Dwa bezbramkowe remisy z rzędu i nagle Lechia Gdańsk jest zmuszona oglądać plecy warszawskiej Legii przed ostatnim ligowym spotkaniem w tym roku. Oczywiście wystarczy im tylko wygrać lub nawet tylko zremisować swój mecz, żeby z powrotem rozsiąść się w fotelu lidera. I lepiej dla gdańszczan, żeby to się udało – porządne punktowanie jesienią, zwłaszcza przeciwko rywalom z dołu tabeli, bywa w realiach ekstraklasy prostą, wygodną drogą do mistrzostwa Polski.
W zeszłym sezonie faworytem starcia biało-zielonych z Górnikiem Zabrze byliby zapewne piłkarze z Górnego Śląska, ale w bieżących rozgrywkach ich postawa pozostawia – delikatnie rzecz ujmując – sporo do życzenia. Choć podopieczni Marcina Brosza w ostatnim meczu z Arką zasygnalizowali, że pomalutku zaczynają wychodzić na prostą, a sytuację w drużynie udało się wreszcie trenerowi w miarę porządnie poukładać. Górnik zagrał solidnie i zremisował nie do końca zasłużenie. Niemniej – dziś murowanym faworytem tego zestawienia jest Lechia, każdy wynik inny niż zwycięstwo ekipy Piotra Stokowca będzie po prostu mega-sensacją.
Tym bardziej, że lechistom to zwycięstwo jest po prostu potrzebne, jeżeli nie chcą stracić korzystnej pozycji w wyścigu o mistrzostwo Polski. Świadczą o tym przykłady z najnowszej historii naszej ligi.
W sezonie 2017/18 przed przerwą zimową udało się wcisnąć do terminarza aż 21 meczów. Na takim dystansie najlepsza okazała się Legia Warszawa, czyli – późniejszy mistrz kraju. Wojskowi zebrali 38 punktów, o dwa więcej niż tercet pościgowy – Lech, Jagiellonia i Górnik. Po dwudziestu kolejkach (tyle rozegrane zostanie teraz) również prowadzili legioniści, zresztą z takim samym dorobkiem punktowym, bo przedświąteczny mecz przerżnęli z Wisłą Płock 0:2. To w sumie dość interesujące – wychodzi na to, patrząc po prostu na liczbę oczek w tabeli, że poturbowana na rozmaite sposoby Legia w bieżących rozgrywkach radzi sobie jednak ciut lepiej niż w poprzednich.
Lechia ma natomiast szansę, by po dwudziestu seriach gier skompletować aż 42 punkty. To byłaby naprawdę dobra jesień w ich wykonaniu, ale nie ma też sensu tonąć w zachwytach. Tym bardziej, że na razie jeszcze z Górnikiem nie wygrali. W sezonie 2016/17 po dwudziestu kolejkach prowadziła Jagiellonia (39 punktów), sezon wcześniej Piast. Gliwiczanie zgromadzili dokładnie 42 oczka, a w ostatniej grudniowej kolejce jeszcze swój dorobek podrasowali, bo na zimowe urlopy rozjechali się z dorobkiem na poziomie 45 punktów. Tytułu im to wcale nie zapewniło, choć bili się o mistrzostwo do końca, co samo w sobie było olbrzymią sensacją i wynikiem, co tu ukrywać, genialnym.
Jak do tej pory biało-zieloni tylko dwukrotnie schodzili z boiska pokonani (0:1 z Wisłą Płock, która ma ewidentnie patent na jesiennych liderów i 2:5 z Wisłą Kraków). Legia zeszłej jesieni przegrała natomiast aż siedmiokrotnie. Choć ważne jest nie tylko to, jak często się przegrywa, ale i z kim.
Pięć najsłabszych ekip w pierwszej rundzie sezonu 2017/18 to Pogoń Szczecin, Piast Gliwice, Sandecja Nowy Sącz, Cracovia i Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Późniejsi mistrzowie kraju, jakkolwiek ich forma daleka była od stabilności, akurat przeciwników tego kalibru golili z bardziej niż przyzwoitą skutecznością, zdejmują z boiska aż 19 z 24 punktów możliwych do zdobycia. Chociaż przytrafiały się Legii wstydliwe porażki z Lechem, Jagiellonią i Górnikiem, to kroplówka punktowa płynąca ze starć z zespołami pogrążonymi w kryzysach pozwoliła warszawskiej drużynie utrzymać się… nie tylko przy życiu, ale i na szczycie.
Jak to wygląda w wykonaniu Lechii w tym sezonie? W tej chwili pięć ekip z najmniejszą liczbą punktów na koncie to Wisła Płock, Górnik Zabrze, Zagłębie Sosnowiec, Śląsk Wrocław i Miedź Legnica. Na razie: 14 punktów na 21 możliwych dla Paixao i spółki. Średnio. Gdyby dziś trafił się biało-zielonym, dajmy na to, kolejny frajerski remis (podobnie jak w Legnicy) – mamy tylko 15 oczek w starciach z dołującymi drużynami, o cztery mniej niż Legia zdobyła w analogicznym okresie poprzednich rozgrywek. W ekstraklasowej tabeli zwykle panuje straszna ciasnota aż do samego finiszu, zatem tego rodzaju potknięcia mogą decydować w końcowym rozrachunku o tym, dokąd powędrują złote medale.
Spójrzmy choćby na jesień 2017 w wykonaniu Jagiellonii, wszak białostoczanie otarli się w minionym sezonie o mistrzowski tytuł. Tylko 14/24 w potyczkach z ogórasami, parę żenujących potknięć, między innymi z późniejszymi spadkowiczami. Ilu punktów zabrakło później Jadze do tytułu? Być może dziejowy sukces został zaprzepaszczony nie wiosennymi wahaniami formy, a właśnie potknięciami w rundzie jesiennej. Zresztą – fenomen wspomnianego Piasta również opierał się na tym, że gliwiczanie bardzo długo z bezlitosną skutecznością gnębili zespoły z dna tabeli. Gdy zaczęli gubić punkty z rywalami najdrobniejszego kalibru, Legia ich capnęła.
Stołeczna drużyna dalej trzyma się swojej metody na sukces. 15 na 18 możliwych punktów w meczach z Wisłą, Górnikiem, Zagłębiem, Śląskiem i Miedzą.
Zatem dla Lechii starcie z Górnikiem jest wbrew pozorom znacznie ważniejsze, niż mogłoby się wydawać, o ile oczywiście podopieczni Piotra Stokowca mają mistrzowskie ambicje. A wszystko wskazuje na to, że tak. Jeżeli gdańszczanie pozwolą sobie na kolejne potknięcie w meczu z ekipą, której w bieżących rozgrywek raczej nie grozi czołowa ósemka, to mogą gorzko zapłakać za pogubionymi punktami, gdy sezon będzie dobiegał końca.
fot. FotoPyk