Reklama

Upadek to nie koniec świata. Wisła pójdzie drogą Widzewa czy Pogoni?

redakcja

Autor:redakcja

11 grudnia 2018, 15:05 • 19 min czytania 0 komentarzy

Widmo upadku zagląda w oczy Wisły Kraków. Oczywiście “póki piłka forsa w grze” i tak dalej liczymy na to, że wiślacy wyjdą z tego kryzysu finansowo-organizacyjnego i wielka marka utrzyma się w Ekstraklasie. Natomiast trzeba sobie postawić sprawę jasno – istnieje spore prawdopodobieństwo, że “Biała Gwiazda” zawinie interes i będzie musiała zaczynać od IV ligi. 

Upadek to nie koniec świata. Wisła pójdzie drogą Widzewa czy Pogoni?

Co jeśli by się tak zdarzyło? Historie ŁKS-u, Widzewa Łódź, Pogoni Szczecin czy Lechii Gdańsk pokazują, że nowe rozdanie wcale nie musi oznaczać ostatecznego pogrzebu klubu.

***

POGOŃ SZCZECIN

Brazylijskie eldorado Antoniego Ptaka zakończyło się spadkiem do IV ligi. Zanim jednak do tego doszło przez Pogoń przewinęły się tabuny zawodników zza oceanu. Możny właściciel uznał, że zrobi sobie w Zachodniopomorskim Canarinhos. Naściągał ogórków, ale i piłkarzy, którzy coś tam potrafili. Taki Amaral otarł się nawet o reprezentację kraju. Ale eksperyment skończył się kompletnym niewypałem.

Reklama

Edi Andradina na naszych łamach tak wspominał tamte czasy: – Tragedia. Nie lubię nawet o tym rozmawiać. Krzywda dla piłkarzy i dla Pogoni. Ale to nie było tak, jak niektóre gazety pisały, że przyjechali sprzedawcy garniturów i ludzie z plaży. Wszyscy zawodnicy byli piłkarzami, mogę cię zapewnić. Przecież Ptak nie byłby taki głupi, żeby ściągać ludzi z ulicy. Kupił Amarala, który był reprezentantem Brazylii. To jak on potem mógłby ściągnąć do tego sprzedawców lodów? Niektórzy zawodnicy w Pogoni nie zaistnieli, ale potem grali świetnie, trafiali nawet do Spartaka Moskwa. Czasem Brazylijczyk potrzebuje aklimatyzacji. Nie ma tak, że przyjeżdża i od razu gra. A oni mieszkali w hotelu cały czas. Nie mieli życia. 15 kilometrów do miasta. Ile tak można żyć? Tylko ja, Radek Majdan, Boris Pesković i Artur Bugaj mieliśmy swoje mieszkania. Reszta skoszarowana. I nie wypaliło. To jest Polska. Nie możesz zrobić całej drużyny brazylijskiej.

NADARZYN 27.10.2017 TARGI MOTORYZACYJNE WARSAW MOTO SHOW ANTONI PTAK TOMASZ SZYPULA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

W 2006 roku Pogoń przeszła do historii. Nie wiemy czy chlubnej, czy wstydliwej, ale przeszła – w meczu z GKS-em Bełchatów jako pierwsza drużyna w historii ekstraklasy wystawiła zespół złożony wyłącznie z obcokrajowców. W polu biegało dziesięciu Brazylijczyków, a w bramce stał Boris Pesković. Ta słowacko-brazylijska kapela dostała jednak 0:2 od GKS-u, a sezon skończyła na 11. miejscu. W kolejnym sezonie rozregulowana burdelem organizacyjnym drużyna szurała po dnie tabeli i ostatecznie z ligi się spieprzyła. I tym samym Ptakowi znudziła się zabawa w piłkę. Najpierw rozprzedał pół kadry, a później szukał chętnego na odkupienie od niego pierwszoligowej (według ówczesnej nomenklatury) Pogoni. Tej Pogoni, z której pół Polski drwiło przez ostatnie dwa lata. I na którą mało kto już wtedy chodził:

I chętni się znaleźli – byli to Artur Kałużny i Grzegorz Smolny. Dwóch biznesmenów z regionu prowadziło zaawansowane rozmowy z Ptakiem, żeby ten sprzedał klub z całym asortymentem i prawem do gry w II lidze. Ale Pogoni nie udało się uratować przed upadkiem – klub zleciał do IV ligi. Warunkowo za start na tym poziomie pozwolił Zachodniopomorski ZPN, a Pogoń grała na prawach klubu, który ukonstytuował się nieco wcześniej i odciął od Ptaka, by grać w B klasie. Ta drużyna nazywała się “Pogoń Nowa Szczecin” i w rok po założeniu wywalczyła awans do A klasy. Zespół był oparty głównie na juniorach, ale wzmocnili go piłkarze doświadczeni i związani od lat z Pogonią – Grzegorz Matlak czy Dariusz Adamczuk, dzisiaj dyrektor sportowy ekstraklasowej Pogoni.

“Portowcy” zaczynali zatem od IV ligi i w pierwszym sezonie awansowali do ligi… drugiej. Wszystko przez to, że rozgrywki uległy reorganizacji, a właściwie przechrzczeniu I ligi na Ekstraklasę. Żebyśmy byli precyzyjni – szczecinianie awansowali z czwartego poziomu rozgrywkowego na trzeci. Zatoka Puck musiała uznać ich wyższość w barażu. W zespole, który rok później wywalczył awans na zaplecze Ekstraklasy, występowali m.in. Paweł Skrzypek (zdobywca Pucharu Polski z Legią), Piotr Petasz (dzisiaj ważny piłkarz KTS Weszło) czy Feridinand Chi-Fon (kameruńczyk z ekstraklasowym doświadczeniem). “Portowcy” zatem na odejściu Ptaka stracili dwa lata – w ciągu dwóch sezonów udało się wrócić tam, gdzie Ptak zostawiłby drużynę, gdyby umiał odejść z klasą.

Reklama

W tym błyskawicznym powrocie nieoceniona okazała się wspomniana inicjatywa Pogoń Nowa Szczecin. To na jej szkielecie funkcjonował klub, a Adamczuk i Matlak z każdym awansem pozbywali (a raczej oddawali) część udziałów. Gdyby przełożyć to na dzisiejsze realia – to trochę tak, jakby pół roku temu Żurawski i Kosowski założyli Wisła Kraków Nowa i na jej kręgosłupie wiślacy w dwa lata awansowaliby do I ligi. Misja byłych piłkarzy w tym przedsięwzięciu była jasna – dźwignąć klub z kolan, doprowadzić do stabilnego funkcjonowania, a następnie przekazać w ręce kogoś, kto będzie to w stanie utrzymać na poziomie Ekstraklasy. Zresztą tamten ruch z założeniem stowarzyszenia PSN był krokiem wyprzedzającym rozkład Ptakovii – juniorzy i ex-portowcy grali w B klasie zanim klub-matka rozpadł się na kawałki. Dziś stowarzyszeniu przysługuje miejsce w zarządzie ekstraklasowej Pogoni.

Ekstraklasę Szczecin odzyskał w 2012 roku. Gdy patrzymy na nazwiska, które wtedy miała w składzie Pogoń, to stężenie “solidnych ligowców” wybija ponad skale – Vuk Sotirović, Peter Hricko, Robert Kolendowicz, Radosław Janukiewicz, Emil Noll, Adrian Budka… A ponadto Adam Frączczak, Bartosz Ława czy Wojciech Golla. –  To, że Pogoń tak szybko zagra o awans do ekstraklasy, to głównie zasługa kibiców. Przez ostatnie lata zachowywali się bardzo racjonalnie. Z reguły w takich wypadkach fani głównie protestują, a oni włączyli się w odbudowę klubu – mówił po awansie zastępca prezydenta miasta Tomasz Jarmoliński. Pięć lat tułaczki po niższych ligach pozwoliło Pogoni na to, by wreszcie rozegrać jubileuszowy 40. sezon na najwyższym szczeblu.

 ***

LECHIA GDAŃSK

Chyba najbardziej pogmatwany przypadek z tych upadków. Nawet niektóre osoby związane z Trójmiastem mają problem, by ustalić, czy w danym roku jeszcze mówimy o Lechii, czy to była już Lechia-Olimpia, czy Lechia-Polonia, czy spadek wynikał ze słabości drużyny, czy znów ktoś wycofał się z umowy i trzeba było budować klub na nowo…

Ustalmy fakty – w latach ’80 Lechia Gdańsk (po prostu Lechia, nie żadna Lechia-JakiśTamJeszczeInnyKlub) grała jeszcze na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Sięgnęła po krajowych puchar oraz superpuchar, grała w Pucharze Zdobywców Pucharów z Juventusem, który miał wtedy w składzie Platiniego. Piękna karta w historii klubu, który przez następne lata miał tułać się między III a I ligą w smrodzie fuzji i degradacji.

W 1989 Lechia spadła do II ligi i zaczęło się kombinowanie. Trzy lata po spadku powstała spółka FC Lechia S.A., która miała być lekiem na całe zło – drużyna miała przejść reorganizacje, planowano wprowadzić wzorce korporacyjne, a sam klub miał nie tylko walczyć o awans, ale i przynosić zyski. Skończyło się tak, że klub nie znalazł sponsorów i zleciał do III ligi. Jak to mówią komentatorzy – plan był dobry, ale zawiodło wykonanie.

Dalsza część historii może być przestrogą dla Wisły, która po ewentualnym upadku chciałaby przyspieszyć swój powrót na salony. W 1995 roku doszło do fuzji z Olimpią Poznań, a nowy twór nazwano Lechią-Olimpią. Kuriozalna była sama nazwa, ale jeszcze bardziej kuriozalne były cyrki, które odprawiały się później. To-nie-wiadomo-co toczyło bowiem zażartą wojnę z PZPN-em, a właściwie z Marianem Dziurowiczem, który miał ponoć osobistą kosę z Gdańskiem. Poszło podobno o to, że przed laty GKS Katowice Dziurowicza został przekręcony przez Andrzeja Czyżniewskiego, który właśnie z Gdańska pochodził.

Zresztą z Dziurowiczem jest związana jeszcze jedna historia. Niejasne były bowiem okoliczności tego, gdzie Lechia/Olimpia miała swoje mecze rozgrywać. Większość ekip udawała się do Gdańska, ale w jednej z kolejek nowy twór na ekstraklasowej mapie grał z GKS-em Katowice. Ta GieKSa uparła się, że do żadnego Trójmiasta jechać nie będzie, tylko dojeżdża na obiekty Olimpii w Poznaniu. I basta. Lechia/Olimpia czekała w Gdańsku, GKS czekał w Poznaniu. Ostatecznie ekipa z Trójmiasta została ukarana przez PZPN walkowerem. Kuriozalna decyzja? Cóż, GKS Katowice należał wówczas do Mariana Dziurowicza, czyli prezesa PZPN.

GDANSK 11.04.2015 MECZ 27. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSZAWA 1:0 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSAW 1:0 MATEUSZ BAK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Ekipa Huberta Kostki chyliła się ku upadkowi, a sam trener wreszcie rzucił w cholerę ten organizacyjny bajzel. Chociaż kadrę miał ciekawą – to wtedy w Lechii ogrywał się np. Tomasz Dawidowski, zainteresowanie budził 17-letni Grzegorz Król, a mówiło się, że do Gdańska może trafić wracający z zachodu Dariusz Dziekanowski. Ostatecznie Lechia/Olimpia zleciała do II ligi, a kolejny rok przyniósł spadek o kolejną klasę rozgrywkową. Walkę o powtórny awans lechiści przegrali z… Arką Gdynia. Czyli bolesnych porażek ciąg dalszy.

Rok 1998 pokazał, że w Gdańsku za wiele się nie nauczyli i weszli w kolejną – tym razem nieco normalniejszą – fuzję. Lechia połączyła się z innym gdańskim klubem – Polonią – i postawiła sobie za cel, że za trzy lata zagra znów w I lidze. Napędzać nowy twór miała kasa… *fanfary* Antoniego Ptaka. Ale łódzki biznesmen po dwóch sezonach wycofał się z tego projektu i po roku cała inicjatywa zakończyła się fiaskiem. Lechia wystąpiła z fuzji, nie udało jej się uzyskać wniesionego wcześniej miejsca w III lidze i stowarzyszenie zarządzające klubem uznało, że tych machlojek i cudów-wianków jest za dużo. Padło hasło “zaczynamy od zera”. Od 2002 roku biało-zieloni szli jak walec od A klasy do II ligi. Na salony udało się wrócić w 2008 roku. Od zera do Ekstraklasy w bramce Lechii stał Mateusz Bąk, który tak opowiadał o tych czasach na Weszło: – Mieliśmy wtedy 18 lat, w tym wieku piłkarze są już wprowadzani do drużyn ekstraklasowych, a my nagle z zespołu juniorów staliśmy się wszyscy pierwszą drużyną Lechii. Dla nas to był szok. My wielką Lechią i to w tak niewielkiej A-klasie! Cała drużyna miała po 18-19 lat, nie było doświadczonych piłkarzy, więc mieliśmy w głowie fiu-bździu. Graliśmy, bawiliśmy się, jedliśmy pizzę i lataliśmy do Sopotu. Niewinna, amatorska piłka nożna. Przekonania czym tak naprawdę jest Lechia nabrałem dopiero grając w niej w tych niższych ligach. Na piątą-czwartą ligę przychodziło po kilka tysięcy osób. Wcześniej zespół był w ciągłej rozsypce i na mecze przychodziło po 100 osób. Jestem urodzony w 83 roku, więc te największe sukcesy mnie nie dotknęły. Miłość rodziła się z awansami. Były to majętne osoby z naszego trójmiejskiego środowiska i stać ich było na to, by nas motywować. Wchodzili, rzucali dwa tysiące, wychodziła stówka na głowę. Niby mało, a dla nas to był cały weekend w Sopocie! Fajnie, dziękujemy tym osobom, dawały nam kieszonkowe z własnych środków. Często miała miejsce taka sytuacja. Czuliśmy się jak wielka rodzina, kontakt z kibicami był bardziej bezpośredni. Podczas meczów w A-klasie stali zawsze przy linii bocznej. Przez moment niektórzy ze środowiska byli w strukturach władz, wielu kibiców początkowo pomagało podnosić ten klub.

Kibice zresztą działali wówczas na całego. W 2002 roku rozgoryczeni brakiem wsparcia władz miasta dla Lechii… sami wystartowali w wyborach. Założyli komitet wyborczy “Naporzód Lechio” i w wyborach samorządowych uzyskali ponad 3% poparcia. W pewnym momencie wpływy z biletów i karnetów zapewniały ponad 1/3 całego budżetu klubu. Gdyby nie fani, to Lechia na pewno nie odbudowywałaby się w takim tempie. O ile w ogóle wróciłaby na salony.

Natomiast nie ma się co oszukiwać, że w odbudowie uczestniczyli tylko studenci, którzy przychodzili na mecz w koszulach i pod krawatem. Zresztą “możni ludzie bliscy klubu” to też nie byli wyłącznie sprzedawcy dorszów z gdańskich plaż, a wśród nich zdarzały się osoby, które swoich spółek nie notowali w KRS.

– Jeździliśmy na wiochy. Krowy obok boiska, kibice stojący wokół. Pamiętam sytuację, gdy jakiś durny kibic krzyknął sobie po drugiej stronie boiska: „Arka Gdynia!”. Nagle zobaczyliśmy jak pięćset osób nie zważając na nic przebiega przez środek i leci za tym gościem a cała wioska ucieka. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak na filmikach Kartoflisk. Pamiętam jedno zdarzenie szeroko opisywane w lokalnej prasie. Na wieś Siwiałka przyjechało z Gdańska bardzo dużo osób i – jakby to nazwać, żeby było politycznie poprawnie… – przejęli wioskę wzdłuż i wszerz. Od domów, przez sklepy, po stodoły. My graliśmy mecz, ale dookoła krzyki, bieganie. Wzięli z jakiegoś gospodarstwa dwie krowy i przyprowadzili je na boisko. Jeden sklep miał zafundowany przez naszych kibiców remanent. Po Siwiałce żaden zespół nie chciał nas przyjmować. Wszystkie mecze graliśmy u siebie, bo żadna wioska nie zgadzała się, by do nich przyjechało tysiąc czy dwa kibiców z Gdańska – wspominał Bąk.

Powrót do Ekstraklasy to nie tylko kopanie piłki, przejęcia spółek, walki o prawa autorskie do herbu, ale i czasami spuszczanie wpierdoli po wioskach.

***

ŁÓDZKI KLUB SPORTOWY

Spirala długów, złe zarządzanie, piętrzące się problemy i zapaść sportowa. ŁKS 6 kwietnia 2013 roku miał zagrać wyjazdowe spotkanie z Wartą, ale po raz pierwszy w 105-letniej historii klubu zabrakło pieniędzy, by wysłać drużynę do Poznania. Upadek stał się faktem – łodzianie nie dokończyli rozgrywek na zapleczu Ekstraklasy, spółka zbankrutowała, klub przestał istnieć. Upadek trwał tak naprawdę kilka ładnych lat, ba, przez moment nawet udało się podłączyć respirator i wywalczyć awans do najwyższej ligi. Chronologia? Najpierw odebranie licencji na grę w najwyższej lidze, według wielu – co najmniej kontrowersyjne. Potem zabranie herbu przez komornika, balansowanie na granicy finansowego utrzymania. Wreszcie awans do Ekstraklasy i równie szybki spadek, ale już ze stosownie powiększonym bagażem długów.

Pierwszy wylot z elity, ten licencyjny, udało się przetrwać. Drugi był zabójczy. ŁKS dograł jakimś cudem do wiosny, głównie juniorami oraz zawodnikami podesłanymi przez sąsiedzki SMS, ale ani sportowo, ani finansowo ten projekt nie miał już żadnego sensu.

Pięć lat później ełkaesiacy wywalczyli awans do I ligi, a dziś drużyna zimuje z punktem straty do miejsca premiowanego awansem do Ekstraklasy. Poszło nadspodziewanie szybko. Według niektórych – zbyt szybko. Ale co mają pomyśleć kibice ŁKS-u, którzy jeszcze niedawno drżeli o to, by ponownie nie zlecieć do III ligi do IV. A czas ŁKS-u na odbudowę przypadł na trudne do tego lata – PZPN reorganizował szczebel centralny, z jednej ligi leciała połowa zespołów, innym razem nawet wygranie swojej grupy nie oznaczało awansu i trzeba było się bić w barażach z ekipą, która wygrała grupę, tyle że inną. Droga ŁKS-u nie jest może tak efektowna jak ta przebyta przez Lechię Gdańsk, ale jednocześnie może stanowić wzór dla Wisły Kraków. Sportowo? Mogło być lepiej, ŁKS spędził trzy sezony w III lidze, uznając wyższość Radomiaka, Polonii Warszawa i Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie, w ostatnim sezonie awansował wyłącznie dzięki licencyjnym brakom tego ostatniego klubu.

GRODZISK WIELKOPOLSKI 25.08.2018 MECZ 7. KOLEJKA FORTUNA I LIGA SEZON 2018/19 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: WARTA POZNAN - LKS LODZ ARTUR BOGUSZ WOJCIECH LUCZAK JAKUB KOSTYRKA MAKSYMILIAN ROZWANDOWICZ DANI RAMIREZ FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Ale łodzianie przeszli przez organizacyjne katharsis.

Klub nie jako kilkunastu piłkarzy, którzy wczoraj postawili kropkę nad i, ogrywając Legionovię. Klub jako potężna firma, gdzie na wynik 11 zawodników pracuje kilkadziesiąt osób z cienia. Pod tym kątem – ŁKS w pięć lat przebył drogę, którą w innych miejscach zapewne trzeba byłoby rozłożyć na o wiele dłuższy okres. Bankrutujący ŁKS miał zaledwie kilka młodzieżowych drużyn trenujących na boiskach rozsianych po całej Łodzi, prowadzonych przez trenerów-hobbystów, którzy za swa pracę otrzymywali symboliczne wynagrodzenia. Nawet pierwszemu zespołowi zdarzało się jeździć na treningi własnymi autami, po wcześniejszym przebraniu się w stadionowej szatni. Dziś, gdy w pełni hula kompleks czterech boisk, a piąte, hybrydowe, sąsiaduje z wypasioną trybuną, część kibiców wciąż nie dowierza.

Powyższy fragment to część naszego tekstu o powrocie ŁKS-u do świata żywych. Historii filmowej, w której kulminacja happy-endu ma jeszcze nadejść. Dziś łodzianie sportowo aspirują do tego, by w przyszłym sezonie zagrać w Ekstraklasie, nie ma spóźnień w wypłatach, rosną działy marketingu, skautingu czy liczba zatrudnionych trenerów młodzieży. Zgliszcza z 2013 roku udało się zagospodarować tak, że dziś ŁKS puka do bram elity. Kluczowe pytanie brzmi jednak tak – czy zdąży dostosować się do tego szczebla infrastrukturalnie? Wisła Kraków oczywiście takiego problemu mieć nie będzie i jeśli – odpukać – będzie musiała zacząć od piątego szczebla, pozostaje jej życzyć takich sukcesów organizacyjnych jak w Łodzi.

 ***

WIDZEW ŁÓDŹ

Życzymy sukcesów jak w Łodzi i trzeba dodać – niezależnie, czy myślimy o jej zachodniej czy wschodniej stronie.

Kolejny przykład na to, że jeśli Wisła się rozleci, to wiarę należy pokładać w zrywie kibiców to bowiem sąsiad ŁKS-u, Widzew. – Widzew można ugiąć, ale nie można go złamać – mówił Zbigniew Boniek po tym, jak Sylwester Cacek i jego świta doprowadzili klub do upadłości. W optymistycznymi wariancie miało się skończyć wówczas na spadku do II ligi. Skończyło się ligą czwartą i zespołem skleconym w opcji last-minute na start tamtego sezonu. Gdyby nie łódzcy przedsiębiorcy, byli zawodnicy, ale przede wszystkim kibice skorzy do pomocy, to pewnie RTS-u dziś nie oglądalibyśmy w II lidze. Ale tamci ludzie w ciągu kilku dni założyli stowarzyszenie Reaktywacja Tradycji Sportowych, znaleźli się w KRS-ie i przystąpili do rozgrywek. Nie było stadionu (dopiero się budował), nie było herbu (dopiero trzeba było go wydrzeć spod łap syndyka), ale była ogromna wiara w to, że Widzew da się odbudować.

W zespole, który stawał nogi, znaleźli się tacy piłkarze, jak Princewill Okachi czy Adrian Budka. Poza tym skład stanowili głównie zawodnicy “stąd”, lokalni piłkarze, którzy chcieli pociągnąć ten wózek. W pierwszym sezonie udało się wywalczyć awans, a tu i ówdzie padały hasła o tym, że Widzew z rozpędem wróci tam, gdzie jego miejsce. Ale zamiast rytmicznego marszu pojawiła się przeszkoda w postaci pechowego trzeciego miejsca w III lidze. Niewiele zabrakło, by wyprzedzić ŁKS. A to rywal zza miedzy – dzięki rezygnacji Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie – awansował do II ligi. Widzew utknął poziom niżej tylko na rok i dziś wiele wskazuje na to, że łodzianie w przyszłym sezonie znajdą się już na zapleczu Ekstraklasy.

LODZ 27.02.2018 SESJA FOTOGRAFICZNA PILKARZY WIDZEWA LODZ III LIGA SEZON 2017/18 --- WIDZEW LODZ PHOTO SESSION MARCIN PIENKOWSKI KAROL STANEK RADOSLAW SYLWESTRZAK DAMIAN KOSTKOWSKI SEBASTIAN ZIELENIECKI DANIEL SWIDERSKI MAREK ZUZIAK ROBERT DEMJAN PRZEMYSLAW KLEMENTOWSKI HUBERT GOLABEK MARCIN KACZOROWSKI JAKUB JASINSKI MARCIN PIGIEL JAKUB MIKOLAJCZAK PATRYK WOLANSKI MACIEJ HUMERSKI MICHAL MILLER ALEKSANDER KWIEK MARCIN PIPCZYNSKI BARTLOMIEJ RAKOWSKI DANIEL MAKA KACPER FALON MARCIN KOZLOWSKI MARCIN BRONISZEWSKI FRANCISZEK SMUDA ZBIGNIEW MALKOWSKI MATEUSZ MICHALSKI MACIEJ KAZIMIEROWICZ MICHAL PRZYBYLSKI BARTLOMIEJ NIEDZIELA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Największa chluba Widzewa? Kibice i stadion. Albo kibice na stadionie, bo tak to trzeba ująć. Co pół roku od oddania obiektu przy alei Józefa Piłsudskiego do użytku w okolicach początku rundy wszystkie media w Polsce obiega news – Widzew znów sprzedał pierdyliard karnetów! Z liczbą karnetowców na RTS-ie nie mają co się równać tuzy Ekstraklasy, a co dopiero drugoligowcy. Choć przy budowie było trochę przebojów – wzywano archeologa, bo znaleziono jakieś kości, saperzy sprawdzali niewypał z drugiej wojny światowej, odnalazł się w gruzach stary bunkier PKP – to dziś stadion lśni. Jacuzzi w szatni, lampy LED na szafkach, pokój do hydroterapii, piękny napis WIDZEW na krzesełkach “długiej” trybuny, no i osiemnaście tysięcy miejsc dla fanów czterokrotnego mistrza kraju.

O ile ŁKS może być dla Wisły wzorcem organizacyjnego uporządkowania, o tyle Widzew wskazuje jasną drogę dla sympatyków Białej Gwiazdy, którzy karnetowymi cegiełkami w ogromnym stopniu ułatwili konstruowanie budżetu. Już teraz zresztą w Krakowie powołano do życia grupę socios, która w najlepszym scenariuszu będzie stanowić istotne wzmocnienie ekstraklasowego klubu, w najgorszym – organ, który finansowo pociągnie Wisłę w IV-ligowej rzeczywistości.

– Wielkie rzeczy buduje się w kilka do kilkunastu lat. W pół roku się nie da. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to znaczy, że w życiu nic nie zbudował – powiedział swego czasu Cacek. Koniec końców okazał się potwornie antypatycznym gościem, który odstawiał cyrki na zgliszczach klubu. Ale tenże Widzew, którego Cacek pogrzebał, zdaje się potwierdzać jego tezę. W pół roku może nie odbudowano jego wielkości, ale perspektywy na powrót do Ekstraklasy stają się coraz bardziej realne.

***

POLONIA WARSZAWA

– Królu złoty, gdzie są banknoty? – to hasło wieńczyło upadek “Czarnych Koszul”. O ile Józefowi Wojciechowskiemu palenie kasą w kominku uchodziło na sucho, bo gdy ogień dogasał, to po prostu wyciągał drobne z tylnej kieszeni i dorzucał do żaru, o tyle Ireneusz Król nawet nie wiedział jak się do dogasającego ogniska zabrać. Chociaż z tamtych czasów jeszcze lepszym hasłem kibiców Polonii pod adresem właściciela było: – Kłamstwo ma krótkie nogi. I podwójny podbródek.

Król to był bogacz z szeregówki w Katowicach, i to w starym budownictwie. Nie potrzebował nawet roku, by od wotum zaufania otrzymanego od kibiców doprowadzić do kompletnego rozpadu zasłużonego klubu. Zresztą – wpiszcie sobie w Google nazwisko tego Paganiniego rozwalania klubu. Rezygnacje, długi, windykacje. Nie jest to succes-story na miarę sequelu “Wilka z Wall Street”.

WARSZAWA 10.05.2013 MECZ 26. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2012/13 --- POLISH TOP LEAGUE FOOTBALL MATCH IN WARSAW: POLONIA WARSZAWA - PODBESKIDZIE BIELSKO-BIALA 2:1 KIBICE POLONII FOT. PIOTR KUCZA

Latem 2013 roku Komisja Odwoławcza ds. Licencji Klubowych przy PZPN odmówiła wydania Polonii licencji na kolejny sezon. Powód? Językiem biurowym – niewywiązywanie się właściciela ze swoich obowiązków pracodawcy, w praktyce – Król zalegał kupę kasy piłkarzom. Ci nie widzieli miesiącami wypłat, a hitowy materiał Canal+ “Kasa będzie jutro” zdemaskował wszystkie kłamstwa magnata z leśniczówki.

Nowa Polonia miała wystartować w klasie okręgowej, ale dzięki przychylności władz związkowych belka startowa została zawieszona na IV lidze. Początek wyglądał zgodnie z planem i oczekiwaniami – awans, choć po zaciętej walce z Bugiem Wyszków. Ale kolejny sezony to pasma kryzysów przerwane w 2016 roku awansem do II ligi. Trzecim poziomem rozgrywkowym “Czarne Koszule” pocieszyły się tylko przez sezon. Choć zespół Igora Gołaszewskiego wydawał się być w stanie powalczyć o utrzymanie, to perturbacje w trakcie sezonu, zwolnienie Gołaszewskiego, zatrudnienie Wojciecha Szymanka zakończyło się rychłym spadkiem. I dziś drużyna z Konwiktorskiej terminuje w III lidze.

– Normalność można różnie rozumieć. Oczywiście nie można nazywać normalnością tego, że nie ma pieniędzy i że generalnie w Polonii jest biednie. Jednocześnie skończył się jednak czas sztucznego dęcia w temacie stadionu, który miałby posiadać podziemne korty, parkingi, hale – generalnie chyba planowano dokopać się do jądra Ziemi. Stworzono dziwaczną strukturę finansową, której nikt nie rozumiał. Polegała na łudzeniu akcjonariuszy. Ich nie interesowała piłki nożna, oni liczyli na to, że dostaną grunty w atrakcyjnym miejscu. Przez dwa sezony budżet Polonii budowano tak, że opowiadało się bajki, że za chwilę wjadą koparki, powstaną biurowce i nowy stadion. Z każdym kolejnym miesiącem było coraz bardziej jasne, że to się nie wydarzy. Nie było na to najmniejszych szans – mówił nam w sierpniu Michał Bratkowski, dziennikarz “Przeglądu Sportowego”, który śledzi losy Polonii. 

Po rundzie jesiennej Polonia zajmuje drugie miejsce w III lidze, ale ma aż siedem punktów straty do pierwszego Sokoła Aleksandrów Łódzki. Nie ma za to perspektyw na drogę Pogoni, ŁKS-u czy Widzewa. I to jest na pewno łyżka dziegciu w tej beczce miodu, jaką są szybkie powroty na szczebel centralny klubów z Łodzi, Gdańska czy Szczecina.

***

Nie chcemy być złym prorokiem dla Wisły, natomiast wiele wskazuje na to, że jeśli nowego inwestora nie uda się przyciągnąć do początku przyszłej rundy, to “Biała Gwiazda” podzieli los wyżej wymienionych klubów i zleci o kilka klas rozgrywkowych. Zakładając ten czarny scenariusz może okazać się, że klub będzie trzeba budować niemal od początku. Atutem Wisły w takim scenariuszu będzie jednak bardzo silne zaplecze kibicowskie i fakt, że to klub z tradycjami w dużym mieście. Wiele osób będzie zdeterminowanych ku temu, by nie dać opaść mu na dno. I to kolosalna przewagą wiślaków nad np. Amicą Wronki czy Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski, które po odejściu możnych właścicieli zniknęły z mapy Polski (Dyskobolia siłami kibiców odradza się, ale póki co występuje na poziomie A klasy, a Błękitni Wronki są niejako przybudówką akademii Lecha). Fundament kibicowski nie był też aż tak stabilny w Bytomiu i Wodzisławiu Śląskim, gdzie Polonia i Odra po upadku radziły sobie zdecydowanie gorzej od np. Widzewa czy Pogoni.

Dlatego gdyby – jeszcze raz odpukać w niemalowane – Wisłę czekał demontaż i poważny spadek, to nie wydaje nam się, żeby “Biała Gwiazda” ugrzęzł na mieliźnie na wiele lat.

Wręcz przeciwnie. Wisła ma większy stadion od Widzewa, a przecież porównywalną liczbę oddanych kibiców, pamiętających jeszcze czasy Frankowskiego i Żurawskiego. Nie brakuje lokalnych biznesmenów, którzy już teraz próbują ją ratować. Takie akcje jak #ReymonTTa22 pokazały, że zryw organiczny i wsparcie klubu nie jest kibicom Wisły obce. Do tego wsparcie legend klubu, które czuć już teraz – i nie chodzi tylko o deklaracje Brożka czy Wasilewskiego o pozostaniu w Krakowie nawet po ewentualnym spadku, ale i o pomocną dłoń wyciągniętą przez Jakuba Błaszczykowskiego.

Sumując – jeśli już ziści się najczarniejszy scenariusz, powrót Wisły do elity może być jeszcze szybszy i jeszcze bardziej efektowny, niż wszystkich wymienionych klubów.

fot. FotoPyk

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...