Reklama

Sa Pinto zachowuje się jak kmiot i działa na szkodę Legii

redakcja

Autor:redakcja

23 lutego 2019, 12:01 • 20 min czytania 0 komentarzy

– Jak tylko Legia podjęła temat Sa Pinto, informacje na temat tego człowieka były nieciekawe. I to się potwierdziło. W skrócie: on zachowuje się jak kmiot. Jest to gość, który nie potrafi przegrywać i nie widzi tego, co się wokół niego dzieje. Albo nie chce widzieć. Chce być na pierwszych stronach gazet, ale nie w ten sposób powinien próbować zaistnieć w polskim futbolu. Przede wszystkim jego zespół powinien zacząć grać dobrze w piłkę. Po drugie nie może zmieniać polskiemu zawodnikowi pozycji, żeby wcisnąć swojego Portugalczyka, który kopał gdzieś w drugiej czy trzeciej lidze hiszpańskiej, chińskiej albo japońskiej. (…) Prezes Mioduski jest w nim zakochany i jest zaślepiony, tylko nie wiem z jakiego powodu – mówi Jacek Cyzio, były piłkarz Legii, grający choćby w dwumeczach z Sampdorią czy Manchesterem United.

Sa Pinto zachowuje się jak kmiot i działa na szkodę Legii

Rozmawiamy o bieżącej sytuacji w warszawskim klubie, ale nie tylko. Przenosimy się choćby Turcji, gdzie do dziś kibice potrafią wytargać go z taksówki, przytulić i przyznać się do zawału po dawnej akcji piłkarza Trabzonsporu. Do Szczecina, skąd Pogoń jechała na obóz zimowy bez ani jednej piłki. Albo do Łowicza, gdzie Marek Chojnacki robił Cyziowi za słupa. No, historii do opowiedzenia jest parę, więc nie ma co przedłużać. Zapraszamy!

Zdarzyło się panu kiedyś nie podać ręki – jako piłkarz i trener – rywalowi?

Nie. Nie miałem takich sytuacji. Z każdym trenerem czy piłkarzem walczyliśmy o swoje, różne były sytuacje boiskowe, bywało ostro i nieprzyjemnie, ale po meczu było okej. Przechodziliśmy do codzienności. Czy przegrasz, czy wygrasz, zawsze trzeba sobie podziękować za walkę.

A miał pan na czarnej liście jakiegoś dziennikarza?

Reklama

Nie.

To jak pan ocenia zachowania Ricardo Sa Pinto?

Od samego początku, jak tylko Legia podjęła temat Sa Pinto, informacje na temat tego człowieka były nieciekawe. I to się potwierdziło. W skrócie: on zachowuje się jak kmiot. Jest to gość, który nie potrafi przegrywać i nie widzi tego, co się wokół niego dzieje. Albo nie chce widzieć. Chce być na pierwszych stronach gazet, ale nie w ten sposób powinien próbować zaistnieć w polskim futbolu. Przede wszystkim jego zespół powinien zacząć grać dobrze w piłkę. Po drugie nie może zmieniać polskiemu zawodnikowi pozycji, żeby wcisnąć swojego Portugalczyka, który kopał gdzieś w drugiej czy trzeciej lidze hiszpańskiej, chińskiej albo japońskiej. Który – poza tym – jest nieprzygotowany. Ponadto Pinto powinien współpracować i być człowiekiem. Kultura jest podstawową rzeczą. Jak powiedziałem na wstępie: na boisku było ostro, z trenerami również, ale potem wszystko wracało do normy. W jego przypadku jest to skandaliczne zachowanie, jednak więcej się po nim nie spodziewałem. Czekałem tylko, czy coś się wydarzy na murawie. Na razie nic nie odstawił, natomiast i tak jego postawa jest poniżej krytyki.

Czy my, jako Polacy, nie za bardzo pozwalamy trenerom z innych krajów wchodzić do naszego środowiska z butami? Potem przemawiają, jakby rozmawiali z buszem. Późny Beenhakker, Maaskant, Hasi, teraz Pinto.

Ma pan rację. Pinto dostał absolutną władzę i przez to traktuje nas wszystkich nieco inaczej, niż powinien. Uważam, że kierownictwo Legii i właściciel powinni wyciągać wnioski, bo tak być nie może.

Dariusz Mioduski jest w Pinto zakochany.

Reklama

Mają podobne włosy, tylko inne kolory, więc może dlatego. A tak serio: jest zakochany i zaślepiony, tylko nie wiem z jakiego powodu. Zespół biega troszkę więcej, ale gra słabo. Poza tym ściąga się Portugalczyków i oni wszyscy będą grali. Jak nie dzisiaj, to jutro. Już grał jeden kosztem Kucharczyka, który jest związany z Legią od wielu lat i jest ikoną klubu. Sa Pinto ma przyzwolenie, by osłabiać zespół, wystawiając Agrę, który jest nieprzygotowany. Legia przegrała z Cracovią, a teraz ma mecz z Lechem. I zobaczymy, czy prezes dalej będzie zakochany. Lech trzyma nóż na gardle i musi wygrać.

Spotkał pan trenera o podobnej charakterystyce?

Spotykałem ludzi, z którymi ciężko pracowaliśmy, ale takiego człowieka nie spotkałem. Wspomnę Leszka Jezierskiego. To był kat, człowiek, u którego przetrwać zimę to była wielka sztuka. Gdybyśmy zrobili jeden trening dzisiejszym zawodnikom tak jak u niego, to chyba by zrezygnowali z gry w piłkę. My, jadąc na zgrupowanie z Pogonią Szczecin, która walczyła o mistrzostwo, mieliśmy w autokarze płotki, obciążniki i piłki lekarskie. Zwykłych piłek nie braliśmy. A zgrupowanie trwało 20 dni. Biegaliśmy po górach z 10-kilogramowymi obciążnikami, wieczorem mieliśmy treningi stacyjne, siłownię, na koniec gierkę przy użyciu pięciokilogramowej piłki lekarskiej. Jak się przyjechało z powrotem, to człowiek miał tak nogi napakowane, że jak kopnął zwykłą piłkę, to jej szukał trzy dni. Inne czasy. Mnie to się podobało, niektórzy starsi zawodnicy co prawda narzekali i były konflikty, ale trener był jednak ludzki. Umiał porozmawiać i załagodzić sytuację.

Bardziej pytałem o ego w stylu Pinto.

Podobny był Georges Leekens, który prowadził też reprezentację Belgii. Miał duże ego, trenowaliśmy z nim też ciężko, ale nie tak mocno, jak za Jezierskiego. Byłem zdziwiony, bo wszyscy mówili, że na Zachodzie każdy piłkarz może wypić do kolacji dwa piwa czy wino. Miałem styczność z Leekensem, który nam na to nie pozwalał. Zabrał nas na długie i trudne zgrupowanie, graliśmy na przykład co dwa dni sparingi z mocnymi zespołami: Eintrachtem, Werderem, Herthą. Po takim jednym meczu byliśmy wyczerpani. I, żeby porównać, w tym samym ośrodku razem z nami był Everton. Zagrali trzy sparingi z szóstą niemiecką ligą, wygrywali je po 17:0. Pili piwo, grali w siatkonogę, dziadka i w kręgle. Po tygodniu wyjechali, kiedy zaraz mieli ligę. I biegali jakoś, więc są różne podejścia. W każdym razie: Leekens chciał być najważniejszy, miał to podobne do Pinto, ale nie miał problemów z komunikacją z trenerami i dziennikarzami. Nerwy są nerwami, ale umiał się zachować. Na końcu wiedział, że gdy przegrał mecz, to nie przez dziennikarkę. Takiego trenera jak Pinto więc nie spotkałem i dobrze, bo nie chciałbym.

Pana zdaniem Pinto zrzuca odpowiedzialność za wyniki?

On nie widział, że Legia, przegrywając w Szczecinie, była słabsza. Powiedział, że była lepsza. Szybko wyłączyłem telewizor, bo nie chciałem się denerwować. Ośmieszył się na całą Polskę, bo też cały kraj widział, że Pogoń do 80. minuty powinna wygrywać więcej niż 2:0. A on stwierdził: było super. Nie widzę przyszłości, jeśli z kolei trener Legii nie widzi, gdy jego zespół gra słabo. Pytam: jak byłeś lepszy, to czemu jest taki wynik? Oczywiście, nie zawsze lepszy zwycięża, ale jednak najczęściej. Trzeba widzieć pewne rzeczy. Oglądać własne mecze i wychodzi na to, że piętnastu trenerów ekstraklasowych ma lepsze oczy niż Pinto.

15.08.2018 Warszawa Pilka nozna Okregowy Puchar Polski 2018/2019 Bar Ulubiona ETV - Kartofliska.pl n/z Jacek Cyzio Foto Adam Starszynski / PressFocus

W każdym razie na pewno możemy ustalić, że Pinto nie jest trenerem-przyjacielem, jakim był chyba Stachurski?

Z trenerem Stachurskim miałem dziwne układy. Przyszedł do Legii i nie polubiliśmy się. Jednak nie dlatego że grałem słabo, absolutnie. Grałem u niego wszystko, ale nie mogliśmy złapać wspólnego języka. Woleliśmy się mijać. Jak wychodziliśmy w jednym czasie na korytarz w hotelu, to jeden skręcał w prawo, drugi w lewo. I dopiero później zaczęliśmy się dogadywać. On był pierwszym trenerem, ja zostałem jego asystentem. Do samego końca utrzymywaliśmy bardzo dobre kontakty, spotykaliśmy się niejednokrotnie. Jak prowadziłem Pelikana Łowicz, to konsultowałem się go, radził mi. Być może wcześniej ja byłem za młody i nie wiedziałem jak postępować. A co do pytania: on rzeczywiście był raczej przyjacielem. Twierdził, że jeśli są problemy, trzeba je rozwiązywać właśnie rozmową. Mieliśmy duży komfort pracy z nim, zresztą doszliśmy ze Stachurskim do półfinału PZP, co jest jednym z największych osiągnięć polskiej piłki klubowej. A mieliśmy wówczas 16 osób w kadrze. 12 do gry, reszta młodzież. Ciężko było jej nam pomóc, bardziej chodziło o to, by nie przeszkadzała.

Czego pana zdaniem nie ma ta Legia i inne polskie zespoły, by grać tak dobrze w pucharach, co miała choćby tamta? Chodzi wyłącznie o umiejętności?

Trudno to porównać, bo tamta Legia nie miała nic, a ta ma wszystko. Wtedy było dwóch masażystów i doktor światowej klasy, pan Machowski, który nas stawiał na nogi. Dziś na pewno brakuje umiejętności. Brakuje młodych. Choć akademie powstają i produkują piłkarzy, wystarczy spojrzeć na Lecha. Kownacki, Kamiński, Bednarek, Kędziora, Linetty, Bereszyński. To cieszy, ale jednak cały czas musimy poprawiać szkolenie. Muszą nad tym czuwać i kluby, i PZPN. Wie pan, ja prowadzę prywatną akademię. Biorę chłopców od czwartego do ósmego-dziewiątego roku życia. Jak widzę, że któryś się wyróżnia, to mówię rodzicom, że warto go umieścić gdzieś wyżej. Sam też dzwonię do trenerów działających w miejscach, o których wiem, że tam praca będzie odpowiednio kontynuowana. Natomiast u mnie w grupie nie ma więcej niż dziewięciu chłopaków. To jest bardzo ważna rzecz, bo wówczas na zajęciach mogę zwrócić na każdego uwagę. Powiedzieć mu, jak ma ustawić stopę, jak biegać. Bo te dzieci uczy się też chodzić, biegać, dopiero dalej jest inna praca. Teraz słyszymy: Niezgoda nie umie biegać. Ale dlaczego? Ponieważ nikt się do tego nie przyłożył, gdy Niezgoda był dzieckiem. I ja, przychodząc do domu po zajęciach, wiem, kto zrobił postęp. A jak miałbym trzydziestu w grupie? Opłacałoby mi się, bo rodzice płacą, łatwo przeliczyć. Tylko wtedy zwracałbym uwagę tym najlepszym, słabszych bym nie zauważał i by gdzieś ginęli, a przecież mogą się rozwinąć.

I w akademiach ekstraklasowych tak piłkarze giną?

Nie wiem, jak jest w Ekstraklasie, ale wiem, jak jest w drugiej-trzeciej lidze. Kluby oszczędzają na wszystkim, dając jednego trenera na 30 osób. To jest bez sensu, przy takiej organizacji nic nie zrobimy. Ja pracowałem w Okęciu Warszawa. Klub nie był w stanie zatrudnić nawet dwóch trenerów. I to była taka praca na zasadzie: rzucić piłkę i niech grają.

Ale co, w latach 70. i 80. mieliśmy super szkolenie, dzięki czemu Widzew i Legia grały w Lidze Mistrzów?

To był inny materiał ludzki. Mieliśmy trenerów grup młodzieżowych, ale każdy z nas pracował indywidualnie. Każdy dążył do tego, by mieć coś w życiu i jeśli ja złapałem się tej piłki, to chciałem to coś mieć właśnie z niej. Wie pan, teraz młody człowiek ma wiele innych zainteresowań. Jak go nie przyciągniesz warunkami, ciekawym treningiem, to on w każdej chwili może w domu powiedzieć: “tata, ja jednak nie chcę chodzić, bo tam jest tak i tak”. Być może to na tym polega. Teraz to szkolenie jest lepsze, niż było, choć wciąż wiele nam brakuje do najlepszych. Jednak wtedy myśmy byli bardziej odporni. Chcieliśmy coś zdobyć. Nie widzę innego wytłumaczenia. Wtedy też nam było wolno wszystko, teraz nie wolno nic. Do mnie jak miałem 17 lat, przyszedł trener z wódką i powiedział, że jak się z nim nie napiję, to nie będę grał. Co miałem zrobić, napiłem się. A że potem rzygałem jak kot przez godzinę? Nikt na to nie patrzył.

To mamy wrócić do picia wódki?

Nie. Nie polecam. Wiele karier przez to utonęło. Natomiast to poniekąd potwierdza tezę o innym materiale ludzkim.

Może jakby się mniej wówczas piło, wyniki byłyby jeszcze lepsze i gralibyśmy w Lidze Mistrzów cztery razy z rzędu, nie dwa?

Może. Ale też nie przesadzajmy, że wtedy się piło co trzy dni, bo tak się po prostu nie da. Jak była okazja albo jak trzeba było sobie coś wyjaśnić, to po prostu szło się spotkać przy piwie czy czymś mocniejszym. Nikt tego nie kontrolował. Dziś jak pan się spotka z Kucharczykiem na piwo, to wszyscy będą wiedzieć.

Szkolenie jest cholernie ważne, ale poziomu ligi też od razu nie podniesie.

Poziom jest słaby dlatego, bo sprowadzamy słabych obcokrajowców. Pinto ściągnął Portugalczyków. Gdzie oni grali, co oni robili? Zanim on ich przygotuje, to Legia go zwolni. Agra, dobrze mówię? Nie znam gościa. Piłka mu skoczyła na nierówności, poszła kontra i było 1:0 dla Cracovii. Facet od murawy pewnie dostał od Pinto do słuchu, tyle że ten sam Agra miał setkę i ją zmarnował. Dlaczego trener nie gra tym, co ma najlepsze? Dlaczego najpierw przerzuca Kucharczyka na prawą obronę, kiedy on tam nigdy nie grał, a potem na trybuny? Niech on będzie chociaż na ławce i wejdzie. To jest legionista. Facet ma coś w sobie. Każdy trener, który przychodził do Legii, mówił: Kucharczyk u mnie nie będzie grał. Ostatecznie grał. Nie jest to wirtuoz, ale zostawi dla Legii zdrowie. Dlaczego Pinto dostając władzę absolutną działa na niekorzyść Legii? Wystaw Vesovicia na prawą obronę, Kucharczyka na skrzydło. Oni się super uzupełniali. Tak samo na lewej stronie Nagy z Hlouskiem. Jesienią lepiej, wiosną gorzej, ale jednak są automatyzmy. Nie wierzę w to, że Agra jest na tyle lepszy od Kucharczyka, żeby go posadzić na trybunach. I chyba nikt w to nie wierzy.

Pan też widział przypadki w swoich klubach, że trenerzy forowali swoich?

Bardziej prezesi czy prezydenci. Na przykład w Turcji ściągnęli trzech Gruzinów, bo prezes miał tam jakieś interesy, a w zespole tureckim mogło być w tamtym czasie tylko trzech obcokrajowców. Nie grać, a w ogóle być w kadrze.

I pan przez to odszedł z Trabzonsporu?

Pewnie tak. Kończył mi się kontrakt, zostałem wybrany najlepszym obcokrajowcem w Turcji, klub przedstawił mi opcję przedłużenia kontraktu. Miałem oferty z Galaty, Besiktasu i Fenerbahce. Odmówiłem, bo czułem się w Trabzonie bardzo dobrze, choć to jest koniec świata. 1000 kilometrów od Istanbułu. Raz pamiętam, że się obudziłem rano, bo środkiem ulicy rząd baranów ktoś prowadził. No, ale dogadaliśmy się, po ostatnim meczu prezydent podszedł do mnie i powiedział: – Jacek, jedź do domu, za miesiąc wrócisz i podpisujemy. Tak zrobiłem. Na pewniaka poleciałem do Polski, wracam po miesiącu do Turcji, na lotnisku spotkałem dziennikarza. Ten mnie zapytał, co ja tu robię. – No jak to co, jadę na zgrupowanie – odpowiedziałem. I on mi przekazał, że przecież Trabzon kupił Gruzinów. Wysadził mnie w powietrze. Zameldowałem się jednak w hotelu, odwiedzili mnie działacze Trabzonu, podziękowali i niby fajnie, ale mieli problem, bo całe miasto domagało się mojego powrotu. Były demonstracje, zbierali podpisy, jednym zdaniem: działo się ostro. Przez tych Gruzinów nie mogli mnie jednak wziąć, ja podpisałem kontrakt w beniaminku, bo też reszta zespołów miała obcokrajowców zaklepanych. Pamiętam, że pierwsze kolejki oglądaliśmy z moimi nowymi kolegami w telewizji i w którejś minucie cały stadion Trabzonsporu krzyczał moje nazwisko. To wynikało też z tego, że drużyna grała słabo i ci nowi obcokrajowcy również. Trenerem był wówczas Leekens, który nie miał na te transfery wpływu, być może mógł się postawić, ale już trudno. I przed meczem z Trabzonem dziennikarz zapytał mnie, jak ja to spotkanie widzę. Odparłem, że Leekens zostanie zwolniony, bo Trabzon ten mecz przegra. I tak się stało. Myśmy wygrali, a Leekensa zwolniono.

Działacze trochę więc pana wykiwali, ale do dzisiaj o panu tam pamiętają?

Latam wciąż na jakieś imprezy jak otwarcie stadionu, rocznice. Jestem zapraszany, wysyłają bilet, lecę. Jestem też w galerii sław, jako jedyny Polak. Ostatnio byłem tam na turnieju. Wcześniej odbyło się spotkanie ze mną w centrum handlowym i po 25 latach, od kiedy skończyłem tam grać, przyszło mnóstwo kibiców. Całe spotkanie trwało dwie godziny, a jak jechałem do galerii, to widziałem na mieście co rusz telebimy i plakaty z moimi zdjęciami – z tamtych lat, czyli włosy i wąsy – że będę tu i tu o tej godzinie.

Inni Polacy narzekali na Trabzon.

Jak się nie gra, to się narzeka. Okej, Szymkowiak czy Głowacki grali, ale taki Szymkowiak nikogo nie zabrał ze sobą. Jak on tam był, to ja pojechałem do Trabzonu na staż trenerski. Zaprosili mnie na 10 dni. Mirek siedział cały czas w ośrodku przed komputerem, nie integrował się, nie uczył języka. Ale o pozostałych Polakach tam w ogóle nie rozmawiają. Jak do mnie dzwonią, to mówią, żebym wziął Szymkowiaka. Tyle że on od nich nie odbiera telefonu. Ja do niego dzwoniłem tysiąc razy, ale też nie odbierał, więc napisałem mu SMS-a. Za minutę oddzwonił, czyli nie miał mojego numeru wbitego, gdzieś mu uciekł. Zaproponowałem mu: „Mirek, lecimy, mamy hotel, bilety, ja już byłem tam na tym turnieju. Są spotkania, sponsorzy nas zapraszają, gramy jeden mecz w jeden dzień i siedzimy dalej, robimy sobie imprezę. Wino, rakije, nie upijamy się, bo to nie jest jak w Polsce, że jak się usiądzie, to trzeba się uchlać. Wracamy za tydzień, zmęczeni, prawie nie śpimy, ale jesteśmy przyjmowani jak królowie”. Mirek: „nie”. Jednak na miasto naprawdę nie ma co narzekać. Kiedyś chodziły te barany, był jeden market i jeden hotel. Ale teraz jest piękny stadion, popowstawały piękne hotele. Zresztą do wszystkiego trzeba umieć się przekonać.

Jak pan się sam przekonał?

Mnie nikt nie mówił, co mam robić. Dostałem mieszkanie i nieświadomy skali powiedziałem do żony i syna: dawajcie, jedziemy do miasta. Pojechaliśmy autem, nagle wyskakuje facet ze sklepu i mówi: daj kluczyki, ja ci auto schowam! Jakkolwiek to teraz wygląda, dałem mu te kluczyki, a potem chodziłem z myślą po mieście, czy je odzyskam. Bałem się, że mnie z klubu wyrzucą, ponieważ to był samochód właśnie z Trabzonsporu. Ale ostatecznie ten człowiek rzeczywiście chciał tylko przypilnować tego auta, był miły, bo grałem w jego klubie. Zresztą, tego dnia, gdy wszedł na główną ulicę miasta, wciągano mnie do każdego sklepu. Stawiano tam herbatę i rozmawialiśmy. Tak uczyłem się tureckiego. Odwiedziłem ileś sklepów, żona z synem poszli trochę dalej, ale jak wrócili, to syn był cały obwieszony złotem, a żona futrami. Ponieważ byli rodziną piłkarza Trabzonu. A też dzięki temu, że ja tak wychodziłem do tych ludzi i robiłem nieświadomą integrację, jestem tam nadal pamiętany.

Ostatnio tam byłem, idę ulicą i wybiega do mnie człowiek z zakładu fryzjerskiego. Chciałem mu podziękować, bo fryzjera już nie potrzebuję, ale upierał się, że chce mi coś powiedzieć. Zawołał kolegę i mówi do niego: wiesz, kto to jest? Ten kolega tak patrzy i patrzy, bo ja się mocno zmieniłem, ale w końcu powiedział, że Cyzio. Ten pierwszy potwierdza, zaczyna opowiadać historię i… płakać. Mówi o finale Pucharu Turcji. 4:1 dla nas, 87. minuta meczu, ale musimy wygrać 5:1, bo pierwszy mecz przegraliśmy 0:3. Dostałem piłkę z prawej strony, podprowadziłem, zagrałem przekątną po ziemi i z tego padł gol. I ten facet, który za mną wybiegł, powiedział, że dostał w tamtym momencie zawału! Tak to wtedy wyglądało, kibic żył z piłkarzami. Teraz obcokrajowiec przyjeżdża, zamyka się w pokoju i do miasta nie wychodzi. Ja, będąc w Trabzonie, próbowałem pomóc Szymkowiakowi. Tłumaczyłem mu, żeby raz w tygodniu poszedł do miasta, pochodził po sklepach. Nie pochodziłby po wielu, bo wszedłby do czterech i trzy godziny by minęły. Dobrze grał, lubili go. Ale nic z tego, nie chciał.

A, mam następną historię. Wsiadam rok temu do taksówki z żoną, rozmawiamy po polsku i taksówkarz się pyta, skąd jesteśmy. Z Polski, odpowiadamy. On mówi, że jednego Polaka dobrze pamięta, co grał w Trabzonie, ale to dawno było. Jak się nazywał, pytam? Cyzio. Powiedziałem mu, że ja to ja. Gość na środku ulicy dał po hamulcach, zjechał na bok, wyskoczył, otworzył drzwi, wytargał mnie z tego samochodu i zaczął ściskać. Wraca do auta i pokazuje na rękę: – Widzisz bliznę? Pamiętasz, jak strzeliłeś dwie bramki z Samsunsporem? Co zrobiłeś po drugim golu? Pamiętałem, że ruszyłem do kibiców i skoczyłem na siatkę. Co się okazało: on był z drugiej strony tej siatki. Jak się obaj zawiesiliśmy na niej, to ja zeskakując, rozerwałem sobie palec, a on rozerwał sobie rękę. I po 25 latach się spotkaliśmy. Potem dał mi swoją wizytówkę i stwierdził, że jak przyjadę następny raz, nawet na dwa tygodnie, to on mnie będzie woził. To jest strasznie sympatyczne. Tutaj, taki zwykły legionista jak ja, co grał dwa lata, nie jest pamiętany. A tam byli i obecni piłkarze są bardzo lubiani i cenieni. Drugie miejsce po prezydencie.

A jak podchodzi pan do sytuacji z Malarzem, który jest jednak zasłużony dla klubu, a został odsunięty od drużyny?

Tu trzeba postawić jakiś plusik przy Pinto, bo postawił na młodego bramkarza. Jednak z drugiej strony – Malarz wyciągał Legii mecze i to powinno inaczej wyglądać. Nie ma co za dużo oczekiwać. Mają takiego trenera, jakiego mają, robi się wszystko pod niego, więc trudno wierzyć, że będzie dobrze traktował zasłużonych piłkarzy.

WARSZAWA 11.09.2016 5. EDYCJA AMP FUTBOL CUP 2016 MECZ: REPREZENTACJA DZIENNIKARZY - LEGIA CHAMPIONS 1:1 --- V EDITION AMP FUTBOL CUP WARSAW 2016 MATCH: JOURNALISTS FOOTBALL NATIONAL TEAM - LEGIA CHAMPIONS 1:1 JACEK CYZIO FOT. PIOTR KUCZA/NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Prezes klubu piłkarskiego powinien się na piłce znać?

Jeżeli człowiek ma pieniądze i sobie kupuje klub, to powinien też zatrudnić kogoś, kto się na piłce zna. Jeśli on sam się nie zna. Właściciel może prowadzić inne biznesy bardzo dobrze, ale futbol to jeszcze coś zupełnie innego. Na przykład Filipiak jest tyle lat w futbolu, zna się już na nim troszkę lepiej, ale wciąż mało. Prezes Mioduski wie może trochę więcej, jednak też nie na tyle dużo, by samemu działać. Musi być obstawiony ludźmi, którzy się znają i chcą mu pomóc. Jednak wie pan, ja dzwonię na Legię i odbiera dziewczyna, która się na niczym nie zna. Ja muszę mówić jej za każdym razem, kiedy się urodziłem, kiedy grałem w Legii. Ona mi wówczas melduje, że musi to przedstawić na zarządzie… To jak mam ochotę, kupuję bilet i siadam obok Żylety. Nie lubię się prosić, stać mnie na bilet. Jednak czasem potrzebowałem loże VIPowską, bo ktoś przyjechał i ja traciłem dwie godziny, żeby dziewczyna przedstawiła mnie na zarządzie. Odpuściłem. Czyli chyba się tam nie znają, co? Jak pracujesz w Legii, to powinieneś znać jej historię. Byli tam tacy ludzi, ale już nie pracują. Może ci nowi się uczą, nie wiem.

Może dział sprzedaży się nie zna, ale dział sportowy już tak?

Może. Ale też może nie są w stanie przeforsować pewnych rzeczy. Jest Jacek Zieliński, są ludzie, którzy grali w piłkę. Może jednak nie mogą przedstawić swoich pomysłów. Wiele transferów było chybionych. Takich Eduardo mieliśmy wiele sztuk. Przychodzą do nas piłkarze nieprzygotowani. To Legia ma ich przygotować? Niech ich z całym szacunkiem weźmie Piast Gliwice. Tam jest niższy poziom organizacyjny i sportowy. Potem mogą iść do Legii.

Legia wzięła Vadisa, odbudowała go i się sprawdził.

To są jednostki. Wyjątki. Legia potrzebuje też zawodników od zaraz.

Czyli tych do przygotowania musi być mniej?

Oczywiście. A jak Legii nie stać, to naprawdę lepiej postawić na kogoś młodszego niż Eduardo.

A jak pan widział Klafuricia i Jozaka, to się panu przypominał Janusz Pekowski z Pogoni?

Byliśmy na szóstym miejscu, przyszedł Pekowski i spadliśmy z ligi. Człowiek w ogóle nie pracował w piłce. Jak miał 28 lat, to pracował w Lechu, ale potem wyjechał do Szwecji i pracował w Volvo. Pogoń nie płaciła, więc dała mu szansę. Kompletna porażka. U Pekowskiego okres przygotowawczy był taki, że przez 10 dni biegaliśmy po plaży skutej lodem. On zrobił harmonogram i wymyślił bieganie po piachu. No, ale trafiliśmy na ciężką zimę i plaża była zmrożona. Nie miało to jednak dla niego znaczenia. Jest plaża, trzeba biegać. Pierwszy dzień – 20 minut ciągłego biegu. Potem dwa razy dwadzieścia minut, trzy razy dwadzieścia, cztery i tak dalej. Ale my tak naprawdę chodziliśmy, bo biegać się nie dało. Byliśmy zmuleni, atmosfera żadna. Zaczęły się problemy w drużynie między trenerem a starszymi zawodnikami.

To lepszy on czy Jozak?

Nie znam Jozaka aż tak. Ale ktoś go zatrudniał.

Prezes.

To może on robi to na przekór? Mówią mu, żeby go nie brał, bo facet nigdzie nie pracował, to on bierze?

Prezes Mioduski często mówi, że ma jedną wizję Legii. Widzi ją pan?

Nie. No jak? Rok temu była wizja chorwacka, teraz jest portugalska. O jakiej on mówi wizji?

Młodzi Polacy.

Jest Szymański, Majecki, Niezgoda…

Niezgoda ma zaraz 24 lata.

No, też prawda. Jest więc ich mało. Ja bym ściągał dwóch-trzech naprawdę dobrych obcokrajowców i do nich dobierał młodych piłkarzy. Niech nabierają doświadczenia przy tych gościach.

Może to się łatwo mówi?

Pewnie tak. Ale jak nie ma kasy, to po co ściągać Eduardo, Mauricio i tym podobnych?

Ktoś może panu zarzucić, że nic pan nie osiągnął w trenerce, a poucza Sa Pinto.

To prawda, wiele nie osiągnąłem. Pracowałem w Okęciu, awansowałem z Pelikanem do 1. ligi i koniec. Były problemy z licencją. Moim słupem został Marek Chojnacki, podkładał papiery, to trwało przez parę kolejek, ale klubu nie było stać na dwóch trenerów, poza tym to był klub jednego roku. Mnie zarzucano, że mam nieprawidłowy dyplom. Robiłem go w 1989 roku. Na ten dyplom pracowali w tamtym okresie wszyscy, poza tym ja, pracując w Okęciu i Pelikanie, go nie chowałem. Każdy go widział. Uważam, że robiłem wszystko, jak powinienem w tamtych czasach. Przyjeżdżało się raz na jakiś czas, pokazywało się, płaciło pieniądze. A czy ktoś je brał do kieszeni, czy one szły do PZPN-u, tego nie wiem. Byłem na trzech kursach, wyjechałem do Trabzonu, potem się pokazałem i podszedłem do egzaminu. W takich czasach żyliśmy. Dostałem dyplom trenera drugiej klasy, ładny, podpisany przez członków zarządu, podbity pieczątką PZPN-u. Nie mogłem pracować na niego w pierwszej lidze, ale złożyłem papiery na warunek i wtedy dowiedziałem się, że mam sfałszowany dokument. Ścięło mnie to z nóg. Przekazali mi to Strejlau, Engel i Piechniczek. Jestem inaczej wychowany, żeby to po mnie po prostu spłynęło. Byłem i jestem niewinny. Sprawa się przedawniła, PZPN nic nie zrobił. Powiedziałem, że to wszystko pieprzę i przestałem pracować w piłce na pięć lat.

Kusiło, by wrócić?

Tak, ciągnęło mnie. Zrobiłem małą legitymację, żeby prowadzić dzieci. Zaczęły się kluby odzywać, więc zrobiłem UEFA A. Jednak do seniorów nie wróciłem. Bo praca w IV lidze czy okręgówce to nie jest praca. Masz pięciu zawodników na treningu i nie możesz się czepiać, bo oni mają roboty. Jednak jaki wtedy zrobisz trening. Żadnego. Postrzelasz, jak jest bramkarz, ale on najczęściej jest tylko na mecze. Ja się przygotowywałem, rozpisywałem treningi, ale potem przychodziło pięciu-sześciu i trzeba było chować kartkę do kieszeni. Robiło się te zajęcia z głowy, a że jakąś wiedzę mam, to się chłopakom podobało. No, ale podjąłem decyzję, że kończę, bo się nie przebiłem i nikt mnie nie wziął na przykład jako asystenta do Ekstraklasy. Postawiłem sobie za cel uczyć dzieci grać w piłkę. Z tego mam satysfakcję. A z koniem nie chcę się już kopać.

Rozmawiał PAWEŁ PACZUL

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Weszło

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
37
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...