Mistrz świata nie tylko na siatkarskim boisku, ale też w luźnej, humorystycznej pogawędce. Do studia Weszło FM zaprosiliśmy Bartosza Kurka, który zrobił takie show, że właściwie nie było czego zbierać. Naszego czołowego siatkarza przepytali Eldo i Samuel Szczygielski, a swoje pytania zadawali także słuchacze. Co z tego wyszło? Zapraszamy na zapis tej ciekawej rozmowy.
Jak się odnajdujesz w radiu?
Urodę mam bardziej radiową niż telewizyjną, więc czuję się tu zdecydowanie lepiej niż przed kamerami. A czy interesuje mnie stała rola eksperta? Niekoniecznie, mam trochę ciekawsze plany na siebie, ale nie chcę ich zdradzać. Nie pokażę wszystkich kart od razu!
Podobno zasłabłeś na ostatniej gali.
Mieliśmy rozruch o 10, bo przed meczami nie mamy normalnego treningu, następnie mecz o 15, po czym miałem godzinę-dwie dla siebie i musiałem się udać na galę. A to dla mnie bardziej stresujące uczucie niż nawet mój mecz. Przez to i przez natłok obowiązków słabo się poczułem, ale – jak się przekonałem – nawet od tej strony gale są bardzo dobrze przygotowane, pod względem zaplecza medycznego.
A jak w ogóle czujesz się na samej scenie?
Staram się zrobić to co trzeba, coś przekazać wartościowego, nawet jeśli miałoby to być tylko zdanie czy dwa. Powiedzieć coś osobistego. I chyba udało mi się to na tej gali zrobić, choć oczywiście nie jest to dla mnie naturalne środowisko.
Półtorej minuty przed zamknięciem linii wyprzedziłeś Kamila Stocha, tak przynajmniej słyszeliśmy.
Jeszcze przed wejściem na galę mijałem się w drzwiach z wysoko postawioną osobą z telewizji Polsat, która mi powiedziała – chyba się nie udało, chyba wygrał Kamil, bo ma za dużą przewagę. Mówię okej – zrobił fantastyczną robotę, należy mu się. Im dalej jednak w transmisję, tym lepiej wiedziałem, że dystans się zmniejsza i ciśnienie rosło z każdą minutą.
Czyli na gali nie są zbyt dyskretni w kwestii wyników.
Może to trochę psucie zabawy, ale też dbanie o jej formę. Sportowcy, w tym ja, nie są dobrzy w improwizowaniu, więc lepiej być wcześniej przygotowanym na to, co się wydarzy. Inaczej później wychodzą różne kwiatki…
Nie jesteś już zmęczony tym zamieszaniem wokół siebie?
W żadnym wypadku. Takie spotkania jak to dzisiejsze to czysta przyjemność. Leszka słuchałem od najmłodszych lat, dla mnie to też jakieś spełnienie marzeń. Moim priorytetem jest jednak siatkówka i mój poziom sportowy, który jeśli chcę utrzymać, to muszę trenować, dbać o siebie i mieć czas na regenerację. Każdy kolejny mecz czuję w kościach, więc muszę zadbać o siebie. Ale poza tym jestem otwarty na wszystkie tego typu akcje.
A co powiesz o tym zdjęciu?
Jestem fanem piłki nożnej, ale absolutnie nie orientuję się w przyjaźniach i wrogościach kibiców piłkarskich. Nie wiem, czy teraz narażę się komuś w Warszawie. Na zdjęciu jestem w szaliku Pogoni Szczecin, zostałem zaproszony jako zawodnik Stoczni Szczecin. Przywitano nas na płycie boiska w połowie meczu – akurat w meczu z Legią – a kibice fantastycznie nas przyjęli. Dla mnie było to tym bardziej miłe, bo bardzo lubię piłkę nożną, choć głównie w wydaniu na żywo.
Na Legię będziesz chodził?
Bardzo bym chciał. Nie wiem, jak tu jest z dostępnością biletów, ale bardzo bym chciał się wybrać.
Z dostępnością bywa różnie w największych klubach i miastach.
Ale chwała też klubom z mniejszych miast, że – mając taki sufit i takie zaplecze miejskie – są w stanie mieć taką popularność w sieci i tylu ludzi skupiać wokół siebie. Dalej być w świadomości kibica stolicą, jak na przykład Bełchatów. Chwała tym klubom, ale jak zobaczmy, gdzie jest sufit Onico Warszawa i ile jest jeszcze przestrzeni w Warszawie do wykorzystania dla tego klubu… To, że ten klub tak rośnie, to dobry sygnał dla całej naszej siatkówki. Zasięg Onico, jeśli chodzi o ludzi czy o współpracę ze sponsorami, jest nieporównywalny.
A życie tutaj? Wybrałeś Onico dla dużego miasta?
Nie, ja jestem z małego miasta i nie mam z tym problemu. Urodziłem się w Wałbrzychu, ale mieszkałem tam tylko przez miesiąc, potem – idąc za tatą, który też grał w siatkówkę – przenieśliśmy się do Nysy. Jestem dumnym nysaninem z wyboru. Co więcej, Nysa z godzinkę temu wygrała w 1/16 Pucharu Polski i teraz zmierzy się z Onico Warszawa, także czeka mnie powrót do domu.
Wyjeżdżać z Nysy, będziesz mieć ciężką walizkę? Rodzice przygotują słoiki?
Będę prawdziwym słoikiem w Warszawie! A wracając do pytania, dlaczego wybrałem Warszawę – z tego samego powodu, z którego mam mało czasu na obowiązki medialne. Było parę opcji zagranicznych, bardzo dobrych finansowo, natomiast mocno egzotycznych. To jest oczywiście do zrobienia i można to fajnie ułożyć, tak jak zrobił to Michał Kubiak w Japonii, ale też można się nadziać i w połowie sezonu znaleźć się w niepewnej sytuacji. A mi bardzo zależało, żeby utrzymać poziom sportowy i to mi gwarantowała Warszawa. Dlatego tu jestem.
Onico to ciekawy projekt, kilku mistrzów świata. Chyba nie ma problemu, żeby zapełnić Torwar, jak to było widać na Resovii?
Na Resovię zawsze chodził komplet, tyle że nie było wiadomo, czy wtedy kibice szli zobaczyć Onico, czy po prostu zobaczyć w akcji dobry zespół. Teraz nie ma takich wątpliwości. Kiedy przyjechał Olsztyn ze środka stawki, Torwar też był pełny, a atmosfera była fantastyczna. Budując różne rzeczy w klubie, buduje się też kibica, a nasz klub fantastycznie o niego dba. Dlatego na meczach jest pełna hala, a kibice mogą nas wspierać tak, jak powinni. Super tam się gra. Mam taką historię z dalekiej przeszłości. Kiedyś rozmawiałem z moim tatą – taka prosta rozmowa ojca z synem: dlaczego robisz to, co robisz i grasz w siatkówkę? Powiedział, że z jednej strony dlatego, że to kocha, a z drugiej, że to ludzie go napędzają. W tamtym okresie Nysa dysponowała małą halą, to było 1000 ludzi, nie tak jak teraz 3-4 tysiące. To ludzie go napędzali. Przychodząc na te mecze sam zrozumiałem, że to może być bodziec do pracy.
Masz już ulubione miejsca w nowym mieście? Do spędzenia wolnego czasu.
Jeszcze nie mam takiego miejsca, tylko Arena Ursynów, gdzie trenujemy. To wciąż moje ulubione miejsce, chociaż czasem spotykają nas tam cierpienia. Wcześniej, gdy jeszcze nie byłem zawodnikiem Onico, bardzo unikałem Warszawy. Jak przyjeżdżaliśmy, to na badania medyczne przed zgrupowaniami do kadry. Maksymalnie spędzałem w Warszawie 5 dni w roku i nigdy mnie tu nie ciągnęło. Teraz widzę jednak, ile to miasto ma do zaoferowania. Mam kolegów, jak Andrzej Wrona, którzy znają to miasto jak własną kieszeń, więc liczę, że jeszcze pokaże mi jakieś fajne miejsca.
Z kim ze środowiska piłkarskiego najchętniej poszedłbyś na piwo?
Mogę wybrać dwie osoby? I czy może to być osoba świętej pamięci? Ja pójdę przeciwstawnie – poszedłbym z Robertem Lewandowskim, żeby mi opowiedział, jak wygląda sport na najwyższym światowym poziomie. I żeby mi opowiedział, jak to się robi i z czym to się je – zdradził trochę historii z szatni. Drugą osobą jest świętej pamięci Janusz Wójcik. Chyba nie ma nikogo, kto nie chciałby iść z nim na piwo i posłuchać tych wszystkich historii, które można było przeczytać w książce. Albo nawet takich, które w ogóle nie ujrzały światła dziennego.
Miałeś kiedyś trenera o takim charakterze?
Nie z aż takim, natomiast w Rosji miałem bardzo ciekawego trenera, który miał różne sposoby na motywację czy rozmowy z zawodnikami. Ale Wójcikowi nie dorastał do pięt.
Ciekawie to wygląda, jak taki ostry rosyjski trener pracuje z kobietami…
Był taki trener Karpol, specjalista od… Jeżeli on już brał czas, to dziewczyny schodząc albo wkładały stopery do uszu, albo już były przygotowane, że później trzeba będzie pozbierać się emocjonalnie. Ale mimo że u niego zdawało to egzamin, ja uważam, że trzeba mieć sposób na każdego. Nie można jechać tylko na piątym biegu i od pierwszej do ostatniej minuty przychodzić z suszarką, bo po czasie przestanie to na kimkolwiek robić wrażenie.
Jak w ogóle to, co powie trener w tak krótkiej przerwie, wpływa na drużynę?
Są czasy, które trener bierze i wypunktowuje jedną-dwie rzeczy, które wychwycił i których nie realizujemy zgodnie z planem. Są też czasy, które trener bierze, żeby wybić zespół przeciwny z rytmu lub nas wybić z rytmu błędów, zatrzymać go. Warto oglądać siatkówkę też od tej strony. Trochę żałuję, że trenerzy nie mają obowiązku przypinania sobie mikrofonu, bo fajnie byłoby usłyszeć, jak dobry trener balansuje na granicy podpowiadania i kwestii typowo motywacyjnych oraz przeszkadzania przeciwnikowi. To bardzo fajna strona siatkówki, której jeszcze nie widać.
A kamera Krzyśka Ignaczaka bardziej denerwowała czy rozweselała towarzystwo?
Myślę, że byłem wtedy w takim momencie, że bardzo mnie denerwowała. Nie lubiłem tego, że wchodził do miejsc, które powinny służyć wyłącznie koncentracji, jak szatnia. W tamtym momencie byłem tak zafiskowany, żeby coś wygrać, że mnie to denerwowało – to wchodzenie i rozśmieszanie towarzystwa. Ale teraz, patrząc z perspektywy czasu, uważam że miało to zbawienny wpływ na naszą grupę. Gdybyśmy na tamtym turnieju składali się wyłącznie z ludzi jak ja, w którymś momencie dokonalibyśmy zbiorowego seppuku. Rozłożylibyśmy się od środka. Nie da się być skoncentrowanym od pierwszego do ostatniego dnia zgrupowania. Nie można myśleć tylko i wyłącznie o siatkówce, bo przy takim podejściu problemy, jakie się napotyka, urastają do gór nie do przejścia. Na mnie też ta kamera miała zbawienny wpływ, chociaż wtedy tego nie rozumiałem. Także Krzysiek, przepraszam, dzięki, że tam wtedy byłeś z tą kamerą!
Wracając do Janusza Wójcika, naprawdę chciałbyś mieć trenera, który mówi – tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić?
Na szczęście w siatkówce nigdy nie było żadnej afery z ustawianiem meczów czy nawet takich głosów, że ktoś mógł zrobić coś takiego. Myślę, że to dobrze, że ta dyscyplina pozostała czysta.
Jesteśmy radiem sportowym, ale nastawionym głównie na piłkę. Powiedz więc, na ile śledzisz piłkarskie wydarzenia?
Ligę polską w stopniu podstawowym, żeby się orientować kto, gdzie, na którym miejscu w tabeli. Często oglądam program Mietka, Liga Minus. To jest coś, gdzie w fajny sposób można się dowiedzieć, co słychać w naszej lidze. Ale jeżeli już oglądać mecz, to ligę angielską. Chyba nie ma kibica piłki nożnej, który nie śledzi tych rozgrywek.
Komu kibicujesz?
Liverpool. Nie na fali ostatnich sukcesów. Na pierwszej gali Przeglądu Sportowego, na której byłem nominowany, nagrodę wręczał mi Jerzy Dudek. Raz, że na tej scenie musiałem coś powiedzieć i dwa, że stał obok mnie Jerzy Dudek – to było dla mnie naprawdę wielkie przeżycie. Jakoś udało się z tej sytuacji wybrnąć.
Bardzo skromnie się wypowiadasz, zwłaszcza że większość naszych piłkarzy nigdy nie osiągnie tego co ty w siatkówce.
Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Ty uważasz, że coś osiągnąłem, ktoś tak uważa na ulicy, ale ja… Ostatnio na gali przechodził obok mnie Adam Kszczot i powiedział: – Pilnuj tego, żeby siebie cały czas nie doceniać. Uważaj na to i trzymaj się tego. W momencie, kiedy ktoś zatrzymuje się i mówi “tak, zrobiłem to” – przestaje iść dalej. A ja cały czas mam swoje cele, których nie osiągnąłem, i których potrzebuję, by móc ze spokojem zakończyć karierę.
Kszczot nie pierwszy raz mówi o niedocenianiu. Zasłynął ze słów o przecenianiu polskich piłkarzy.
Pewnych rzeczy nigdy nie rozumiem w naszym kraju i muszę to powiedzieć od razu. Jeżeli ktoś nie lubi piłki nożnej – jak np. Michał Kubiak, mój kolega z reprezentacji i jeden z moich przyjaciół – ma na jej temat swoje zdanie, to jest to jego opinia i ja nie mam z tym żadnego problemu. Sam uważam, że piłka nożna jest mega skomplikowanym sportem, bo w tym całym chaosie ktoś musi się odnaleźć i zapanować nad wydarzeniami na boisku. I my się potrafimy dogadać, nie patrzę na niego spod byka, kiedy to mówi w wywiadzie, tylko cieszę cię, że ktoś ma odwagę podzielić się swoją opinią. Moim zdaniem piłka z zasad jest bardzo prosta, ale właśnie te najprostsze dyscypliny czasem wymagają geniuszu. Ale mimo, że się z nim nie zgadzam, krytyki pod jego adresem po tym wywiadzie absolutnie nie rozumiem.
Kto jest twoim faworytem w Liverpoolu?
Dla mnie wciąż Steve G. Byłem jego fanem, ale po tym, kiedy byli blisko mistrzostwa i się poślizgnął – i kiedy powstała słynna przyśpiewka kibicowska na ten temat – zacząłem z nim sympatyzować. To była dla mnie tragiczna postać wielkiego wojownika, który nigdy nie wygrał Premier League.
Nawet zaczął od tego zdarzenia swoją autobiografię.
No właśnie, dlaczego coś takiego nie zdarzyło się 10 meczów wcześniej? Na pewno nie bolałoby tak samo, jak w tym kluczowym momencie.
A ty miałeś jakieś jedno zagranie, który później tak bolało?
Nie, w siatkówce bardzo rzadko się zdarza, że jest moment 24:23 i ta jedna piłka decyduje. Rzadko można zepsuć decydujący punkt. Tyle że każdy punkt zdobyty wcześniej jest w sumie tak samo istotny. Z rachunku prawdopodobieństwa któryś atak musi nie wyjść. Zawsze po meczu trzymam się tego, że podjąłem najlepszą możliwą decyzję w danej sytuacji. Oczywiście oglądam potem powtórki i analizuję, czy mogłem się zachować tak czy inaczej, ale świeżo po meczu uważam, że podjąłem najlepszą możliwą decyzję. W siatkówce tak nie ma, że jedno konkretne zagranie decyduje o czymś tak mocno, jak wtedy upadek Gerrarda.
Na ostatnich mistrzostwach świata widać po was było duży spokój. Nie było krzyczenia, nie było nerwów. Maszyna, która idealnie chodziła.
To był taki moment. Drużyna weszła na takie obroty, że nie warto było jej przeszkadzać. Po prostu sama jechała po torach. W tamtym momencie czuliśmy, że niepotrzebne są dodatkowe krzyki, poklepywanie czy inna motywacja. Żadne ekstra rzeczy. Wiedzieliśmy, że wystarczy sobie nie przeszkadzać, że to jest najlepsza droga do złota. Czuliśmy to. Ale są też takie sytuacje, w których to jest potrzebne – ktoś, kto kopnie w tyłek drugiego czy nawet nawrzuca mu prosto w twarz.
Jak w meczu z Iranem?
Na przykład. Ale nawet wewnątrz drużyny, kiedy trwa mecz, prowadzimy 2:0 i wkrada się rozluźnienie, potrzebny jest ktoś, kto powie – chłopaki, zacznijcie grać. (śmiech) Nie no, chodzi oczywiście o męskie słowa, dzięki którym ten mecz zostanie doprowadzony do końca. Natomiast kiedy gramy słabo, potrzeba uspokojenia sytuacji. Na turnieju nie było tego jednak – mieliśmy trenera, który nas bardzo dobrze przygotował do każdego spotkania, mieliśmy swój plan i system zachowań, którego się trzymaliśmy. Wiedzieliśmy, że idziemy w dobrym kierunku i potrzeba było tylko inteligentnych ludzi, żeby to rozpoznali i powiedzieli – okej, teraz jest moment, żeby po prostu dalej robić swoje.
Tak to wyglądało. Bez zbędnego grzania się.
Jest coś takiego, jak stan “flow” – są zawodnicy, którzy to mają często, a są i tacy, którzy to mają raz w życiu. Inni potrafią to wywołać w najważniejszych momentach. Stan, w którym nic im nie przeszkadza, kiedy są tak rozluźnieni, że dziura w bloku wydaje się dwumetrowa, mimo że w rzeczywistości ledwo mieści się w niej piłka. My mieliśmy stan “flow” jako drużyna. Pierwszy raz to czułem i nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek to poczuję. My po prostu to mieliśmy, to nie były zwykłe mecze czy zwycięstwa. To było przeżycie, które ciężko wytłumaczyć słowami.
Słuchacz pyta, czy zastanawiasz się, co będziesz robić po zawieszeniu butów na kołku?
Zastanawiam się, chciałbym zostać przy siatkówce. Na tym się najlepiej znam, w tym się czuję najlepiej. W jakiej formie? Ambicje mam na pozycję, która o czymś decyduje. Ma władzę i możliwości, żeby coś zmienić. Uważam, że mam niezłe pomysły.
W prezesurę idziesz?
Nie chcę, żeby nasi włodarze ligi, związku czy klubu poczuli się zagrożeni, bo do tego czasu mam jeszcze 10-15 lat, ale jest parę rzeczy, o które warto zadbać w naszej dyscyplinie i które można zmienić. Są ludzie do tego zdolni i ja chętnie bym w tym pomógł.
Ale ogółem siatkówka jest prowadzona z głową w Polsce czy wciąż rządzą leśne dziadki?
Myślę, że zmiana pokoleniowa już nastąpiła, od parunastu lat siatkówka jest dobrze rządzona, dobrze dyrygowana. Natomiast ja cały czas twierdzę, że można coś poprawić. Nie możemy teraz usiąść i cieszyć się tym, co mamy. Mamy najlepsze imprezy na świecie, mamy najlepiej opakowaną ligę medialne i marketingowo, ale jest jeszcze pole myślę do poprawy.
Oglądasz programy o piłce?
Oglądam Stan Futbolu, ale wiele zależy od gości. Lubię takie odcinki, w których gość zdominuje program. Podobał mi się bardzo odcinek z prezesem Bońkiem, kiedy nie było szansy zabrać głos, wejść w dyskusję. Innym razem też odcinek z Jarosławem Kotasem, tak szczerze wypowiadającym się na temat piłkarzy.
Grałeś we Włoszech, to powinieneś być przyzwyczajony do ludzi, których ciężko przegadać.
Zdecydowanie o to ciężko, natomiast to jak we Włoszech żyją piłkarze, to coś nieprawdopodobnego. To jak agresywnie podchodzą do nich media… Widziałem to na własne oczy i nie dziwię się, że pensje piłkarzy tak wyglądają, więcej: może powinny być jeszcze większe. Oni mają wielkie problemy, żeby żyć normalnie.
Widziałeś konkretną scenę?
Byliśmy z kolegą w Rzymie. Do restauracji wszedł piłkarz. Ja go widziałem pierwszy raz, nie powiem kto to – wiem, że Włoch z Romy. To ile osób w jednej sekundzie go obskoczyło, to jak był zaatakowany przez dziennikarzy po wyjściu… Nigdy nie widziałem czegoś takiego w związku z polskim piłkarzem. Nasi jeszcze mają sporo oddechu.
Ty możesz spokojnie wyjść na obiad?
Czasem ktoś mnie pozna, też niełatwo jest mi ukryć się w tłumie. Jestem wysoki, łysy, ktoś skojarzy: o, może to ten co ostatnio grał w siatkówkę? Więc zdarza się, że ktoś mnie pozna, ale to zawsze bardzo miłe spotkania.
Może poruszmy temat mniej miły. Kryzys po igrzyskach.
Igrzyska po mistrzostwach świata miały być moim odkupieniem. Taki postawiłem sobie cel. Jadę, zdobywamy medal, udowadniam sam sobie, że kadra może ze mną wygrywać, że jestem w stanie z nią realizować najwyższe cele. Żyłem tym celem i dwa lata pracowałem jak szalony. Możecie pytać moich kolegów, trenerów, prezesów – nie miałem przez ten czas dnia wolnego. Czasem wręcz Stephan Antiga mnie hamował, żebym dał spokój, że już wystarczy. Nie wystarczyło, a raczej: nie o to chodziło. Wcześniej myślałem, że jeśli będę zapieprzał dwa razy ciężej niż inni, to im dołożymy. Nie tyle się zawiodłem na swojej filozofii, co zrozumiałem, że to nie jest jedyna droga. Dalej ona działa, ale trochę ją zmieniłem.
Byłem totalnie rozbity, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Nie jest tajemnicą, że miałem bardzo dobry kontrakt w zespole z Hiroszimy. Ale tam chcieli płacić za Bartka Kurka, którego widzieli w Resovii i barwach kadry, a czułem, że nie jestem w stanie tego dać. Japończycy podeszli ze zrozumieniem do całej sprawy, z pełnym przekonaniem – OK, to jest dobra decyzja, która chroni nas przed tym, żebyśmy nie wydali dużych pieniędzy na kogoś, kto nie będzie się prezentował tak, jak oczekujemy. Ale to była też decyzja, która chroniła mnie. Różne rzeczy mogłyby się wydarzyć. Gdybym wyjechał w tamtym momencie do Japonii, moim zdaniem byłby to zły krok. Cieszę się, że go nie zrobiłem i poszliśmy w innym kierunku. Miesiąc temu mój agent – nie tylko mój, to człowiek prężnie działający na rynku siatkarskim – był w Japonii i spotkał się z działaczami JT Thunder. Podziękował im w prywatnej rozmowie za to, gdzie teraz jestem. Bo to też ich zasługa. Nie stanęli okoniem, nie pociągnęli do odpowiedzialności, tylko wyciągnęli rękę jak do człowieka.
Kiedy wróciła radość?
Miałem wtedy trzy, cztery miesiące wolnego. Coś, co nie zdarzyło mi się od czasu, gdy miałem jedenaście lat. Ale czułem się już źle na tej kanapie. Kurcze, poszedłbym na siłownię, zrobiłbym coś ze swoim ciąłem. Ale też gdzieś wtedy dotarło do mnie, że musi być balans między pracą, obowiązkami, nawet marzeniami, a relaksem, chwilami odpoczynku mentalnego i fizycznego. To jedna z najważniejszych lekcji, jakie wyniosłem.
Swego czasu wiele mówiło się twoich niełatwych relacjach z trenerem Antigą.
Ludzie lubią koncentrować się na negatywach. Sytuacja ze Stephanem trwała dwa miesiące, nie dogadywaliśmy się przed mistrzostwami świata, ja byłem w słabej dyspozycji i miał absolutne prawo, żeby się mnie pozbyć, z korzyścią dla drużyny. Miesiąc po mistrzostwach zadzwonił do mnie, dogadaliśmy się i zakończyliśmy temat. To była krótka historia, wokół której ludzie się skupiają, a przecież dwa kolejne lata pod jego batutą zrobiłem mega postęp. On mnie przestawił z przyjęcia na atak, nauczył tej pozycji, którą cały czas szlifuję. Myślę, że w tym, jak gram teraz i jakim jestem zawodnikiem, jest bardzo duża cząstka tego, jakim trenerem jest Antiga. Mamy mega kontakt, porozumienie pełne szacunku do siebie.
Oglądałeś finał tamtego mundialu?
Nie. Teraz mogę szczerze powiedzieć: finał mundialu obejrzałem pierwszy raz cztery dni po ostatnio zdobytym złocie.
Czyli cztery lata później?
Tak.
Wow.
Widziałem z tamtego turnieju jeden set meczu rozpoczynającego mistrzostwa i później jeszcze fragment. Nie byłem w stanie tego oglądać. Jestem emocjonalnym facetem i gdzieś to we mnie siedziało. Nie potrafiłem chłodnym okiem spojrzeć. To nie z zawiści – tam grało wielu moich przyjaciół, trzymałem za nich kciuki, ale po prostu nie byłem w stanie tego oglądać.
Miałeś na tym mundialu presję: nie no, muszę, bo oni to już zrobili?
Nie i dlatego to zrobiłem czy zrobiliśmy. Gdzieś w kluczowych momentach miałem absolutny luz, spokój. Czułem, że chłopaki są za mną. Powiedziałem części z nich: przegraliśmy parę rzeczy razem i wiem, że jak przegramy, to nic się nie zmieni. Po Pucharze Świata, po mistrzostwach Europy, po Rio, w żadnym z was nie było złości. Zawsze względem siebie pozostaliśmy w dobrych relacjach, nie było wbijania noża w plecy i to jest komfort później. Wychodzisz na boisko i wiesz, że co by się nie działo, ci goście są z tobą. Rywal jest tylko po drugiej stronie siatki, nie między nami. Czy po ostatnim punkcie będziemy świętować czy się smucić – zawsze razem, nie z dala od siebie czy później wypominając sobie to czy tamto.
Robert Lewandowski miał taki czas w kadrze, kiedy nie wychodziło i potem powiedział, że musiał nabrać luzu.
Tak trzeba, mówię to teraz na głos.
Ale na igrzyskach będzie napinka na medal?
Trochę będzie. Ale wciąż będzie też ten luz, że co by się nie działo, jesteśmy razem.
Proponuję ci zabawę, którą czasem przeprowadzamy. Weszło z butami. Kogo ze środowiska siatkarskiego wysłałbyś do KSW?
Piotra Łukasika. Wchodzi do klatki w tym momencie, bez przygotowania technicznego, i jest w stanie się bić z chłopakami. Drugim będzie Iwan Zajcew. Niepozorny, ale awanturnik.
Kogo do “Jednego z dziesięciu”?
Marcina Możdżonka. Ma wiedzę z różnych tematów, bardzo inteligentny gość, jesteś w stanie porozmawiać z nim o wszystkim. Piotrek Nowakowski też by sobie poradził bez najmniejszego problemu.
Do “Trudnych spraw”?
Tu ktoś z drygiem aktorskim i improwizacją… Paweł Zagumny. Ma cięty humor, zawsze potrafi rzucić odpowiednią puentą w odpowiednim momencie. Spokojny gość, ale takie osoby fantastycznie wypadają w telewizji.
To ciekawe, bo na boisku wygląda na najnudniejszego człowieka na świecie.
Czy ja wiem. Kiedyś podszedł do sędziego i pyta: gdzie masz psa? Sędzia pyta o co chodzi, a Paweł dalej:”ślepy, bez psa?”. Miał więcej takich historii.
Kogo do Big Brothera?
Oglądałem tylko pierwszą edycję, którą wygrał Janusz Dzięcioł… Kto jest Januszem Dzięciołem polskiej siatkówki? Teraz kogo bym nie wybrał, jestem spalony. Niech więc będzie, że pójdę tam ja, nie mam nic do ukrycia.
Do Masterchefa?
Kuba Jarosz. Graliśmy razem w Bełchatowie, nie mieliśmy jeszcze dziewczyn, mieszkaliśmy razem. Ja nie umiałem nic gotować, on gotował, a jego specjalnością były krewetki.
Kto jest największym pantoflarzem?
Myślę, że jestem w czołówce. Bez bicia przyznaję, że narzeczona potrafi wysterować moje decyzje, ale zawsze w dobrą stronę.
Jak przygotowywaliśmy się do wywiadu i dzwoniliśmy do twoich znajomych, wszyscy radzili: zapytaj o Anię. Jak się poznaliście?
W stereotypowy sposób, na zgrupowaniu w Szczyrku. To historia dwojga ludzi, którzy tak samo myślą o sporcie i tak samo czują życie. Było nam po drodze ze sobą od pierwszego dnia. To fantastycznie być częścią tego związku.
Czy w domu nie miałeś za dużo siatkówki? Tata były siatkarz, reprezentant Polski, mama siatkarka, teraz narzeczona. Gdzie uciec od sportu?
Moi rodzice są szczęśliwym małżeństwem od kilkudziesięciu lat. Tata poznał mamę na zgrupowaniu. Jak brać wzorce, to od najlepszych, więc poszedłem w ich ślady. Nigdy nie czułem, że mam za dużo siatkówki w przestrzeni prywatnej.
Na ile ogarniasz Ekstraklasę?
Śledzę, ale nie powiem ci, kto gra w ataku Korony. Byłem dużo większym kibicem w czasach, kiedy brylowali Mięciel z Kucharskim. Wtedy sam jeszcze kopałem piłkę na podwórku.
Chciałeś być piłkarzem jak większość chłopców?
Nie. Dla mnie dyscypliną numer jeden zawsze była siatkówka. Nawet mama opowiada anegdotę, że tak jak dzieciaki pierwsze co robią to kopią piłkę, tak jak podnosiłem i rzucałem. Mój odruch jakiś, nabyty może przez to, że widziałem, jak tata to robi. Oczywiście próbowałem grać w piłkę, ale byłem tragiczny. Nie mam tej koordynacji w stopie. Kopnąć umiem, nie jestem absolutnym analfabetą piłkarskim, ale to nie to.
A kto jest najlepszym piłkarzem wśród siatkarzy?
Za czasów Lozano przed siłownią graliśmy w piłkę dwa razy po dwadzieścia minut. Byłem na jednym zgrupowaniu z Dawidem Murkiem. To był gość, który oprócz tego, że do siatkówki miał mega ambicjonalne podejście – chłopaki do dziś opowiadają, jak mając 40 lat dalej brał tabletkę przeciwzapalną na rozruchu i dalej chciał atakować – to do nogi takie samo. To, co wyprawiał… mi było aż wstyd, że dziesięć lat młodszy jestem, a nie potrafię nadążyć. Michał Winiarski myślę, że też jest niezłym piłkarzem, z mojego pokolenia postawiłbym na Pawła Zatorskiego.
Co cię w piłce interesuje poza tym, o czym powiedziałeś?
Zjawisko groundhoppingu. Myślę, że to by mi się podobało. Czuję, że bym się odnalazł. Nie wiem, czy moja narzeczona by chciała tak spędzać czas wolny, ale jak chodziłem do szkoły mijałem codziennie stadion Polonii Nysa. Dwa rzędy krzesełek, jakaś ławeczka: taka piłka ma swój urok, klimat.
Najlepsza książka, jaką przeczytałeś w życiu?
Trudne pytanie, bo mam szerokie spektrum, nie wiem jak odpowiedzieć. Dla mnie fantastyczną książką, jak miałem trzynaście lat, był Harry Potter. Spędziłem z nim całe dzieciństwo. Natomiast czy była najlepsza? Na pewno nie, bo nie miała takiego wpływu na moje życie. Musiałbym się dłużej zastanowić, teraz nie odpowiem.
Najlepsza piosenka?
Jestem fanem hip-hopu, dosyć mocnym, chociaż ostatnie dwa lata to nie są moje klimaty, jeśli chodzi o to, co się dzieje na polskiej scenie. Pierwsza piosenka, która była dla mnie “wow”, że to jest o czymś, a nie tylko bujam się do rytmu, to albo Paktofonika “Chwile ulotne” albo Kaliber 44 “Plus i minus”. To są typowe kawałki, latały i hulały wszędzie, ale też moment, w którym zacząłem przykładać uwagę do słów w piosence.
Ulubiony film?
Kino gangsterskie. “Gorączka” albo “Ojciec chrzestny”.
Jaki masz stosunek do swoich tatuaży?
Są dwie różne grupy ludzi: jedni są tacy, którzy przywiązują do swoich tatuaży wielkie znaczenie, mówią one dla nich coś szczególnego. Ja natomiast jestem w drugiej grupie, gdzie tatuaż po prostu mi się podoba. Był projekt, który mi się podobał, wyglądał dobrze i tyle. Nie zamierzam ściemniać, że wilk to starodawny herb rodu Kurków. Nie, ten wzór mi się podobał i mam zamiar jeszcze parę umieścić na swoim ciele.
Mówiłeś też, że jesteś fanem NBA. Jak uważnie ją śledzisz?
Jestem dumnym posiadaczem League Passa, który przedłużam od trzech sezonów. Oglądam bardzo aktywnie, moim ulubionym koszykarzem jest LeBron James – proszę nie hejtować, jak ktoś jest wielki, to warto mu w tej wielkości kibicować. Nie zawsze underdog jest do docenienia, wielkość też warto docenić. Co z kolei dziwne, to że moim ulubionym zespołem jest Boston Celtics, a więc trochę nie po drodze, to święta wojna. Moim marzeniem jest wybrać się na mecz NBA, zobaczyć w akcji tych najlepszych zawodników. Jeśli przy okazji zobaczyłbym Marcina Gortata w akcji, to byłoby coś fantastycznego. Marcin, proszę cię, awansuj do finału konferencji, wtedy mam już wolne, przylatuję.
Jaki typujesz finał w tym roku? Golden State Warriors miało wszystko wygrywać, a im nie idzie.
Sezon zasadniczy sezonem zasadniczym, GSW włączą miotłę w play-offach. Golden State w finale i z bólem serca powiem, że nie z Bostonem, bo nie idzie to w dobrym kierunku. Obstawiałbym Kawhiego Leonarda i Toronto Raptors.
Doceniasz wielkość, nie underdogów. To jak oceniasz historię mistrzostwa Leicester?
To było coś fajnego, coś pięknego. Dobrze mieć takie przykłady, takie światełko, że zaczynając w lidze na jakimkolwiek pułapie możesz wygrać, że jest do czego dążyć. Natomiast ja im gratuluję, ale bardziej szanuję, nie wiem, sześć mistrzostw Michaela Jordana czy Skrę Bełchatów w siatkówce, która przez ileś lat była na topie. Przez jakiś czas byłem w środku i wiem ile to presji, ile dodatkowych obciążeń. Mówią, że wdrapać się na szczyt jest łatwiej, niż się na nim utrzymać – ja się z tym zgadzam. Ciężko odpierać kolejne ataki. Dlatego najbardziej doceniam, jeśli ktoś jest wielki przez długi czas.