Reklama

Pożegnanie legendy: mam problem z głową, jak mnie złapie, to nie wiem, gdzie jestem

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

02 grudnia 2018, 16:38 • 4 min czytania 0 komentarzy

W świecie sportu najwięcej jest zwykłych zawodników, o których kilka lat po zakończeniu mało kto będzie pamiętał. Są też gwiazdy i mistrzowie, którzy wywierają na swoja dyscyplinę duży wpływ, kształtują style, rozpalają wyobraźnię kibiców. Dla największych zarezerwowana jest inna kategoria: legendy. W polskim MMA nikt nie ma cienia wątpliwości, że kimś takim jest Mamed Chalidow. Czeczeński wojownik właśnie ogłosił zakończenie kariery. Mistrzu, wielkie dzięki za wszystkie emocje!

Pożegnanie legendy: mam problem z głową, jak mnie złapie, to nie wiem, gdzie jestem

Teoretycznie: ta historia nie miała prawa się wydarzyć. Do mocno konserwatywnej, katolickiej Polski przyjeżdża młody chłopak z dalekiego kraju. Dodajmy: kraju rosyjskojęzycznego i muzułmańskiego. Jakby tego było mało, postanowił robić karierę w dyscyplinie sportu, która była tutaj praktycznie nieznana. Nie ma się co oszukiwać: szanse na to, że jego nazwisko pozna cały kraj, a on stanie się sportową legendą nad Wisłą były w zasadzie zerowe. A jednak – przez lata polskie MMA miało właśnie twarz Mameda Chalidowa, choć nie da się zapomnieć, że ta miłość bywała trudna i – jak w każdym związku – były i wzloty, i upadki.

Mamed od ponad 20 lat mieszka w Polsce, ma żonę Polkę i mówi po polsku. Od 2010 roku legitymuje się polskim paszportem. Kibice nosili go na rękach, klepali po plecach, szanowali. Aż przyszła jedna kontrowersyjna decyzja sędziowska po walce z Azizem Karaoglu i wylało się szambo. Były gwizdy, obrażanie, nagle niektórym zaczęło przeszkadzać, że Chalidow jest gorliwie wierzącym i praktykującym muzułmaninem. Nagle niektórzy zaczęli uważać, że polskie MMA wcale go nie potrzebuje.

Prawda jest jednak taka, że eksplozja popularności mieszanych sztuk walki w Polsce nie byłaby możliwa bez dwóch zawodników: Mariusza Pudzianowskiego i Mameda Chalidowa. Mieszanka może i mocno egzotyczna, ale bardzo skuteczna. Pierwszy przyciągał na gale i przed telewizory tłumy widzów, drugi zapewniał spektakularny poziom sportowy.

Teraz jednak polskie MMA będzie musiało sobie radzić bez wojownika z Groznego. Mamed Chalidow po 42 zawodowych walkach powiedział wczoraj: dość. Za nim fenomenalna seria: przez osiem ostatnich lat zanotował 14 kolejnych zwycięstw, w tym kilka bardzo cennych. W marcu w Łodzi przegrał z Tomaszem Narkunem po spektakularnej walce, w której był lepszy, ale w końcówce popełnił błąd. Przez 9 miesięcy szykował się do rewanżu. Wczoraj w Gliwicach po raz kolejny stanął naprzeciwko „Żyrafy”. I znów mieliśmy genialne widowisko, znów Mamed walczył wspaniale. Ale – znów przegrał. Tym razem – jednogłośnie na punkty (27:30, 28:29, 28:29)

Reklama

Uszanujmy mojego rywala, Tomasza. Pokonał mnie dwa razy, dziękuję mu za to. Należy mu się szacunek, bo jest mistrzem wagi półciężkiej. Ja w swojej głowie ułożyłem to tak: jeżeli przegram drugą walkę, mój czas się skończył. Te rękawice składam tutaj i dziękuję za całą karierę. Dziękuję, że mi kibicowaliście. Mam swoje lata, ciężko mi po tylu latach się szarpać, jestem już zmęczony. Czas na mnie. Ja już swoje zrobiłem. To moja decyzja. Przegrałem i kończę – ogłosił w klatce.

Co ciekawe, Chalidow zdradził potem, że od pewnego czasu ma poważne kłopoty, które w zasadzie uniemożliwiają mu walkę na najwyższym poziomie.

To nie jest decyzja pod wpływem impulsu. Ja chcę wygrywać, a przegrałem dwa razy z rzędu. Na mnie już czas, powinienem odpocząć. Mam problem z głową, przychodzi taki moment, może mnie nagle złapać i nie wiem, gdzie jestem. Zawieszam się. Jak mnie to złapie, to nie mam już swojego instynktu, walczę sam ze sobą, a nie z przeciwnikiem. Nie będę na siłę wracał. To za duże ryzyko. Moja głowa już nie pracuje – powiedział w poruszającej rozmowie z portalem mma.pl. – Jeżeli głowa nie pracuję, to nie zrobię nic. Z Cooperem było mnie 50 procent, kręgosłup miałem do operacji. Ale głowa pracowała i wygrałem. Bez głowy nie istnieję. Nie będę na siłę się pchał do klatki i robił z siebie pajaca. Kiedy wychodziłem do klatki, chciało mi się płakać, bo przestała mi pracować głowa i nie wiedziałem gdzie jestem. Przez to przegrałem walkę. Ledwie zipiąc dałem z siebie wszystko.

foto: Piotr Kucza

Reklama

Najnowsze

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

0
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...