– Zaproponowano 44% do równego podziału, kolejna część dzieli się na ranking pięcioletni, pucharowiczów i ostatni sezon. Wiele klubów jest niezadowolonych, zaskoczonych i zszokowanych tym wariantem. Zresztą ten podział podstawy pojawił się po targach i awanturach – pierwotnie zakładano 30%, zapisano 40%, a nieoficjalna propozycja wynosi właśnie te 44%. Więc Miedź tak naprawdę może dziś patrzeć tylko na podstawę. Przy tym podziale uwypukliło się wszystko, co jest najgorsze w polskiej polityce czy sporcie. Pazerność. Tu i teraz zgarnąć wszystko dla siebie, a argumenty się zawsze dobierze. Patrzyliśmy na to z niedowierzaniem – mówi Andrzej Dadełło, właściciel Miedzi Legnica, o podziale pieniędzy z praw telewizyjnych przy nowym kontrakcie. Nie rozmawiamy jednak tylko o tym, bo i o trenerze Nowaku, rundzie jesiennej, przyszłości, transfer udanych, jak Ojamaa i tych skrajnie złych, jak Fran Cruz. Zapraszamy.
Jaką ocenę w skali szkolnej przyznaje pan Miedzi za rundę jesienną?
Dostateczną. Mamy bezpieczne miejsce, natomiast przewaga nie jest duża i komfortu brakuje. Zagraliśmy kilka niezłych meczów, ale też kilka katastrofalnych. Ocena per saldo jest więc taka, bo cel, jaki sobie zakładaliśmy – czyli bezpieczne miejsce – jest, ale z 21 punktami nie znajdujemy się w strefie spadkowej, ponieważ inni punktowali też słabo. By myśleć o prawdziwym bezpieczeństwie, powinniśmy mieć tych oczek więcej.
Miał pan wątpliwości co do trenera Nowaka?
Nie. Oczywiście, byliśmy w głębokim kryzysie, ale rozmawialiśmy często. Zrozumiałem sytuację, w jakiej się znaleźliśmy i raczej byłem spokojny, że trener sobie poradzi z kłopotami. Naturalnie po tylu porażkach trudno było sobie wyobrazić, żebyśmy mieli nie myśleć o tym, co zrobić, by sytuację poprawić. Jednak widząc, jakie sztab podejmuje kroki, wierzyłem mocno w poprawę.
Trener musiał panu przestawić konkretny plan?
Oczywiście, że tak. Myśmy w trzech meczach z rzędu u siebie stracili 11 bramek i to z zespołami z raczej niższych rejonów tabeli. To wpływało na pewność drużyny, więc plan działania musiał istnieć.
Ten plan zakładał odejście od ładnej piłki?
To było oczywiste, że musimy poszukać bardziej efektywności, bo przez kontuzje nie mieliśmy wykonawców do efektowności. Granie piłki ładnej, skutecznej, z pressingiem oznacza, że zostawia się obrońców jeden na jednego z napastnikami. A nasi obrońcy wygrywali 30-40 % tych pojedynków, czyli mniej niż wynosi średnia ligowa, nie mówiąc o czołówce. To powodowało więcej sytuacji dla rywala. Taktykę musieliśmy więc zmienić.
Użył pan słowa kryzys, a trener Nowak – choćby w rozmowie z Weszłopolskimi – bardzo się go wypierał, mówiąc, że Miedź w kryzysie nie jest.
Tak, gdyż ja nawet przekazałem trenerowi sugestię, by cały czas zachowywał pewność siebie. Takie buńczuczne zachowanie też jest elementem reakcji. Gdy drużyna ma problem w odnalezieniu tej pewności siebie, lider, jakim jest trener, musi sam ją pokazywać, by reszta za nim podążyła. Ja tej pewności od trenera oczekiwałem, chciałem, by momentami był wręcz arogancki, gdyż komunikat pomeczowy musi być pozytywny. To siedzi w głowach zawodników. Powrót wiary we własne możliwości przychodzi często ze zmianą trenera, a myśmy tej zmiany nie chcieli. Chcieliśmy za to, by zespół widział, że z tym szkoleniowcem też idziemy w jednym i dobrym kierunku.
Tylko ta pewność siebie ocierała się momentami o śmieszność, jak po meczu ze Śląskiem.
W tym momencie nie patrzyliśmy tak bardzo jaki będzie odbiór w mediach. Właśnie przed tym meczem powiedziałem trenerowi, że powinien się pewniej wypowiadać na konferencjach. Z jednej strony jest odbiór medialny, z drugiej odbiór drużyny, która nie może wątpić w to, że może wygrywać i idzie w dobrą stronę. W chwili takiego kryzysu wybiera się mniejsze zło, czyli działania, które pozwolą wyjść z dołka. Takim trenerem, który to rozumie, jest Ryszard Tarasiewicz. Mieliśmy moment w Miedzi, gdy byliśmy w kryzysie, on był pewny siebie i arogancki, co mogło drażnić niektórych, ale bardzo sprawnie przeprowadził zespół przez kłopoty. To jest domena dobrych trenerów – umiejętność odnalezienia się w takiej sytuacji. Zrozumienie, że tego wymaga chwila. Trzeba też odróżnić butę od działania, o którym mówię. Widziałem trenerów, którzy nie wyciągali wniosków i po prostu brnęli w tę arogancję. A działania trenera Nowaka były przemyślane.
Czyli był to przekaz do drużyny, nie do mediów.
Nie da się iść dwutorowo, bo piłkarze czytają, co się pisze w mediach. Jednak komunikat dla nich od trenera musi być taki, że damy radę.
Tak sobie myślę, że głupio byłoby panu zwalniać trenera, gdy parę chwil wcześniej dostał on pięcioletni kontrakt.
Tyle walczyłem o ekstraklasę, że to dla mnie nie miałoby znaczenia, czy byłoby mi głupio, czy nie. Jeśli widziałbym potrzebę zmiany, nie wahałbym się. Jestem biznesmenem, przedsiębiorcą i nie będę marnował wieloletniego wysiłku. To nie miało więc w tamtym momencie znaczenia.
Choć też ten pięcioletni kontrakt był trochę PR-em, prawda? Ważniejsza jest długość okresu wypowiedzenia.
Nie ma okresu wypowiedzenia w tej umowie. Natomiast PR też był istotny, nie będę ukrywał. Poza tym jednak jestem przekonany, że trener Nowak to dobry fachowiec i jeśli będziemy współpracowali dłuższy czas, to jest w stanie zbudować coś fajnego.
Jak dużą pomocą finansową dla Miedzi jest nowy kontrakt telewizyjny?
Przy proponowanym podziale nie jest to duży zastrzyk pieniędzy. Dla dużych klubów tak, natomiast naszą sytuację niewiele zmienia. Zaproponowano 44% do równego podziału, kolejna część dzieli się na ranking pięcioletni, pucharowiczów i ostatni sezon. Wiele klubów jest niezadowolonych, zaskoczonych i zszokowanych tym wariantem. Zresztą ten podział podstawy pojawił się po targach i awanturach – pierwotnie zakładano 30%, zapisano 40%, a nieoficjalna propozycja wynosi właśnie te 44%. Więc Miedź tak naprawdę może dziś patrzeć tylko na podstawę. Przy tym podziale uwypukliło się wszystko, co jest najgorsze w polskiej polityce czy sporcie. Pazerność. Tu i teraz zgarnąć wszystko dla siebie, a argumenty się zawsze dobierze. Patrzyliśmy na to z niedowierzaniem.
Nie ma solidarności w ekstraklasie?
To złe słowo. Po prostu parę klubów uznało, że weźmie górkę dla siebie, bo skoro są pieniądze, to czemu ich nie wziąć? W radzie nadzorczej cztery kluby grające w pucharach mają swoje przedstawicielstwo i ten pomysł się forsuje. A każdemu brakuje pieniędzy. To nie jest tak, że tylko Legia ma problemy finansowe. My też chcielibyśmy mieć więcej środków. Dla nas dwa miliony złotych więcej to jest o dwa tysiące euro wyższa średnia płaca. To sprowadza się do tego, że kilku piłkarzy, których sprowadzenia nie mogliśmy wcześniej dopiąć, przy tej podwyżce by do nas przyszli. Poza tym – zostawienie tak dużej części zmiennej spowoduje, że jeśli ktoś będzie miał szansę dostać się do pucharów, zaryzykuje zadłużenie, bo może nakład się zwróci. A powinniśmy w polskiej piłce wierzyć w stabilność. Moim zdaniem Legia i Lech nie potrzebują więcej pieniędzy. Potrzebują silniejszej konkurencji. Silniejszej Arki, Wisły Płock, Miedzi. Jeśli lepsza będzie konkurencja, to mistrz Polski – nawet jak wpadnie w kryzys – poradzi sobie w Europie ze średniakiem. A do silniejszej ligi potrzebna jest stabilność. System podziału środków, który do tej pory funkcjonował, zapewniał równowagę między stabilnością a sukcesem. Obecny plan wygląda bardzo słabo i radość z tego kontraktu telewizyjnego… My jej nie odczujemy. Będziemy musieli szukać przyrostu budżetu gdzieś indziej. I oczywiście mamy takie możliwości.
Prezes Mioduski ma inny plan – trzy dobre eksportowe zespoły.
Do tego, by taka trójka się znalazła, nie potrzeba zabierać 20 milionów w prawo czy w lewo reszcie. Legia ma ponad 10-krotny większy budżet od Miedzi i tu chodzi o efektywne zarządzanie tymi pieniędzmi. My mamy 15 milionów. I już z takim budżetem można zbudować sensowny klub, bo przecież Legia odpadała z pucharów z zespołami, które miały mniejsze środki niż my. W tym wszystkim, powtarzam, chodzi o silną konkurencję wewnętrzną. Trzeba zadbać o kluby średnie, bo im silniejsza liga, tym lepsza czołówka. 20 milionów więcej budżetu dla czołówki nic nie znaczy. Kluby z Ukrainy mają po 150 milionów euro i nie przebijają się jakoś specjalnie w Europie. Nigdy nie uciekniemy od efektywnego zarządzania pieniędzmi. Efekt tego podziału, jeśli on wejdzie w życie, będzie odwrotny od zakładanego. Najbogatsi dalej będą rozporządzać nieefektywnie pieniędzmi. Gdyby Górnik, Arka dostały więcej pieniędzy, to przecież już pokazały, że potrafią tymi środkami zarządzać rozsądnie.
Jaki jest pana pomysł na podział tych pieniędzy?
Nie chcę wyważać otwartych drzwi – obecny system jest w porządku, kiedy 55% jest po równo i 45% za miejsce w lidze. Z nowego pomysłu wielu prezesów jest niezadowolonych. Każdy chce, by Legia i Lech grały dobrze w pucharach. Każdy rozumie, że nam wszystkim opłaca się, jeśli one prezentują tam jakość, więc tak – pieniądze za pierwsze miejsca w danym sezonie powinny być pokaźne. Liczymy jednak, że dojdziemy do porozumienia. Natomiast były głosowania, ale one nie są formalne i decyduje rada nadzorcza. Ja miałem wówczas służbowy wyjazd na Kubę, ale retoryka, że jeśli nie zgodzicie się na nasze warunki, to dostaniecie mniej, mi nie odpowiada. Klimat był bardzo nieprzyjemny. Rozumiem, że niektóre kluby z czołówki nie mają pieniędzy, ale każdy walczy o siebie. I boje się, że to się skończy awanturą o pieniądze. A szkoda byłoby psuć i tak już nadwyrężony wizerunek tej piłki.
Kiedy zostanie to ostatecznie klepnięte?
Teoretycznie już jest, ale klubów niezadowolonych jest wiele. Prezes Legii też jest niezadowolony, bo chciałby więcej, w takim tonie się wypowiada. Zobaczymy, jak to się skończy. My uważamy, że to jest niesprawiedliwe.
Tyle dobrego, że te mecze będą w TVP, czyli będzie do nich większy dostęp.
To jest jakaś szansa, rzeczywiście. Jednak umówmy się: to nie jest liga hiszpańska, którą się ogląda w Chinach. Jak kibic we Wrocławiu będzie miał do wyboru mecz Premier League, La Liga, Serie A, Bayernu z Lewandowskim i Legii, która nie gra akurat ze Śląskiem, to wybierze ligę zagraniczną. Na końcu najważniejsze jest, byśmy za te pieniądze podnosili poziom piłki.
A jakie wrażenie zrobiła na panu ogólnie ekstraklasa, gdy się pan już w niej znalazł?
Niby się mówi, że różnica poziomów między pierwszą ligą a ekstraklasą jest nikła, ale jednak moim zdaniem jest duża. Zainteresowanie mediów jest nieporównywalne, ekwiwalent marketingowy mamy wyższy za jeden miesiąc niż w pierwszej lidze za cały rok. Jest fajna oprawa tej ligi. Pod każdym względem trafiliśmy do innego świata.
A pod kątem sportowym należy pan do optymistów, że ekstraklasa się rozwija, czy do pesymistów, że się zwija?
Patrząc przez pryzmat zespołów grających w europejskich pucharach, może to dobrze nie wyglądać, ale one miały swoje problemy wewnętrzne i myślę, że te rezultaty się zmienią. Moim zdaniem liga się rozwija, trafia tutaj na przykład coraz więcej lepszych obcokrajowców.
Nie można powiedzieć, że jednym z nich był Fran Cruz.
Na papierze wyglądał super, bo druga liga hiszpańska jest jednak silniejsza od ekstraklasy, a on tam grał regularnie. Spadał jednak z tymi klubami i okazało się, że to nie był przypadek. To był nasz najbardziej nieudany transfer i nawet nie w tym roku, ale w ostatnich latach. Nie jestem jednak rozczarowany, bo zawsze coś może nie wyjść. Nie ma 100% skuteczności. A jak patrzę na pozostałe nazwiska, to one nam odpaliły. Niektóre pod koniec, ale jednak i wydaje się, że oni będą wyglądać coraz lepiej. Wpadki jak Cruz będą się zdarzały. Choć oczywiście: ta była spektakularna.
Czyli jak oceni pan z kolei okienko w wykonaniu Miedzi?
Na czwórkę.
Możemy się spodziewać kolejnych piłkarzy z rezerw klubów pokroju Barcelony? To mimo wszystko robiło wrażenie.
To nie jest takie proste, bo dla tych piłkarzy nie jesteśmy klubem ani pierwszego, ani nawet drugiego wyboru. Ci zawodnicy mają wyższe aspiracje i dopiero pod koniec okienka, jak nie ma chętnych, jesteśmy dla nich atrakcyjną opcją. Natomiast w tej chwili negocjujemy z piłkarzem, który był w rezerwach wielkiego klubu i mamy nadzieję, że uda się to dopiąć.
To będzie jedyny ruch, poza nim i Bożo Musą?
Kadra jest w Turcji i wydaje się nam, że mamy pozycje dobrze poobsadzane – zawodnicy mieli kontuzje, a teraz wracają. Nie jest więc tak, że koniecznie musimy kogoś pozyskać. Jednak jeśli trafi się okazja, zawodnik, który wzmocni daną formację, to go po prostu weźmiemy.
A wahał się pan przy podpisywaniu takiego obieżyświata jak Ojamaa?
Musimy podejmować ryzyko, ale o Ojamę byłem spokojny. On zmieniał kluby, ale co jest w jego życiorysie istotne, to asysty i gole. Pojawiały się nawet, jak go wepchnęli gdzieś do gry na siedem minut. To samo dał u nas. A jeśli chodzi o kwestie „emocjonalne”, to rozmawialiśmy długo z nim i jego bratem. Ludzie wyciągają wnioski. Henrik nie jest zadowolony z tego, że tak często zmieniał kluby i uważa to za błąd. Z jego liczbami u nas jest okej, bo wcale nie tak łatwo w ekstraklasie o piłkarza, który daje asysty. Miał lepsze i gorsze momenty, ale sprawdził się.
Więcej chyba można było się z kolei spodziewać po Kanibołockim, który CV miał jak na nasze warunki porządne?
Te jego słabsze momenty były w początkowym okresie – on był wiecznie drugim bramkarzem i brakowało mu pewności siebie. Ja byłem gorącym zwolennikiem tego, by postawić na niego od początku, nawet kosztem popełnianych błędów. Miał jednak interwencje fantastyczne i w końcowym okresie bronił pewnie, dołożył cegiełkę do tego, że nie traciliśmy bramek. Teraz w sparingu też wypadł dobrze, obiecuję sobie po nim dużo, na przykład tego, że zapewni nam stabilizację, której brakowało jesienią.
Pana zdaniem Miedź jest atrakcyjnym kierunkiem dla piłkarzy?
Takim kierunkiem jest ekstraklasa – my w niej gramy, więc tak. To jest liga ładniejsza pod względem opakowania, niż sportowym, więc można tu przyjść i na tym poziomie szybko się wybić, grając lepiej niż piłkarze tu już obecni.
A w drugą stronę – czy planowane są transfery wychodzące?
Nie mamy w tej chwili żadnych ofert, więc na ten moment nie. Nie jesteśmy tym zainteresowani, ale może przyjść okazja życia dla zawodnika i wówczas nie będziemy go blokować. W tych realiach niepewności musimy żyć. Jednak mamy podpisane kontrakty długoterminowe z kluczowymi piłkarzami, na przykład Forsell ma ważną umowę jeszcze dwa i pół roku, więc jest spokój.
Powiedział pan jednak, że Miedź chciałaby zarabiać na piłkarzach, ale takich do sprzedaży chyba nie widać.
Zobaczymy, jak się rozwinie Fabian Piasecki. To jest młody chłopak, który zaliczył co prawda jedną bramkę, ale miał parę asyst i się rozwija. Mamy Augustyniaka, który dobijał się do reprezentacji – była informacja od selekcjonera, że jest nim zainteresowany, ale złapał kontuzję. Mamy Forsella strzelającego bramki. Coraz lepiej sobie radzi w ekstraklasie 21-letni Adrian Purzycki. Mamy Camarę, który ma w życiorysie Barcelonę, wchodził chwilę do zespołu, ale zaczął grać bardzo dobrze. Mamy Borję Fernandeza, który zaliczył 10 meczów w La Liga. Tych zawodników trochę więc jest i możemy na nich zarobić, bo choćby wspomnieni Hiszpanie mają kontrakty trzyletnie.
A pomysł prezesa Mioduskiego, żeby wyróżniających piłkarzy oddawać czołowym zespołom i zapewniać procent, się panu podoba?
Teraz są dobre stawki za polskich piłkarzy. Pieniądze, jakie można dostać od klubu zagranicznego, a jakie od czołowego w Polsce, powodują, że nie jest to pomysł, który chcielibyśmy realizować. W pojedynczych przypadkach może. Jeśli zawodnik chciałby iść do Legii i walczyć o mistrzostwo, zamiast do średniaka w Turcji, to jestem w stanie sobie wyobrazić, że szukamy porozumienia.
Ostatnie transfery pokazują, że nie trzeba odchodzić z Legii, by kosztować cztery-pięć milionów.
Teraz mówimy o Legii, która przechodzi kryzys strukturalny. Legia, która regularnie gra w Lidze Europy i incydentalnie w Lidze Mistrzów, to Legia, która miałaby możliwość sprzedawać piłkarzy za 10 milionów euro i więcej. Teraz w Europie to nie są wygórowane środki. Natomiast dzisiaj Legia ma problemy, nie odnosi sukcesów w Europie i trudno, by sprzedawała zawodników za tyle. Oni są tylko zweryfikowani w Polsce, w lidze nie najsilniejszej.
Co pana zadowoli z Miedzią na wiosnę?
Chcemy powalczyć w Pucharze Polski, a miejsce w ligowej tabeli pokazuje jasno: walczymy o utrzymanie i to utrzymanie mnie ucieszy. Jednak takie na boisku, nie przy zielonym stoliku. Chcemy się pozostać w lidze bezpiecznie, grając atrakcyjną piłkę, taką, którą ludzie chcą oglądać. Kibice ją doceniają, bo nawet jak byliśmy w kryzysie, to się od nas nie odwrócili.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL
Fot. Newspix