewczyna była w ciąży, coś we mnie pękło – usprawiedliwiał się później. Usprawiedliwienia brakowało mu jednak, gdy podczas jednego z meczów wyleciał z boiska z czerwoną kartką. 90 minuta, Austriak dostaje napomnienie za uderzenie łokciem przeciwnika. Jest tak wściekły, że robi zamach nad piłką tak, jakby chciał kopnąć ją w kierunku arbitra. Ten najpierw zasłania się przed kopniakiem, a później – jakby nie załapał żartu – wyciąga drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę.
Jeśli dodamy do tego zatrzymania przez policję za przekraczanie prędkości i to w dniu meczowym, to nic dziwnego, że lokalna prasa porównywała jego bezrefleksyjny wyraz twarzy do Jona Hedera z “Napoleon dynamite”:
Wymowny jest sposób, w jaki Werder pożegnał się z tym gagatkiem. Zdjęcie pod newsem o sprzedaży Marko do Stoke nie pochodzi z żadnego meczu ani z treningu. Arnautović jest na nim ubrany w srebrną kurtkę, na nosie ma wielkie okulary przeciwsłoneczne, a w ręce trzyma telefon. Tak jakby nigdy nie był piłkarzem, a przez Bremę przewinął się w roli turysty, który tylko czasami wybiegał na boisko. – Był jak z tego cytatu z “Top Gun”. Jego ego pisało mnóstwo czeków, których nogi nie były w stanie zrealizować – pisały niemieckie media.
Po przenosinach do Anglii dla Stoke rozegrał blisko 150 meczów, w których strzelił 26 goli i zaliczył 32 asysty. W Anglii grał już zdecydowanie częściej jako silny lewoskrzydłowy. Choć mierzy ponad 190 centymetrów wzrostu, to w Premier League dał się poznać jako szybki i bardzo dobrze wyszkolony technicznie piłkarz. Mark Hughes chwalił go za to, jak realizuje jego założenia. Ale – jak zwykle – do czasu.
– Kim ty jesteś, żeby na mnie wrzeszczeć? Moim ojcem? Człowieku, mów do mnie normalnie – miał przekazać Anglikowi po jednym ze spotkań. Hughes mimo tych spięć potrafił wykorzystać walory Austriaka właściwie. On sam też spokorniał. Ustatkowało go ojcostwo, z żoną doczekali się dwóch córek, które paradują na jego meczach z koszulkami z numerem siedem i napisem “DAD” zamiast nazwiska.
– Nie byłem gwiazdą popu. Po prostu robiłem rzeczy, których inni nie robili. Ale mimo to potrafiłem wykonać swoją robotę na boisku. Dla ludzi byłem maskotką, zabawiałem ich, było o czym pisać o mówić. Ale to już stary Marko, teraz muszę być wzorem dla moich córek. Nie chcę, żeby w internecie czytały, że mają ojca świra – tłumaczy: – Być może te moje występki były przeszkodą w tym, bym zrobił jeszcze większą karierę. Może byłbym teraz gdzieś indziej. Może faktycznie częściej powinienem zamykać dziób. Ale wybrałem taką drogę, że dzisiaj jestem zadowolony z miejsca, w którym jestem. Jestem spokojniejszym człowiekiem niż pięć czy dziesięć lat temu.
Skończył już z burzliwymi wywiadami o tatuażach i cyckach. Dzisiaj trudno wyciągnąć od niego coś kontrowersyjnego. W wywiadzie dla klubowej telewizji West Hamu, do którego trafił półtora roku temu za 22 miliony euro, przyznaje. – Nie kumam kultu selfie. Mamy w zespole Edimilsona Fernandesa, który co chwilę trzaska sobie fotkę. Ja nawet nie umiem się uśmiechnąć do zdjęcia. Jeśli opowiesz żart albo zdarzy się coś zabawnego, to okej, pośmieję się. Ale nie umiem sztucznie pozować do fotek – mówił: – Kiedyś najpierw coś gadałem, później myślałem. Dzisiaj mam agencję, która doradza mi w sprawach marketingowych.
Ale nie myślcie, że “austriacki Zlatan”, jak lubią nazywać go media, jest teraz grzecznym 29-latkiem, który popołudnia spędza w bibliotece, a na boisku przeprasza za każde przewinienie. Gdy już po transferze do West Hamu fani Stoke wybuczeli go na własnym stadionie, ten odpowiedział im w taki sposób:
W debiutanckim sezonie w West Hamie zdobył 11 bramek w 31 meczach. – To jeden z najlepszych napastników z jakimi grałem. Na ten moment jest w czołówce snajperów biegających po angielskich boiskach. Silny, szybki, bardzo dobry technicznie. Takiego gościa chcesz mieć po swojej stronie – komplementował go Jack Wilshere. Ten sezon zaczął udanie, w siedmiu kolejkach strzelił cztery gole i zaliczył asystę. Jednak w ostatnich dziewiętnastu meczach w Premier League zdobył zaledwie dwie bramki. W styczniu gruchnęła informacja o tym, że Austriak chciałby odejść z Londynu. Jego brat, który jest także jego menadżerem, naciskał na to, by West Ham puścił go do Chin. Sęk w tym, że – według angielskich mediów – Chińczycy nie złożyli za niego żadnej oficjalnej oferty. Mówiło się o tym, że Shanghai SIGP chce zapłacić za niego nawet 45 milionów euro. Jednak na chęciach się skończyło i napastnik został w Londynie. W międzyczasie znów musiał słuchać gwizdów pod swoim adresem – tym razem ze strony fanów West Hamu. – Kibice są bardzo lojalni. Jeśli widzą, że piłkarz daje z siebie wszystko i gra dobrze, to będą kibicować każdego zawodnikowi. Marko nie jest wyjątkiem – mówił po tej sytuacji Manuel Pellegrini, trener “Młotów”.
Fani zespołu byli rozczarowani zachowanie Arnautovicia, który wyraźnie naciskał na transfer do Chin, bowiem wcześniej mocno identyfikował się z klubem. Po wielu bramkach krzyżował ręce nad głową w charakterystycznym geście, który był odwzorowaniem herbu West Hamu – dwóch skrzyżowanych ze sobą młotów. – Uwielbiam uciszać krytyków. Ludzie w telewizji opowiadają bzdury, krytykują mniej bezpodstawnie, a wtedy ja wychodzę na boisko i zamykam im gęby. Lubię to – mówił jeszcze pół roku temu.
Częstym zarzutem pod jego adresem było to, że grając jako skrzydłowy – a często grywał na lewej stronie pomocy – nie wspomaga swojej drużyny w grze defensywnej. – Skoro tak uważacie, to okej. Zapytajcie trenerów, zapytajcie obrońców z którymi gram, obejrzycie dokładnie mecze. Grubo się mylicie – mówił do dziennikarzy. Niemniej im jest starszy, tym częściej trenerzy wystawiają go jako nominalnego napastnika, a nie jako lewoskrzydłowego. To właśnie na szpicy za kadencji Davida Moyesa z West Hamie wyglądał najlepiej – 11 goli, 6 asysty w 26 meczach.
Także na środku ataku powinni spodziewać się go defensorzy reprezentacji Polski. W ostatnich meczach Austrii selekcjoner Franco Foda wystawiał go jako centralnego napastnika – raz grał Arnautović, raz Michael Gregoritsch z Augsburga. Problem Austrii polega jednak na tym, że zawodnik “Młotów” jest ostatnio pod formą, a Gregoritsch to typ “defensywnego napastnika”, który w jedenastu meczach w kadrze strzelił raptem jednego gola. Niemniej wydaje się, że w meczu z Polską to piłkarz z serbskimi korzeniami powinien znaleźć się w wyjściowym składzie.
– Dzisiaj nie jestem już tym szalonym 20-latkiem, który rozbijał się po mieście. Jestem dojrzalszy jako piłkarz, jako człowiek. Zostałem piłkarzem roku w Austrii, a to o czymś świadczy, prawda? Czuję się ważnym elementem tej kadry – opowiada w austriacki mediach: – Dzisiaj już nawet nie śnię, bo i po co? Snem wydaje mi się moje życie. Jestem profesjonalnym piłkarzem, a przecież o tym marzyłem jako dzieciak na przedmieściach Wiednia. Nie muszę też śnić o kobietach, bo budzę się obok fantastycznej żony.
Arnautović spokorniał, ale na boisku wciąż może być niebezpieczny. W czwartek nie będzie już zagrażał wiedeńskim policjantom, ale defensorom reprezentacji Polski. Natomiast mimo tego, że żaden z naszych snajperów nie zachwalał w mediach silikonowych piersi i nie kopał piłką w sędziego, to wciąż nie ma wątpliwości, że atak biało-czerwonych jest dużo groźniejszy od tego austriackiego.
DAMIAN SMYK
fot. NewsPix