Fenerbahce, turecki gigant potrafiący sypnąć grubą forsą, kojarzony z Champions League i coroczną walką o tytuł w Turcji. Klub, który nigdy nie spadł z tureckiej Super Lig, klub, w którego barwach grali Roberto Carlos, Robin van Persie, Dirk Kuyt, Jay-Jay Okocha, Pierre van Hooijdonk, Alex, Nicolas Anelka.
Ale ten sezon to jedno z największych szaleństw w historii, Fenerbahce bije się bowiem o utrzymanie.
Aktualnie są… punkt nad kreską. Romansują ze strefą spadkową od miesięcy.
Źródło: transfermarkt
W lidze do tej pory wygrali zaledwie pięć razy. Zostali wyrzuceni już z Pucharu Turcji przez zawsze niebezpieczny Ümraniyespor, drugoligowca z Boubacarem Dialibą – pamiętacie takiego ogórka z Cracovii? – na desancie.
Ciut lepiej szło im w europejskich pucharach, ale też nie ma czym się zachwycać. Grali w tym sezonie o… Champions League, odpadli w eliminacjach z Benfiką. Spadli do fazy grupowej LE, z której wyszli, ale w zasadzie głównie dlatego, że Anderlecht był jeszcze bardziej beznadziejny.
Niestety zbicia Fener nie może sobie dopisać do CV Patryk Małecki, który wtedy akurat nie znalazł się w składzie.
W pierwszej rundzie fazy pucharowej lepszy okazał się Zenit.
W najczarniejszych snach kibice Fener nie zakładali takiego scenariusza, ale oczywiście tegoroczne wyniki nie wzięły się z niczego. Przez ostatnie dwadzieścia lat klubem rządził Aziz Yildirim. Miał sukcesy: ćwierćfinał Ligi Mistrzów sezonu 07/08, półfinał Ligi Europy 12/13, sześć tytułów mistrza kraju. Ale osiągał je również awanturniczą polityką transferową, która swego czasu pogrążyła Glasgow Rangers.
W tym roku na fotelu prezesa zasiadł Ali Koc i na dzień dobry zdradził, że klub ma… pół miliarda funtów długu. Szczęście dla kibiców, że rodzina Alego jest najbogatszą w Turcji, wycenianą na osiem miliardów dolarów. W wyborach Koc wygrał miażdżącą przewagą, uzyskując 77% procent głosów.
Nawet jego kieszeń nie jest przecież jednak tak głęboka, by zasypać taki dług. Fener, nawet mimo takiego sponsora, nie może sypać złotem na lewo i prawo. Zaciskanie pasa, umiarkowane bo umiarkowane, ale musiało być dokonane, szczególnie, że nowego prezesa dyscyplinowało też finansowe Fair Play.
Latem wydano około 25 milionów euro na transfery, w tym wypożyczenie Andre Ayewa czy kupienie Jailsona z Gremio za czwórkę. Udało się tą kwotę zrównoważyć sprzedażą Giuliano i Souzy do Arabii Saudyjskiej oraz kilkoma mniejszymi transferami. Na razie następców tej pary nie widać: Giuliano robił grę, był najlepszym piłkarzem Fener w zeszłym sezonie, kiedy klub zdobył wicemistrzostwo kraju.
W Fenerbahce chyba na dobre zrazili się też do holenderskiej myśli szkoleniowej. Sezon zaczął Philip Cocu, który w ostatnich latach trzy razy sięgnął po tytuł Eredivisie z PSV. W Turcji wytrzymał cztery miesiące. Zastąpił go Erwin Koeman, brat słynnego Ronalda, który był asystentem Cocu. To za jego tymczasowych rządów wściekły prezes po jednej z porażek kazał piłkarzom wracać autobusem zamiast jak zwykle samolotem.
Od 14 grudnia trenerem jest Ersun Yanal, facet, który uchodzi za mającego bardzo nowatorskie, niemal naukowe podejście do taktyki czy treningu. Ostatnio prowadził Trabzonspor, był również faworytem kibiców. Można to uznać za gest prezesa w kierunku trybun, które rozczarowały się decyzjami Koca. Właściciel latem sprowadził Damiena Comollego, byłego dyrektora sportowego Tottenhamu i Liverpoolu – w tym pierwszym kupił Garetha Bale’a, w tym drugim Luisa Suareza. Na razie jego rządy bardziej niż o tych nazwiskach przypominają, że nie był nieomylny i błędy także popełniał.
Czy Fenerbahce faktycznie spadnie? Kibice w Turcji w to nie wierzą. Wskazują, że pod Yanalem ich gra zaczyna przypominać futbol, a wciąż jest tu za dużo jakości – Dirar, Skrtel, Ayew, Slimani, Moses, Valbuena, Soldado – by spaść. Ale niegdyś kibicom River Plate i Manchesteru United też do końca nie mieścił się w głowie taki scenariusz, a jednak się zdarzyło.