Brutalna prawda jest taka, że na świecie ten pojedynek nie interesuje psa z kulawą nogą. Nie znaczy to jednak w żadnym wypadku, że to będzie słaba walka. Wręcz przeciwnie: na papierze zapowiada się naprawdę ciekawie. A co najważniejsze i najbardziej nietypowe w przypadku starć w Polsce – ciężko wytypować faworyta. W Gliwicach może być fascynująco, może być nudno, ale jedno jest pewne: tę sobotę zapamiętamy na długo.
Z perspektywy wielkiego bokserskiego świata mierzą się byli pretendenci do tytułu, zawodnicy z szeroko pojętej światowej czołówki. No dobra, „szeroko pojęta” brzmi groźnie. Przekładając to na tenisa, być może ktoś wyobrazi sobie starcie Rogera Federera z Juanem Martinem del Potro. Cóż, raczej jednak coś w stylu Lucas Pouille kontra Gilles Simon, czyli okolice czołowej trzydziestki rankingu.
Na dziś, według statystycznego portalu boxrec.com, Artur Szpilka to 31. pięściarz świata w wadze ciężkiej (na ponad 1200 notowanych), Mariusz Wach jest dokładnie jedno miejsce niżej. Ba, wyżej notowany (24. pozycja) od naszych dzisiejszych bohaterów, mimo sromotnego lania z rąk Jarella Millera, jest nawet Tomasz Adamek (przypomnijmy: jedną nogą na emeryturze), nie mówiąc nawet o Adamie Kownackim (#9). Trudno się więc dziwić, że świat woli oglądać walkę Deontaya Wildera z Tysonem Furym (1 grudnia), wspomnianego Millera z Bogdanem Dinu (17 listopada), Dilliana Whyte z Dereckiem Chisorą (22 grudnia), żeby tylko pozostać przy wadze ciężkiej. Z kolei z wydarzeń „konkurencyjnych” dla gali z Gliwic, tego samego sobotniego wieczoru w Manchesterze Ołeksandr Usyk będzie bronił wszystkich pasów mistrza świata wagi junior ciężkiej w starciu z Tonym Bellew.
Słowem: będą w najbliższym czasie ciekawsze walki z punktu widzenia światowego kibica boksu. Będą lepsze pojedynki. Będą mocniejsze ciosy. Będą większe pieniądze. Jasne. Ale to trochę tak, jakby pisać, że po co nam mecze na szczycie Ekstraklasy, skoro gdzieś gra Liverpool z City, czy Barcelona z Realem. Albo po co chodzić do kina na polskie filmy, skoro za te same pieniądze można kupić bilet na hollywoodzki hit? Ale tak z ręką na sercu: kto z nas nie woli, mimo wielokrotnie niższego poziomu, śledzić starć Lecha/Wisły/ Lechii/Jagiellonii (* niepotrzebne skreślić) z Legią, zamiast ekscytować się Premier League. Tak już jest, że jak świat światem koszula jest bliższa ciału. Japończycy na przykład właśnie zakontraktowali na Sylwestra galę walkę legendarnego Floyda Mayweathera Juniora z anonimowym reprezentantem Kraju Kwitnącej Wiśni. I znów – sportowo zero sensu, na świecie sprzeda się to raczej średnio. Ale w Japonii będzie szaleństwo, a kto bogatemu zabroni?
W przypadku starcia Wach – Szpilka także ma być na bogato. Pojedynek jest reklamowany szumnym hasłem „walka roku w Polsce”, ale zanim z powątpiewaniem uniesiecie brew, wspominając wszystkie „walki roku” i „walki stulecia”, warto zdać sobie sprawę, że prawdopodobnie akurat teraz nie ma w tym cienia przesady. Do ringu wyjdą bokserzy, którzy swoje za uszami mają, zdarzały im się wpadki i gorsze walki. Mają doświadczenie (obaj), wsparcie kibiców (głównie Szpilka), dużą popularność (zdecydowanie Szpilka), piekielnie twardą szczękę (głównie Wach), wreszcie wolę walki (oby obaj). Jedyne, czego na pewno nie mają, to czas.
Wikingowie, sezon trzynasty
Nie ma co kryć, czas kurczy się zwłaszcza z punktu widzenia Mariusza Wacha. „Wiking” miesiąc po walce skończy 39 lat. Od 13 boksuje zawodowo, wcześniej był solidnym amatorem. Na profesjonalnym ringu najpierw obijał leszczy, potem w sumie też leszczy, ale o solidniej wyglądającym rekordzie. Kilka cennych skalpów zebrał, ale naprawdę jego kariera delikatnego przyspieszenia nabrała dopiero w 2011 roku. Trzy wygrane przed czasem z przyzwoitymi rywalami w USA (Jonathan Haggler 23-3, Kevin McBride 35-9 i Jason Gavern 21-8) mocno go wywindowały w rankingach. Kolejny nokaut (Tye Fields, 49-4) dał mu już przepustkę do walki z Władymirem Kliczką o mistrzostwo wagi ciężkiej federacji IBF, WBO i WBA.
Z Ukraińskim superczempionem Wach przegrał wszystkie rundy. Był jednak jednym z zaledwie kilku rywali, którzy wytrzymali z nim pełen dystans. Gorzej, że potem wyszły na jaw nieczyste zagrywki Polaka, a dokładniej mówiąc zabronione substancje w jego organizmie. Po walce i wpadce dopingowej „Wiking” odpoczywał dwa lata. Wrócił, wygrał cztery pojedynki i znów dostał dużą szansę: w Kazaniu mierzył się z mistrzem olimpijskim Aleksandrem Powietkinem o srebrny pas WBC (takie gorsze mistrzostwo świata, czyli kolejny wynalazek bokserskich federacji). I znów: walczył dzielnie, ale praktycznie wszystkie rundy przegrał, a na dokończenie ostatniego starcia nie pozwolił już sędzia Jay Nady.
Zwycięstwo z Marcelo Nascimento (bilans 17-12) było obowiązkiem, za to pokonanie Erkana Tepera (17-1) sporą niespodzianką. Rok temu, w Święto Niepodległości, boksował w Nassau z Jarrelem Millerem, który niedawno zdemolował Tomasza Adamka. Polak boksował bardzo przyzwoicie, ale w 9. rundzie doznał kontuzji i walka została przerwana. Miał wrócić na ring na Narodowej Gali Boksu (maj), ale jego rywal wpadł na dopingu i do Warszawy nie przyleciał. I tak, rok bez dnia po ostatniej walce, Wach stanie oko w oko ze Szpilką. Brutalna prawda w jego przypadku jest taka, że jeśli chce jeszcze cokolwiek znaczyć w świecie boksu (w co chyba uwierzył po dobrej walce z Millerem), to po prostu musi wygrać. Jeśli przegra, zostanie mu rola mięsa armatniego dla młodych i raczej niezbyt odległa emerytura.
Pozdrowienia do więzienia
Po drugiej stronie ringu zamelduje się Artur Szpilka, którego kariera także przypomina przejażdżkę kolejką górską. Po dobrym wstępie na ringach amatorskich podpisał zawodowy kontrakt i szybko wygrał pięć walk z niezbyt wymagającymi rywalami. Potem, równie szybko, dostał ciężki nokaut. Jednak nie w ringu, a w sali sądowej, gdzie usłyszał wyrok półtora roku bezwzględnego więzienia za udział w ustawkach pseudokibiców. Policja zgarnęła go prosto z ceremonii ważenia przed wielką galą, na której Tomasz Adamek boksował z Andrzejem Gołotą, a Szpilka miał się mierzyć z Wojciechem Bartnikiem, ostatnim polskim medalistą olimpijskim.
Jakby „Szpili” mało było kłopotów, za kratami podpadł dodatkowo, więc dostał kategorię „niebezpieczny” więzień i większość czasu spędził w izolatce. W kryminale odwiedził go Andrzej Gołota, który próbował namówić młodego kolegę po fachu, żeby ten przestał grypsować. „Nie będę słuchał rad od kogoś, kto spierdolił z ringu” – usłyszał w odpowiedzi.
Do ringu wrócił zupełnie inny Szpilka. Do walk wychodził w pomarańczowym, więziennym stroju, potem z bandaną „PDW”, czyli „pozdrowienia do więzienia”. Szybko został wykreowany na jedną z największych gwiazd polskiego boksu. Udało się to między innymi dzięki naturalnemu talentowi medialnemu najczystszej wody. Dziś Szpilkę na Facebooku obserwuje blisko milion osób.
Szpilka był popularny, Szpilka sprzedawał bilety, Szpilka budził emocje. To wszystko sprawiło, że zaczął zarabiać bardzo dobre pieniądze. Inna sprawa, że w ringu na nie zasługiwał. Walczył efektownie i wygrywał z solidnymi rywalami. Pierwsza walka po odsiadce – Ramiz Hadziaganović (8-0), zaraz potem Owen Beck (29-8). Rok po powrocie na ring – Gonzalo Omar Basile (54-6), po nim Jameel McCline (41-11), może wiekowy, ale zawsze – czterokrotny pretendent do tytułu mistrza świata. Dalej: Mike Mollo (20-3), Taras Bidenko (28-5), Brian Minto (37-5). Wszystko było pięknie do stycznia 2014. Niepokonany w 16 walkach Szpilka mierzył się wówczas w Madison Square Garden z niepokonanym w 17 walkach Bryantem Jenningsem (dziś 12. w rankingu boxrec). Przegrywał na punkty, a w 10. rundzie przegrał przez techniczny nokaut.
Myślałem, że go zabiłem
Zderzenie z twardą bokserską rzeczywistością było bolesne, ale Szpilka szybko się pozbierał. 10 miesięcy później w kolejnej „polskiej walce roku” zmierzył się z byłym mistrzem świata dwóch kategorii wagowych Tomaszem Adamkiem i zwyciężył jednogłośnie na punkty. W 2015 roku wygrał trzy walki w USA, za każdym razem z solidnymi rywalami i za każdym razem przed czasem. To doprowadziło go do starcia z Deontayem Wilderem o pas mistrzowski federacji WBC. Ten sam, który wcześniej dzierżyli choćby Witalij Kliczko, Lennox Lewis, Mike Tyson, czy Muhammad Ali. Amerykanin był faworytem, ale Szpilka dzielnie walczył o marzenia swoje i kibiców. Wygrał kilka rund i generalnie – miał swoje momenty. W 9. rundzie postawił wszystko na jedną kartę, poszedł do przodu i… nadział się na potężny cios Wildera. – Przez kilka sekund myślałem, że go zabiłem – mówił Amerykanin po walce.
„Szpila” ciężko upadł i dochodził do siebie przez półtora roku. Na ring wrócił w lecie ubiegłego roku, by zmierzyć się z Adamem Kownackim. Choć mieszkający na stałe w USA rywal miał bilans 15-0, Szpilka był absolutnie pewny swego i Kownackiego najzwyczajniej w świecie zlekceważył. Do ringu wyszedł z niezaleczoną kontuzją i w efekcie w 4. rundzie było już po wszystkim.
– Ta porażka do dziś mnie boli i nie mogę sobie jej darować. Z drugiej strony, dużo mnie nauczyła, dziś takiego błędu już bym nie popełnił – mówi bokser z Wieliczki. – Teraz nareszcie jestem w pełni zdrowy, mam sprawne obie ręce i spokojną głowę. Skupiam się tylko na boksie.
Skupienie na boksie w jego przypadku powinno być kluczowe. Jak już pisaliśmy, Szpilka to medialna bestia, istny social-medialny Król Midas. Co tylko wrzuci na Facebooka, zamienia się w złoto. No bo serio, czy moglibyście podejrzewać, że stronka „Przygody Cyca i Pumby”, na której bokser opisuje perypetie swoich psów, będzie miała prawie 25 tysięcy fanów?
Problem polegał na tym, że „Szpila” na portalach społecznościowych spędzał zdecydowanie zbyt wiele czasu, a na wojenki na Twitterze marnował zdecydowanie zbyt wiele energii. W programie „Ciosek na wątrobę” na antenie Weszło FM przyznał, że przed walkami sam na siebie nakłada blokadę i całkowicie odcina się od internetu.
Nikt ci nie zaszkodzi tak, jak Polak
Na co wystarczy skupienie na boksie tym razem? Trudno powiedzieć. Po porażce z Kownackim Szpilka nie boksował przez 10 miesięcy. Wrócił na ring na Narodowej Gali Boksu, gdzie bez najmniejszych kłopotów wypunktował Dominica Guinna (35-11), wygrywając wszystkie 10 rund. To była walka wieczoru (choć lepiej pasowałaby nazwa: sparing wieczoru), bo starcie Wacha z Moliną, jak już wspominaliśmy, zostało w ostatniej chwili odwołane.
Od pewnego czasu Szpilka i Wach byli na kursie kolizyjnym, teraz wreszcie spotkają się w ringu. Dodatkowym smaczkiem będzie to, że świetnie się znają. Co więcej, Wach zaczynał karierę zawodową pod okiem Andrzeja Gmitruka, z którym dziś pracuje Szpilka.
– Ja i Mariusz nie jesteśmy żadnymi przyjaciółmi, to zwykły kumpel, którego lubię i szanuję. Ale od teraz traktuję go jak wroga, którego trzeba zniszczyć. To jest wielkolud, więc wszystko muszę robić z głową. Tak czy inaczej: będzie petarda! – mówi Szpilka. – Walki z rodakami zawsze mają w sobie dodatkowy smaczek. Nikt ci nie zaszkodzi tak, jak Polak. Nie mogę się już doczekać walki, jestem tak nakręcony, że aż trzeba mnie stopować, żebym nie przesadził. Staram się panować nad emocjami i nie marnować energii na niepotrzebne nakręcanie się. Upust dam dopiero w ringu, ale już rozgrywam tę walkę w głowie.
– Mówią mi, że to będzie nowy Szpilka, że to będzie wow. Ale tak będzie przez pierwsze sekundy pierwszej rundy. Potem wróci stary Szpilka, daję sobie za to rękę uciąć. Ring z minuty na minutę będzie dla Artka coraz ciaśniejszy – odpowiada „Wiking”. – Ja robię swoje. Najważniejsze, żeby trener był zadowolony. Wtedy zawodnik jest zadowolony, żona trenera, dzieci trenera, pies trenera, kot trenera, wszyscy są zadowoleni!
W tych wypowiedziach widać zresztą pewną różnicę w podejściu. Szpilka jest bardzo nakręcony, ale przez to nieco spięty. Wach z kolei wygląda na bardziej wyluzowanego. Na jedną z konferencji ten pierwszy przyszedł w robionym na zamówienie kolorowym garniturze i z psami, ubranymi w podobne wdzianka. Drugi zareagował, dając mu w prezencie maskotkę kota, z którą jeden z psów zresztą szybko się uporał. – Szpila mówi, że chce być kotem w ringu. Nie wiem, dlaczego. Gdybym ja mógł wybierać, postawiłbym na jakieś agresywne zwierzę, nie wiem, lwa, tygrysa, może panterę, a nie kotka – śmieje się Wach.
Kto będzie w ringu tygrysem, a kto kotkiem, zobaczymy w sobotni wieczór. Bukmacherzy za faworyta uważają Szpilkę, z kilku powodów. Po pierwsze jest młodszy, po drugie ma więcej do stracenia, po trzecie galę organizuje jego promotor i to Szpilka jest głównym bohaterem imprezy. Jest też czwarty powód. Kilka dni temu Dariusz Michalczewski oświadczył, że wchodzi do gry i bierze się za organizację gal bokserskich. „Tygrys”, jak to „Tygrys”, wszystko robi z przytupem i na bogato. Premierowa gala ma się odbyć 8 grudnia w gdańskiej Ergo Arenie. W walce wieczoru wystąpi Izu Ugonoh. Z punktu widzenia sobotniej imprezy w Gliwicach ciekawsza jest jednak informacja, że przed nim do ringu ma wyjść… Mariusz Wach.
– Dużo się dzieje. Pan Wach jest ogłoszony, że boksuje w grudniu w Ergo, a z nami ma podpisany kontrakt z wyłączną opcją na kolejną walkę w przypadku zwycięstwa – napisał od razu na Twitterze promotor Andrzej Wasilewski. To z kolei wywołało lawinę głosów, że w takim razie być może Wach zamierza się podłożyć Szpilce, żeby móc zgarnąć kolejną soczystą (jak na polskie warunki) wypłatę od Michalczewskiego. Sam bokser oczywiście natychmiast oświadczył, że to bzdura.
– Zaprzeczam wszystkim insynuacjom, iż miałbym podłożyć się w walce z Arturem Szpilką. Zapewniam wszystkim kibicom, że 10 listopada wychodzę do ringu tylko i wyłącznie po zwycięstwo. Zamierzam pokonać Artura szybciej niż pokonał go Adam Kownacki – tak brzmiał jego komunikat na Twitterze.
Zanim do ringu w nowej Arenie Gliwice wyjdą Szpilka i Wach, kibice dostaną kilka ciekawych przystawek. W najważniejszej z nich Ewa Piątkowska będzie broniła pasa mistrzyni świata WBC w wadze super półśredniej (z Ornellą Domini). Wcześniej zaprezentują się także Maciej Sulęcki (zmierzy się z Jeanem Michelem Hamilcaro) oraz Paweł Stępień (o międzynarodowe mistrzostwo Polski z Dmitrijem Suchockim). Transmisja w TVP.
JAN CIOSEK
Fot. Newspix.pl