Dlaczego jego kontuzję początkowo uznano za niegroźną? Czemu jego uraz był nietypowy? Czy żałuje pobytu w Jagiellonii? W jakim celu pojechał do beniaminka II ligi norweskiej? Jaki jest tam poziom sportowy i organizacyjny? Dlaczego nie wypełnił w Norwegii kontaktu? Czy zmieniłby coś w swojej karierze, gdyby miał taką możliwość? Jaki cel na ten sezon ma Chrobry Głogów? O tym wszystkim porozmawialiśmy z byłym zawodnikiem Jagiellonii Białystok, Michałem Pawlikiem. Zapraszamy.
Jak zdrowie Michał?
Dużo pracujemy z fizjoterapeutą, ale najważniejsze, że wszystko jest już w porządku. Oby tak dalej, bo nie chcę sobie nawet wyobrażać, że znowu mógłbym wypaść na tak długi czas. Choć oczywiście trzeba być świadomym, że takie rzeczy w piłce po prostu się dzieją. Najważniejsza sprawa, by nigdy się nie poddawać.
Adrian Błąd zagrał w kierunku Armina Cerimagicia, a ty wślizgiem przerwałeś ten atak. Od razu złapałeś się za kolano i było widać, że cierpisz. Miałeś już wtedy świadomość, że kontuzja jest aż tak poważna?
W pierwszej chwili wydawało mi się, że kontuzja jest poważna. W końcu taki ból nie mógł oznaczać niczego dobrego. Później jednak byłem u lekarza i diagnoza nie była do końca znana. Ten pierwszy rezonans właściwie nie wykazał, że zerwałem więzadła krzyżowe, dlatego przez pierwsze dwa tygodnie próbowaliśmy leczenia zachowawczego. Niestety nie pomagało, a kolejne badania pokazały już, że jest kiepsko i trzeba operować.
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że ktoś zrobił ci złudną nadzieję.
Trochę tak było, bo liczyłem, że wrócę za trzy tygodnie, a przerwa trwała prawie dziesięć miesięcy. Strasznie długi czas, ale tak widocznie musiało być.
Uraz przytrafił się w najgorszym momencie, bo wreszcie byłeś podstawowym zawodnikiem. Złapałeś pewność siebie, a zaraz potem wyleciałeś z gry na prawie rok.
Na początku dużo o tym rozmyślałem i byłem trochę załamany. Cały czas dostawałem jednak wsparcie od rodziny, chłopaków z drużyny i samego klubu. Wszyscy zachowali się wspaniale, więc trudno byłoby odpuścić. Dość szybko wziąłem się w garść i zacząłem walczyć o jak najszybszy powrót na boisko. Choć nie stawiałem sobie widełek czasowych, bo przy tego typu urazach nie można tego robić. Człowiek wtedy nakręca się, że wróci w danym miesiącu, a niekoniecznie musi tak być, co powoduje kolejne rozczarowania. Tak więc nie życzę takich kontuzji najgorszym wrogom, ale jak już się przydarzy, należy zachować spokój, bo on jest najważniejszy.
Tym bardziej że twój przypadek był dość niestandardowy.
Dokładnie. W większości przypadków uszkodzone jest jedno więzadło, a u mnie były aż trzy. Uraz był więc bardzo poważny, dlatego rehabilitacja trwała długo. Pierwsze sześć miesięcy spędziłem w warszawskiej klinice. Po tym okresie wróciłem do klubu, ale nie oznaczało to, że mogłem już normalnie trenować. Na boisku pojawiłem się dopiero po ośmiu miesiącach od momentu, gdy doznałem kontuzji. Dłużyło się niesamowicie, ale od początku wiedziałem, że mniej więcej tak to będzie wyglądało.
Kontuzji nabawiłeś się przez ostry wślizg. Miałeś problem mentalny po powrocie na boisko?
Szczerze mówiąc, nie czułem strachu praktycznie wcale. Już na pierwszym albo drugim treningu interweniowałem wślizgiem. Trener nawet zażartował, że chyba jestem już gotowy. Tak więc o dziwo nie miałem żadnej blokady w głowie i niemal od razu wróciłem do gry na maksa. Po prostu tłumaczyłem sobie to tak, że wówczas w meczu z GieKSą miałem pecha i to był przypadek, a takie rzeczy miejsce mają tylko raz w życiu.
Po powrocie do zdrowia znowu grasz sporo w Chrobrym, ale wcześniej bywało z tym różnie. Żałujesz czasu spędzonego w Jagiellonii?
Nie żałuję tego czasu, bo poznałem tam wiele wartościowych osób. Do dziś z niektórymi utrzymuję kontakt. Poza tym pracowałem z wieloma dobrymi szkoleniowcami, bo prowadzili mnie wówczas trenerzy Stokowiec i Probierz. Tak więc mimo że nie dostałem tam wielu szans, nie czuję, by ten czas był stracony. Oczywiście zawód był, bo robiłem co mogłem, ale rywalizację przegrałem. Na pewno nie jestem jednak typem zawodnika, który obraża się, bo trener stawiał na innych.
Nie uważasz, że tak naprawdę nie dostałeś prawdziwej szansy?
Były momenty, w których byłem bliżej poważniejszego grania, ale jednak coś się zawsze wykoleiło. Tak jak jednak wspomniałem, nie mam żalu i jestem zadowolony, że zagrałem choć w kilku spotkaniach. Dla młodego zawodnika każdy mecz w Ekstraklasie jest niezwykle ważny. Oczywiście chciałoby się dużo więcej, ale trzeba się z tym pogodzić. Tym bardziej że mam pewność, iż dawałem z siebie wszystko na treningach. Być może mentalnie nie dawałem wówczas rady? Trudno mi teraz z perspektywy czasu wyciągnąć wnioski. W każdym razie moim celem jest powrót na najwyższy poziom ligowy w Polsce.
Wyjazd do Ullensaker/Kisa IL w lutym 2016 roku był dość szokujący. Jaki był jego cel?
Dostałem informację od trenera Probierza, że nie widzi mnie w zespole na kolejną rundę i mam iść na wypożyczenie. Czekałem do samego końca, bo byłem wstępnie dogadany z Dolcanem Ząbki, który wówczas trenował Dariusz Dźwigała. Trener nalegał na mój transfer, więc także nastawiłem się na ten kierunek. Skończyło się jednak tak, że klub miał swoje problemy i nie wyszedł z tego. Była jeszcze propozycja z Suwałk, ale na koniec pojawiła się oferta z Norwegii. Zdecydowałem się na wyjazd, bo byłem ciekawy jak jest w zagranicznym klubie. I nie żałuję, bo zdobyłem doświadczenie, które może zaprocentuje w przyszłości. Szkoda tylko, że przytrafiła mi się kontuzja i musiałem wrócić do Polski.
Spędziłeś tam sześć miesięcy, a wypożyczenie było na rok.
Zagrałem siedem spotkań, a później miałem problem z przywodzicielami. Wróciłem do Polski i znowu było leczenie zachowawcze, które nie przynosiło efektów. Potrzebna była operacja i skończyło się tak, że straciłem kilka miesięcy. Po tym wszystkim trafiłem już do Chrobrego, w którym wówczas trenerem był Ireneusz Mamrot.
Muszę powiedzieć, że byłem zawiedziony szybszym powrotem, bo bardzo chciałem zostać tam do końca wypożyczenia. Jasne, II liga norweska nie jest najmocniejsza, ale grałem i łapałem cenne doświadczenie. Klub był ze mnie zadowolony, ale niestety kontuzja pokrzyżowała plany.
A coś więcej o poziomie ligi?
Na pewno jest to liga bardzo fizyczna. Było jednak kilku zawodników, którzy technicznie wyglądali naprawdę dobrze. Mam kontakt z niektórymi kolegami z szatni do teraz. Jeden z nich wskoczył niedawno do norweskiej ekstraklasy. Także nie był to poziom ogórkowy.
Dobrze żyło ci się w Norwegii?
Czułem się tam całkiem dobrze. Choć warto powiedzieć, że Norwegowie są zamknięci w sobie. Może gdybym został dłużej, byłoby z tym lepiej. Przez pół roku trudno jednak, by Norweg otworzył się przed tobą. Nie miałem jednak większych problemów w szatni czy z innymi aspektami życiowymi. Przede wszystkim w krajach skandynawskich fajne jest to, że wszyscy bardzo dobrze mówią po angielsku.
Finansowo opłacił ci się ten wyjazd choć trochę, bo wiadomo, że życie jest tam drogie?
Wyjeżdżałem z Jagiellonii w momencie, gdy miałem 21 lat, a więc nie zarabiałem dużych pieniędzy. Tak naprawdę, jeśli chodzi o finanse, wyszedłem tylko trochę lepiej na tym. Miałem zapewnione mieszkanie, bo mieszkałem wspólnie z Marcinem Burkhardtem. Poza tym mieliśmy samochód od klubu, więc było całkiem wygodnie. Choć, tak jak mówisz, życie było tam bardzo drogie. Generalnie jednak pieniądze nie miały dla mnie większego znaczenia, bo wtedy chciałem po prostu grać i łapać cenne minuty.
Niezłe warunki jak na beniaminka II ligi norweskiej.
Warunki były naprawdę dobre. Na mecze wyjazdowe lataliśmy samolotem. Do lotniska mieliśmy 15 minut ze stadionu, więc wszystko działo się błyskawicznie. Nieco gorzej było z boiskami, bo większość była ze sztuczną nawierzchnią. Przykładowo na siedem spotkań, w których zagrałem, pięć odbyło się na sztucznej nawierzchni. My niestety nawet trenowaliśmy na sztucznej murawie, a wiadomo jak to wpływa na zdrowie. W każdym razie m.in. przez to nabawiłem się kontuzji.
Gdybyś mógł, to zmieniłbyś coś w swojej karierze?
Szczerze mówiąc nie wiem. Cieszę się, że miałem możliwość trenowania przez cztery lata w Jagiellonii. Oczywiście szkoda, że nie udało mi się wskoczyć do składu w pewnym momencie, ale już tego nie rozpamiętuję. Z drugiej strony miałem już też wiele przykrych doświadczeń w karierze, ale mam nadzieję, że zaprocentuje to w przyszłości. Kontuzje nauczyły mnie przede wszystkim cierpliwości, a to bardzo ważne w futbolu.
Ostatnio z Chrobrym macie słabszą passę w lidze. Rozumiem jednak, że celem na ten sezon jest awans?
Masz rację z tym słabszym okresem, bo ostatnio trochę się zacięliśmy. Trudno jednak powiedzieć o co chodzi konkretnie, bo cały czas przygotowujemy się do każdego meczu tak samo. A jeśli chodzi o awans, to głośno w klubie się o tym nie mówi. Wydaje mi się jednak, że mamy na tyle ambitny zespół, że powinniśmy się liczyć w walce o najwyższe lokaty do samego końca.
Rozmawiał: Bartosz Burzyński
fot. NewsPix