To, co stało się dziś w Lubinie, odebrało nam chęci do wszystkiego. Myśleliśmy, że nic nie może nawiązać poziomem do TEGO słynnego meczu Zagłębia z Arką (wówczas 1:3), a jednak. Bawiliśmy się dziś tak samo. Stop, odwołujemy – bawiliśmy się gorzej! Wtedy przynajmniej można było się z czegoś pośmiać.
Najgorsze jest to, że gdybyśmy spojrzeli w InStata, wyszłoby nam zapewne, że to był całkiem dobry mecz. Funkcjonowały wszystkie te rzeczy, którymi jarają się piłkarscy analitycy. Wychodzenie spod pressingu, formowanie boiskowych trójkątów, asekuracja, zabezpieczanie stref. Podania w większości były celne, dryblingi udane.
Tylko że… nic z tego nie wynikało.
Nic, ale to kompletnie, kompletnie nic. Wydawało się, że Zagłębie ma Arkę na tacy, wystarczy mocniej zaatakować. Trudno jednak mówić o wywalczeniu trzech punktów, skoro nie chce się przejść do konkretów. Zagłębie klepało sobie w środku pola tak, jak chciało. A kiedy można było coś ukłuć, wybierało dalsze klepanie piłki. Wyglądało to jak podczas randki licealistów, w trakcie której chłopak zastanawia się, czy na pewno może iść krok dalej.
– Pij, pij, będziesz łatwiejsza.
– Ale ja już jestem łatwa.
Arka była zatem dziś łatwa, ale Zagłębie pierwszą naprawdę groźną akcję wyprowadziło w 92. minucie. Balić podał po ziemi w pole karne, tam znalazł się Szysz, zdołał strzelić, ale Steinbors wybił piłkę interwencją rodem z piłki ręcznej. Chwilę potem miał miejsce korner, po którym piłka dwa razy trafiła w słupek, a kierował ją dwukrotnie na niego stały bywalec ligowych boisk o wiele mówiącym nazwisku Przypadek. Wcześniej Zagłębie zagroziło tylko z rzutu wolnego (Starzyński w słupek) i to byłoby na tyle. Zero groźnych strzałów z gry, łatwe dla bramkarza próby, klepanie w środku pola bez większego sensu.
W pewnym momencie (pod koniec pierwszej połowy) Arka poczuła krew. Zagrożenie z wolnego sprawił Janota (obronił Forenc), po wrzutce Vejinovicia i niefortunnej interwencji Poręby piłka wylądowała na słupku. I to by było na tyle – potem Arka wróciła do robienia tła i nieudanych prób kontrataków.
Zapowiadało się, że w Lubinie może znaleźć zastosowanie tzw. logika Ekstraklasy. Spotkała się dziś bowiem drużyna na fali, która dopiero co przebojem weszła do pierwszej ósemki, wraz z zespołem, który przegrał swoje wszystkie wiosenne mecze. Pewnej dwójki nie było, ale logika Ekstraklasy i tak – przynajmniej połowicznie – zadziałała.
To kolejny mecz wyjazdowy Arki, w którym ta wypada tak sobie. Nie wpasowuje się to w narrację Zbigniewa Smółki, który trochę próbuje zepchnąć odpowiedzialność na stan murawy w Gdyni. Na innych stadionach płyta jest przecież lepsza, a Arka i tak nie jest w stanie nic pokazać: w trzech meczach zdobyła tylko jeden punkt. Dziś. Z Zagłębiem, które postanowiło jej nie krzywdzić.
[event_results 569363]
Fot. FotoPyK