Juliusz Letniowski wreszcie oficjalnie przeszedł z Bytovii Bytów do Lecha Poznań. Wydawało się, że cała sprawa zostanie sfinalizowana znacznie szybciej, ale “Kolejorz” dopiero po nowym roku przystąpił do oficjalnych negocjacji, które wcale nie były takie łatwe. Pierwszoligowcowi aż tak bardzo nie zależało na sprzedaży swojej gwiazdki i nie zamierzał oddawać jej za czapkę gruszek.
W końcu się udało. Zwrotów akcji trochę jednak było, a nie ze wszystkich wątków szefowie Lecha mogą być dumni. O tym, jak przebiegała ta historia rozmawiamy z prezesem Bytovii, Januszem Wiczkowskim.
Takiej sagi transferowej jako prezes Bytovii jeszcze pan nie miał.
Nie miałem, jednak nie traktowałbym tego jako niesamowite zamieszanie. To była wielka transakcja, ale tylko jak na nas. Rozmowy toczyły się przez jakiś czas. Gdyby nie pewne działania Julka i jego ojca, pewnie to wszystko nie trwałoby tak długo. Można było całość załatwić szybciej, sprawniej i bardziej na spokojnie. Natomiast sama procedura, czyli późniejsze kontakty, wymiana propozycji i tak dalej, odbywała się normalnie. Tutaj nie doszukiwałbym się czegoś szczególnego.
Mówi pan o działaniach piłkarza i jego ojca, czyli o czym konkretnie?
O tym, że nie poinformowali nas wcześniej o wyjeździe do Poznania, że rozmawiali z Lechem.
Lech rozmowy z piłkarzem rozpoczął przed 1 stycznia, co z waszego punktu widzenia nie było fair.
Tak, rozmawiał, to już było potwierdzone. Nic nowego.
Spotkał się pan wcześniej z takimi praktykami? Przepis zabraniający takich rzeczy w praktyce jest martwy?
Nie spotkałem się, to na pewno nie jest norma. Dotychczas zawsze dostawaliśmy z klubów pismo z prośbą o przeprowadzenie testów i tym podobne. Co prawda w grudniu otrzymałem telefon od prezesa Lecha ze wstępną propozycją, ale tylko sondowano czy taka a taka kwota wchodziłaby w grę czy nie. Stanęło na tym, że do rozmów wrócimy w styczniu, bo są zainteresowani Julkiem. Nikt jednak nie informował nas, że w międzyczasie piłkarz już się gdzieś wybiera, że będzie rozmawiał o kontrakcie czy – nie wiem, nie widziałem, ale tak mówiono – przechodził już badania medyczne.
Temat się zakończył, szczęśliwie go sfinalizowaliśmy i niech sobie te osoby same odpowiedzą na pytanie, czy tak się powinno postępować. Ale też nie dziwię się, że jak ktoś chce kogoś pozyskać i musi wydać dość duże pieniądze, to robi wszystko, żeby zapłacić jak najmniej. W tym kierunku te działania szły, aczkolwiek tak jak mówię: na pierwszym etapie nie powinno to tak wyglądać. Można było napisać lub poczekać do stycznia. Później już same rozmowy transferowe przebiegały fajnie, kulturalnie i moim zdaniem w miarę szybko je zakończyliśmy.
Czyli nie do końca było tak, że o zainteresowaniu Lecha najpierw dowiedzieliście się z mediów?
Nie, wspomniany telefon był wcześniej. Podobne otrzymywaliśmy z wielu innych klubów. Nie dostaliśmy jednak żadnych propozycji, a o takich już pisano. Sytuacja w pewnym momencie zrobiła się zabawna. To już był styczeń, przyszedłem do domu, przeglądam internet i na stronie Polsatu Sport czytam, że Adam Nawałka zaczyna budować drużynę od Juliusza Letniowskiego. Mocno się zdziwiłem. Pięć minut później dzwonią ludzie z Lecha, że są bardzo poważnie zainteresowani i chcą rozpocząć negocjacje. I jeszcze słyszę zarzuty do mnie, czemu poszedłem z tym do mediów (śmiech). To było dziwne, ale najważniejsze, że potem już wszystko odbywało się normalnie. Historia dobrze się skończyła, zwłaszcza dla Julka, każdy trochę ustąpił i chyba każda strona jest zadowolona.
Na początku pisano, że Lech oferował 100 tys. i to za mało, więc pewnie będzie trochę więcej. Później donoszono, że nawet 300 tys. oferowanych przez Jagiellonię nie wystarczy. Czyli wytargowaliście jeszcze wyższą kwotę?
Nie mogę rozmawiać o żadnych szczegółach. Jestem zadowolony z warunków umowy, zarząd również, bo wczoraj zaakceptował warunki ustalone przeze mnie. Tyle jestem w stanie powiedzieć.
W każdym razie nadal chodzi o mniejszą kwotę od tej, którą dostalibyście za Pro Junior System z Letniowskim w składzie?
PJS jest widełkowy, w zależności od miejsca. Nie byliśmy i dalej nie jesteśmy pewni, ile ostatecznie za niego dostaniemy. Nie zrezygnowaliśmy z PJS, a gdy już mieliśmy kandydatów, którzy mogliby do nas przyjść, łatwiej rozmawiało się o odejściu Julka. W tym systemie są spore różnice, od 200 do 600 tys. zł, będziemy chcieli wywalczyć jak najwięcej.
Macie zapewniony procent z następnego transferu?
Znów muszę powiedzieć: sorry, ale obowiązuje mnie tajemnica umowy.
Jest pan w stanie policzyć, ile klubów chciało Letniowskiego?
Oferty na piśmie dostawaliśmy tylko od Lecha, natomiast skonkretyzowane oferty były 3-4, jeszcze dwa kluby zagraniczne się interesowały. Wszystko jednak dotyczyło telefonicznych ustaleń. Gdy Julek dał sygnał, że jest bardzo mocno nastawiony na Poznań, inne kluby chyba trochę odpuściły i wszystko skupiło się na Lechu.
Piłkarz wcześniej wyrażał chęć wyjazdu z Polski?
Chyba nie. Julek po tym wyjeździe z ojcem do Poznania, gdzie rozmawiał z Adamem Nawałką, myślał już tylko o przejściu do Lecha. I w sumie mu się nie dziwię. A jeśli chodzi o zagraniczne wojaże, moim zdaniem mimo wszystko byłoby za wcześnie. Dobrze zrobił, że został w kraju.
O co jest pan mądrzejszy po tej historii z Letniowskim?
W sumie… o niewiele rzeczy. Zrobiłem to, co do mnie należało. Musiałem jako prezes zadbać o względy ekonomiczne, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Udało się. Jasne, pewnie coś nowego człowiek zobaczył w kwestii technik, sposobów przeprowadzania negocjacji, ale nic mnie nie zaskoczyło. Mam swoje lata, też pracuję, wiem, jak takie tematy się realizuje. Wykorzystałem to, co już wiedziałem. Stałem na konkretnym gruncie, miałem swoje argumenty “za” i “przeciw”. Byłoby chore, gdyby klub próbował kogoś na siłę blokować dla idei. To nie u nas, w Bytovii jest odwrotnie. Chcemy pomagać zawodnikom w rozwoju i osiąganiu sukcesów. Jeśli ktoś może pójść wyżej, pomożemy mu w tym, oczywiście nie zapominając o naszym interesie.
Był moment, w którym istniało realne ryzyko, że do transferu nie dojdzie?
Pojawiły się pod koniec próby przeciągania tego wszystkiego. Powiedziałem wreszcie, że zbliża się początek okresu przygotowawczego, organizujemy obóz i mamy w zanadrzu kilku zawodników mogących zastąpić Julka, ale jeśli Lech nie podejmie decyzji, każemy mu stawić się u nas na treningach i temat będzie zakończony. Wiedzieliśmy, że z Julkiem byłoby dużo łatwiej dostać wysokie kwoty z Pro Junior System, byłem gotów podjąć to ryzyko. W Lechu zrozumieli, że nie zależy mi na transferze za wszelką cenę i to był moment przełomowy. Nie chciałem się już dłużej bawić w telefony 2-3 razy dziennie, w kolejne maile. Ale to w sumie normalny proces negocjacyjny, całościowo odbył się on kulturalnie, po ludzku.
Liczy pan, że historia Letniowskiego sprawi, iż Bytovia stanie się teraz atrakcyjniejszym wariantem dla kolejnych ciekawych zawodników, że łatwiej będzie wam kogoś przekonać do siebie?
Liczę na to. Mamy bardzo dobrego trenera Adriana Stawskiego, bardzo dobre warunki. Wkrótce jedziemy na zagraniczny obóz, na który znaleźliśmy sponsorów. Łatwiej nam teraz poruszać się po rynku transferowym i uzupełnić luki, które powstały po odejściu Julka i Michała Jakóbowskiego.
No właśnie, ta dwójka w zasadzie “robiła” wam całą grę w ofensywie, trudno będzie ich zastąpić.
Wbrew pozorom, klubów w Polsce jest dużo. Możemy szukać w II, III czy IV lidze. Widzi pan, skąd przyszedł Julek. Rozeznanie robimy od kilku miesięcy, mamy na oku wielu zawodników. Z kilkoma jesteśmy po słowie, dziś i w poniedziałek na rozmowach będą kolejni. Sądzę, że znajdziemy godnych następców i na wiosnę zbudujemy dobrą drużynę.
rozmawiał Przemysław Michalak
Fot. FotoPyk