Reklama

Matt, siatkarz z innej gliny

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

27 listopada 2018, 15:28 • 11 min czytania 0 komentarzy

Zenit Kazań, chociaż rozpoczął Klubowe Mistrzostwa Świata w Polsce od porażki, wciąż ma jeden cel: obronić tytuł najlepszej siatkarskiej ekipy na planecie. Jednym z głównych pocisków rosyjskiej maszyny jest Matthew Anderson, czyli człowiek o dwóch życiach. Na parkiecie jest Kapitanem Ameryką siatkówki, ale poza nim pierwszym graczem takiego kalibru, który wycofał się z parkietu podejrzewając u siebie depresję.

Matt, siatkarz z innej gliny

Gdyby był idolem z NBA lub NFL, jakiś reżyser z Hollywood być może już dawno próbowałby zaklepać jego życie jako scenariusz do filmu. Amerykańskie kino lubi przecież historie poturbowanych życiowo gwiazd, które spadają ze szczytu, aby później ponownie się na niego wgramolić.

No ale siatkówka w Stanach Zjednoczonych to sport jeden z wielu, dlatego do takiej premiery pewnie nigdy nie dojdzie. Nie zmienia to jednak faktu, że historię Matthew Andersona warto opowiedzieć.

I

Siatkarski narybek z USA bardzo szybko opuszcza rodzinne akwarium. Powód jest prosty – Stany Zjednoczone, chociaż są kolebką siatkówki, nie mają ligi zawodowej. Za oceanem siatkarska edukacja kończy się na lidze uniwersyteckiej.

Reklama

Kiedy więc w 2008 r. 21-letni Matt doprowadził swój Uniwersytet Pensylwanii do mistrzostwa NCAA, zgarniając przy okazji nagrodę MVP, jasne było, że złoży zaraz podpis na zagranicznym kontrakcie. Teoretycznie do utalentowanego przyjmującego (lub atakującego) powinno uśmiechać się wiele europejskich klubów, ale jego wybór okazał się ostatecznie zaskakujący – południowokoreański Capital Skywalkers.

Klub, który dopiero od trzech lat grał w najwyższej klasie rozgrywkowej, szukał z jednej strony konkretnego wzmocnienia, ale z drugiej też kogoś, kto przyciągnie kibiców na trybuny. Młody Amerykanin, oprócz zasuwania na treningach, musiał więc też robić za marketingową atrakcję i poprowadzić chociażby pokazową lekcję angielskiego w lokalnej szkole. Jeśli chodzi natomiast o jego podstawowe obowiązki, w Korei Południowej zdobył wicemistrzostwo ligi, zarobił niezłe pieniądze, ale po dwóch latach wyleciał do Europy. Półwysep Koreański zamienił na Półwysep Apeniński.

W lidze włoskiej przez dwa sezony zaliczył najpierw Callipo Sport, a następnie słynną Modenę. W tym drugim klubie przez chwilę występował z Łukaszem Kadziewiczem, który w 2012 r. podpisał tam krótkoterminowy kontrakt, bo w drużynie posypali się środkowi. Anderson w Italii żadnego pucharu wprawdzie nie złowił, ale nazwisko wyrobił sobie już na tyle, że zgłosił się po niego Zenit Kazań, świeżo upieczony zwycięzca Ligi Mistrzów, klub już wtedy ociekający forsą pompowaną przez Gazprom. Amerykanin opuszczał Modenę bez większego żalu, bo jak po latach wspominał, „z kilkoma zawodnikami ciężko mu było się dogadać”. Chociaż warto przypomnieć, że trafił do Kazania w dużej mierze dlatego, że w ostatniej chwili Zenitowi nie wyszedł transfer Osmany’ego Juantoreny z Trentino.

KRAKOW , TAURON ARENA 17.04.2016 SIATKOWKA MEZCZYZN CEV DENIZBANK LIGA MISTRZOW FINAL FOUR FINAL ZENIT KAZAN - TRENTINO DIATEC SEZON 2015 / 2016 ZENIT WYGRAL LIGE MISTRZOW RADOSC FETA MISTRZOWKA NZ MATTHEW ANDERSON ( ZENIT ) Z MEDALEM FOT MICHAL NOWAK / NEWSPIX.PL KRAKOW , TAURON ARENA 17.04.2016 VOLLEYBALL MEN'S CEV DENIZBANK CHAMPIONS LEAGUE FINAL FOUR FINAL GAME ZENIT KAZAN - TRENTINO DIATEC ZENIT WON THE CHAMPIONS LEAGUE CELEBRATION AFTER THE CEREMONY SEASON 2015 / 2016 MICHAL NOWAK / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Mający sprężynki w nogach Anderson szybko wkomponował się w układankę trenera Władimira Alekny. Dwa pierwsze sezony w stolicy Tatarstanu ozdobił sobie mistrzostwem Superligi, pucharem i Superpucharem Rosji oraz brązowym medalem Ligi Mistrzów. Był też wybierany najbardziej wartościowym graczem ligi i siatkarzem roku w Stanach. Był na topie.

II

Reklama

Swoją wartość potwierdził także podczas mistrzostw świata w Polsce, chociaż Jankesi nie zdobyli wówczas medalu. Po turnieju zahaczył na krótko o rodzinny dom w Buffalo i wrócił do Kazania.

29 października 2014 r. na oficjalnej stronie Zenitu ukazało się jednak oświadczenie opatrzone zdjęciem siatkarza w ojcowskim uścisku z trenerem Alekno. Jak przekazał lakonicznie klub, Anderson wystąpił do działaczy z prośbą o natychmiastowe rozwiązanie kontraktu. W komunikacie Kazania padło określenie o „cierpieniu na depresję”. Dalej była też wypowiedź samego zawodnika, który od razu ucinał spekulacje – nie popadł w żaden konflikt z kumplami z drużyny, ani trenerem. Chwalił Zenit, ale jak wyjaśniał, po prostu zmęczyła go siatkówka. Dobijała go długotrwała rozłąka z rodziną, co potęgowało stres. Krytyczny moment nadszedł właśnie u progu tamtego sezonu. Jak się później okazało, Anderson wyjechał po mundialu do ojczyzny właśnie żeby naładować akumulatory. Wydawało mu się, że sytuacja została opanowana, ale po dwóch tygodniach pobytu w Rosji zaburzenia wróciły.

Dla środowiska siatkarskiego to był szok, bo mowa o gościu, którego chciałaby mieć w składzie każda drużyna na świecie. A w Kazaniu szok był jeszcze wymieszany z dużym bólem głowy, bo Matt zerwał kontrakt w momencie, kiedy Zenit miał poważne problemy kadrowe spowodowane kontuzjami.

Szczegóły wypłynęły później. Okazało się, że zawodnik miał problemy z adaptacją do życia w dalekim Tatarstanie. Jak mówił, zupełnie zatracił też balans pomiędzy sportem a codziennym życiem. – Nie potrafiłem „przełączyć się” po treningu. Wszystko kręciło się tylko wokół siatkówki – opowiadał później rosyjskim dziennikarzom. – Wyobraź sobie, że każdego dnia piszesz teksty, wracasz do domu i od razu kładziesz się spać. Potem budzisz się i tak od początku. W tym trybie można spędzić tygodnie, ale nie 11 miesięcy, bo zwariujesz. Praca nie powinna zastępować życia. Praca jest narzędziem, dzięki któremu możesz żyć życiem, jakim chcesz.

Po treningach najczęściej zaszywał się w domu, który zajmował sam. Wypady z kolegami z drużyny zdarzały się, ale rzadko, bo ci najczęściej mieli swoje sprawy: jedni szli wydawać pieniądze w kazańskich klubach, drudzy biegli do swoich dziewczyn, jeszcze inni do żon i dzieci. On żył najczęściej w swoim kokonie i dzień w dzień funkcjonował według jednego schematu: pobudka, trening o 10, powrót do domu, drzemka, trening o 17, powrót do domu, samotny wieczór i tak w kółko. Jedyną rozrywką były dla niego seriale, gry komputerowe  i – co ciekawe – przesiadywanie godzinami na eBay’u, bo znany jest z zamiłowania do butów (ma wielką kolekcję).

Po latach przyznał, że na początku pobytu w Rosji, praktycznie nie chodził po ponad milionowym Kazaniu, jego wyjścia często ograniczały się do jednej pizzerii i jednej kawiarni o swojskiej nazwie „Twin Peaks”. Stolica Tatarstanu to miasto z widocznymi wpływami kultury europejskiej, ale nie była to Ameryka, nie był to jego dom. Do tego jeszcze te dobijające niskie temperatury panujące w Kazaniu. Cały ten mix sprawił, że siatkarz powoli zamykał się w sobie. Jak przyznawał w wywiadach, stracił zapał do treningów, coraz ciężej też było się z nim dogadać, bo nie był najmilszy dla otoczenia.

Kiedy jeden z dziennikarzy stwierdził w rozmowie z nim, że łatwiej byłoby zrozumieć cierpiącego na depresję pracownika fabryki pracującego po 12 godzin dziennie za marne grosze, niż znanego sportowca, spokojny na co dzień Matt lekko się zagotował. – Nie rozumiem takiego podejścia. Dlaczego traktujesz mnie w inny sposób? Tak, zarabiam więcej pieniędzy niż inni, a moja praca jest publiczna. Ale mam ten sam problem. Szczegóły mogą się różnić, ale to nie zmienia znaczenia mojej pracy, również odczuwam stres. Muszę też dbać o rodzinę, każdego dnia być perfekcjonistą.

Jak tłumaczył, zrobił sobie przerwę od siatkówki, bo „nie mógł już nosić maski szczęśliwej i beztroskiej osoby, czując się w zupełnie inny sposób”. I wyjechał do rodzinnych Stanów. Tam odżył.

Jego rozbrat ze sportem nie potrwał jednak długo, bo już w styczniu Zenit poinformował, że przyjmujący wraca do klubu i pomoże drużynie w Lidze Mistrzów (w lidze grać nie mógł przez obowiązujący tam limit obcokrajowców). Jak można się było spodziewać, część kibiców chorobę siatkarza nazwało szopką, bo jak nazwać wyleczenie się z depresji w kilka miesięcy? Do dziś nie wiadomo, czy zaburzenia depresyjne zostały u Andersona faktycznie zdiagnozowane, ale on sam utrzymywał, że gdyby jesienią 2014 r. nie wcisnął guzika „stop”, mógłby już się nie pozbierać. Dziennikarze opisując historię Matta naturalnie zaczęli nawiązywać do przypadku bramkarza Roberta Enke, którego pięć lat wcześniej do samobójstwa pchnęła właśnie rozwinięta depresja.

Anderson wrócił do składu Zenitu, pomógł mu w cztery lata cztery razy wygrać Ligę Mistrzów i pierwsze klubowe mistrzostwo świata, a sam stał się jednym z najlepiej opłacanych graczy globu.

Ale w Kazaniu cały czas chuchali na niego pamiętając, jak kruchą jest konstrukcją. W Zenicie funkcjonuje na specjalnych zasadach, a najlepszym dowodem jest to, że Alekno, który słynie z trzymania zawodników na krótkiej smyczy, potrafił dać mu wolne w samym środku rozgrywek. Tak było chociażby w styczniu tego roku, kiedy dostał zielone światło na krótkie wakacje w domu. Musiało być to nie w smak niektórym zawodnikom, ale właściciele klubu za wszelką cenę nie chcieli powtórki sprzed lat.

III

Słowem, które najczęściej przewijało się w jego wypowiedziach o chorobie, była „rodzina”. Anderson, zanim postanowił wziąć detoks od siatkówki, przez sześć lat żył z dala od domu, co dla człowieka tak rodzinnego było katorgą.

Pochodzi z wielodzietnej rodziny. Ma trzy siostry i brata, wszyscy starsi. Do tego gromadka siostrzeńców i siostrzenic, które ciągle kłębiły się w rodzinnym domu w Buffalo. W dzieciństwie szczególnie zapatrzony był w starszego o pięć lat brata Joshuę. – Kiedy zaczynał grać w hokeja, ja chciałem grać w hokeja. Jeśli szedł do centrum handlowego, szedłem za nim. Nosiłem takie same ciuchy, słuchałem tej samej muzyki – opowiadał w rozmowie ze sport.business-gazeta.ru.

Jego rodzice – Michael i Nancy – wychowywali dzieci na porządnych katolików, obowiązkowo meldujących się w każdą niedzielę w kościele. Szczególna więź łączyła go właśnie z ojcem. W 2010 r. mocno przeżył jego śmierć na zawał serca. – To było dla mnie trudne. Kiedy masz 22-23 lata, wciąż masz przecież wiele pytań do swojego ojca. Nawet takie głupie o dziewczyny, jaki samochód kupić, czy ten dom to właściwa inwestycja? Brakuje mi go. Najgorsza jest świadomość, że moje dzieci nigdy go nie poznają. To był świetny gość – mówił.

To w ogóle był dla niego fatalny okres, bo rok przed śmiercią ojca sam trafił do szpitala z bardzo ciężkim zapaleniem płuc. Tamten czas sprawił, że zaczął nieco inaczej patrzeć na wiarę. Wciąż wierzył, że Bóg istnieje, ale nie uważał już, że obowiązkowe podążanie za religią jest warunkiem do bycia dobrym człowiekiem. – Nie modlę się cały dzień, ale nie zrobiłem też niczego, co uczyniłoby mnie grzesznikiem w oczach Boga.

Przywiązanie do rodziny wyraża na licznych tatuażach, które zdobią jego ciało. Cztery róże na lewym przedramieniu symbolizują czwórkę rodzeństwa, a daty na prawym boku to urodziny i śmierć ojca. Jego znakiem rozpoznawczym jest jednak imponujące drzewo wytatuowane na lewym ramieniu. Jest to symbol drzewa genealogicznego jego rodziny, tego, jak łączą się relacje wszystkich ciotek, wujków, dziadków, kuzynów. Tatuaż wykonał mu znajomy z Hollywood. Siatkarz wypatrzył taki wzór na zdjęciu, które ktoś opublikował na Instagramie. Projekt spodobał mu się, chociaż u tego pierwszego drzewo zdobiło klatkę piersiową.

27.09.2018 TURYN PALA ALPITOUR ( TORINO ITALY ) SIATKOWKA MEZCZYZN ( MEN'S VOLLEYBALL ) FIVB MISTRZOSTWA SWIATA W PILCE SIATKOWEJ MEZCZYZN WLOCHY - BULGARIA 2018 ( FIVB MEN'S WORLD CHAMPIONSHIP ITALY - BULGARIA 2018 ) MECZ USA - ROSJA ( GAME USA - RUSSIA ) NZ MATTHEW ANDERSON SYLWETKA TATUAZ TATUAZE DZIARA FOTO MICHAL STANCZYK / CYFRASPORT / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Ale to nie wszystko. Na przegubie prawej ręki gracza Zenitu Kazań widnieje niebieski znak puzzla. To symbol autyzmu, na który cierpi jego siostrzeniec Tristin.

IV

Ten dyskretny puzzel, który zwraca uwagę na problem autyzmu w społeczeństwie, to zresztą temat na oddzielny akapit. Tatuaż nieprzypadkowo znalazł się też właśnie w takim miejscu. Anderson jest praworęczny, to jego siatkarska broń codziennego użytku. Chciał, żeby „dziara” była widoczna na zdjęciach i zbliżeniach podczas transmisjach telewizyjnych. Kiedy później był pytany o motyw tatuażu, chętnie opowiadał historię swojego siostrzeńca. Do dziś angażuje się również w akcje społeczne edukujące w tematyce autyzmu.

11-letni dziś Tristin to syn Joelle, siostry Andersona. Choroba została zdiagnozowana, kiedy siatkarz występował jeszcze w lidze włoskiej. – Wyczuwaliśmy to, bo nie rozwijał się tak szybko, jak jego starszy brat. Nie mówił tak wcześnie, dlatego w końcu poprosiliśmy o diagnozę lekarską. Początkowo myśleliśmy, że miał problemy ze słuchem, ale później objawy autyzmu zaczęły powoli rozwijać się, przybierać formę wybuchów emocjonalnych. Niestety, jeszcze nie ma na to lekarstwa, jedynie rozwijane są różne terapie – opowiadał reprezentant Stanów Zjednoczonych.

Wkurzały go reakcje obcych ludzi na chorobę chłopaka. Ten nie był może stygmatyzowany przez rówieśników, bo od postawienia diagnozy skierowano go na indywidualne nauczanie, ale chodziło o sceny z życia codziennego, które dotykały jego rodzinę. Siostra Joelle długo przeżywała chociażby zwykłe wyjście na zakupy z synem. Chłopak dostał ataku, szamotał się, dla pozostałych klientów był jak trędowaty.

Gwiazdor często podkreśla, jak wiele nauczył się właśnie od chorego siostrzeńca. Przede wszystkim tego, że opinie innych tak naprawdę nie mają znaczenia i nie powinny wpływać na jego życie. A zapytany kiedyś, czym chciałbym obdarować Tristina, odpowiedział: – Chciałbym dać mu umiejętność czytania w umysłach innych. Bo ludzie z autyzmem nie czytają emocji, nie rozpoznają tonu ich głosu i mimiki twarzy. Zabrałbym go też na wyspę, bo lubi obcować w przyrodą.

Matthew Anderson to w ogóle człowiek o szerokich horyzontach. Studiując wywiady jakich udzielał rosyjskim mediom można nawet uznać, że te o siatkówce były najnudniejsze. Można dowiedzieć się z nich chociażby jakie ma zdanie na temat polityki Donalda Trumpa (jak najgorsze, sam jest wyborcą Hillary Clinton), rosyjskiej kultury („moje rozumienie jej jest pod wpływem propagandy tutejszego rządu”), czy demokracji w USA („tak bardzo chcemy ustanowić demokrację w innych krajach… Myślę, że czasami lepiej jest spojrzeć na siebie w lustrze”).

Zarabiając w Rosji nie miał też oporów, żeby przyznać, że nie wyobraża sobie układania życia z kobietą z tego kraju. Jak tłumaczył, szanuje Rosjan i jest im wdzięczny za możliwość zrobienia kariery sportowej, ale różnice kulturowe byłyby dla niego nie do przeskoczenia.

V

Jak widać, Anderson to nie jest siatkarz jeden z wielu. Na szczęście, w ostatnich sezonach może to też udowadniać na parkiecie, bo wygląda na to, że jego problemy osobiste są już przeszłością.

W Zenicie Kazań jest już syty i wcale niewykluczone, że po wypełnieniu kontraktu (kończy się po tym sezonie) opuści Rosję. Nie do końca zapisaną kartę ma jednak w reprezentacji. Wygrał z nią wprawdzie Ligę Światową, zdobył też brązowe medale igrzysk olimpijskich w Rio i tegorocznych mistrzostw świata, ale – jak to mówią Amerykanie – main goal pozostaje niezmienny: mistrzostwo olimpijskie. To właśnie 2020 r. jest dla Andersona najważniejszy, bo Tokio będzie dla niego prawdopodobnie ostatnią szansą na olimpijski skalp.

Zanim to jednak nastąpi, Matt musi jeszcze zaliczyć kilka przystanków w podróży klubowej. Jednym z najważniejszych są trwające od poniedziałku w Polsce Klubowe Mistrzostwa Świata. Amerykanin i jego Zenit zameldowali się w Płocku, gdzie bronią tytułu sprzed roku. Zaczęli od nokdaunu, bo od porażki 2:3 z Fakiełem Nowy Urengoj. W kolejce czekają jednak jeszcze włoskie Cucine Lube Civitanova i nasza Skra Bełchatów.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

„Miał szklaną psychikę, a dziś to mentalny tytan”. Bartłomiej Bołądź i jego droga po srebro igrzysk

Jakub Radomski
5
„Miał szklaną psychikę, a dziś to mentalny tytan”. Bartłomiej Bołądź i jego droga po srebro igrzysk
Polecane

Bestia w ataku i dżentelmen siatkówki. Aaron Russell błyszczy w PlusLidze

Jakub Radomski
2
Bestia w ataku i dżentelmen siatkówki. Aaron Russell błyszczy w PlusLidze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...