– Mi, jako prezesowi, zabrakło doświadczenia. Zbyt euforycznie podszedłem do sprawy, myślałem, że damy radę w pierwszej rundzie. Zakładałem: zbyt dobrze nie będzie, ale bardzo źle też nie, na euforii skończymy w dolnej części tabeli, lecz nie na dnie. Zimą się wzmocnimy i utrzymamy. Ekstraklasa nas nie przerażała, tym bardziej że grając Puchar Polski z drużynami ekstraklasowymi, dobrze wyglądaliśmy. Teraz jednak wiem, że to są pojedyncze mecze i inaczej się do nich mentalnie podchodzi – mówi Marcin Jaroszewski, prezes Zagłębia Sosnowiec. Rozmawiamy o fatalnej rundzie jesiennej, błędach popełnionych latem, planowanych i przeprowadzanych wzmocnieniach, o ewentualnym spadku. Zapraszamy.
Wojtek Kowalczyk napisał w swoim felietonie, że Zagłębie Sosnowiec spadło z ligi. Jestem pewien, że się pan z tym zdaniem nie zgadza?
Nie będę polemizował z panem Kowalczykiem, bo tak naprawdę nie obchodzi mnie, co on ma do powiedzenia.
To powiem jako ja: Zagłębiu do utrzymania potrzebna jest rewolucja, a ta jest kosztowna i trudna.
Zdajemy sobie sprawę z błędów, które popełniliśmy latem. Natomiast gdyby nie pewne okoliczności, te błędy byłyby na pewno do naprawienia, a teraz czas pokaże, czy jednak rzeczywiście są do naprawienia.
Jakie to okoliczności?
Nie neguję tego, że gramy może nie najsłabiej w lidze, ale na pewno słabo. Nie chcę się usprawiedliwiać. Jednak jeśli my się utrzymamy, to będzie kwestia punktu albo dwóch. I jeżeli my dostajemy przeciwko sobie dziewięć karnych… Albo bramka na Pogoni – to Stevie Wonder by zobaczył, że padła ze spalonego. Do tego dwie jedenastki powinny być gwizdnięte dla nas, tak jak z Legią. Przy 1:0 Cafu zmienił kierunek piłki ręką. Poza tym mam w pamięci kilka innych drobnych sytuacji. Nie chcę, by myślał pan, że zwalam na VAR i sędziów, bo tak nie jest. Uważam, że naszej winy jest 95%, a tych spraw 5%. Jednak to, że jesteśmy słabi, nie zmienia tego, że to jest sport i rywalizacja, więc nawet ten słabszy powinien być uczciwie traktowany. A nie w ten sposób: oni są i tak słabi, więc nie ma różnicy, czy będzie przeciwko nim pięć, czy 15 karnych. Tak to nie działa, gdyż za tym idą punkty.
W niewydrukowanej tabeli Zagłębie ma 14 punktów, przy 12 w rzeczywistości, ale sędzia dwa razy wam pomógł, a raz zaszkodził.
To jest wasza opinia. My myślimy, że pomógł nam raz, a zaszkodził trzy. Według naszej tabeli mamy pięć punktów więcej. Być może nadal jesteśmy na ostatnim miejscu, ale sytuacja jest diametralnie inna.
Powiedział pan, że Zagłębie nie gra najsłabszej piłki w lidze, to kto taką gra?
Nie chcę oceniać, ale uważam, że graliśmy wiele meczów przyzwoitych i dobrych. Ze Śląskiem Wrocław, dwa razy z Legią, z Górnikiem u siebie, z Cracovią. Szkoda, że w tych meczach, w których prezentowaliśmy się w porządku, nie punktowaliśmy odpowiednio.
A co czuł pan po 0:6 z Lechem?
Wstyd i złość. Jednak na pewno nie było to uczucie, które spowodowałoby moje załamanie.
To był dziwny mecz, bo do pierwszej bramki Zagłębie grało solidnie.
Powiem szczerze: nie analizowałbym tego spotkania, bo należało się cieszyć, że wyszliśmy z tunelu. I na tej euforii wyjścia z tunelu zagraliśmy kilkanaście minut. Lech nas podpuścił jak wytrawny bokser i potem się bawił jak pitbull z pekińczykiem. Tak to wyglądało i nie mam argumentów, by kogokolwiek bronić. Zniszczyli nas.
Co znaczą słowa o wyjściu z tunelu? Drużyna była aż tak podłamana?
Może nie podłamana, ale jeżeli w takich okolicznościach tak szybko straciła wiarę, to znaczy, że stała mentalnie słabiutko.
Przyszło już trzech piłkarzy, ilu jeszcze miałoby się pojawić?
Jeszcze trzy-cztery nazwiska.
To będą piłkarze w dalszym ciągu zagraniczni?
Dużo rozmawiamy z Polakami, ale w tym tygodniu z dwoma się nie dogadaliśmy. Nie chodzi nawet o kwestię wysokości wynagrodzenia, ale o jego rozłożenie. Widzimy, że pieniądze motywacyjne tych piłkarzy nie interesują albo są wiekowo dojrzali i chcą długiego kontraktu. Chcieliby ten ostatni raz dużo zarobić, ale właśnie: nie interesuje ich system motywacyjny, tylko pewny zarobek. Mieliśmy kiedyś takiego piłkarza z nazwiskiem, później musieliśmy rozwiązywać kontrakt, a on potem w innych klubach też się nie sprawdzał. Teraz, mimo że nie ma 30 lat, jest na czwartym-piątym poziomie, kiedy wcześniej grał w reprezentacji Polski.
Patrzę jednak na zagranicznych piłkarzy i to też jest spore ryzyko. Na przykład Giorgi Gabedava ma 29 lat i ledwie jeden poważniejszy sezon za sobą.
Jak pan kiedyś poprowadzi klub, to pan zobaczy, że każda decyzja jest objęta minimum 50% ryzykiem. Tak naprawdę ryzyko się minimalizuje wraz z ilością płaconych pieniędzy. Ryzykuje i Legia, i Zagłębie. Nie ryzykuje Chelsea, biorąc Pulisicia za 60 milionów.
Jednak chyba trzeba przyznać, że zawiódł się pan na innych obcokrajowcach w klubie, jak na Cristovao.
Nie zawiodłem się na nim, bo odegrał dużą rolę w pierwszej lidze. W decydujących momentach był przodującą postacią, strzelał bramki, asystował, zaliczył gola w Chorzowie, który dawał nam praktycznie awans. On swoją pracę wykonał. Gdyby nadal tak pracował i funkcjonował w drużynie, możliwe, że zostałby. Jednak w tym marazmie, który się wkradł, on też źle zaczął funkcjonować.
Po co Zagłębiu był Torunarigha? Raczej nie patrzymy w Ekstraklasie na CV, ale on miał je naprawdę fatalne.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że będziemy musieli grać na dwie szóstki i mocno skrzydłami, bo mamy Udovicicia i Wrzesińskiego. Potrzebowaliśmy kogoś do przodu, kto będzie rozbijał przeciwników, kto stanie na ścianie, przytrzyma piłkę i ją zgra. Nie wymagaliśmy od niego bramek i tak dalej, on był sprowadzany na określony wariant i sytuację meczową. Mieliśmy na niego pomysł. Tym bardziej że jak przyjechał na zgrupowanie, to w sparingu z Viiturolem wygraliśmy, a on strzelił dwie bramki, w kolejnym też strzelił gola. Generalnie nie wyglądał źle. Jednak tak: pomyliliśmy się i tyle.
A zawiódł się pan na kimś szczególnie z tego letniego zaciągu?
Trudno tak mówić, bo my źle funkcjonowaliśmy jako cała organizacja w tej Ekstraklasie. Za długo się cieszyliśmy z awansu. Weszliśmy do ligi z pięcioma młodzieżowcami, grającymi w młodzieżowych reprezentacjach, licząc, że zestawiając ich z doświadczonymi piłkarzami, otrzymamy idealny balans. Byliśmy porównywani do Górnika Zabrze, ponieważ też poszliśmy z dołu tabeli pierwszej ligi bardzo mocno. To wszystko nam zamazało obraz. Sytuacja jak w Górniku może się wydarzyć raz na dekadę. Oni mieli Kurzawę, Angulo, wygrali pierwszy mecz z Legią i ich młodzież nabrała pewności siebie. Nasza młodzież nie miała ku temu okazji, nabrała niepewności.
Jednak gdy patrzył pan na Piotra Polczaka, który grał fatalnie, to nie chował pan twarzy w dłoniach? To przecież doświadczony zawodnik, a wyglądał beznadziejnie.
My go ściągnęliśmy z dobrej drużyny ligi rumuńskiej, był tam podstawowym zawodnikiem, grał wszystko, występował w Lidze Europy. Trudno go było wyrwać. Nie pomyliliśmy się co do niego. To kwestia przygotowania i tego, z kim się gra. Z lepszymi gra się łatwiej. A każdy nasz zawodnik grał źle. Natomiast co do Piotrka, to śmialiśmy się, że nie dość, że nie ma szczęścia, to jeszcze ma pecha. Nie winiłbym go indywidualnie. Miał czarną rundę i już.
Czyli rozumiem, że po przyjściu lepszych zawodników on będzie grał dobrze?
Trener jest zadowolony, że go ma, bo go znał z Rosji. To nie jest facet, którego nie jesteśmy w stanie dobrze przygotować. Cała drużyna źle funkcjonowała. Jak ją indywidualnie analizować, to nikogo by pan nie wziął do innego klubu, może Wrzesińskiego na początku, zanim go rywale nie przeczytali. No i Sanogo, tyle że on się rozsypywał.
Powiedział pan kiedyś: pojedynczo nasi piłkarze dają radę, ale nie potrafią stworzyć dobrej drużyny.
Coś w tym jest. Szatnia nie zafunkcjonowała na takim poziomie, jak robiła to w niższych ligach. Mówię tu o atmosferze.
Więc patrząc logicznie na tę wypowiedź, to skoro zawodnicy są dobrzy, ale nie ma atmosfery, to może wystarczy ich scalić i będzie dobrze? Może nie potrzeba rewolucji?
Część zawodników na pewno musi odejść. Moje słowa dotyczą tej jedenastki, która wyszła na mecz z Legią. Ławka pokazała, że nie jest w stanie funkcjonować na poziomie Ekstraklasy. Po zmianach traciliśmy dużo na jakości piłkarskiej.
Poza listą transferową więcej zawodników może opuścić drużynę?
Tak.
Istnieje możliwość, że Zagłębie zmieni szkoleniowca?
To kwestia trenera. Jeżeli on przyjmie ofertę prowadzenia reprezentacji Litwy, będzie trzeba poszukać nowego. Jednak na razie nie ma takiej opcji.
Federacja już się kontaktowała z Zagłębiem?
Nie.
Jest pan zadowolony z dotychczasowej pracy trenera?
Tak. Gdybym nie widział, że coś może z tego być, to by trenera już w Sosnowcu nie było. Bardziej widzę winę prezesa, czyli swoją, że trener Ivanauskas nie ma materiału, by wypełniać cele przed nim stawiane.
Czuje pan żal do trenera Dudka?
Nie, to jest piłkarskie życie. Mam głębsze przemyślenia na temat tej współpracy, ale jeżeli się z kimś nimi podzielę, to z trenerem Dudkiem. Na temat tego, co się wydarzyło po awansie w przerwie i w pierwszych meczach. Ale to nie jest żal. To mi, jako prezesowi, zabrakło doświadczenia. Zbyt euforycznie podszedłem do sprawy, myślałem, że damy radę w pierwszej rundzie. Zakładałem: zbyt dobrze nie będzie, ale bardzo źle też nie, na euforii skończymy w dolnej części tabeli, lecz nie na dnie. Zimą się wzmocnimy i utrzymamy. Ekstraklasa nas nie przerażała, tym bardziej że grając Puchar Polski z drużynami ekstraklasowymi, dobrze wyglądaliśmy. Teraz jednak wiem, że to są pojedyncze mecze i inaczej się do nich mentalnie podchodzi.
Pytam o Dudka, bo to było dziwne, że odszedł, a za parę dni był w Katowicach.
To są pytania do trenera. My jesteśmy w dobrych stosunkach, dzwonimy do siebie, jesteśmy w kontakcie. Od strony ludzkiej nic się nie zmieniło.
A w pana opinii stracił szatnię?
Były problemy, ale nie takie nie do rozwiązania. Nie była to sytuacja nadzwyczajna, która by zamykała temat. Wszystko było do uratowania.
Co pan ma sobie jeszcze do zarzucenia poza euforycznym podejściem?
Nie powinienem podchodzić też w sposób sentymentalny i ludzki, że ci, którzy wywalczyli awans, zasłużyli na szansę w Ekstraklasie. To było błędne założenie i stąd też brak wzmocnień na odpowiednim poziomie w tamtym czasie. Druga sprawa jest taka, że zdawałem sobie sprawę, jak wygląda klubowy budżet. Przejmowaliśmy hokejową drużynę na poziomie Ekstraklasy i dbając o finanse spółki, szukałem kompromisu finansowego, żeby nie narazić klubu na szwank. Powinienem być dużo bardziej zdeterminowany w negocjacjach z właścicielem i bardziej zaryzykować.
Zagłębie ma pieniądze na rewolucje, czy ryzykuje?
Nigdy nie zaryzykuję tego, by klub miał poważne problemy finansowe, zaburzając płynność spółki.
Może zabrakło panu obok kogoś z doświadczeniem, byłego doświadczonego ligowca, kogoś w tym stylu?
To jest względne, bo wygrywając z Piastem i Śląskiem, ta drużyna nabierałaby pewności siebie. Brakowała nam trochę farta. Poza tym powiem inaczej: popełniliśmy kardynalne błędy, ale nie takie, by płacić równie dużą cenę. Tak jak panu mówiłem: nie chcę płakać, bo nawet jak spadniemy, to znowu awansujemy. To jest klub, który będzie funkcjonował zawsze, zaraz powstanie stadion. Jednak na dziś mamy problemy infrastrukturalne, bo sytuacja w dniu meczowym nie jest dobra. Jesteśmy postrzegani wśród elity polskiej piłki może nie jakoś źle, ale rozumiemy, że dajemy produkt, który do końca nie odpowiada standardom. To się wszystko składa na atmosferę w klubie. Zawodnicy czytają w mediach: taki słaby stadion, taka słaba otoczka. To jest prawda pompowana im każdego dnia, w którą młodzi zawodnicy wierzą. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem budują przeświadczenie, że nie pasują. I to też ma przełożenie na boisko.
Drugi beniaminek też nie gra na cholera wie jak ładnym stadionie. Prasa to kwestia wyników.
Ja tego nie neguję. Miedź Legnica jest klubem budowanym pod Ekstraklasę przez wiele lat. W pewnym momencie zadaszyli stadion, zainstalowali podgrzewaną murawę, i jak to zrobili, to awansowali. Czy to jest mały stadion, czy nie, to on w telewizji ładnie wygląda. Klub jest przygotowany i w poprzednim sezonie to pokazał. Nas też pobił o klasę, wygrywając z nami dwa razy. Zdominował nas i wszedł do Ekstraklasy dużo bardziej pewny. My weszliśmy na sportowym szaleństwie, ale nie mamy zamiaru za to nikogo przepraszać, bo jest rywalizacja sportowa. A o niej się czasem zapomina, mówiąc ciągle o finansach, infrastrukturze i tak dalej.
Chodzi mi o to, że mówienie teraz o mediach krytykujących Zagłębie, przypomina syndrom oblężonej twierdzy.
16 lat pracowałem w pana zawodzie. Nie winię więc mediów, że tak jest, tylko mówię, że widzę, jak to działa na tych młodych ludzi. Siedzę teraz z drugiej strony. Ale to jest element gry i tego świata. Jeśli ktoś tego nie wytrzymuje, to się nie nadaje do piłki. Chcę być dobrze zrozumiany: nie mam zamiaru płakać i narzekać. Jak zagramy dobrze, to będą pisać dobrze.
Może ten awans był tak naprawdę za szybko?
Jak dwa razy byliśmy trzeci, to mówili, że nie chcemy awansować, co było bzdurą. Awansowaliśmy więc. Nie ma co mówić, czy coś jest za szybko, czy za późno. GKS Katowice planuje awans 11 lat. Piłka nożna jest uwielbiana, bo jest nieprzewidywalna. Ruch też planował, że wróci od razu z drugiej ligi do pierwszej. Nie rozumiem, dlaczego Zagłębiu miałoby się to za szybko trafić. Po prostu było drugie na osiemnaście drużyn.
Jak więc rozumiem, spadek nie będzie katastrofą, ale wywieszania białej flagi nie ma.
Jeśli ktoś myśli, że po to harowaliśmy, by wrócić do Ekstraklasy i teraz to odpuścimy, to się myli. Zagłębie Sosnowiec jeszcze wiele punktów zdobędzie. Mówimy o wszystkim wokół Zagłębia: o infrastrukturze, pieniądzach, a nie o boisku. Że przypadkiem awansowaliśmy. Życzę każdemu takiego przypadku. A jeżeli spadniemy, to klub będzie istniał dalej, będzie miał zapewniony budżet. I będzie mądrzejszy – ja, czy inny prezes – o błędy, które popełniliśmy teraz.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL
Fot. Newspix