Bardzo chcielibyśmy iść z naszą piłką do przodu, ale niestety, jeśli przyjąć optymistycznie, że się z nią nie cofamy, to w najlepszym razie kręcimy się w kółko. Wokół tych samych pomysłów, wokół tych samych nazwisk. I jeśli chcielibyśmy tego kręcioła spersonifikować, to wręczylibyśmy mu dowód osobisty Marcina Kamińskiego.
Aż trudno uwierzyć, ale Kamiński bliżej lub dalej kadry jest od 2011 roku. Wtedy zadebiutował – w meczu z Bośnią – i oczywiście, było to starcie w stylu hotel na hotel, ale pół roku później Kamiński dostawał już swoje okazje w sparingach ze Słowacją i Łotwą, kiedy po boisku biegali Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek i Szczęsny, czyli sama śmietanka. Nie były to całe spotkania w wykonaniu Marcina, ale jednak Smuda widział go w kadrze w kontekście Euro 2012. Zresztą Kamiński na turniej też się załapał, co prawda przesiedział cały na ławce rezerwowych, ale wydawało się, że zbiera doświadczenie niezbędne dla wówczas 20-letniego gracza.
Czekaliśmy – kiedy forma Marcina eksploduje? Może w kontekście eliminacji do mundialu w Brazylii? Nie, Fornalik tego obrońcy u siebie nie widział, więc został on przesunięty do drużyny U-21. To w ogóle ciekawe: w młodzieżówce Kamiński zaliczył debiut później niż w seniorach, bo Stefan Majewski wystawił go na mecz z Rosją już po mistrzostwach Europy w Polsce i na Ukrainie.
Znów zmienił się selekcjoner i Kamiński dostał kolejną szansę. Ba, mówiło się, że Nawałka chce wokół Kamińskiego budować linię obrony reprezentacji, bo postawił na niego przy pierwszym zgrupowaniu, a Glika w ogóle zostawił w domu. 90 minut ze Słowacją wystarczyło, by trener kompletnie zmienił zdanie. Następna szansa przyszła dla Kamińskiego… pięć lat później, przed mundialem. Jak ją obrońca wykorzystał? No, nijak, z Nigerią zagrał mizernie, sprokurował karnego i Nawałka wolał zabrać na turniej pół-zdrowego Glika niż całkowicie zdrowego Kamińskiego.
Nowy selekcjoner, kolejna szansa i znów dupa. Z Irlandią Kamiński pokusił się o przyzwoitość, ale z mocniejszymi Czechami znów było beznadziejnie. Pisaliśmy, wystawiając dwójkę: Kompletnie nas nie przekonał. Strasznie nerwowy i niepewny w swoich poczynaniach, przy każdym kontakcie z piłką widać było zawahanie i niezdecydowanie. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto panuje nad sytuacją. Nie miał pewności nawet w wyprowadzeniu piłki, co zawsze uchodziło za jego mocną stronę.
I też trzeba powiedzieć, że ten marazm z reprezentacji ma poniekąd swoje odzwierciedlenie w rozgrywkach klubowych. Na poziom ekstraklasy Kamiński był piłkarzem bardzo dobrym, grał wszystko. Przeskok do Niemiec okazał się dla niego jednak trudny – jeszcze 2. Bundesligę ogarniał, ale tamtejsza elita wyraźnie go przerasta. Najpierw rozstał się na zasadzie wypożyczenia ze Stuttgartem. Michał Trela z Przeglądu Sportowego mówił u nas jakiś czas temu: – Tam mu nie wyszło, bo według mnie nie rósł równie szybko co ekipa VfB. Przyszedł do 2.Bundesligi i tam się sprawdził, w pierwszej rundzie Bundesligi też było w miarę, ale Stuttgart chce rosnąć i grać o puchary.
Tyle że w Fortunie obrońca już zdążył posmakować ławki, a gdy gra, idzie mu to dość przeciętnie. Według not Kickera zapracował na średnią 3,88, za mecz z Eintrachtem dostał nawet najgorszą ocenę, szóstkę.
Nie chodzi nam o to, by jakoś specjalnie grillować Kamińskiego. To solidny piłkarz, który w określonym miejscu i czasie może się sprawdzić, na przykład w 2. Bundeslidze. Skoro jednak lecimy z czwartym selekcjonerem i Kamiński wciąż nie daje nic kadrze, to może jednak reprezentacja tym określonym miejscem po prostu nie jest? Progres w jego wypadku jest mało zauważalny, za każdym razem na zgrupowanie przyjeżdża podobny chłopak – z dobrą techniką użytkową, ale wątły, niezbyt pewny siebie.
Pytanie jest takie: ile lat mamy jeszcze czekać, aż w końcu na zgrupowaniu zamelduje się inny Kamiński?
Przecież najprawdopodobniej nie stanie się to nigdy.
Fot. FotoPyk