To nie Łukasz Trałka jest bezpośrednią przyczyną tego, że Lech w ostatnich sezonach niczego nie wygrywał i z roku na rok notował sportowy regres. Łukasz Trałka jest jedynie symbolem tych porażek – przerżniętych finałów Pucharu Polski, klęsk w europejskich pucharach, straconych mistrzostw na finiszu sezonu. To bardzo istotna różnica, której nie powinno się mylić. Czym inny jest skutek, a czym innym przyczyna.
O Trałce w tym kontekście pomyślałem, gdy zobaczyłem skład Lecha na niedzielne spotkanie z Arką Gdynia. Adam Nawałka nie mógł skorzystać z Pedro Tiby, który pauzował za kartki. Portugalczyk został wymyślony w Lechu na nowo – były selekcjoner widzi w nim defensywnego pomocnika, który może nie jest dwumetrowym murzynem notującym piętnaście odbiorów na mecz, ale potrafi z głębi pola rozegrać piłkę szybkim, krótkim podaniem lub dokładnym przerzutem. Drugim wyborem dla Nawałki na tej pozycji jest Maciej Gajos – piłkarz wybiegany, agresywny, który jednak w pewnym momencie zatracił wszystkie swoje atuty ofensywne.
Trzecim w tej talii – i zarazem partnerem do gry obok Gajosa w meczu z Arką – wydawał się Łukasz Trałka. Podstawowy piłkarz Kolejorza przez ostatnie sezony, przez lata nominalny kapitan Kolejorza. Długimi miesiącami jego obecność w składzie uznawano za pewnik. Tak jak w polskim domu kosz jest pod zlewem, jak PSL jest w koalicji z partią rządzącą, jak McDonald’s jest na dworcu głównym każdego dużego miasta, tak i Trałka był w wyjściowej jedenastce lechitów.
Ale Trałki w składzie na gdynian nie było. Nawałka postawił na Vernona de Marco – rezerwowego lewego lub środkowego obrońcę. 34-letni pomocnik na swojej pozycji wypadł za gościa wypożyczonego ze Slovana Bratysława, który równie często grał w pierwszej drużynie Kolejorza, co zwiedzał urocze zakątki zachodnio-centralnej Polski podczas wyjazdów z trzecioligowymi rezerwami.
Były kapitan Kolejorza wszedł na boisko, gdy trener chciał jeszcze wyraźniej zaryglować środek pola, niemniej zostawienie go na ławce wobec absencji Tiby było symptomatyczne. Trałka nie jest już nominalnym pierwszym defensywnym pomocnikiem w Lechu. Nie jest też rezerwowym na tej pozycji (w przeszłości to się zdarzało). Nie jest nawet trzecią opcją. W tym konkretnym momencie jest czwarty do grania. A w czerwcu wygasa mu umowa z klubem. I wcale nie będę zaskoczony, jeśli Lech nie zdecyduje się na jego przedłużenie.
Nie ma i w ostatnich latach nie było w Kolejorzu piłkarza, który budziłby tak antypatyczne reakcje. Były oczywiście przefruwające meteoryty – zachlewający się na mieście Nicki Bille, kompromitujący się Denis Thomalla czy hobby-player Muhamed Keita, który opisując Lecha sięgał po słownictwo fekalne. Dostawało się wychowankom – Marcin Kamiński został wygwizdany podczas swojego pożegnania z klubem, Dawidowi Kownackiemu w pewnym momencie wypominano koszulkę opinającą się nie w tych miejscach, gdzie opinać się powinna. Ale gdyby dziś zapytać kibiców Lecha Poznań o piłkarza, z którego odejściem wiążą największe nadzieje na przemianę sportowo-mentalną drużyny, to jestem przekonany, że z miejsca wskazaliby na Trałkę.
Za to, że kojarzy im się ze Stjarnenem czy Żalgirisem. Za to, że grał we wszystkich trzech przegranych finałach Pucharu Polski. Za to, że był podstawowym zawodnikiem podczas każdej przegranej walki o mistrzostwo kraju. Za to, że powiedział do pały walącej w autobus, by nie waliła w ten autobus.. Za to, że po każdym ochrzanie pod płotem to on tego płota stał najbliżej. Za to, że przez lata to na jego ramieniu widniała czerwona opaska z literką “C”.
Z każdą kolejną porażką – tą w skali jednego meczu czy w skali całego sezonu – na popularności przybierała teza, że Lech niczego nie wygra dopóki, dopóty podstawowym piłkarzem poznaniaków będzie Trałka. Bo to on był nielicznym elementem łączącym każdą wtopę. Bo “czasy się zmieniały, a on ciągle w komisjach”. Krytyka w momentach największych kryzysach bardzo często ogniskowała się na nim.
A odnoszę wrażenie, że to nie Trałka powinien być krytykowany, a władze klubu, które przez lata nie potrafiły ściągnąć na tę pozycję piłkarza wyraźnie lepszego od niego. Trałka był kimś rodzaju w Jakuba Wawrzyniaka w reprezentacji Polski – może nie był wybitny, ale wciąż był najlepszy spośród zawodników do wyboru. Jak celnie zauważał Wawrzyniak – on sam był zastępcą zawodnika, którego nigdy nie było. Z lechitą było tak samo – grał raz lepiej (sezon 2017/18, czołowy strzelec drużyny, kluczowa postać środka pola), raz gorzej (spotkania w europejskich pucharach, gdzie pasował Ryszard Kalisz do konkursu kulturystycznego). Natomiast z każdym dokooptowanym piłkarzem potrafił wygrać rywalizację.
No bo zastanówmy się – jaka byłaby reakcja, gdyby Lech ściągnął do klubu defensywnego pomocnika z Hearts of Midlothian, który jest podstawowym piłkarzem szkockiej ekipy, a zarazem reprezentantem Kamerunu? No cóż, już go miał i Trałka go wygryzł ze składu. Gość zowie się Arnaud Djoum i wpadł do Lecha na chwilę w 2015 roku.
A co, gdyby do Poznania przyszedł podstawowy zawodnik Dynama Moskwa, który w przeszłości był kapitanem greckiego Plataniasu, a w CV ma chociażby Udinese? No cóż. I z takim gościem Trałka wygrał sportową walkę o skład, a mowa tu o Abdulu Azizie Tettehu.
Trałka nie był słabym piłkarzem. Był zawodnikiem niepasującym do Lecha, o którym marzą kibice. Ale zawodnika, o którym marzyliby kibice, na pozycji Trałki nigdy w Poznaniu nie było. Dlatego musiał grać on.
Dlatego nie widzę problemu w samym Trałce, a w tym, że Lech nigdy nie sprowadził piłkarza lepszego od niego. Trałka nie był i nie jest źródłem problemów Kolejorza. Utrzymywanie przez niego pierwszoplanowej roli sportowej w zespole jest raczej symptomem tego, że Lech – jak zespół i klub – się nie rozwija. A biorąc pod uwagę, że to piłkarz coraz starszy i siłą rzeczy słabszy, sugeruje, że Lech nie tylko się nie rozwija, ale i zwija. Bo gdyby się rozwijał, to Trałka prędzej czy później powinien stracić miejsce w zespole na rzecz kozaka, za którego poznaniacy wyłożyliby niezłą kasę i który przystawałby do większych aspiracji. Nie Trałka jest przyczyną tych klęsk, a jedynie symptomem kierunku, w jakim szła drużyna. Papierkiem lakmusowym gotowości Kolejorza do zdobywania tytułów. Miernikiem tego, czy poziom drużyny rośnie, czy stoi w miejscu.
Oczywiście zaraz ktoś powie “problemem nie jest forma sportowa Trałki, a to, jak destabilizuje zespół”. To kolejna teza, która wyrosła na zasadzie domysłów i sugestii. “Trałce się nie chce, nie lubi ciężko pracować, zwalnia trenerów, buntuje szatnie, zależy mu tylko na utrzymanie miejsca w składzie nawet kosztem sukcesów klubu”. Niektórzy wyobrażali sobie 34-latka, który rozgrywa cały klub niczym Francis Underwood rozgrywał rząd USA w pierwszych sezonach House of Cards.
Rozmawiałem z wieloma osobami związanymi z Lechem. Z piłkarzami, trenerami, innymi pracownikami klubu. Każdy mówi – gdyby każdemu zależało na Kolejorzu tak jak Łukaszowi, to z trybun ani razu nie poleciałaby okrzyk “biegać, walczyć i się starać, a jak nie to wypierdalać”. Ale zamiast opinii z klubu niech przemówią fakty:
– to zawsze z Trałką rozmawiali “kluczowi” kibice w konfliktach, sam piłkarz nigdy nie chował się za innymi w tych rozmowach
– to Trałka jako pierwszy w klubie poszedł na indywidualne treningi, na które prędzej chodziło/chodzi pół zespołu, a sami trenerzy od zajęć indywidualnych mówili, że piłkarz zrobił ogromny postęp pod względem przygotowania fizycznego
– to Trałka jako jedyny spiął się z Hamalainenem po tym, jak Fin okłamując kolegów z zespołu trafił do Legii
To bardzo bystry gość. Inteligentny. Z fajnym poczuciem humoru. Błyskotliwy. Doświadczony. A mit o tym, że Trałka destabilizuje szatnie narósł na zasadzie domysłów, plotek i sugestii pseudo-kumatych. Te opinie po prostu nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością.
Ale też nie można przeginać w drugą stronę i mówić, że Trałka to lider tworzący obłędną atmosferę w szatni. Jeden z byłych piłkarzy Kolejorza opowiadał, że w nowym klubie kapitan podszedł do niego przed pierwszym treningiem i powiedział “raz w tygodniu wychodzimy całym zespołem na kolacje, wpadaj, tak budujemy atmosferę, musimy tu czuć, że walczymy o jeden cel”. W Lechu Trałka nie jest wodzirejem, nie organizuje wypadów nad jezioro, nie rozkleja po szatni nitek, które mają łączyć piłkarzy w jedną wspólnotę. Dlatego nie przeginałbym w ocenie Trałki w którąś ze stron – ani nie jest to piąta kolumna całego klubu, ani nie jest to lider, który po karierze mógłby wykładać na wydziale zarządzania i coachingu. Kluczową postacią w szatni stał się dzięki swojemu zaangażowaniu w zawód, dzięki wiekowi i doświadczeniu. Ale nie dzięki znakomitym umiejętnościom interpersonalnym.
Zasadne wydaje się zatem pytanie – czy w projekt “Trałka główną postacią Lecha” nadal ma sens? Szczególnie zasadne wydaje się w kontekście letniego okna transferowego, w którym szatnie będzie można wyczyścić korzystając ze sprzyjających okoliczności. Tymi sprzyjającymi okolicznościami są kończące się kontrakty piłkarzom, którzy naznaczeni są piętnem żalgiriso-stjarnanowym. Zresztą letnią przebudowę kadry zapowiadał niedawno na naszych łamach Tomasz Rząsa, który między wierszami przyznawał, że zimą Kolejorz nie robił wielkich transferów, bo chce dać Adamowi Nawałce czas na wytypowanie ludzi do odstrzelenia.
I wcale nie zdziwię się, jeśli wśród odstrzelonych będzie Trałka. Nie dlatego, że to – jak przyjęto zakładać – główny hamulcowy i destabilizator drużyny. Ale dlatego, że Lech wymieni go na piłkarza o klasę lepszego. Takiego, który znajduje się na fali wznoszącej, a nie – jak Łukasz – na linii zmierzającej ku osi X.
Ale też dlatego, że Trałka może być najzwyczajniej w świecie zmęczony. Fajnie opisał to Ivan Djurdjević. Rozmawialiśmy jakoś krótko przed jego zwolnieniem o presji, na jaką jesteś nastawiony w Poznaniu grając dla Lecha. – Wyobraź sobie, że niesiesz stos talerzy. Jak kelner w knajpie. Dłonie zajęte, na przedramionach ledwo trzymasz kolejne sztuki, a porcelany na rękach nasz tyle, że nie widzisz tego, co przed tobą. To jest twój ciężar mentalny pracy w Lechu. Wychodzi do sklepu po porażce, od sprzedawcy słyszy “ale wie pan co? Tego Lecha to wstyd teraz…”. I myk, on rzuca ci kolejny talerz na samą górę. Sprzątaczka w bloku mija cię i syknie “weźcie wygrajcie coś wreszcie”. Myk, kolejny, stos talerzy się chwieje. Albo to utrzymasz, albo się wyrżniesz. A kręgosłup od tego ciężaru boli cię coraz bardziej – mówił.
Żaden piłkarz w Lechu nie dźwiga tyle talerzy, co Trałka. Absolutnie żaden. I myślę, że dla kręgosłupa Łukasza dobrze byłoby już w tym momencie – w trosce o własne plecy – przerzucić się na knajpę, gdzie ruch jest mniejszy i gdzie talerze ważą trochę mniej. Dla samego Lecha to też może być ciekawy test – czy po ewentualny odejściu Trałki w środku pola zostanie wyrwa, czy nastąpi skok jakościowy. To jak z zębami – niby fajnie mieć te swoje, ale czasami trzeba je wyrwać i zastąpić implantami.
Damian Smyk
fot. FotoPyk