Reklama

Hurkacz nie zwalnia tempa. Odprawił Pouille’a, teraz czas na Nishikoriego

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

11 marca 2019, 18:57 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jeśli ktoś w tenisowym świecie jeszcze nie zna nazwiska Huberta Hurkacza, w ostatnich tygodniach Polak robi naprawdę wiele, by to się zmieniło. W nocy awansował do trzeciej rundy turnieju w Indian Wells, pokonując Lucasa Pouille’a, półfinalistę Australian Open. Teraz czeka go starcie z Keiem Nishikorim. Kolejne, bo ostatnio Japończyka pokonał. Jeśli wygra – może zanotować rankingową „życiówkę”.

Hurkacz nie zwalnia tempa. Odprawił Pouille’a, teraz czas na Nishikoriego

Zacznijmy od meczu z Francuzem – wiadomo, że Pouille nie jest tak medialny, jak inni rywale Hurkacza z ostatnich meczów: Kei Nishikori, Stefanos Tsitsipas czy nawet Donald Young, który teraz zajmuje miejsce w trzeciej setce rankingu, ale w przeszłości na światowych kortach był naprawdę rozpoznawalny i ma na koncie niezłe osiągnięcia. To nie oznacza jednak, że Francuz to gość, na którego nie warto zwracać uwagi. Wręcz przeciwnie. Niemal równy rok temu Lucas zajmował 10. miejsce w światowym rankingu. W ostatnim Australian Open wszedł do półfinału, a w innych turniejach rankingowych wygrywał pięć raz. Przypomnijmy: Hurkacz nigdy nie był nawet w finale takiego.

Faworytem był więc Pouille. Tyle tylko, że Francuz ostatnio chorował, przez co nie wystąpił w turnieju w Acapulco, a poza tym nigdy w Indian Wells nie grał najlepiej. W tym samym czasie Hurkacz imponował formą: w Dubaju zagrał znakomity mecz z Nishikorim, a potem – mimo porażki – fantastycznie zaprezentował się w starciu ze Stefanosem Tsitsipasem. Turniej w Kalifornii rozpoczął za to od łatwego zwycięstwa z Youngiem.

Mecz z Pouillem zaczął, jakby była to kontynuacja starcia z pierwszej rundy. Od początku atakował, nie dając rywalowi ani chwili odpoczynku. Świetnie pracował jego return, który już w trzecim gemie zapewnił mu szanse na przełamanie. Gema zdobył za trzecim razem. A raczej podarował mu go Lucas, który popełnił podwójny błąd. Zresztą Pouille grał po prostu słabo, ale w dużej mierze wynikało to ze znakomitej postawy Polaka. Hubert zdobył zresztą jeszcze jedno przełamanie i seta skończył wynikiem 6:2.

Reklama

Obraz gry diametralnie zmienił się jednak w drugim secie, którego Hurkacz rozpoczął od wyniku 0:4 w gemach. Dopiero wtedy się obudził, ale było już zbyt późno, by uratować tę partię. W trzeciej za to zwrotów akcji było mniej więcej tyle, ile w finałowym odcinku dobrego serialu. Najpierw Hubert łatwo wyszedł na prowadzenie 4:1, by po chwili stracić trzy kolejne gemy. I gdy wydawało się, że Francuz zmierza po zwycięstwo – miał zresztą cztery break pointy na 5:4 – Hurkacz nie tylko utrzymał serwis, ale doprowadził do piłek meczowych w kolejnym gemie. Wykorzystał drugą z nich i mógł cieszyć się z wygranej. Ostateczny wynik na tablicy brzmiał: 6:2 3:6 6:4.

Teraz czeka na niego Kei Nishikori. Japończyk to tenisista ze ścisłej światowej czołówki, ale… Hurkacz wygrał z nim zaledwie dwa tygodnie temu. I jesteśmy przekonani, że jutro może to zrobić ponownie. Azjata nie jest bowiem w najwyższej formie, mało brakowało, by z turniejem pożegnał się już w swoim pierwszym meczu. Adriana Mannarino pokonał dopiero po tie-breaku w trzecim secie. Choć trzeba Keiowi oddać, że ambicji mu nie zabrakło – Francuz serwował już bowiem na zwycięstwo, ale Japończyk mu je wydarł.

Co ważne, w razie zwycięstwa z Nishikorim Polak powinien podskoczyć w rankingu ATP na najwyższą pozycję w karierze. Jeśli przegra, może spaść. Dlaczego? Bo rok temu nabił sobie sporo punktów w dwóch Challengerach – jednego wygrał, w drugim doszedł do finału. Na to, by przekonać się, czy Hurkacz powędruje w górę rankingu, będziemy musieli jednak poczekać – jego mecz odbędzie się bowiem w nocy z wtorku na środę.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...