Jeśli czegoś obawialiśmy się w kontekście transferu Karola Świderskiego do PAOK-u, to udźwignięcia presji. Tymczasem gość wszedł dziś przy stanie 1:1 z PAS Giannina i na kilka minut przed końcem spotkania zdobył zwycięską bramkę. Stadion oszalał. Jeśli robić pierwsze dobre wrażenie, to właśnie w takim stylu.
Mówisz „Karol Świderski”, myślisz „chimeryczny, nieregularny”. W Jagiellonii to był chłopak, który potrafi zagrać dwa mecze z rzędu na poziomie panie selekcjoner, pan wysyłaj powołanie!, by w następnych siedmiu meczach dawać najgorsze zmiany w historii Ekstraklasy. Nie potrafił ustabilizować formy, nie mógł złapać regularności. Przez to był nieobliczalny dla trenerów, którzy nie widzieli w nim napastnika pierwszego wyboru na cały sezon.
I dopiero gdy w tym sezonie złapał równą formę, to wyciągnął go PAOK. W Grecji miał zastąpić Aleksandara Prijovicia, którego kibice wielbili jak amerykańskie nastolatki Elvisa na przełomie lat 60. i 70.. A dobrze wiecie, że kibic w Grecji nie wygląda jak widz baseballu w MLB – wcinający krakersy ubrany w fikuśną czapeczkę ukochanego klubu. Kibic w Grecji to fanatyk, który żyje klubem na całego. I tenże kibic nakładał ogromną presję na Świderskiego, który – z całym szacunkiem do Jagiellonii – grał do tej pory tylko w Białymstoku, w którym samo miejsce na podium jest ogromnym sukcesem, a mistrzostwo byłoby miłą niespodzianką. Jeśli chodzi o wymagania, to w Grecji poprzeczka jest zawieszona zdecydowanie wyżej.
Obawialiśmy się, że Świderski może nie podołać, tymczasem dziś zagrał niedowiarkom na nosie i pokazał, że stać go na zerwanie z łatką gościa ze słabym mentalem. Jego PAOK niespodziewanie remisował z PAS Giannina, które znajduje się tuż na miejscu barażowym o utrzymanie. Było 1:1, gospodarze cisnęli, ale drugiego gola wcisnąć nie mogli. Wreszcie w 67. minucie trener zdecydował się po raz drugi od transferu wpuścić Polaka na boisko, a ten trzy minuty przed końcem meczu zapewnił swojej drużynie zwycięstwo. Strzał może niezbyt trudny technicznie, bo wystarczyło tylko dobić piłkę z kilku metrów do bramki, ale Świderski wiedział gdzie się ustawić. Wyglądało to tak:
Z innych dobrych wiadomości – chwilę przed tym trafieniem Świderskiego rzut karny zmarnował jego konkurent do gry w ataku, czyli Chuba Akpom.
PAOK tym samym utrzymał ośmiopunktową przewagę nad drugim w tabeli Olympiakosem, ale do końca sezonu jeszcze dwanaście kolejek. W kontekście całego sezonu te dwa punkty dla ekipy z Salonik mogą się okazać ważne, ale dzisiaj wiemy na pewno, że te dwa punkty będą cholernie ważne dla samego Świderskiego. Zachowując odpowiednie proporcje – to jak z Piątkiem w Milanie. Jeden mecz bez gola by mu wybaczono. Drugi pewnie też. Ale przy trzecim, czwartym i piątym już zaczęłoby się kręcenie nosem i wytykanie zarządowi palenie pieniędzmi w kominku.
A tutaj Świderski w swoim drugim występie strzela gola na wagę zwycięstwa i to na dodatek przy swoich kibicach w Salonikach.
PS Mamy wrażenie, że piłkarscy bogowie tak bardzo pokochali polskich napastników, że dzisiaj jeszcze przed końcem okienka Turcy ściągną Piecha, Cypryjczycy sięgną po Kuświka, Tuszyński trafi do Rosji, a Angielski na Ukrainę. I każdy w ciągu miesiąca zostanie objawieniem w nowym klubie.