Stade Pierre Mauroy, zwykle goszczący fanów przybyłych na mecze piłki nożnej (gra na nim francuskie Lille), stał się areną tenisowych zmagań. Naprzeciw siebie stanęły reprezentacje Francji, obrońców tytułu i dziesięciokrotnych zwycięzców, oraz Chorwacji, która po tytuł sięgała dotychczas raz. To mecz, który przejdzie do historii. To pożegnanie 118 lat historii Pucharu Davisa.
Jasne, rozgrywki o tej nazwie wciąż będą istnieć, ale na kompletnie innych zasadach. Raz, że turniej o najważniejsze trofeum reprezentacyjne w tenisowym świecie toczyć będzie się na przestrzeni jednego tygodnia po zakończeniu sezonu (do tej pory rozgrywało się mecze między reprezentacjami w trzech lub czterech terminach w ciągu roku). Dwa, że spotkania będą toczyły się do dwóch wygranych meczów, a nie jak do tej pory – do trzech. Podobnie zresztą zmniejszono liczbę setów. Trzy, że tylko jedna reprezentacja będzie mogła być gospodarzem. A to obdzieranie tych rozgrywek z ich magii. Bo w zmanierowanym świecie tenisa pełniły funkcję katalizatora – to na nich kibice mogli się wyszaleć, a zawodnicy doceniali ich (momentami wręcz fanatyczny, jak choćby w przypadku Argentyńczyków) doping. Teraz będzie tego znacznie mniej. O ile w ogóle. Po co więc te zmiany? Wiadomo, żeby zarobić. Zgodnie z zapowiedziami: miliardy dolarów.
– Zabijają turniej, który był tu od dekad, my widzimy to jako ostatni finał. Następny będzie miał może tę samą nazwę, ale to będzie coś zupełnie nowego, coś, czego nie znamy. Zobaczymy, co się stanie. To zdecydowanie jest dla nas ostatni finał. ITF myślało o czymś nowym, to było potrzebne, bo najlepsi zawodnicy nie grali, ale zmiany, które wykonali są, moim zdaniem, najgorszymi z możliwych – mówił Pierre-Hugues Herbert, niedawny finalista turnieju ATP Finals w deblu i reprezentant Francji w Pucharze Davisa.
O tych wszystkich reformach pisaliśmy już szczegółowo kilka miesięcy temu. Jeśli chcecie więc dowiedzieć się, co czeka nas w roku 2019 i jaka w tym wszystkim rola Gerarda Pique, zapraszamy tutaj. My skupmy się na tym, co stało się w Lille pierwszego dnia finału. Mówiąc wprost: gospodarze pokpili sprawę. Niestety.
Już napisaliśmy, że to spotkanie historyczne. I nie ma w tym ani krzty przesady. Biorąc pod uwagę, jak wielu tenisistów wręcz rozpaczało z powodu reformy Pucharu Davisa i jak ogromne oburzenie wywołała ona w tenisowym świecie (Yannick Noah, kapitan reprezentacji Francji, powiedział wówczas, że „wszyscy zawodnicy, kapitanowie i media, którzy sprzedali Davis Cup powinni się wstydzić. To smutny dzień dla tenisa”), po prostu należało się zmobilizować i zrobić wszystko, by ten ostatni finał był widowiskiem. A pierwszy dzień przypominał raczej starcie gołej dupy z batem. W roli bata wystąpili Borna Corić i Marin Cilić.
Ten pierwszy w trzech setach uporał się z Jeremym Chardym. Drugi powtórzył wyczyn młodszego kolegi i ograł Jo-Wilfrieda Tsongę. Innymi słowy Chorwaci pokonali odpowiednio czwartą i… dwudziestą trzecią rakietę Francji. Nawet przy założeniu, że Tsonga – jak przystało na gościa, który swego czasu był jednym z najlepszych tenisistów na świecie, a ostatnio zmagał się z kontuzjami – podniósłby się w tym zestawieniu o piętnaście oczek, wciąż byłby daleko w kolejce do gry.
Teoretycznie wystąpić powinien dziś Lucas Pouille (piąty w kolejce, w zeszłym roku to on wygrał decydujący o zwycięstwie Francji mecz), ale on też zmagał się niedawno z urazami i choć w Lille się pojawił, to na kort nie wyszedł. A szkoda, bo biorąc pod uwagę, że niedawno mówił o ITF „jesteście hańbą dla tenisa. Cieszmy się ostatnim Pucharem Davisa i spróbujmy zatrzymać go w domu”, można byłoby się spodziewać, że wypruje sobie żyły, byle tylko wygrać swój mecz. Tym bardziej, że naprzeciw niego stanąłby najprawdopodobniej Marin Cilić, który – uwaga! – popiera zmiany (podobnie jak m.in. Rafael Nadal czy Novak Djoković). Nie ukrywamy, chętnie zobaczylibyśmy spotkanie z tego rodzaju dodatkowym smaczkiem.
Nawet gdyby Lucas wyszedł na kort, wciąż można by się zastanawiać, gdzie podziała się pierwsza trójka – Richard Gasquet, Gael Monfils i Gilles Simon. Pierwszy ma usprawiedliwienie – kontuzję. Pozostała dwójka z rywalizacji po prostu się wycofała, udowadniając tym samym krytykom obecnych rozgrywek, że najlepsi gracze faktycznie lubią je sobie odpuścić. Szkoda, bo ten turniej zasługuje na lepsze upamiętnienie niż to, co widzieliśmy dziś na francuskim korcie. W tym momencie pozostaje tylko liczyć (a akurat na to szanse są duże), że Francuzi poradzą sobie w deblu i rywalizacja przeciągnie się do niedzieli.
Jeśli Francuzom udałoby się odwrócić losy tego meczu, to byłoby to coś historycznego. I równocześnie pokazało nam, dlaczego będziemy tęsknić za tymi rozgrywkami. Na ten moment wygląda to jednak tak, że Gerard Pique może uśmiechać się pod nosem. Bo o ile w całej historii Pucharu Davisa mnóstwo było genialnych spotkań (polecamy zobaczyć choćby starcie Czechów z Hiszpanami z 2012 roku), o tyle to na razie do nich nie należy. Niestety.
Fot. Newspix