Reklama

Cristovao nie potrafił przeprosić za bandycki faul, wyręczył go prezes

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

10 grudnia 2018, 18:52 • 3 min czytania 0 komentarzy

Grzywna, strącenie do zespołu rezerw, wystawienie na listę transferową. Trzeba powiedzieć, że ostatni raz taka zbitka trzech haseł podobała nam się równie mocno, gdy Gajusz Juliusz Cezar przekazywał rzymskiemu senatowi nowinę o swym triumfie w bitwie pod Zelą. Komunikat zmieścił w ramach zwięzłego: „Veni, Vidi, Vici”. Oczywiście w przypadku Zagłębia Sosnowiec trudno w zaistniałych okolicznościach mówić o jakimkolwiek zwycięstwie. Ale bezwzględny sposób, w jaki potraktowano tam boiskowego bydlaka, Alexandra Cristovao, pozwolił klubowi zachować twarz. Co bywa czasem nawet ważniejsze niż sportowe rezultaty.

Cristovao nie potrafił przeprosić za bandycki faul, wyręczył go prezes

„Grzywna. Do rezerw. Won z klubu” – niech to hasło zostanie przyjęte do ekstraklasowych kanonów i niechaj będzie od dziś stosowane jak najczęściej wobec bezmyślnych chamów, którzy nieumiejętność gry w piłkę nożną łączą – o zgrozo – z nieumiejętnością rywalizowania w ramach elementarnych zasad fair play. Do których zalicza się podpunkt: “Nie deptać po przeciwniku”. Przyzwyczajenie nauczyło nas już tolerować marnych piłkarzy, tej hydrze nie sposób odciąć wszystkich łbów, zawsze wyrosną kolejne. Ale bandytów eliminować można. I trzeba. Świetnie, że klub z Sosnowca odciął ropiejący wrzód jednym pociągnięciem skalpela. Mniej świetnie, że w ogóle ten wrzód do siebie wcześniej zaprosił.

Oczywiście spokojniejsi będziemy, kiedy Cristovao oficjalnie i nieodwołalnie znajdzie się poza Zagłębiem, ale wszystko zmierza ku dobremu.

Przypomnijmy, o co właściwie chodzi. Otóż – zawodnik Zagłębia w 75. minucie meczu postanowił nadepnąć na klatkę piersiową Sebastiana Walukiewicza. A potem ją dodatkowo przydepnąć i jeszcze trochę na niej podreptać, wykonać krótki pokaz stepowania, okręcić się na pięcie i – dla lepszego efektu – ostatni raz się upewnić, że wszystkie wkręty odcisnęły się już na ciele rywala.

Reklama

Niektórzy próbowali usprawiedliwiać Angolczyka. Że ferwor walki, że skupił się na piłce i naskoczył na przeciwnika przypadkowo… Cóż. W Sosnowcu jak widać uznali, że o przypadku mowy być nie mogło.

„Zagłębie S.A. przeprasza Pana Sebastiana Walukiewicza za brutalny faul naszego piłkarza Alexandra Cristóvão Mfutili podczas meczu Pogoń Szczecin Zagłębie Sosnowiec” – czytamy w oficjalnym oświadczeniu wydanym przez klub z Zagłębia Dąbrowskiego. „Jest nam niezmiernie wstyd i przykro z powodu zaistniałej sytuacji, szczególnie, że nasz zawodnik po zdarzeniu nawet nie przeprosił. Zagłębie nie akceptuje takiego zachowania i surowo ukarze zawodnika za brak elementarnych podstaw wychowania, szacunku dla rywala, ale przede wszystkim drugiego człowieka. Wierzmy, że faul nie spowodował uszczerbku na zdrowiu Sebastiana”.

Oświadczenie sygnował swoim nazwiskiem prezes klubu, Marcin Jaroszewski. On musiał to zrobić, bo zawodnik najwyraźniej nie uznał za stosowne, żeby – nawet w ramach nieszczerej kurtuazji – zbić piątkę z poturbowanym rywalem. Zdobyć numer telefonu i puścić SMS-a o treści: „I’m sorry”. Ostatecznie nawet z najbardziej kretyńskiego zachowania można chociaż spróbować wyjść honorowo. Tutaj na honorowy gest musiał się szarpnąć klub.

Oczywiście to wszystko jest tylko naprawianie własnych błędów. Bo ktoś przecież tego Cristovao do Sosnowca ściągnął, ktoś dał się nabrać i zainwestował w ten produkt piłkarzopodobny, w wypłatę dla niego, w wikt i opierunek. Zaowocowało to jednym udanym meczem w lidze (dwa gole z Wisła Kraków) i czternastoma nieudanymi, w tym kilkoma wręcz skandalicznie beznadziejnymi. A można było zrobić z tej kasy lepszy użytek, na przykład użyć jej jako rozpałki do grilla, pouszczelniać zmiętymi banknotami okna. Albo pozwijać z nich takie małe niby-lunety i spoglądać przez nie w siną dal. Cokolwiek, byle do drużyny piłkarskiej nie ściągać zawodnika, który nie potrafi grać w piłkę nożną. Całe szczęście, że nadeszło otrzeźwienie, choć Angolczyk musiał się posunąć naprawdę daleko, by do niego doprowadzić, a może dać po prostu ku niemu długo wyczekiwany pretekst.

Reklama

Sam Alexander opowiadał zresztą ostatnio w Przeglądzie Sportowym, że w ojczyźnie zdarzało mu się zarabiać lepiej niż w Polsce. Na litość boską, to co ty tu jeszcze robisz, chłopie? Przyjechałeś psuć polską ligę nie dla pieniędzy, ale dla idei? To chyba jeszcze bardziej obrzydliwe.

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...