Jak w każdej branży, zdarza się, że ktoś, z kim pracujemy wyjątkowo przypadnie nam do gustu i wcale nie chodzi o „miętę”. Po prostu nadajemy na tych samych falach, sumiennie wypełniamy swoje obowiązki i wzajemnie się nie zawodzimy. W piłce takie relacje najlepiej widać na linii trener-piłkarz. Czasami są one oczywiste i łatwe do zrozumienia, ale bywa, że człowiek się zastanawia, co też szkoleniowiec widzi w danym zawodniku. Albo nawet – jakie musi on mieć na niego haki, że znów są w jednym miejscu. Chwilami padają podejrzenia, że to co najmniej ojcowska miłość.
Mamy Walentynki, więc w czyim przypadku moglibyśmy zaśpiewać parafrazę „Kołysanki dla nieznajomej” Perfectu? Kilka przykładów z polskiego podwórka od razu przychodzi nam na myśl.
„Kochaj mnie, jak…!”.
W ostatnich latach najbardziej jaskrawy przykład to olbrzymie zaufanie Piotra Stokowca do Jakuba Tosika. 31-letni dziś zawodnik ma na koncie 250 meczów w piłce klubowej, z czego 140 pod wodzą obecnego trenera Lechii Gdańsk. Tosik grał u Stokowca w Polonii Warszawa przed wyjazdem na Ukrainę do Karpat Lwów i po powrocie z tej nieudanej eskapady. Później trener ciągnął go za sobą, szybko sprowadzając do Jagiellonii Białystok i Zagłębia Lubin. Był to jego żołnierz. Dopiero w Lechii ta nić została przerwana, ale w niej Stokowiec ma innego ulubieńca w osobie Jarosława Kubickiego, którego wprowadzał do Ekstraklasy w Lubinie, a następnie wziął do Trójmiasta. 23-letni pomocnik w dotychczasowej karierze grał niemal wyłącznie u Stokowca. W tym przypadku większych kontrowersji nie ma, Kubicki jest bardzo solidnym piłkarzem, z nadziejami na karierę poza polską ligą.
Skąd jednak zauroczenie Tosikiem? Może stąd, że… hmmm… Stokowiec również nie należał do piłkarskich wirtuozów, a wszelkie atuty Tosika można zawrzeć w dwóch słowach: uniwersalność i waleczność. My zapamiętamy go głównie z tego, że kilku zawodnikom mógł przedwcześnie zakończyć kariery.
Swoich ulubieńców zawsze miał też Leszek Ojrzyński. Maciej Korzym najlepsze chwile w karierze przeżywał u „Ojrzyny” w Koronie Kielce. Stał się jedną ze sztandarowych postaci „Bandy Świrów”, a w sezonie 2012/13 strzelił dziewięć goli w Ekstraklasie. Ani przedtem, ani potem nawet nie zbliżył się do tego osiągnięcia. Mimo to Ojrzyński sprowadzał go jeszcze do Podbeskidzia Bielsko-Biała i Górnika Zabrze.
Urodzony w Ciechanowie trener w trzech klubach pracował też z Arturem Lenartowskim. Poznali się w Rakowie Częstochowa, następnie współpracowali w Koronie i Podbeskidziu. Piłkarz ten 60 z 80 meczów w Ekstraklasie rozegrał za sprawą Ojrzyńskiego. Dziś kopie w drugoligowej Elanie Toruń. Ojrzyński ciągnął też za sobą Michała Janotę (Korona, Górnik Zabrze) czy Mateusza Stąporskiego (Korona, Podbeskidzie).
Do piłkarzy lubił się przywiązywać Michał Probierz. Piotra Grzelczaka prowadził jeszcze w Widzewie Łódź, a później również w Lechii i Jagiellonii. Przypadków „dwuklubowych” moglibyśmy wymienić znacznie więcej, np. Przemysława Frankowskiego, Rafała Grzyba czy Sebastiana Maderę.
Wojciech Stawowy do Arki Gdynia sprowadził kilku piłkarzy, których już znał. Jednym z nich był obecny dyrektor sportowy ŁKS-u, Krzysztof Przytuła. Panowie tak przypadli sobie do gustu, że gdy Przytuła skończył z graniem, znajdował się w sztabie Stawowego w Miedzi Legnica i Widzewie.
Między Franciszkiem Smudą a Manuelem Arboledą wytworzyła się taka więź, że Kolumbijczyk potrafił wymienić jego nazwisko na okolicznościowej koszulce. Zaczynali od Zagłębia Lubin, ale najpiękniejsze wspomnienia mają z Lecha Poznań.
Swoich „synków” niejeden raz miał Adam Nawałka, na czele oczywiście z Arkadiuszem Milikiem. To on wprowadzał go do seniorskiego grania w Górniku Zabrze i zachowywał cierpliwość, gdy młody napastnik po siedemnastu ekstraklasowych występach wciąż nie miał na koncie ani jednego gola. Z czasem Milik u Nawałki-selekcjonera został jednym z liderów reprezentacji. Dzisiejszy trener Lecha bez wątpienia w jeszcze większym stopniu zbudował karierę Krzysztofa Mączyńskiego. Ligowy średniak w dość krótkim czasie stał się podstawowym zawodnikiem kadry, a wszystko zaczęło się od tego, że Nawałka przekonał się do niego w Zabrzu. W oparciu o tamte czasy skorzystało także kilku innych, chociażby Rafał Kosznik. Na sto procent nigdy nie zadebiutowałby w biało-czerwonych barwach, gdyby nie był podopiecznym Nawałki w Górniku.
Bywa, że piłkarz faktycznie jest synem trenera i dlatego są razem w różnych klubach. Adam Dźwigała najpierw grał w Jagiellonii, gdzie Dariusz Dźwigała pełnił rolę asystenta Tomasza Hajty, a kilka lat później już bezpośrednio u taty w Wiśle Płock. Dariusz Kubicki swojego syna Patryka wstawiał do składu w Dolcanie Ząbki, rosyjskim Sybirze Nowosybirsk i Zniczu Pruszków, a próbował również wepchnąć go do Podbeskidzia. Potomek piłkarsko nigdy się nie bronił, najwyraźniej po ojcu otrzymał jedynie mniejszą część talentu.
Kimś więcej niż tylko kolejnym zawodnikiem dla Nenada Bjelicy jest Emir Dilaver. Pracowali ze sobą w Austrii Wiedeń, potem Chorwat ściągnął walecznego obrońcę do Lecha. Gdy Bjelicę zwolniono na finiszu poprzedniego sezonu, Dilaver tak się wkurzył, że zrobił awanturę działaczom i niejako sam wystawił się na listę transferową. O dziwo kolejnym etapem kariery okazało się Dinamo Zagrzeb, gdzie chwilę wcześniej zatrudniono jego ulubionego trenera. W trzech klubach (Spezia, Lech, Dinamo) podopiecznym Bjelicy był też Mario Situm.
Zdarzało się, że dany trener po zakotwiczeniu w nowym klubie bez skrępowania masowo ściągał zawodników, z którymi dopiero co dobrze mu się pracowało. Tak kiedyś robił Jose Mourinho zamieniając FC Porto na Chelsea, ale w Ekstraklasie też dochodziło do takich historii czy wręcz dochodzi teraz. Zatrudniony latem przez Arkę Gdynia Zbigniew Smółka doprowadził już do transferów Michała Janoty, Aleksandyra Kolewa, Roberta Sulewskiego i Maksymiliana Banaszewskiego. Każdy grał u niego w Stali Mielec. W Arce bywało różnie. Janota świetnie się sprawdza, ale Sulewski szansy nie wykorzystał i na rundę wiosenną znalazł się poza kadrą pierwszego zespołu.
Życzymy więc naszym czytelnikom, żeby lubili się ze swoją drugą połówką co najmniej tak jak Stokowiec z Tosikiem, Ojrzyński z Korzymem, Smuda z Arboledą (ale już nie jak Arboleda ze Smolarkiem) czy Bjelica z Dilaverem! Miłego wieczoru – niekoniecznie z Ligą Europy.
Fot. newspix.pl/FotoPyk