Od dwóch lat co pół roku mówiło się o transferze Przemysława Frankowskiego, ale zawsze coś szło nie tak. Teraz wreszcie się udało i skrzydłowy Jagiellonii zmienia klub, choć nie na taki, którego można się było spodziewać w przypadku 23-latka zaczynającego występować regularnie w reprezentacji Polski.
Frankowski zdecydował się na wyjazd za Ocean i podpisał kontrakt z Chicago Fire. “Jaga” ma za niego dostać ponad 1,5 miliona dolarów. Piłkarz wybierał między ofertą Amerykanów a Achmatem Grozny, gdzie dopiero co z Wisły Płock powędrował Damian Szymański.
Ktoś powie: dziwna decyzja, gdzie ten gość idzie, spisał karierę na straty. Analizując na spokojnie, jest to dla niego krok do przodu w większości aspektów. Dlaczego?
MLS nie jest już ligą wyłącznie dla emerytów, o czym kilka tygodni temu przy okazji transferu Zdenka Ondraska do FC Dallas mówił nasz ekspert od piłki amerykańskiej Adam Kotleszka. – Drużyny MLS mają bardzo niską średnią wieku. W porównaniu z europejskimi, jedynie Bundesliga jest „młodsza”. Na amerykańskich boiskach gra coraz więcej młodzieży. Rekord transferowy MLS to 19-letni Ezequiel Barco, którego Atlanta United wzięła z CA Indepediente za ponad 12 mln euro. Od stycznia w Bayernie będzie 18-letni Alphonso Davies, za którego zapłacono Vancouver 10 mln euro. Coraz więcej dobrych graczy z Ameryki Południowej wybiera MLS jako świetne przetarcie przed Europą czy nawet ligę docelową. Skrzydłowy River Plate, Gonzalo „Pity” Martinez zaraz po zwycięskim finale Copa Libertadores zdecydował się przejść do Atlanty, choć miał oferty z klubów europejskich – mówił Kotleszka.
I dodawał, już w kontekście głównego bohatera tego tekstu: – Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby Frankowski wybrał MLS. Patrząc jednak z polskiej perspektywy, mocno mogłoby mu to utrudnić drogę do reprezentacji. Nie chodzi o to, że obniżyłby swój poziom – bo grałby na wyższym poziomie niż w Ekstraklasie – tylko wiem, jakie jest u nas podejście do wyjazdów za Ocean jeśli chodzi o reprezentantów. Zazwyczaj uważa się wtedy, że już nie ma sensu wysyłać powołań. Ale jestem przekonany, że Frankowski w razie transferu do, dajmy na to, Chicago Fire, osiągnąłby zdecydowanie lepszą formę od tej prezentowanej obecnie.
Powiedział “dajmy na to”, bo Polaka z Fire łączono już latem. W nowym klubie jego kolegami będą m.in. Bastian Schweinsteiger i Nemanja Nikolić. Obaj mają kontrakty do końca tego roku. Były napastnik Legii w ciągu dwóch sezonów gry na amerykańskiej ziemi zdążył strzelić 39 goli w 65 meczach, czyli robi swoje. Ostatni sezon był natomiast nieudany dla drużyny. Zajęła dopiero dziesiąte, przedostatnie miejsce w dywizji wschodniej, tracąc aż 18 punktów do szóstej lokaty, ostatniej dającej prawo gry w fazie play-off. Fatalny był okres wakacyjny, gdy doznano ośmiu z rzędu porażek.
– Słaby sezon nie był żadnym zaskoczeniem, bo tak naprawdę to od dłuższego czasu norma. W ostatnich siedmiu latach ta drużyna tylko dwa razy wchodziła do play-offów. Stwierdzając wprost, aktualnie mowa o jednym z najsłabszych klubów MLS – nie ukrywa Adam Kotleszka, z którego wiedzy znów skorzystaliśmy.
Mimo to w Chicago Fire nie zapowiada się na rewolucję kadrową. – Na papierze ten skład jest dość ciekawy, ale głównie w ofensywie. W tyłach wygląda to znacznie gorzej. Dość powiedzieć, że w ostatnich kilkunastu kolejkach jako stoper występował Schweinsteiger. Niemiec już powoli nie wyrabia, w środku pola zaczął przegrywać rywalizację. To jednak tak duże nazwisko, że nie wypadało trzymać go na ławce, więc musiano znaleźć mu nową pozycję. Obok niego najczęściej biegali chłopcy w przedziale 20-23 lata, nieopierzeni, rozgrywający swój pierwszy lub drugi sezon w MLS. Było to widać, defensywa nie stanowiła monolitu i była najsłabszym punktem – tłumaczy komentator Weszło FM.
Skoro przednie formacje wyglądają lepiej, pytanie, z kim w ogóle Frankowski miałby rywalizować o skład. – Przypuszczam, że jego najpoważniejszymi konkurentami będą reprezentant Liechtensteinu Nicolas Hasler i Kanadyjczyk Raheem Edwards. Dla mnie Hasler jest za mało dynamiczny na MLS, nie ma takiego błysku. Potrafi ładnie uderzyć, ma dobrze ułożoną nogę, ale to nie taki typ jako Frankowski, czyli szybki, przebojowy, mogący się urwać na skrzydle. Pozycję ma jednak dość mocno ugruntowaną, wcześniej grał w Toronto FC, czyli dużo silniejszej ekipie. W Chicago trochę rozczarował, oczekiwano od niego więcej i myślę, że rywalizację z Polakiem dziś by przegrał. Czasami na prawej stronie grał też wspomniany Edwards. Pół roku temu ściągnięto go z Montrealu Impact. To skrzydłowy bardziej w stylu Frankowskiego i gdyby nasz rodak miał walczyć z nim, to moim zdaniem na ten moment zostałby w tyle. Ale na jego szczęście Kanadyjczyk często gra na lewym skrzydle. Ogólnie zakładam, że Frankowski raczej szybko wywalczy sobie plac. Nie będzie miał tam wielkiej rywalizacji – uważa Kotleszka.
Pod koniec ubiegłego roku sprowadzeni zostali Fabian Herbers i Christian Martinez, których także klasyfikuje się jako prawoskrzydłowych. – Herbers to ciekawy zawodnik, tyle że bardziej napastnik niż skrzydłowy. Urodził się w Niemczech, ale kończył college w USA. Pozyskano go z Philadelphii Union, która bardzo mocno stawia na młodych piłkarzy. Szybko wskoczył w niej do wyjściowego składu, lecz po pierwszym sezonie jego akcje spadły. Późno zaczynał poważną karierę, dopiero w wieku 23 lat. Tyle masz, gdy kończysz college w Stanach i wtedy możesz przejść na profesjonalizm. Z nim była właśnie taka sytuacja. Martinez jest młodszy niż Frankowski, to reprezentant Panamy. Przyszedł z Columbus Crew, gdzie nigdy nie stał się ważniejszą postacią. Nic szczególnego. Chicago jest dziś ekipą, która jeśli dokonuje transferów na wewnętrznym rynku, to raczej zawodników skreślonych w innych klubach – nie ukrywa Kotleszka i dodaje: – Frankowski jako reprezentant kraju będzie grał. Nie chcę powiedzieć, że będzie miał fory, ale na kadrowiczów w MLS patrzy się trochę inaczej. Z drugiej strony, na pewno będą wobec niego duże wymagania. Jeśli im sprosta, może być spokojny o skład na cały sezon.
Polak zdecydowanie poprawi swoje zarobki względem tego co miał w Jagiellonii, ale nie zostanie sprowadzony jako “designated player”, czyli piłkarz na specjalnym kontrakcie. – Absolutnie nie jestem tym zaskoczony. Gdy prosto z Primera Division z Alaves przychodził reprezentant Serbii Aleksandar Katai, też nie dostał “designated player”. Ten status uzyskał dopiero teraz, od sezonu 2019. Pokazał się z bardzo dobrej strony, strzelił 12 goli i dołożył 5 asyst, więc go nagrodzono. W MLS przeważnie jest zdrowa polityka kadrowa. Wielu zawodników z zagranicy najpierw dostaje normalną umowę, a jeśli dobrze wypadną przez pierwszy rok, wtedy mogą liczyć na gwiazdorskie uposażenie. Z Frankowskim właśnie tak to wygląda. Jeśli się sprawdzi i nie straci miejsca w reprezentacji, za rok na sto procent będzie “designated player”. Dopóki na kontrakcie jest Schweinsteiger, Chicago Fire i tak żadnego większego nazwiska nie sprowadzi – wyjaśnia nasz rozmówca.
Mimo kolejnego rozczarowania drużynę “Strażaków” nadal prowadzi Veljko Paunović, pracujący z nią już ponad trzy lata, od listopada 2015 roku. – Ma mocną pozycję. To gość z ciekawym CV, przez wiele lat grał w Hiszpanii i Niemczech, a karierę kończył właśnie w USA. Dużo przeżył i widział w poważnej piłce. Jako selekcjoner z młodzieżówką Serbii zdobył mistrzostwo świata, to był pierwszy złoty medal dla Serbów w jakimkolwiek sporcie drużynowym. Wielki sukces. Do Chicago przychodził odrzucając oferty klubów z Europy. Sporo sobie po nim obiecywano, ale podjął się naprawdę trudnego zadania, próbując wyciągnąć Fire ponad ich przeciętność. Sezon 2017 był udany, wychodzi jednak na to, że mowa o wyjątku od reguły. A i nawet wtedy przeżyto rozczarowanie, bo w play-offach Chicago miało rozstawienie, grało u siebie z New York Red Bulls i przegrało aż 0:4. A co do Paunovicia, sprawę postawiono jasno: jeżeli w sezonie 2019 nie nastąpi wyraźny postęp, dojdzie do rozstania. Frankowskiemu powinno więc mocno zależeć na dobrej grze i dobrych wynikach, skoro to właśnie ten trener go ściąga – mówi Kotleszka.
– Samo Chicago w kontekście piłki jest specyficznym miastem. Nie ma wielkich pieniędzy na Fire. Mają tam najlepszy klub baseballowy na świecie, w NBA jest Chicago Bulls, to są wizytówki miasta. Do tego stadion ulokowano na obrzeżach, trzeba dojeżdżać na niego 30 kilometrów. Sytuacja podobna jak w przypadku FC Dallas, a frekwencja jest nawet niższa, przeważnie 14-15 tys. na mecz. To specyficzny klub i specyficzne miejsce. Dla Frankowskiego fajnie, że w Chicago mieszka dużo Polonii, ale gdyby nie ten fakt, mamy 20 ciekawszych klubów w MLS, do których mógłby trafić. I będzie mógł trafić, o ile pokaże się z dobrej strony – podsumowuje komentator Weszło FM.
Krótko mówiąc, Frankowski ląduje w kopciuszku MLS, ale mimo wszystko zalicza awans sportowy, finansowy zdecydowany, a do tego trafia do miejsca, w którym po prostu dobrze się żyje. Po chwili analizy trzeba ten wybór uznać za rozsądny. Z reprezentacją faktycznie może być różnie, ale jeśli w nowym klubie będzie regularnie grał, przy obecnej posusze na skrzydłach trudno zakładać, żeby Jerzy Brzęczek o nim zapomniał, zwłaszcza że “Franek” był jednym z większych wygranych listopadowego zgrupowania.
Oczywiście piłkarz mógłby założyć, że interesuje go tylko czołowa liga europejska, ale nie czarujmy się: to prawdopodobnie nie ten poziom. Z Anglii, Hiszpanii, Niemiec czy Włoch nigdy nie było konkretnego zainteresowania, z Francji wymieniano jedynie słabe SM Caen. Każdy, kto regularnie śledził Ekstraklasę jesienią, wie, że Frankowski częściej w tym okresie zawodził niż zachwycał. Ma dobrą wydolność, jest szybki, od czasu do czasu potrafi fajnie strzelić z trudniejszej pozycji, lecz czysto piłkarskich ograniczeń znajdziemy u niego zbyt wiele, by zakładać, że to kandydat na wielką karierę. Najwyraźniej on sam zdał sobie z tego sprawę i uznał, że trzeba kuć żelazo póki gorące i w ogóle ktoś bogatszy chce go zatrudnić. Jeszcze chwila i również wiek przestałby być jego atutem.
Zawsze istnieje jakaś szansa, że w Chicago się wypromuje i pójdzie gdzieś wyżej. A jeśli nie, swoje i tak zarobi, i swoje przeżyje, a nabyte kontakty i doświadczenie mogą okazać się bezcenne za ileś lat, gdy trzeba będzie zawiesić buty na kołku. Kto wie, może szykuje nam się kolejna kariera w stylu Adriana Mierzejewskiego, Krzysztofa Kamińskiego czy Łukasza Gikiewicza?
Fot. FotoPyk