Tydzień, w którym aż dwukrotnie cały piłkarski świat emocjonował się będzie starciami Barcelony z Realem Madryt, rozpoczął twór o całkiem dźwięcznej i podobnej do hiszpańskiego Klasyku nazwie – El Plastico. Czy słyszeliście już to określenie? Niebawem w słownikach piłkarskich kibiców zadomowić może się ono na stałe.
W ostatni weekend mój szwagier podczas meczu Lecha z Legią zaproponował zabawę. – Będziemy odliczać liczbę kolejnych celnych podań w wykonaniu obu drużyn? – zarzucił, zapewniając nam niezły ubaw przez kolejny kwadrans.
Jako dzieciaka w telewizyjne transmisje wciągali mnie Ronaldo (ten oryginalny) i Zidane. Dziś, po latach projekcji ekstraklasowych szlagierów, nieco zapomniałem już chyba, na czym polega dyscyplina, którą uprawiali Brazylijczyk oraz Francuz. Jak lubi mawiać Marek Śledź, dyrektor akademii Rakowa Częstochowa, a w przeszłości twórca potęgi akademii poznańskiego Lecha: – Jest piłka nożna i piłka… polska. W poszukiwaniu tej pierwszej wybrałem się do kraju naszych zachodnich sąsiadów.
Tak blisko, a jednak tak odmiennie. 1711 km od Barcelony, 2240 km od Madrytu. Na kilkanaście godzin zapraszam do Lipska. Herzlich Willkommen!
***
Jeśli polscy fanatycy kopanej mieli na wielką piłkę zazwyczaj za daleko, dzięki Red Bullowi dystans ten znacznie się ostatnio skrócił. I wcale nie chodzi o tanie loty czy możliwości, które daje nam dzisiejszy świat.
Spółka Red Bull GmbH w Lipsku swoje działania zaczęła w roku 2009. Przez zakaz używania firmowych nazw klubów w Niemczech nowo powstały team nazwano RasenBallsportem Leipzig. Na starcie więc widać już, jak specyficznym klubem jest RB Lipsk. Jego kibice nie mogą odnieść się do bogatej historii wspieranej ekipy czy powspominać licznych triumfów z przeszłości. Ba, nie mogą nawet powspominać lat chudych i kryzysów, które dotyczyłyby ich ulubieńców.
– Wolimy wspierać naszą drużynę i to czyni nas ultrasami, mimo że w filmie „Hooligans” widziałeś trochę inny świat kibiców. W naszym fanklubie są policjanci, przedsiębiorcy czy doradcy podatkowi. Żyjemy w trochę inny sposób – tłumaczył Kubie Białkowi Michel z fanklubu KULTras
Przez lata o życiu „w trochę inny sposób” przekonywali również fani TSG 1899 Hoffenheim. Dla nich RBL to wybawienie. Bo ustąpili Bykom miejsca na szczycie listy najbardziej znienawidzonych w Bundeslidze. „Wieśniaków” od kilku lat finansowo wspiera Dietmar Hopp. Przedsiębiorca urodzony w Heidelbergu, 36 km od Hoffenheim.
Kim jest Hopp? To jeden ze współzałożycieli wielkiego przedsiębiorstwa informatycznego – SAP. W sezonie 2007/08 jego inwestycja przyniosła pierwszy wielki sukces, bo TSG awansowało do Bundesligi. Awansowało, by w następnym roku, podczas debiutu w najwyższej klasie rozgrywkowej, przodować ligowej tabeli po rundzie jesiennej! Ostatecznie objawienie tamtych rozgrywek zakończyło je na siódmej pozycji, ale już dekadę później na rynku pojawił się kolejny podobny gracz. Który z kolei bez kozery sięgnął nawet po tytuł wicemistrzów kraju.
Domyślić się wam pozostało już tylko, co dzieje się, gdy obie ekipy spotykają się na boisku.
Tak, w ten sposób dochodzimy do tytułowego El Plastico!
***
To mecz jedyny w swoim rodzaju. Co by nie mówić, RB Lipsk i TSG 1899 Hoffenheim to dwie czołowe drużyny Bundesligi. Szczególny był też ze względu na trenera gości. Julian Nagelsmann od następnego sezonu pracował będzie dla Red Bulla.
– Mecz Hoffenheim z RB Lipsk jest jak seks w gumce – dosadnie przyładował w oba kluby swego czasu Kevin Grosskreutz, który podobnie jak całe Niemcy zarzuca obu tworom brak „naturalności” w ich rywalizacji.
Michel z KULTras: – Ale w przypadku klubów założonych w latach 60-tych czy 70-tych… jaka to tradycja? Nie żartujmy. Tak naprawdę o każdej drużynie z bloku wschodniego zachód może powiedzieć, że jest bez tradycji.
– Za 600 lat Bayern będzie miał piękną, 700-letnią tradycję, a RB równie piękną, 600-letnią – wtóruje wiernemu fanowi RBL sam Ralf Rangnick.
Wszyscy dokuczają Bykom właśnie z powodu braku historii. Sztuczności tego, co w Lipsku naprędce, ale nie bez pomysłu, stworzono. Fani mają to jednak gdzieś. Ironizują, nazywając się KULTrasami czy „przyjaciółmi produktu”. Na mecze chodzą całymi rodzinami, chcą być klubem pokojowym. Tak nastawieni są też mieszkańcy. A może wszyscy Niemcy?
Michel podsumowuje: – Hoffenheim też wiele doświadczyło, a teraz jest u nich zupełnie spokojne. Przeszli przez to, co my, więc wiemy, że to długi proces.
***
Z Wrocławia wyruszyłem około szóstej rano. Jeśli miałem poczuć prawdziwą atmosferę El Plastico, do Saksonii dotrzeć musiałem przed pozostałymi fanami. Z Bielan więc w dalszą podróż wyruszyłem BlaBlaCarem. W Lipsku pracuje przecież sporo Polaków, przede wszystkim ze względu na BMW i Porsche, które mają na obrzeżach miasta swoje fabryki. A był poniedziałek. – Pracuję dla Porsche. Od ponad dwóch lat żyję w Lipsku, za granicą od ośmiu. Mam już tego dość – rozpoczął z żalem naszą podróż kierowca.
Dlaczego więc nie wrócisz?
– Wracam. W maju. Czekam tylko trzy miesiące na to, aż moja umowa na wynajem mieszkania wygaśnie.
Ile płacisz?
– 670 euro, mieszkanie jest na mnie. Zrzucamy się po 225 euro z dwoma innymi Polakami, każdy ma swój pokój.
To chociaż dobrzy znajomi?
– Ich życie sprowadza się do tego, że całe dnie przepalają. Pracują i palą, tyle…
Czemu tak bardzo masz dość Niemiec?
– Nie mogę już tam żyć. U siebie to u siebie. Tam zawsze będziesz obcy. Polak Polakowi za granicą nie tylko nie jest życzliwy, ale i byłby w stanie utopić rodaka w łyżce wody.
Czyli faktycznie nie ma żadnej solidarności?
– Daj spokój. Tym, którzy wyjeżdżają za granicę, nie zaufałbym z niczym. Nawet nie dałbym im potrzymać dziecka!
Z czego to wynika?
– Wiesz, często osoby, które wyjeżdżają z Polski, chcą wyrwać się z wioski, z małych miejscowości. Ja sam jestem takim przykładem. Ale taki Lipsk mnie na przykład przytłacza. Zawiść, zazdrość. To nasze cechy narodowe. Sąsiad zawsze ma trawnik bardziej zielony niż ten na twoim podwórku, prawda?
Zazwyczaj ufam ludziom, nigdy nie podchodziłem ze zbyt wielkim dystansem do innych…
– Jakbyś pojechał do pracy w Niemczech, zmieniłbyś podejście.
Jak żyje ci się w Lipsku? Czytałem, że to ładne miasto?
– Nie jest brzydkie, ale nawet nie mam ochoty zwiedzać. Idę dziś do lekarza, liczę, że mój stan psychiczny wystarczy, bym dostał zwolnienie na przynajmniej trzy tygodnie.
Tak kombinujesz?
– Już mi na niczym nie zależy, chcę tylko dokończyć tę pracę i wrócić do kraju. Mam pomysł na biznes i jestem przekonany, że rozkręcę go na „własnym podwórku”. Wtedy wrócę do życia, odbuduję się żyjąc wreszcie w jednym domu z żoną i dziećmi.
A na meczu RB Lipsk kiedyś byłeś?
– Stary! Ja kocham piłkę! Byłem, ostatnio na meczu z Borussią Dortmund. Chcę na zakończenie swojej „niemieckiej przygody” kupić też bilet na Bayern. Fajnie byłoby zobaczyć w akcji Lewandowskiego i tak powiedzieć Niemcom auf wiedersehen!
Jak wrażenia po starciu z BVB?
– Niesamowite! To inny świat. Mam blisko na Śląsk Wrocław, ale nie mogę patrzeć na Ekstraklasę. To mnie męczy, to nie jest przecież piłka. Jak to wygląda w ogóle, ci piłkarze nie potrafią wymienić kilku celnych podań!
To śmieszne, ale właśnie w weekend podczas meczu Lecha z Legią liczyliśmy ze szwagrem bohaterom klasyka liczbę celnych podań.
– Doliczyliście się chociaż trzech?
Nie było zjawiskowo… Ale co z tym RB?
– Od dziecka interesowałem się piłką nożną, grałem sobie w okręgówce. Lubię dobry futbol. Oglądałem w ten weekend Napoli, Zieliński z Milikiem porządzili. Serie A, Bundesliga – to jest piłka. Ale Ekstraklasa? Daj spokój! W Lipsku kibice mogą obejrzeć prawdziwe widowisko. Płacisz za bilet i wiesz, że zobaczysz dobry futbol, że czeka cię piękne widowisko. Że na murawę wybiegną gladiatorzy.
A jak z atmosferą na trybunach?
– Wbrew pozorom nie jest źle. Wiesz, doping jest specyficzny, ale fani śpiewają, bawią się, wspierają swój zespół. Najważniejsze jednak, że wszyscy się szanują, że na mieście możesz w koszulce Bayernu dopingować Bawarczyków i nie dostaniesz po ryju. Że o ile można docinać sobie wzajemnie, to pewne granice nie są przekraczane.
W Polsce tak łatwo na miasto w koszulce rywala już nie wyjdziesz.
– Nie ma porównania. Kibole mówią, że to ich teren, ale przecież nie żyjemy w średniowieczu! Bezpieczeństwo, normalność – to spotkasz w Niemczech, nie tylko w Lipsku. A przecież wiadomo, że RB jest przez większość fanów znienawidzone.
No właśnie, to się w jakiś sposób nie odbija na bezpieczeństwie w biało-czerwonych barwach?
– Nikomu nie dzieją się żadne nieprzyjemności.
A w dzień meczowy czuć, że coś się na Red Bull Arenie za chwilę ma w ogóle dziać?
– Muszę przyznać, że tak. Tramwaje są pełne, wszyscy jadą na mecz, miasto nim żyje. Widać, że miejscowi coraz bardziej utożsamiają się z drużyną, są też ci, którzy na mecze przyjeżdżają z całych okolic.
Dojeżdżamy na miejsce już przed dziewiątą. Szybko poszło, niecałe trzy godziny. Kierowca do lekarza, ja na spacer. W stronę centrum.
***
Dzień rozpoczyna się dość leniwie. Tylko matki z wózkami i dziećmi pędzą do przedszkoli, a miasto spokojnie budzi się ze snu po weekendzie. Pan z Vodafone’a odsuwa rolety, wywiesza na zewnątrz czerwone flagi operatora. Dopiero w okolicach jedenastej centrum nabiera tempa.
Trzeba przyznać, że dla zwiedzających miasto jest całkiem przyjemne. Meczowy wyjazd (bilety można nabyć od 25 euro) można śmiało pogodzić z małą turystyką. Taką jedno-, maksymalnie dwudniową. Przeczytałem o Lipsku, że w ujęciu turystycznym to takie niemieckie… Opole. Po kilkunastu godzinach na miejscu mogę się zgodzić z blogerami podróżniczymi.
– Najmniej zniszczone w czasie II wojny światowej spośród wielkich metropolii niemieckich posiada najlepiej w całym kraju zachowany zespół dzielnic XIX- i XX-wiecznych – cytuję w Wikipedii. I dalej: – Pod koniec II wojny światowej miasto było bombardowane przez wojska alianckie. Szczęśliwie jednak zniszczenia były, w porównaniu z innymi miastami niemieckimi, niewielkie.
Jeśli natomiast lubicie ładne widoki, warto wjechać na 31. piętro Panorama Tower, by za 3 euro (automat z biletami i kołowrotek obok dokładnie oznaczone, rozmieniarka do banknotów tuż obok – pełna kultura, porządek i automatyzacja) zobaczyć piękną panoramę miasta i całej okolicy. Szczególnie warto w tak słoneczny dzień jak w poniedziałek, bo było 16 stopni! Grzało na tyle mocno, że po rynku, w lutym (!), chodziłem w koszulce z krótkim rękawem.
Ważna jest też lokalizacja, bo stadion od rynku dzieli 20 minut spaceru. Z centrum miasta z kolei rzut beretem jest do większości pięknych zabytków, budowli oraz Hauptbahnhofu, czyli 13-peronowego dworca kolejowego. Maszerując nie zobaczymy tylko, z większych ciekawostek, Pomnika Bitwy Narodów. Do niego dojechać trzeba już raczej za pomocą miejskiej komunikacji.
***
Nigdy nie zrozumiem, jak wiele dzieli nas z Niemcami. Wiem, że to kompletnie odmienna historia, ale trudno nie zauważyć profesjonalizmu, którym imponują na każdym kroku. Że Polska jest „be”, a Niemcy tacy super? Nie, nie chcę też przesadzać. Ale już sam proces mojej aplikacji o akredytację dziennikarską zrobił na mnie wrażenie.
– Prosimy o przesłanie kilku przykładów swojej ostatniej pracy – napisała Anne z biura prasowego RBL w odpowiedzi na mój wypełniony i opieczętowany wniosek. – W porządku. Akredytacja została przyznana. Proszę tylko nie filmować niczego podczas meczu, jak robił Pan to w Lizbonie podczas meczu Benfiki z Porto.
WTF?! Tak skrupulatnej weryfikacji nie spodziewałem się przesyłając 15 linków do większych materiałów, które przygotowywałem w ostatnim czasie. Zagłębić się w te setki tysięcy znaków na tyle, by wyłuskać małe wideo z mojego lizbońskiego reportażu? W moich oczach Pani Anne zdobyła duże uznanie.
Cholera, wyjdę na malkontenta, ale tutaj nawet składy są podane na papierze przyjemniejszym w dotyku…
A i murawa jakaś bardziej zielona, jak powtarzał mój kierowca od samych Bielan Wrocławskich!
***
Cały dzień do dyspozycji, zatem postanowiłem wytropić kilku tubylców i zaprosić ich na piwo. Już od 10:30 stoły na rynku zalewał bowiem złocisty trunek. Pomimo tego, że przecież, znów o tym wspominam, był poniedziałek, 25 LUTEGO. Nikogo w szalikach ani czerwono-białych barwach nie zauważyłem, więc po przekąsce znalazłem i stolik dla siebie.
Niemiecki specjał na każdym rogu, nie tylko w centrum miasta.
Prost!
Wcześniej, pomimo że to ja miałem zaczepiać kibiców, na ulicy pierwsi podbijają do mnie Niemcy: – Umiem świetnie mówić po angielsku! – zapowiada jeden ananas, choć kolejne zdanie ledwo sklecił. Chodziło o moje polskie wsparcie dla syryjskich i tureckich uchodźców…
Przyszła pora na zasłużoną degustację, ale nie minęło kilka minut, a dosiadło się do mnie małżeństwo. Takie pomiędzy pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, w sile wieku.
– Są państwo z Lipska czy turystycznie? – zapytałem, a pan w stylowych okularach podrapał się po równie stylowej i opalonej łysinie. Okazało się, że po angielsku nicht verstehen, ale jakimiś łamanymi podstawami przyznał się, że w Saksonii z żoną spędza urlop. – Lipsk to naprawdę piękne miasto – rozkręcił się Franz. Tym piękniejsze pewnie, że zamawiał właśnie trzeciego browara, a na tarczy jego zegarka dochodziła dopiero jedenasta. – Nie interesuję się piłką. Ale wiem, że dziś RB Lipsk gra tutaj z Hoffenheim – zaskoczył na zakończenie naszej znajomości.
***
A ja czekałem na kibiców.
11:00. Nikogo.
12:00. Nadal nic się nie dzieje.
13:00. Wciąż bez zmian.
Poszedłem więc na kolejny spacer, obok centrum trafiłem na RB Shop. Niezbyt imponujący, w porównaniu do ostatniego official store’a, w którym byłem – tego w Lizbonie. Mały i wyposażony tylko podstawowe produkty – szale, koszulki.
Wróciłem, znów pokręciłem się po centrum. Nie zauważyłem nawet jednego szalika, o gościach z oddalonego o prawie 500 km Hoffenheim nawet nie wspominając. Chociaż do meczu zostały jeszcze prawie cztery godziny, postanowiłem więc ruszyć w kierunku docelowym…
A po drodze – wszędzie pracują Polacy. Na zdjęciu m.in. piłkarz ręczny Maciej Gębala oraz fizjoterapeuta Sebastian Weber.
Pierwsze meczowe oznaki i dwóch dziadków w barwach na sobie zobaczyłem nieco bliżej stadionu. Po 17 niemieccy nestorzy zmierzali w kierunku fussball baru. Chwilę później machina ruszyła, ale wciąż bardzo spokojnie. Pojedyncze osoby, znajomi, rodziny. Jeden facet z sześciopakiem Ur-krostitzera, drugi sączący Paulanera.
Ale ich wciąż można było policzyć na palcach jednej ręki.
Stadion wyłania się w środku miasta całkiem niespodziewanie
To, co dla turystów stadionowych jest dużym plusem, miejscowych wkurza. Narzekają na dojazd do stadionu, w jego okolicy nie ma też wystarczającej liczby miejsc parkingowych. A komplet widzów na Red Bull Arenie zasiada całkiem często. Już mówi się o budowie nowego serca RB, gdzieś obok autostrady, na obrzeżach miasta. 80-tysięcznika.
W poniedziałek kibiców przy Sportforum 2 pojawiło się 33 560.
Nie wiem gdzie ukrywali się oni przede mną cały dzień. Tropiłem ich po mieście od rana i… nie mogłem uwierzyć, gdy na Red Bull Arenie ujrzałem ponad 30 tysięcy z nich! Przypominam, że do 17 nikt nie miał na sobie nawet barw, chyba że te zostały wyciągnięte spod bluz pod samymi stadionowymi bramami…
Na miejscu dzisiejszego obiektu w 1956 roku wybudowano Stadion der Hunderttausend. Jego pojemność sięgała ponad 100 tysięcy miejsc! Przed Mistrzostwami Świata 2006 stadion został zlikwidowany.
***
W Lipsku żyjesz od ponad 30 lat, pamiętasz Stadion der Hunderttausend? – pytam Ingo Hahne, reportera telewizji MDR i ARD, który w Saksonii się wychował. Stąd pochodzi, tutaj mieszka i zarabia na życie, pracując jako dziennikarz. Aktualnie przy RBL.
– To był stadion, na którym zasiadało po 110 tysięcy kibiców! Był największym obiektem całych Niemczech. Atmosfera tu była niepowtarzalna. Sam występowałem na tym stadionie, gdy miałem 13 lat.
Grałeś w piłkę?
– Nie, byłem zapaśnikiem. Brałem udział w Spartakiadzie NRD, w 1983 roku. Z perspektywy dziecka, którym byłem, to niezapomniane emocje. To, co się działo na trybunach, pozostanie w mojej pamięci do końca życia.
Na meczach piłkarskich również było tak ciekawie?
– Pamiętam starcie w europejskich pucharach. Graliśmy z Girondins Bordeaux. To był 1987 rok.
Zaraz, zaraz. RB Lipsk powstał dopiero w roku 2009. Graliście, czyli kto grał?
– Lokomotive Leipzig i Chemie Leipzig, to były dwa kluby z Lipska, zanim powstało RasenBallsport.
Kontynuuj więc…
– Lokomotive zwyciężył w rzutach karnych. W regulaminowym czasie gry przegraliśmy 0:1, ale to był pojedynek rewanżowy. Francuzów prowadził późniejszy mistrz świata Aimé Jacquet. To, co się tutaj wyprawiało, jest nie do opisania. Dziś nie do powtórzenia. Wygraliśmy rozgrywki w NRD i awansowaliśmy do europejskich pucharów, a tam pisaliśmy historię saksońskiej piłki. Te emocje zostaną w Lipsku, choć z tamtej budowli nie pozostało już wiele. Na trybunach starego stadionu zasiadało wtedy 110 tysięcy kibiców! Atmosfera była szalona. Później wszystko jednak upadło. Po upadku muru berlińskiego upadła też cała piłka we wschodnich Niemczech.
Czemu dziś atmosfera jest inna?
– Dziś jest poniedziałek, trochę źle trafiłeś. Nawet nie ma kompletu.
W weekend bywa inaczej?
– Trybuny są wypełnione, lepiej to wygląda. Ale jeśli chodzi o formę dopingu, to jest podobnie. Mamy swoje przyśpiewki, fani za bramką dopingują RBL, ale ta trybuna składa się w dużej mierze z młodych ludzi oraz z kobiet, których w Lipsku jest bardzo dużo.
Przez to nie irytuje ich nawet to, w jaki sposób wypowiadają się o nich wszyscy wokół?
– Fani RB Leipzig są bardzo specyficzni. Jakbyś przyszedł w jakiś dzień, możesz odwiedzić ich za stadionem, mają swoją „kanciapę”, takie małe biuro. Nie są jak inni kibice, zdecydowanie… W dużej mierze kibice RBL to całe rodziny, z dziećmi, szukające na stadionie mile spędzonego czasu, a nie bójek czy docinek.
Na mieście też widziałem, że nie działo się wiele.
– No na mieście trudno spotkać przed meczem rozśpiewane grupy naszych kibiców, to trzeba przyznać.
Ja nie spotkałem nawet nikogo w barwach, a byłem w centrum do 17…
– Ale tu znów trzeba wziąć pod uwagę, że jest poniedziałek. Ludzie mają przecież pracę (śmiech). Ale kibiców w koszulkach, idących na stadion z dziećmi, widać wszędzie.
Bardzo sprawnie się tutaj przemieścili.
– Dziś wszyscy pewnie przyjechali na ostatnią chwilę. Pamiętaj też, że spora część naszych fanów to przyjezdni z okolic z Lipska. W obrębie 100 kilometrów mamy tysiące fanów. Ale w RBL jest inaczej, to na pewno. Nie jesteśmy jak Bayern czy Borussia, jeśli chodzi o kibiców. A już nie mówię o takich skrajnościach jak Besiktas Stambuł. W Lidze Mistrzów graliśmy z Turkami, Boże, jak oni się zachowują… W takim zderzeniu trudno zestawić obie grupy ze sobą, to kompletnie różne światy!
Lipsk to bardzo ładne i czyste miasto. Można ściągnąć nie tylko kibiców piłki nożnej na mecz, a zwyczajnych turystów.
– Lipsk jest piękny! Kocham Brazylię, mam stamtąd żonę, byłem w Vancouver w Kanadzie, ale tutaj jest naprawdę świetnie. Lipsk jest interesującym miastem dla każdego. Mamy nie tylko wiele ładnych zabytków, ale też sporo zieleni, rzekę, a obok miasta wiele jezior. Miasto jest czyste i zadbane, na wysokim poziomie stoi edukacja, na uniwersytecie studiowali Leibniz, Nietzsche, Goethe czy Angela Merkel, jest opera, teatr. A przy tym wszystkim Lipsk nie jest zbyt duży.
Wkurzacie się o określenie meczu z Hoffenheim mianem „El Plastico”.
– W życiu.
Czemu? To chyba nie jest przyjemne?
– Niech każdy mówi sobie, co chce. Czy El Plastico to RBL, które stawia na młodzież, ma swoją koncepcję i inwestuje potężne pieniądze w akademię? Zobacz, w klubie stwierdzono, że nie będziemy nigdy zainteresowani zawodnikami starszymi niż 24 lata. Tęgie głowy zbadały, że tacy gracze nie będą już wystarczająco szybcy, nie będą w stanie wykształcić odpowiedniej szybkości reakcji, to już kwestia badań mózgu. Kibice śmieją się z Lipska, mówią o plastiku, a co mają powiedzieć fani klubów w Premier League?! Przecież tam jest taki sam, albo i dużo większy plastik! Rosjanie czy Arabowie inwestują miliardy w kluby, czyniąc na pewno większe spustoszenie na rynku niż Red Bull w Lipsku.
***
Na trybunach od pierwszych minut działo się dość sporo. Były śpiewy, doping i wsparcie. Biedne „Wieśniaki” nie miały jednak nawet jak odpowiedzieć najbardziej zagorzałym (fajnie to brzmi w kontekście RB) fanom zza bramki Baumanna, bo do Lipska przyjechali w wąskim gronie.
Red Bulla w tym wszystkim nie jest jednak tak dużo, jak można się tego było spodziewać. Stadion obrandowany specjalnie logotypami tytularnego sponsora nie jest, a to, że na bandach pojawiają się reklamy firmy od energetyków – to przecież normalne.
No, może trochę poszerzone jest menu…
Chociaż swoją drogą, w przerwie nie wiedziałem nikogo z Red Bullem, a samych kibiców z piwami.
Jeśli chodzi o wejście na stadion – stewardzi na poziomie ekstraklasy. Zaglądają do torby tylko po to, żeby nie było, że jej nie otworzyłeś. Pod książką w plecaku mogłem wnieść zestaw młodego kibola, z kompletem rac i kominiarką. Nikt by nawet nie zwrócił mi uwagi.
Fikcja, jak wszędzie.
Jacek Walkiewicz byłby natomiast dumny, bo w każdej lipskiej toalecie, którą odwiedziłem, były haczyki, na których dumnie mogłem powiesić plecak.
Na najwyższym poziomie stała też obsługa dziennikarzy. Specjalnie oddelegowana pani wybiera za nich w windzie piętra. Jeździ z klikerem w ręce. Odlicza dni do wakacji? Kiedyś takie na miłosne podboje rozdawał AXE, pamiętacie?
Lodówki wypełniono byczym trunkiem w każdym smaku. Żurnaliści mogli naładować się kofeiną i bąbelkami do woli, a przy tym skosztować, a jakże, wursta z musztardą i keczupem. Swoją drogą zapach smażonych kiełbasek unosił się na całym stadionie, tak samo jak w centrum. Ciekawe jak w Niemczech wypadłyby stadionowe rewolucje?
W przerwie zmarzniętym, którzy nie mieli chwili, by zbiec do centrum prasowego kilka pięter niżej, obsługa donosi herbatę. Bardzo miło. Gest, który nie kosztuje wiele, cieszy jak cholera, a przy tym zapewnia dużo większy komfort pracy!
Dziennikarzom zamiast herbaty do kolacji Red Bull proponuje różnokolorowe trunki (żeby nie być gołosłownym – herbata tez była)
***
Pewnie za poniższe podsumowanie od ultrasów dostałbym po głowie. Nie było rac. Ale czy było „januszowo”? Dla mnie, po prostu było przyjemnie. Trybuna za bramką rytmicznie śpiewała cały mecz, podczas akcji gospodarzy słychać było dużą wrzawę, decyzje sędziego na korzyść gości delikatnie były też wygwizdywane. Tak januszowo, jak na naszej kadrze, znowu też nie było. A chyba o to martwią się kibice twierdzący, że bez nich widowiska ekstraklasy przestaną mieć w ogóle sens.
Na pewno jednak na trybunach w Lipsku nie brakowało emocji!
Tutejsi fani są bardzo wymagający, bo przy stanie 0:1 pożegnali swoich idoli zbiegających do szatni na przerwę gwizdami. W Lipsku, Monachium czy Dortmundzie, gdzie miałem przyjemność oglądać na żywo Bundesligę, miejscowi przekonują, że jednocześnie może być kulturalnie, a i ze smakiem. Nie musi być też nudno, a futbol i cała otoczka meczów dla nawet postronnych widzów stać się może przyjemnym sposobem na spędzenie wolnego czasu.
Nie tylko dwóch godzin przed TV, ale nawet w perspektywie całego weekendu.
Nie bójmy się brać z Niemców przykładu. Może i wielu z nich to sztywniacy, może czasem chcą do przesady być politycznie poprawni, ale… skorzystajmy z tego, że są tak blisko i mogą pokazać nam normalność w wielu aspektach codziennego życia.
***
A powrót? Znowu padło na wspólne przejazdy. W pociągu do Wrocławia trzeba zaliczyć dwie przesiadki, autobusy proponowały przewieźć mnie przez Berlin, wydłużając trasę od 1:30 do 10 rano, ale na 4:00 przejazd „wystawił”… Liubomir. Ukrainiec wracał z dużych zakupów i po moim kontakcie przestawił zegarek. Oraz punkt zbiórki. Pod stadionem spotkaliśmy się więc… pół godziny po meczu. Podrzucił mnie pod sam dom. Wyszło jak taksówką.
Cenowo też jest taniej niż jakąkolwiek inną, oficjalną formą transportu. Niektórzy przejazdy na trasie Lipsk-Wrocław i odwrotnie wyceniają nawet na 10 euro, ale generalnie stawki wahają się między 15 a 25 euro. To najtańsza stawka na rynku. A wielokrotnie również i… najciekawsza!
Liubomir: – Jak usłyszałem, że chcesz na mnie czekać do 4, zmieniłem plany. Dla nas to bez różnicy, a możemy tobie pomóc.
To skąd wracacie? – pytam tym razem po rosyjsku.
– Z Lipska, mieliśmy w planach się przespać, ale skoro napisałeś, kimniemy gdzieś za Wrocławiem. A może nawet wytrzymamy i przejedziemy na raz całą trasę?
Pracujecie tutaj?
– Można tak powiedzieć, zajmujemy się handlem. Kupujemy w Niemczech chemię, produkty spożywcze, jakieś sprzęty na wyprzedażach. I wszystko sprzedajemy na Ukrainie.
Da się na tym dobrze zarobić?
– Hmm, a co to znaczy dobrze? (śmiech)
Na czym jest największa przebitka?
– Haha, tego nie mogę ci zdradzić!
Przecież z Ukrainy do Lipska macie ponad 1000 km, żeby opłacić paliwo, musicie nieźle tego towaru nawieźć, co?
– Robimy 1200 km w jedną stronę, jak zbieramy ludzi na przejazdach, wychodzimy na swoje. Ważne, żeby zatankować tez przed samą ukraińską granicą, bo diesel mamy dużo tańszy. Na wasze diengi to niecałe cztery złote za litr.
Ale samochód nie wygląda na wypchany po brzegi. Nie warto było kupić więcej towaru?
– Pewnie że warto, ale problemem jest potem przewieźć to wszystko przez granicę.
Są limity?
– Każdy może przewieźć 50 kg towaru lub towar o równowartości 500 euro.
Jak często?
– Raz na trzy dni.
Widzę, że macie to nieźle obcykane. Ale jest was dwóch, czyli na pace mamy tylko sto kilo? Jaką wy tam macie przebitkę, że na tym jeszcze zarabiacie?!
– Nie, nie, mamy prawie 300 kg. Ale z tyłu mamy trzy miejsca, które przed granicą wypełnią Ukraińcy. Oni w ten sposób „oddadzą nam” swoje limity (śmiech).
Na granicach są tacy zawodowcy?
– Jasne, przechodzą pieszo do Polski, sprzedają maksymalne ilości wódki i papierosów, a wracają z nami autem i jeszcze zarabiają. Papierosy kupisz od nich dwa razy taniej niż w Polsce, za 6-7 złotych paczkę.
Ale wychodzi na to, że do pracy chodzą raz na trzy dni?
– Tak (śmiech).
To ile im płacicie?
– W przeliczeniu na polską walutę – po jakieś 15 złotych na głowę.
Faktycznie macie na tej Ukrainie kryzys…
– O bly*d’, nawet nie mów…
***
Red Bull jest inny niż wszyscy. Taka jest polityka tej firmy. To samo tyczyć się musi więc RB Lipsk, flagowego sportowego produktu firmy. Oni chcą skakać ze stratosfery. Chcą bić rekordy. Być szybsi niż prędkość dźwięku. Nie inaczej ma być w RBL, gdzie już, w zaledwie dekadę, udało się stworzyć od podstaw zespół, który awansował do Ligi Mistrzów. Z potężnym zapleczem w postaci akademii (próbowałem, ale nie udało się wejść za jej drzwi), wsparciem naukowym oraz zasadami. Dla niektórych kontrowersyjnymi.
Ralf Rangnick zapowiedział, że transfery do klubu będą kosztowały go maksymalnie 20 mln euro. Inwestować w Lipsku nie zamierzają natomiast w piłkarzy po 24. roku życia. Podobno później piłkarze nie mają już takiej szybkości, ani odpowiedniego czasu reakcji. I cech tych nie są zbytnio w stanie poprawić.
Co przyniesie im przyszłość? Czy nienawiść ze strony wszech otaczających ich rywali może wpłynąć na dalszy rozwój imponującego projektu?
Zakończę, parafrazując Ingo z ARD: – To zobaczcie na Anglię!
Z Lipska – PRZEMYSŁAW MAMCZAK