– Nie miałem okazji jeszcze przekonać się, jak się gra w tej lidze, ale pewnie nie jest silna. Nie chciałem jednak mocno ryzykować. Wcześniej poszedłem do mocniejszej ligi, ale nie gwarantowało to grania. Teraz wybrałem zespół, w którym będę występował. Poziom zszedł na drugi plan – mówi Jarosław Jach, który zimą odrzucił między innymi ofertę z ligi rosyjskiej i zdecydował się na przenosiny do Sheriffa Tiraspol.
SUPER EXPRESS
W ten weekend najbardziej polskim meczem w najsilniejszych ligach europejskich zdecydowanie Napoli – Juventus. „SE” zapowiada go: Milik kontra Szczęsny, ale nie można też zapominać o bardzo dobrze dysponowanym Piotrze Zielińskim.
Ten mecz będzie też strzeleckim pojedynkiem czołowych snajperów Serie A. Cristiano Ronaldo (19 goli) zajmuje pierwsze miejsce, a Milik (14) jest piąty. W Napoli dostrzegają jego wartość i prawdopodobnie niebawem podpisze nowy kontrakt, który na długo zwiąże go z klubem. Ma też dostać podwyżkę. Obecnie zarabia 2,5 mln euro za sezon, po podpisaniu umowy miałby dostawać 3 mln. Dodatkowo w jego kontrakcie ma znaleźć się zaporowa kwota odstępnego – 80 mln euro.
RZECZPOSPOLITA
Z „Plusa Minusa”, a więc sobotniego wydania „Rzepy”, wyciągamy nie do końca piłkarski tekst, ale delikatnie z piłką związany, mowa bowiem o Igrzyskach Olimpijskich. A konkretnie – o ich starzejącej się widowni. Bo młodzież patrzy już w inną stronę.
Letnie zmagania i tak przyciągają przed telewizory widzów młodszych niż zimowe. Przeciętny Amerykanin oglądający zawody w Soczi w 2014 roku miał 55 lat, a jeszcze w 2002 roku przy okazji Salt Lake City był o siedem lat młodszy. W porównaniu z igrzyskami w 2012 roku zawody w Rio oglądało o 31 proc. mniej widzów w grupie wiekowej 18–34 lata. To istotne, bo Ameryka jest najważniejsza, to kontrakty z tamtejszymi telewizjami od dekad żywią Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl).
Tak naprawdę starzenie się telepubliczności nie powinno nikogo dziwić. Czego ma szukać w zmaganiach łuczników czy ciężarowców milenials spędzający dzień między ekranem laptopa i telefonu, którego idolem jest youtuber, o którym szanowny czytelniku papierowego wydania „Plusa Minusa” nigdy nie słyszałeś (bez owijania w bawełnę – jesteś za stary). Czego ma szukać w boksie amatorskim, gdzie zawodnicy do niedawna walczyli w kaskach, przed walkami nie ma konferencji prasowych z wyzwiskami i mierzeniem się wzrokiem, a między rundami długonogie blondynki z ustami z botoksu i biustami z plastiku nie noszą tabliczek z numerem rundy? Co to za atrakcja, skoro na wyciągnięcie ręki jest show znany jako MMA, którego bohaterowie, z ostentacyjnie chwalącym się majątkiem Connorem McGregorem na czele, mają w głębokim poważaniu olimpijskie ideały barona de Coubertina.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W „PS” dziś najciekawszy – w sumie jak co sobotę – „Magazyn Lig Zagranicznych”, w głównym wydaniu jest kilka bieżących tematów do poczytania. Z ligowych – Lech pokazał kasę, czyli wyniki drugiego audytu finansów Lecha Poznań, Michal Pesković z nowym kontraktem w Cracovii, Artur Balicki sprowadzony do Wisły Kraków z Ruchu Chorzów z myślą o spełnieniu wymogu młodzieżowca może się przydać już teraz, a Adam Buksa znów jest skuteczny.
Z kolei Aleksandar Bjelica z Korony to piłkarz do ujarzmienia. W piłkę grać umie, ale nie zawsze wykazuje się pokorą.
Problemem może być charakter Serba z holenderskim paszportem. Szefowie Oostende zapłacili za niego pół miliona euro i początkowo wydawało się, że to dobra inwestycja. Bjelica strzelał, asystował i walczył na boisku za dwóch, aż do momentu, w którym trener tolerował jego samowolkę w trakcie zajęć i na boisku. Kiedy w KV zmienił się szkoleniowiec, zmieniły się też reguły współpracy i 25-latek wylądował w rezerwach. – Piłka nożna to sport zespołowy. Jeśli nie potrafisz się podporządkować i poświęcić dla grupy, nie ma dla ciebie miejsca w drużynie. Pociąg kilka razy się zatrzymywał i czekał, by Bjelica do niego wsiadł. Teraz zatrzymuje się już na innych stacjach – stwierdził na łamach nieuwsblad.be Gert Verheyen, szkoleniowiec KV Oostende.
Australia nie jest częstym kierunkiem, gdzie po nowych zawodników wybierają się kluby ekstraklasy. A jednak Wisła Płock stwierdziła, że tamtejszy stoper Jake McGing może jej pomóc poprawić grę w obronie.
McGing trafi do Wisły na zasadzie wolnego transferu. Kilka godzin przed podpisaniem półtorarocznej umowy z Nafciarzami rozwiązał kontrakt z Mariners. – Ostatnio miał w swoim klubie jakieś problemy i chciał zmienić otoczenie. Jest teraz w drodze do Polski. Czekamy też na jego certyfikat. Słyszałem, że w ekstraklasie grało już kilku piłkarzy z Australii, ale mam nadzieję, że nasz Jake okaże się najlepszy z tych, którzy pojawili się na polskich boiskach – podkreśla prezes Wisły.
McGing ma też niewątpliwy atut w postaci irlandzkiego paszportu. Dzięki temu w świetle przepisów będzie traktowany jako piłkarz z Unii Europejskiej.
Łódź idzie po dwa awanse – Widzewa i ŁKS-u.
Zimowe wzmocnienia też jasno pokazują, że ŁKS cel na najbliższe półrocze ma jasny, bo i Adrian Klimczak sprowadzony z Arki Gdynia, i Łukasz Sekulski (ostatnio SKA Chabarowsk) to zawodnicy, którzy powinni być dużym wzmocnieniem kadry Kazimierza Moskala (…). Przy alei Unii udało się też zatrzymać wszystkich kluczowych piłkarzy. I to mimo kuszących ofert. Dani Ramirez miał propozycję z zagranicy, ale szefowie klubu nawet jej nie rozpatrywali, bo wiedzieli, że Hiszpan może odegrać bardzo poważną rolę w walce o awans.
Podobne nastroje panują po drugiej stronie Łodzi. W piątek przy Piłsudskiego został zaprezentowany nowy zarząd RTS. Stanowisko prezesa objął Jakub Kaczorowski, a jego zastępcami zostali Piotr Szor i Tomasz Jędraszczyk. Wszyscy podczas pierwszej konferencji prasowej jasno deklarowali, że cel na ten sezon się nie zmienił i za pół roku Widzew ma grać na zapleczu ekstraklasy.
Jarosław Jach już nie mówi w wywiadach o realizowaniu założeń, przyznaje się za to, że ostatnio poziom klubu, w jakim jest, zszedł na drugi plan. Na pierwszym jest to, by grać.
– Będzie pan występował w dość słabej lidze. Nie stanowi to dla pana problemu?
– Nie miałem okazji jeszcze przekonać się, jak się gra w tej lidze, ale pewnie nie jest silna. Nie chciałem jednak mocno ryzykować. Wcześniej poszedłem do mocniejszej ligi, ale nie gwarantowało to grania. Teraz wybrałem zespół, w którym będę występował. Poziom zszedł na drugi plan.
– Miał pan podobno ofertę z Rosji. Dlaczego nie zdecydował się pan na występy w znacznie mocniejszych rozgrywkach niż w Mołdawii?
– Sherif był konkretniejszy, poza tym oferta z Rosji nie była z czołowego klubu. Traiłem do mocnej drużyny. Mamy fajny zespół i bardzo dobrego trenera. Niedawno ograliśmy w sparingu Spartak Moskwa, który wystąpił w najmocniejszym składzie.
– Gdyby przenieść Sheriffa do polskiej ekstraklasy, o co by walczył?
– O mistrzostwo.
Real Madryt uzależniony od nastolatka. W ostatnim czasie w największej mierze za oblicze gry Królewskich odpowiada Vinicius Junior.
– Vinicius kapitalnie drybluje i wykorzystuje wolne przestrzenie, ale brakuje mu uderzenia, jakim dysponuje Cristiano – ocenił Juan Arango, który komentował El Clasico w stacji GOL. Statystyki są dla nastolatka brutalne. W tym sezonie w barwach Realu oddał 75 strzałów. Zdobył zaledwie trzy bramki. – Wolę patrzeć na pozytywne aspekty gry moich zawodników. Vinicius robi wiele świetnych rzeczy i daje drużynie naprawdę dużo. Jeszcze się poprawi, ale ja koncentruję się na dobrych kwestiach – przekonywał Solari. W Madrycie pół żartem, pół serio mówi się, że 18-latek powinien zostać wysłany na korepetycje do Cristiano Ronaldo. – Vini powinien mieć obok siebie superstrzelca – twierdzi Albert Luque, były reprezentant Hiszpanii. Kimś takim bez wątpienia nie jest Karim Benzema. Inne rozwiązanie sugeruje Valdano. – Kiedy Raul był w wieku Viniciusa, całe dnie pracowaliśmy nad wykańczaniem akcji. To da się wytrenować. Vini też się poprawi, ale potrzeba na to czasu – twierdzi Argentyńczyk.
Partnerstwo Pierre’a Emericka Aubameyanga i Alexandra Lacazette’a wcale nie jest takie korzystne dla Arsenalu, jak mogło się wydawać. Kanonierzy grają lepiej, gdy jeden z nich siedzi na ławce.
Gabończyk i Francuz trafili do siatki w tym sezonie w sumie już 28 razy. Nic dziwnego, że Unai Emery, mając w składzie dwa takie pistolety, chciałby oba posyłać na boisko. Szkoleniowiec próbował już kilku rozwiązań – wystawiał Aubameyanga na skrzydle, a Lacazette’a jako jedynego napastnika albo obu starał się zmieścić w linii napadu. W pierwszej części sezonu funkcjonowało to bez wielkich zgrzytów, Kanonierzy byli niepokonani 22 spotkania. Później coś zaczęło się psuć i Emery musiał szukać nowych rozwiązań. Ostatnio szkoleniowiec poświęca zatem jednego supersnajpera i sadza go na ławce. W starciu z Southampton (2:0) zagrał Lacazette i zdobył bramkę. Ten gol nie pomógł mu utrzymać miejsca w składzie, w następnym musiał z boku patrzeć, jak gra Aubameyang. W starciu z Bournemouth (5:1) napastnik z Gabonu trafił do siatki, a po godzinie gry dołączył do niego na boisku francuski przyjaciel. I też strzelił gola, jednak dopiero wówczas, gdy Aubameyang został zmieniony. Dzięki takim manewrom w ataku Arsenal jest lepiej zbalansowany między defensywą a ofensywą.
Dwa niezwykle utytułowane francuskie kluby – Olympique Marsylia i Saint-Etienne – są na dobrej drodze, by zagrać w przyszłorocznej Lidze Mistrzów. Rzecz w tym, że o miejsce w tych rozgrywkach stoczą batalię ze sobą nawzajem.
Zespół St. Etienne zbudowano z doświadczonych zawodników, którzy mieli jednak gorszy okres w karierze, jak Nevan Subotić, Timothee Kolodziejczak, Mathieu Debuchy, Remy Cabella czy Yan M’Vila. Najważniejszymi zawodnikami są związani z klubem od dawna bramkarz Stephane Ruffier (gra już tam ósmy sezon) i 33-letni wychowanek Loic Perrin, który w pierwszej drużynie występuje szesnasty rok i nigdy nie grał gdzie indziej (…).
Marsylczycy mieli podobny problem co St. Etienne, brakowało im skutecznego napastnika. Kostas Mitroglou strzelił w tym sezonie tylko trzy gole. Pod koniec stycznia wypożyczono go do Galatasaray. Jego miejsce zajął sprowadzony z Nice Mario Balotelli i kontrowersyjny napastnik w pięciu meczach zdążył strzelić tyle goli, ile Grek przez pół roku.
W swoim sobotnim felietonie Tomasz Ćwiąkała pisze o dziwnym przypadku Garetha Bale’a.
Mówimy o piłkarzu, który wygrał Realowi multum kluczowych spotkań, ale zawsze miał problem z ciągłością. Hiszpanie nazywają takich grajków „futbolista de momentos”. Piłkarz momentów, a nie pełnych sezonów. Niekoniecznie maszyna rozwalcowująca rywali jak Messi czy Cristiano. Niekoniecznie zawodnik, który chce zaznaczyć swoją obecność w każdej akcji. I tego wielu kibiców Realu zaczyna mieć dość. Bo futbol może i kocha spekulacje, ale ma też krótką pamięć. Dość zaczyna mieć też sam Bale. Przed miesiącem Marcelo opowiadał, jak bardzo brakuje nawet takich postaci jak Kiko Casilla. Przebierasz się obok nich, spędzasz pół dnia, żartujesz, a potem okazuje się, że nie masz z kim pogadać. – Więc obok kogo teraz siedzisz? – dopytywała brazylijska dziennikarka. – Obok Bale’a, ale on mówi tylko po angielsku. Hi, hello i goodbye – odparł, gestykulując Marcelo. Chwilę później Thibaut Courtois dorzucił, że Walijczyk nie wychodzi
z drużyną na kolacje, bo o 23.00 woli położyć się spać, a drużyna nazywa go golfistą, co w sumie nikogo nie powinno dziwić. Bale już przed rokiem opowiadał, że zamiast oglądać PSG woli rzucić okiem na turnieje golfowe. Neymar to dla niego taki sam rywal jak Burgui z Deportivo Alaves.
SPORT
W ten weekend szczególny mecz czeka Kamila Zapolnika. Piłkarskiego abecadła zawodnik Górnika uczył się bowiem w Białymstoku.
Dla pozyskanego latem przez Górnika piłkarza, starcie z „Jagą” ma spore znaczenie. Urodził się przecież w Białymstoku i grał w tamtejszych klubach, Włókniarzu i Jagiellonii, nim ruszył w piłkarski świat, żeby od 2017 grać na Górnim Śląsku, najpierw w pierwszoligowym GKS-ie Tychy, a teraz w jedenastce z Zabrza.
Matej Palczicz jesienią przeżywał bardzo trudne chwile. Nie grał, nie dostawał pensji. Ale wiosną wszystko się zmieniło.
Nie grał, więc nie miał szans na powrót do reprezentacji, o czym marzył. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że przez pół roku (jak pozostali piłkarze Wisły) Palczicz nie otrzymał ani jednej wypłaty. – Słyszałem głosy, bym stąd uciekał. Praktycznie wszyscy moi bliscy radzili mi: pakuj się i wyjeżdżaj z Krakowa. Mówili, że nie mogę tu zostać. Ale ja to widziałem z innej perspektywy. Wierzyłem, że sytuacja w końcu się wyprostuje, a dla mnie może to być szansa, by grać regularnie. Nie jestem taki, by w takiej sytuacji uciekać. W Krakowie trzymał mnie głód gry w piłkę w tej drużynie, a żyłem z oszczędności – mówi Słoweniec.
Polacy potrafili zaznaczać swoją obecność na Old Trafford w spektakularny sposób. Czy to samo w ten weekend zrobi Jan Bednarek?
Niemal dokładnie dwa lata temu, 4 marca 2017 roku, kapitalny mecz na Old Trafford w Manchesterze rozegrał Artur Boruc. Golkiper Bournemouth obronił rzut karny w starciu z „Czerwonymi diabłami”. Ponadto zaprezentował kilka fenomenalnych interwencji i dzięki temu jego zespół wywiózł z „Teatru marzeń” cenny punkt. Czy to był najlepszy występ polskiego piłkarza na tym mistycznym stadionie? Na pewno jeden z najlepszych, bo nie możemy nie pamiętać o tym, co stało się w Manchesterze 19 sierpnia 1992 roku. W premierowym sezonie Premier League na Old Trafford przyjechał Everton, z Robertem Warzychą w składzie. Mecz zakończył się sensacyjnym triumfem „The Toffees” 3:0, a polski pomocnik strzelił jedną z bramek. W sposób bardzo spektakularny.