Coś czujemy, że w poniedziałek we włoskiej prasie posypią się mocne pochwały w kierunku Arkadiusza Milika, bo – bez wielkich słów, w końcu to tylko Bologna – zagrał naprawdę zajebisty mecz. Wszędzie go było pełno, strzelił dwie bramki, kreował sytuacje kolegom. W ostatnich dziewięciu meczach ligowych wpisał się na listę strzelców siedem razy, więc nie będzie przesadą stwierdzenie, że znalazł się w rewelacyjnej formie.
Ar-ka-diu-szo mógł mieć na swoim koncie dwie asysty – raz wystawił piłkę w polu karnym Mertensowi, lecz ten trafił w przeciwnika, za drugim razem obsłużył Belga miękkim podaniem z drugiej linii w stylu Bergkampa – sędzia wskazał na ofsajd, ale skrzydłowy i tak spartolił tę sytuację. Pierwszy gol Milika? Nie ma co ukrywać, szczęście trochę dopisało. Piłka dwa razy odbiła się od ręki Mertensa (przypadkowo, sytuacja sprawdzana na VAR), który w dość pokraczny sposób wystawił piłkę Milikowi na strzał – pozycja łatwa nie była, ale Polak zrobił użytek ze swojej gibkości i pokonał bramkarza. Druga bramka? Strzał tyłem głowy po wrzutce a’la Quaresma Malcuita. Przy obu trafieniach niewielkie szanse miał Łukasz Skorupski.
Polski bramkarz będzie miał po tym wieczorze mieszane uczucia. Zaliczył jedną interwencję z gatunku “super save” (wyciągnął się jak struna przy rogalu Mertensa, naprawdę trudna do wykonania parada), a potem zaprezentował festiwal pomyłek. Był przede wszystkim elektryczny przy dośrodkowaniach. Raz wyszedł w sposób mocno naiwny i gdyby Milik zdobył się przy główce na większy poziom precyzji, świętowałby hat-tricka (piłka minimalnie ponad bramką). Kolejny babol – Polak źle odczytuje boiskową sytuację, odsłania prawie całą bramkę, ale znów dopisał mu fart – Callejon zamiast to wykorzystać, trafia prosto w niego. „Skorup” zaliczył też niepewną interwencję przy przecięciu długiej piłki (uratowali koledzy). Największym zarzutem jest jednak trzecia bramka dla Napoli – pozwolenie na wbicie gola po strzale z dystansu lecącym na krótki róg nie jest czymś, co bramkarz reprezentacji Polski chciałby nosić w CV. Chociaż tyle, że wybronił strzał z ostrego kąta Milika, który także szedł tuż przy słupku, przy którym bramkarz nie ma prawa się pomylić.
Skorupski uratował zatem swoją interwencją Napoli, które było o krok frajerskiej straty punktów. Frajerskiej, bo prowadzili grę przez cały mecz, ale dawali sobie wbijać proste bramki po stałych fragmentach gry (oba po główkach – najpierw Santandera, potem Danilo). Nie bardzo wiedzieli, jak dobić rywala, no i ten raz po raz się odgryzał.
Jak spisał się Zieliński? Dobrze. Podawał celnie (90 udanych podań na 97 prób), wygrał 5/5 dryblingów, na plus kluczowe podanie przy golu Mertensa, ale generalnie – jak to Piotrek – uciekał się do efektownych kółeczek, mądrego rozgrywania w środku pola, ale od spektakularnych, odważnych zagrań trzymał się z daleka. Mogło się podobać jednak to, jak pracuje w defensywie – zwłaszcza, że nie zawsze daje się poznać z tej strony.
Napoli podniosło dziś trochę ciśnienie kibicom, ale koniec końców wychodzi z opresji obronną ręką. Postacią weekendu w Neapolu bez dwóch zdań Arkadiusz Milik.
***
Cristiano Ronaldo zaliczył dziś dublet, a co za tym idzie wyprzedził Krzysztofa Piątka w klasyfikacji najlepszych strzelców Serie A. Liczyliśmy więc, że nasz rodak przynajmniej dogoni Portugalczyka, ale niestety tak się nie stało.
Przede wszystkim Piątek, którego Genoa mierzyła się z Fiorentiną, miał bardzo mało okazji do strzelenia gola, ponieważ świetnie w obronie spisywali się German Pezzella i Nikola Milenković. Praktycznie każde dośrodkowanie padało łupem tych stoperów. Krzysiek próbował raz uderzyć nawet przewrotką, ale także odbił się od obrońców gości. Inna sprawa, że dośrodkowania podopiecznych Cesare Prandelliego nie były najlepszej jakości. Dopiero po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Piątek oddał dobry strzał głową, ale jeszcze lepszą interwencją popisał się Alban Lafont.
Reprezentant Polski szukał swojej szansy również przed polem karnym, ale koledzy niespecjalnie wiedzieli jak go obsłużyć, co raz 23-latka mocno zdenerwowało. Kiedy już jednak doszedł do w miarę dobrej pozycji w końcówce, jego strzał został zablokowany. Nie można powiedzieć, że Polak przespał ten mecz, bo raz też nieźle dośrodkował do Romulo, ale trudno też powiedzieć, że rozegrał jedno z najlepszych spotkań w tym sezonie. Tym bardziej że złapał żółtą kartkę, która wyklucza go z gry w meczu z Milanem w następnej kolejce.
A jak Piątek nie strzela, to dla Genoi raczej nikt tego zrobi. Podobnie było i tym razem, ale wreszcie drużyna Krzyśka zagrała na zero z tyłu. Choć nie tylko dobra gra obrońców w tym pomogła, „Rossoblu” zwyczajnie dopisywało szczęście. Strzały Kevina Mirallasa i Federico Chiesy zatrzymały się dopiero na słupku. Generalnie goście przeważali przez dłuższy czas tego spotkania, ale w końcówce zabrakło im sił. Mecz z perspektywy ławki oglądał Bartłomiej Drągowski.
***
Co u pozostałych Polaków? Wielki dzień przeżywa Chievo, które zaliczyło dziś – tak, tak, mamy końcówkę grudnia – pierwsze ligowe zwycięstwo w tym sezonie. Mariusz Stępiński przebywał na boisku 21 minut, Bartosz Salamon rozegrał cały mecz, Pawła Jaroszyńskiego nie było w kadrze meczowej.
Gwoli formalności – kolejny mecz na ławce rezerwowych Arkadiusza Recy (Atalanta wygrała 6:2 na wyjeździe z Sassuolo) i Michała Marcjanika (porażka z Interem 0:1). W kadrze meczowej Udinese nie było cierpiącego na uraz Teodorczyka.
O polskim meczu Juve – Sampdoria pisaliśmy TUTAJ.
Fot. Newspix.pl