Dwa polskie kluby w eliminacjach Champions League? Brzmi jak miraż. Fatamorgana kibica zagubionego na pustyni Błędowskiej. Science fiction autora o zdecydowanie zbyt bujnej wyobraźni.
Jesteśmy przecież przyzwyczajeni do schematu: mistrz idzie na straceńczą walkę o Ligę Mistrzów, pozostali w kwalifikacjach do playoffów o rundę wstępną.
A jednak zdarzyło się, że byliśmy dosłownie o włos.
Oczywiście gdyby Liga Mistrzów miała dłuższą historię, gdzieś tam, w zamierzchłych czasach, gdy PRL trzymał w kraju nawet piłkarzy chcianych w Realu Madryt (pozdrowienia dla pana Włodzimierza Lubańskiego), a na transfer Bońka musiał zgodzić się generał Jaruzelski, znaczyliśmy trochę więcej. Krajów na mapie Europy też jakby mniej, a wyjazdy na Kaukaz były wewnętrzną domeną ligi ZSRR. Rozstawień brakkowało, przez co w pierwszej rundzie Pucharu Europy 1966 grały ze sobą Feyenoord i Real Madryt. Albo weźmy sezon 67/68: znowu pierwsza runda, tym razem Ajax – Real, a w innej parze islandzki Valur z Jeunesse Esch.
Przejrzałem jednak na niepodrabialnej stronie Kassiesa rankingi polskiej ligi, i to nawet z czasów, gdy rankingów nie prowadziła UEFA. Sprawdzono jednak co by było gdyby wyniki rozliczano i punktowano na nowoczesną modłę. Co z tego wynika?
Legia siódmą drużyną Europy według rankingu za 1973 rok, tylko parę oczek za Real Madryt. W pierwszej dwudziestce jeszcze Górnik, przed FC Barceloną.
A tu ścigający Real Madryt dla odmiany Górnik, a Legia tuż za dwudziestką.
To jedyne przypadki, gdy polski zespół znajdował się w dyszce. Spytacie: a jak tam Widzew, który miał swoje wybitne lata za prezesa Ludwika Sobolewskiego? Kilka lat zbierania wyników wtedy przełożyło się na 23 miejsce w Europie.
Ekstraklasa jako taka jednak przez zdecydowaną większość swojego istnienia błąkała się między końcem drugiej dziesiątki, a początkiem trzeciej. Pierwsza dziesiątka między 1968 a 1974, najlepsze rozgrywki krajów bloku wschodniego, poza tym jednak zaskakująco szara rzeczywistość.
Zaskakująco, bo 1982, polska reprezentacja osiąga medal w Hiszpanii, a liga jest na 23. miejscu Starego Kontynentu, już za Grecją. W latach osiemdziesiątych niby Widzew robi wyniki, niby inni też miewają swoje wielkie mecze, a błąkamy się wyłącznie w okolicach dwudziestego miejsca.
Po 1990 zrobiło się pod górkę. Wiele nowych lig, z każdym rokiem dynamiczny rozwój piłkarski kolejnych nacji, czego doskonałym przykładem Azerowie, których pod koniec lat dziewięćdziesiątych praliśmy prawie dwucyfrówką, by później podchodzić do dwumeczu w roli petenta. Do tego rozstawienia, zwiększona liczba miejsc dla potężniejszych lig, a więc piętrowe przeszkody.
Dlatego tak wyjątkowy jest ranking z 2004 roku. Polski futbol trawiło wtedy wiele problemów. Korupcyjne rany były bardzo świeże, infrastrukturalnie byliśmy nigdzie, w Portugalii rozgrywano Euro bez nas, nie mieliśmy ani jednego zawodnika z pola formatu choćby zbliżonego do Lewandowskiego, czy szczytowego Glika lub Krychowiaka. Dudek był marką, ale w reprezentacji toczył go syndrom Warzychy, czyli nagle w biało-czerwonej koszulce zapominał, że broni w Liverpoolu.
A jednak byliśmy szesnastą rankingowo ligą Europy, o włos za Norwegią. Od piętnastej pozycji otrzymywało się – wciąż otrzymuje się – drugie miejsce w eliminacjach Ligi Mistrzów.
Przyjrzyjmy się jakie lata przełożyły się na taki rezultat.
SEZON 99/00:
O Ligę Mistrzów gra Widzew Łódź zamiast wyrzuconej przez Miśka z pucharów Wisły Kraków. Widzew w grze o Champions League pokonał po arcydramatycznym dwumeczu Litex Łowecz (1:4 na wyjeździe, 4:1 u siebie, karne), a także odpadł gładko z Fiorentiną.
Po spadku do Pucharu UEFA przeszedł jedną rundę. Ogółem ograł kogo wypadało ograć, to był już RTS w coraz intensywniejszym stopniu odczuwający życie na kredyt.
Poza tym w Pucharze UEFA zagrały Amica, Legia i Lech. Wygrana Amiki z Brondby ponad stan. Od Lecha trudno było oczekiwać więcej: ten zespół został wkrótce rozprzedany i spadł zajmując ostatnie miejsce w lidze.
Najważniejsze pytanie jest inne. Co by było gdyby Wisła Kraków mogła zagrać w tym sezonie? Była mistrzem kraju, rok wcześniej za Smudy po przejściu trzech rund rozegrała znakomite mecze z Parmą. Mieliśmy początek ery Cupiała, jego portfel wciąż zdawał się nie mieć dna, a zespół okrzepł, miał już swoje fundamenty. Cupiał mając na uwadze puchary mógł wzmocnić zespół z większym rozmachem, a przecież przed tym sezonem przyszli Żurawski (po odpadnięciu Lecha) czy Kosowski.
SEZON 00/01
W grze o Ligę Mistrzów dość niedoceniany dwumecz Polonia – Dynamo Bukareszt, gdzie Czarne Koszule przewiozły się bilansem 7:4 po Rumunach. Dzisiaj taki mecz byłby hitem roku w polskiej piłce. Starcia z PAO także nie były jednostronne.
W Pucharze UEFA Polonia oberwała od Udinese, mającego w tamtych latach ewidentny patent na polskie drużyny.
Poza tym Wisła przechodzi Saragossę, Amica przechodzi Ałaniję Władykaukaz i remisuje z Herthą, a Grzegorz Skwara strzela gola na Giuseppe Meazza.
SEZON 01/02
Grzegorz Pater gra mecz życia, ale co z tego, skoro Wisła trafia na FC Barcelonę. Mogła równie dobrze trafić w trzeciej rundzie na Rosenborg Trondheim.
Dalsze losy to znowu dość niedoceniane zwycięstwo nad Hajdukiem Split, a także świetne mecze z Interem, gdzie dogrywka była w zasięgu, a potem kto wie.
Co poza tym? Na uwagę zwraca 10:2 Legii Warszawa z Elfsborgiem, podczas gdy później niejednokrotnie Szwedzi zamykali nam drzwi do kolejnych rund. Absolutnie w Pucharze UEFA nawaliła Pogoń Szczecin, budowana wtedy za forsę Sabriego Bekdasa. Gdyby zrobili rajd na miarę swoich możliwości – bez szaleństw, po prostu odrobinę więcej – to mielibyśmy kilka lat później wicemistrza w eliminacjach Champions League.
SEZON 02/03:
O Ligę Mistrzów gra Legia, a znowu rywalem Barcelona. Zamiast Barcy mógł się trafić Sturm Graz.
W Pucharze UEFA Legia potwierdza, że ze słabszym rywalem mogłaby sobie poradzić. Utrecht po prostu demoluje, z Schalke też walczy jak równy z równym.
Występ Wisły w tym sezonie to legenda, ale warto docenić też wygraną Amiki z Servette Genewa, a i z Malagą nie położyli się na boisku. Nawet Polonia ograła 2:0 Porto u siebie. Sezon rewelacyjny, w którym robotę robili w zasadzie wszyscy.
SEZON 03/04:
Wisła, zamiast się wzmocnić, osłabia się, a kupuje graczy pokroju Lantame Ouadjy. Porażka z Anderlechtem to jedyny możliwy rezultat.
Frankowski jeszcze daje koncert z Nijmegen, ale potem przychodzi katastrofa z Valerengą.
Groclin robi wynik o trzy półki ponad stan, pisząc swoją historię, ale w tym samym czasie kompromitują się Wisła Płock i GKS Katowice. Jakikolwiek rozsądny wynik w ich wykonaniu i także udałoby się dojechać do piętnastki.
***
Norwegowie przez te pięć lat pięciokrotnie grali w Lidze Mistrzów. W sezonie 99/00 wjechali dwoma drużynami: do ówczesnego bywalca z Trondheim dołączyło Molde. Rosenborg wygrał wtedy nawet swoją grupę.
A przecież i pozostali potrafili dołożyć niezłe wyniki w pucharze: Viking w sezonie 99/00 ograł Sporting CP, w sezonie 02/03 Chelsea, Lillestrom w sezonie 00/01 zbił Dynamo Moskwę.
Na swój sposób i tak naszą ówczesną regularność punktowania pokazuje fakt, że byliśmy o włos od wyprzedzenia kraju, który pięciokrotnie rywalizował w Champions League, nie zawsze będąc w fazie grupowej kwiatkiem do kożucha. Wszystko, jak w dobrym filmie, zbiegło się na finiszu do bezpośredniej rywalizacji, a jeszcze karnych. Te jedenastki Wisły z Valerengą mogły przeważyć wszystko. I jak w dobrym kinie: bohaterowie i antybohaterowie byli nieoczekiwani. Piekutowski obronił jedenastkę, trafili pewnie Paszulewicz i Głowacki. Spudłował pewniak Frankowski i pewniak Szymkowiak.
Owszem, Groclin jeszcze mógł uratować sytuację – wystarczył jeden remis z Bordeaux, tak niewiele nas dzieliło – owszem, Pogoń, Wisła Płock czy GKS Katowice pokpiły sprawę ponad miarę. Ale jeśli wskazać jeden moment, to strzelanie jedenastek z Valerengą w grze o piętnaste miejsce, gdzie Wisła zdawała się murowanym faworytem, są najdobitniejszą chwilą.
Valerenga biła się wtedy o utrzymanie w lidze. Ledwo wyszarpała baraż.
Oczywiście nie wierzę, że posiadanie dwóch drużyn w eliminacjach LM zmieniłoby obraz polskiej piłki, nagle dało nam kopa na rozpęd, umożliwiło regularne granie w Lidze Mistrzów. Ale z czysto psychologicznego wymiaru miałoby to znaczenie. Jeszcze w czasach telegazety sprawdzało się tabelę ligi, a miejsca awansów do pucharów były zakreślone różnymi barwami. Gdy sprawdzałem tabele innych krajów, zazdrościłem tych dodatkowych miejsc w eliminacjach Champions League. Nasz minimalny rozkład 1+3 wydawał się smutny, a zarazem nie do ruszenia, jak symbol naszej wiecznej przeciętności. A przecież było tak blisko.
Skończyło się jednak jak zwykle – gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka.
Cały polski futbol odkąd go pamiętam zawsze był o słupek, o poprzeczkę, o błąd sędziego od rzeczy wielkich.
Czy jesteśmy w istocie największymi pechowcami, względnie frajerami futbolu? Czy taka jest specyfika piłki, że tak często wygrywa się o włos?
Być może, ale na pewno nie zawsze – o karne Szymkowiaka i Frankowskiego od drugiego zespołu w Lidze Mistrzów prędko się nie znajdziemy.
Do 2004 roku liga Kazachstanu, która dziś nas wyprzedza, nie zdołała jeszcze wygrać ani jednego dwumeczu w Pucharze UEFA lub eliminacjach Ligi Mistrzów.
Ich pierwszym skalpem był nie kto inny, a Polacy: Polonia przegrywająca w Intertoto z Tobołem Kostanaj.
Leszek Milewski
Tabele: Kassiesa/Wikipedia