Reklama

Stoch i Bosiek nadal w gazie, Shiffrin pozamiatała rywalki

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 lutego 2019, 21:38 • 5 min czytania 0 komentarzy

Lubimy takie dni jak ten. Weekend, można się po prostu rozsiąść na kanapie, włączyć telewizor i oglądać sporty zimowe w najlepszym wydaniu właściwie bez przerwy. Tym bardziej, że te się rozkręcają, bo jeśli akurat gdzieś nie trwają mistrzostwa świata, to jesteśmy na ostatniej prostej w drodze do nich. A Polacy włączyli na niej wyższy bieg. 

Stoch i Bosiek nadal w gazie, Shiffrin pozamiatała rywalki

Najbardziej widać to, rzecz jasna, w Willingen, gdzie rywalizują skoczkowie. Wczoraj nasza drużyna zmiażdżyła konkurencję, dziś było nieco gorzej (ale tylko nieco!), bo bank rozbił Karl Geiger. Reprezentant gospodarzy jako jedyny przekroczył 150 metrów i zdołał wyprzedzić Kamila Stocha, który musiał zadowolić się drugim miejscem. Za jego plecami uplasował się Ryoyu Kobayashi, udowadniając, że nawet w słabszej dyspozycji jest w stanie znaleźć się na podium.

I może trudno w tej sytuacji byłoby mówić o świetnym występie biało-czerwonych, gdyby nie fakt, że kolejne dwa miejsce zajęli właśnie nasi reprezentanci. Piąty był Dawid Kubacki, miejsce nad nim zajął Piotr Żyła, który szczególnie upodobał sobie ostatnio tę lokatę. Tuż za podium kończył pięć z ostatnich sześciu konkursów. Swoją drogą tak znakomita forma całej naszej eksportowej trójki sprawia, że oczami wyobraźni widzimy całe podium MŚ zajęte przez Polaków. Fajna wizja, co?

To żeby uczynić ją jeszcze lepszą dokładamy do tego złoto w drużynie, drugie z rzędu. Ale tu sprawa się nieco komplikuje, bo znakomicie skaczący wczoraj Jakub Wolny (wygrałby konkurs indywidualny, gdyby taki się odbywał), dziś… nie dostał się do drugiej serii. Po powrocie do rywalizacji nieźle poskakał za to Stefan Hula, z kolei Maciej Kot wciąż jest całkowicie pogubiony. Stefan Horngacher będzie więc miał spory problem z tym, by wybrać czwartego do drużyny. Wierzymy jednak w jego trenerskiego nosa.

Reklama

*****

Mistrzostwa świata w skokach, to jednak przyszłość, a medale już teraz dostarcza nam za to  Karolina Bosiek. Co prawda to tylko juniorski czempionat, ale każdy taki krążek niesamowicie nas cieszy, bo nasza zawodniczka za cztery dni skończy dopiero dziewiętnaście lat. O jej talencie zresztą już pisaliśmy, więc jeśli chcecie się dowiedzieć więcej, zajrzyjcie tutaj. Jeśli o medale mistrzostw świata chodzi, to przed startem tegorocznych na koncie miała dwa brązy i srebro z poprzednich lat. We włoskim Baselga di Pine dołożyła do tego już cztery krążki, choć w jej kolekcji wciąż brak złota.

Mistrzostwa rozpoczęła w piątek od srebra na 1500 metrów, a dziś była brązowa na 1000 i 3000 metrów. Te wszystkie wyniki dały jej drugie miejsce w klasyfikacji łyżwiarskiego wieloboju. Lepsza w tym ostatnim okazała się jedynie Femke Kok, już trzykrotna mistrzyni świata z tej imprezy. Żeby nie było wątpliwości: Femke to Holenderka, co oznacza, że Karolina w wieloboju (i na 1500 metrów, bo tam Kok też była najlepsza) była najlepsza z grona normalnych zawodniczek. Reprezentanci Holandii to w tym sporcie inna liga.

Jutro przed Polką dwa starty: rywalizacja drużynowa i wyścig ze startu wspólnego. Na uwagę zasługuje szczególnie ten ostatni, w zeszłym roku wywalczyła w nim srebro. Dziś jest już bardziej doświadczona, mocniejsza i zdeterminowana, by wreszcie zdobyć złoto. A skoro w Pucharze Świata seniorek potrafiła skończyć taki wyścig na piątym miejscu, to wśród juniorek zdecydowanie stać ją na zwycięstwo. Trzymamy kciuki.

*****

Długo wydawało się, że o wygraną w dzisiejszym biathlonowym biegu na dochodzenie powalczy Monika Hojnisz, ale pudło na ostatnim strzelaniu przekreśliło jej szanse. Ostatecznie Polka finiszowała na siódmym miejscu. Rezultat dobry, choć wierzyliśmy, że będzie jeszcze lepiej.

Reklama

Im bliżej jednak mistrzostw świata, które rozpoczną się 7 marca, tym lepiej prezentują się Polki. Drugi dzień z rzędu mieliśmy bowiem dwie nasze reprezentantki w czołowej dziesiątce, a coś takiego zdarza się nam raczej rzadko, łagodnie rzecz ujmując.

Wszystko wskazuje na to, że Kamilę Żuk naprawdę mocno podrażniło niepowodzenie na trasie juniorskich mistrzostw świata. Tam miała wygrać, najlepiej kilka razy, a ostatecznie wróciła z nich bez złota. Odbiła to sobie w Pucharze Świata. Przedwczoraj w sprincie była szósta, dziś spadła o dwie pozycje i dobiegła na ósmym miejscu. To jednak sukces, bo wcześniej w tym sezonie nie zdobyła punktów w klasyfikacji generalnej. Ujmując to inaczej – nie była w najlepszej czterdziestce zawodów tej rangi. Teraz wie już, jak smakuje najlepsza „10” i jesteśmy przekonani, że to nie jest jej ostatnie słowo. Tym bardziej, że (wreszcie!) widać poprawę w jej strzelaniu. Na Walentynki zrobiła sobie przecież prezent i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie spudłowała ani razu.

*****

Zostały jeszcze mistrzostwa świata, ale w narciarstwie alpejskim. Tam od sześciu lat bezbłędna na trasie slalomu jest Mikaela Shiffrin. Dziś była bezapelacyjnie najlepsza, a jej drugi przejazd to dowód na to, że perfekcja istnieje. Kto inny zresztą mógłby nas co do tego przekonać, jak nie zawodniczka, która w wieku niespełna 24 lat zdobyła czwarte(!) z rzędu złoto w tej konkurencji? Amerykanka królową nart jest już od kilku sezonów, a na tegorocznych mistrzostwach tylko potwierdziła swój status.

Raz, że po raz pierwszy w karierze zdobyła dwa złota. Do slalomu dorzuciła bowiem jeszcze triumf na trasie supergiganta. Dwa, że nikt wcześniej nie wygrał w jednej konkurencji cztery razy z rzędu. I trzy, że sprostała ogromnej presji, co w jej przypadku nie zawsze było tak oczywiste. Po drodze do tych sukcesów miała bowiem problemy – m.in. powtarzające się ataki paniki (o których więcej w tym miejscu) – ale dziś wygrała i z nimi, i z rywalkami. Te ostatnie mogły tylko z uśmiechem bądź – jak zrobiła to Petra Vlhova, przewodząca stawce przed przejazdem Amerykanki – grymasem na twarzy przypatrywać się jeździe Shiffrin. Nic innego im nie zostało. Mogły tylko uznać jej wyższość.

Fot. Newspix 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Michał Kołkowski
3
Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Komentarze

0 komentarzy

Loading...