Lider polskiej kadry w Japonii walczył z przeziębieniem. Wczoraj odpuścił serię treningową, wziął udział jedynie w kwalifikacjach, w których lepszy od niego był tylko Stefan Kraft. Dzisiejszy konkurs zakończył się… tak samo. Austriak wygrał, Polak był drugi. Ale ozdobą konkursu był bez wątpienia drugi skok Stocha – fenomenalne 148,5 metra, o 4,5 m dalej niż dotychczasowy rekord skoczni! Może Kamil powinien chorować regularnie?
Karty w dzisiejszych zawodach rozdawał wiatr. Większość zawodników mogła daleko odlecieć właśnie dzięki podmuchom pod narty. Z tego też powodu organizatorzy kilkukrotnie obniżali belkę startową. Od czasu do czasu jednak na skoczni robiło się zupełnie cicho, a wtedy biada temu, kto akurat oddawał swoją próbę. Przekonał się o tym Dawid Kubacki, który i tak miał szczęście, bo wszedł do drugiej serii. W niej zresztą poprawił swoją pozycję i zawody zakończył ostatecznie na 15. miejscu. Nie żeby była to lokata, która przesadnie nas cieszy, ale w takiej sytuacji dobre i to.
Tym bardziej, że do drugiej serii i tak nie weszło dwóch Polaków. Kuba Wolny po prostu nie odleciał, a Maciej Kot popełnił standardowy błąd przy wyjściu z progu – przekręcił swoją sylwetkę w locie, przez co, gdy dostał boczny podmuch, już po chwili musiał lądować. Jeszcze przed linią setnego metra, której nie przekroczył jako jedyny zawodnik w konkursie. Trudno uwierzyć, że ten sam gość dwa lata temu wygrywał na tej skoczni. Inni Polacy? 27. miejsce w konkursie zajął Stefan Hula, któremu chyba wreszcie udało się ustabilizować formę. Nie na poziomie z zeszłego sezonu, ale na wystarczającym do tego, by regularnie punktować. Piotr Żyła z kolei skończył tuż za dziesiątką, na 11. pozycji.
Wszystko to jednak zbledło przy skoku Kamila Stocha, który rozbudził nas skuteczniej niż najmocniejsza nawet kawa. Przyznamy szczerze, że w trakcie lotu widzieliśmy już Kamila opuszczającego zeskok na noszach, bo wyglądało, że powtórzy to, co w zeszłym roku zrobił Kobayashi – poleci za daleko i mocno przydzwoni o zeskok. Ale Polak to absolutny mistrz w swoim fachu i tym skokiem tylko to potwierdził. Mimo że odleciał o 4,5 metra za dotychczasowy rekord (należący do Stefana Krafta i… Maćka Kota) to wylądował znakomicie, ani na chwilę nie będąc blisko upadku. To lot, który śmiało moglibyśmy przyrównać do skoków Małysza z Trondheim czy Willingen. W tym przypadku za głowy łapaliśmy się my, Kamil Stoch za serce, a Stefan Horngacher podskoczył.
Konkurs wygrał jednak Stefan Kraft, w dużej mierze przez to, że przed jego próbą osłabł wiatr i obniżono belkę. Wobec takich okoliczności (i z lepszymi notami za styl) wystarczyło mu 137 metrów do tego, by pokonać Stocha o niemal dziesięć punktów. Inna sprawa, że nie zrobił tego żaden z pozostałych rywali (a Kamil po pierwszej serii był szósty) i po chwili mogliśmy cieszyć się z podium naszego reprezentanta. Równocześnie niepokoi nas jednak rosnąca forma Krafta, który już dwa lata temu pokazał, że doskonale wie, jak przygotować się na mistrzostwa świata.
W generalnej klasyfikacji Austriak jest już trzeci, tuż za Stochem. Strata obu do Kobayashiego w dalszym ciągu jest ogromna, ale Japończyk zaczyna nieco falować z formą. Wciąż jednak dogonienie go wydaje się na tyle niemożliwą do zrealizowania misją, że spróbować to zrobić mógłby chyba jedynie Tom Cruise.
Fot. Newspix