Reklama

Czy tak wygląda największe zaskoczenie ligi?

redakcja

Autor:redakcja

13 listopada 2018, 18:15 • 4 min czytania 0 komentarzy

Komitet transferowy Korony Kielce – szumnie nazywając osoby odpowiedzialne za ściąganie piłkarzy – był przed sezonem mocnym kandydatem do miana dzbana rundy. Najpierw w dość głupi sposób Korona straciła Macieja Gostomskiego. Włodarze mieli go pod ręką, doskonale wiedzieli o wygasającym kontrakcie, a jednak zwlekali z zaproponowaniem mu nowej umowy. Efekt? „Gostek” podpisuje kontrakt z Cracovią. 

Czy tak wygląda największe zaskoczenie ligi?

Kolejny sensowny bramkarz, Zlatan Alomerović, był przekonany, że kolejny sezon także przyjdzie mu spędzić w Kielcach. A to za sprawą umowy, która zakładała automatyczne przedłużenie po roku wraz z podwyżką. Warunek – rozegrana określona liczba minut. Do przedłużenia nie doszło, bo kierownictwo kieleckiego klubu wpadło na genialny pomysł – niech nie rozgrywa wymaganej liczby minut, klepniemy papiery inaczej. Na starych warunkach. Bez podwyżki.

Efekt? Alomerović podpisuje kontrakt z Lechią i Korona Kielce zostaje bez dwóch podstawowych bramkarzy.

Co więcej – nie potrafi znaleźć żadnego innego bramkarza na ich miejsce. Szukanie nowych piłkarzy przypominało latem wyczekiwanie na najlepszą okazję balet słonia w składzie porcelany. W miarę szybko udało się podpisać Macieja Górskiego (piłkarza, o którego Ekstraklasa się raczej nie zabijała) i Veto Arveładze (piłkarza, na którym ciężko coś opierać), na resztę trzeba było długo poczekać. Choć na nikogo tak długo, jak na nowego bramkarza, którym został Michał Miśkiewicz. Opcja tak samo spóźniona (kontrakt od 30 sierpnia), jak i rezerwowa. 

W międzyczasie z konieczności bronił Matthias Hamrol, dotychczasowy trzeci bramkarz. 

Reklama

Ciężko było zakładać, że Hamrol zapewni Koronie stabilizację w tyłach. Nawet mimo faktu, że w końcówce poprzedniego sezonu zdarzyło mu się zaliczyć kilka solidnych występów, kiedy wskoczył do bramki głównie po to, by Alomerović nie wypełnił limitu minut. Początek obecnego sezonu także nie był zły – dość powiedzieć, że Miśkiewicz do tej pory nie powąchał murawy, a na mecze w roli rezerwowego jeździ obiecujący Paweł Sokół, który wrócił do Korony z Manchesteru City. 

I w taki sposób, zupełnie nieoczekiwanie, Matthias Hamrol stał się jednym z sensowniejszych bramkarzy w tej lidze. Gdy podczas ostatniej Ligi Minus nasza kapituła dokonywała wyboru najlepszych piłkarzy na poszczególnych pozycjach, Hamrol znalazł się w najlepszej trójce golkiperów. Jasne, pewnie też dlatego, że bramkarze w tym sezonie mocno obniżyli loty. Malarz stracił miejsce w składzie, Lech gra bez poważnego gościa między słupkami, Loska już raczej nie zachwyca. Hamrol osiągnął jednak taki poziom, obok którego ciężko przejść obojętnie. 

Szybki rzut okiem na nasze noty z tego sezonu: 5, 5, 5, 3, 5, 5, 5, 6, 6, 7, 6, 5, 6, 5, 6. Średnia: 5,33. Zero meczów życia, ale też zero zawalonych spotkań. Stały, stabilny poziom.

Dlatego nie wahamy się, by uznać Hamrola za jedno z największych odkryć tego sezonu. Nikt nie spodziewał się po nim niczego, a okazał się gościem, dzięki któremu Korona nie musi miewać nieprzespanych nocy, gdy myśli o defensywie. Przypadek polsko-niemieckiego bramkarza jest o tyle szczególny, że przychodził do Ekstraklasy z CV, przy którym nasz szrotometr czerwienił się nawet bez wkładania do niego baterii.

Wprawdzie marki klubów, z którymi się wiązał, mogą robić wrażenie, bo przecież Borussia Moenchengladbach, RB Lipsk, FC Koeln czy VfL Wolfsburg to żadne peryferia wielkiej piłki. Co z tego, skoro w każdym z tych klubów Hamrol odgrywał ledwie marginalną rolę. 

Borussia Moenchengladbach: bez meczów w seniorskim zespole.
RB Lipsk: sześć meczów w drużynie rezerw.
VfL Wolfsburg: sześć meczów w drużynie rezerw. 
FC Koeln: osiemnaście meczów w drużynie rezerw. 

Reklama

Na dobrą sprawę przed przyjściem do Korony bramkarz rozegrał tylko jeden (!) pełny sezon w seniorskiej piłce, w SSV Reutlingen. Poziom? Niemiecka piąta liga. 

PIĄTA LIGA. Poziom, na którym obecnie znajdują się tacy piłkarze jak Maciej Liśkiewicz, Maciej Ropiejko czy Przemysław Łągiewczyk. Kompletne anonimy. 

Skala ciemności dupy, z której Hamrol do nas przyszedł, najlepiej widoczna jest przy porównaniu CV zagranicznych bramkarzy, którzy trafili do Ekstraklasy równolegle bądź po nim.

Thomas Daehne: 2,5 sezonu w Finlandii, mistrzostwo kraju, dwa sezony na zapleczu austriackiej ekstraklasy.
Frantisek Plach: 26 meczów w słowackiej ekstraklasie. 
Jan Mucha: niegdyś gwiazda ligi, kilka lat rezerwowy w Evertonie, przyszedł po sezonie w Slovanie Bratysława, z którym sięgnął po wicemistrzostwo jako pierwszy bramkarz. 
Julian Cuesta: przez lata rezerwowy bramkarz występującej w La Liga UD Almeria.
Anton Kanibołocki: 55 meczów w Szachtarze, kilka lat w ukraińskiej lidze, przyszedł z azerskiego Karabachu.
Zlatan Alomerović: jeździł z BVB jako rezerwowy nawet na Ligę Mistrzów, poza tym grał głównie w rezerwach. 

W sumie każdy ma lepsze lub znacznie lepsze rekomendacje niż Hamrol. A jednak okazało się, że bramkarz Korony był w stanie wskoczyć na podobny lub nawet wyższy poziom. Momentami mamy wrażenie, że Gino Lettieri to typ człowieka, któremu można dać do ręki harmonijkę wyrwaną żulowi spod sklepu, a on wygra na niej przepiękną arię operową. Przychodzi mu często pracować z materiałem drugiej klasy, a jednak na końcowym efekcie nie widać żadnych niedoróbek. 

Nie odbierzcie tego tak, że się z Hamrola wyśmiewamy. Po prostu okazujemy, że poprzeczka oczekiwań względem niego była zawieszona gdzieś na wysokości kostek, a jednak stał się jednym z sensowniejszych bramkarzy w lidze. Miał zadatki na karierę, inaczej do takich klubów by nie trafiał. Coś poszło jednak grubo nie tak i znalazł się na poważnym zakręcie. Koronę potraktował jako życiową szansę, nawet jeśli miał świadomość, że idzie jako trzeci bramkarz. Zaakceptował swoją rolę, a dziś jest jednym z najlepszych bramkarzy w tej lidze. 

Tak po prostu – doceniamy.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...