Legia Warszawa skuteczniej od Piasta Gliwice egzekwowała rzuty karne i zameldowała się w 1/8 finału Pucharu Polski. Starcie dwóch ekip z czołówki ekstraklasy zaowocowało gigantycznymi emocjami, zwłaszcza w dogrywce. Niestety, emocjami nie do końca związanymi czysto ze sportem. Krótko mówiąc – nie zabrakło potężnych kontrowersji sędziowskich. Tomasz Musiał kolejne newralgiczne decyzji konsultował z wozem VAR (dowodził nim Jarosław Przybył) i tak się złożyło, że ostateczny werdykt za każdym razem był niekorzystny dla Legii.
– Byłem zaskoczony decyzjami sędziego. Od paru spotkań obserwuję, że sędziowie w stosunku do nas podejmują dziwne decyzje. Należał się nam karny i był gol – oświadczył po meczu Ricardo Sa Pinto, lubujący się w wojenkach z sędziami. Miał tym razem uzasadnione powody do pretensji względem arbitrów?
Postanowiliśmy wziąć na tapet trzy sytuacje, które wzbudziły najwięcej ekscytacji.
Czy Frantisek Plach sfaulował Michała Kucharczyka (100. minuta)?
Zacząć należy od tego, że Tomasz Musiał – oceniając sytuację zgodnie z jej dynamiką, na bieżąco – bez najmniejszego zawahania wskazał na jedenasty metr. Bardzo dobrze dysponowany Plach w tej konkretnej sytuacji się zwyczajnie pomylił – albo przecenił własną szybkość, albo nie docenił dynamiki Kucharczyka. Tak czy siak, niepotrzebnie wyskoczył z bramki jak oparzony i musiał się salwować rozpaczliwym wślizgiem, choć legionista spieprzył przyjęcie piłki głową i sytuacja była tak naprawdę niezbyt groźna, mogło się to skończyć najwyżej chaotycznym dośrodkowaniem.
No i teraz pytanie: golkiper gospodarzy najpierw trafił w piłkę, czy w pierwszej kolejności drasnął stopę „Kuchego”? Musiał w swoim pierwszym odruchu był ewidentnie przekonany, że to drugie. Upadek zawodnika Legii wyglądał raczej naturalnie, choć nie ma co ukrywać, że trochę teatru w nim się zawarło.
Wątpliwości z każdą sekundą zaczęły narastać. Arbiter główny przycisnął palec do ucha, żeby lepiej słyszeć komunikaty ze strony partnerów z VAR-u. I zdecydował się zweryfikować swoją pierwotną opinię. Ignorując brzęczącego mu nad uchem Carlitosa, upierdliwego jak komar. Zresztą – wtedy wielu zawodnikom puściły hamulce, członkom sztabów szkoleniowych również. Sędzia utemperował awanturnicze nastroje, schował się pod płachtą, obejrzał powtórki i rzut karny odwołał.
Na obrazkach sytuacja jest tak bardzo stykowa, jak tylko można sobie wyobrazić. Musiał po wnikliwym prześledzeniu materiałów wideo najpewniej uznał, że Plach najpierw stuknął szpicem buta w futbolówkę (na to wskazuje trajektoria lotu piłki), a dopiero później podbiciem trącił od spodu stopę zawodnika drużyny przyjezdnej, nie wpływając na jego wywrotkę. Sędzia nie ukarał jednak Kucharczyka za symulkę. Po prostu uznał swój błąd i przyznał piłkę gospodarzom, wiec Legia nie zarobiła nawet kornera.
Po obejrzeniu powtórki po raz tysięczny, wciąż nie potrafimy rozstrzygnąć, czy arbiter miał rację i czy VAR słusznie postąpił, że w tej sytuacji w ogóle podważył jego decyzję. Z pewnością nie ma tutaj mowy o „rażącym” błędzie sędziego, zatem mogłoby się wydawać, że Jarosław Przybył nie powinien był w tej sytuacji mącić Musiałowi w głowie. Zwłaszcza, że przy takich okolicznościach istotny jest również impet, a ten najlepiej można ocenić na bieżąco, z odtworzenia i w spowolnionym tempie już się go tak doskonale nie wyczuwa. Plach zaatakował piłkę ze sporą dynamiką i naprawdę są wątpliwości, czy był to chirurgiczny wślizg. Tymczasem to „Kuchy” kontrolował futbolówkę, co stawiało go w uprzywilejowanej pozycji.
Im dłużej tę sytuację oglądamy, tym mniej dostrzegamy faulu, a więcej czystego trafienia w piłkę przez bramkarza. Ale nie można zupełnie zignorować pierwszego wrażenia. Paskudna sytuacja do oceny, na pewno nie był to karny z gatunku tych ewidentnych.
Czy piłka po strzale Carlitosa przekroczyła całym obwodem linię bramkową (minuta 105+2)?
Teoretycznie – najbardziej ewidentna sytuacja, ale w praktyce – najbardziej zwodnicza. Hiszpański napastnik elegancko kropnął z rzutu wolnego, futbolówka odbiła się od poprzeczki wylądowała za linią bramkową. To jest pewne jak amen w pacierzu, ale nie jest w tej sytuacji kwestią kluczową. Cała sprawa rozbija się o to, czy piłka tę linię przekroczyła całym obwodem. Trochę jak z sytuacją w tenisie, kiedy jeden z zawodników prosi o challenge – mogą decydować milimetry.
Oko ludzkie nie jest w stanie tego wychwycić. Po prostu. Gdyby sędzia uznał bramkę, podjąłby tę decyzję „na czuja”.
Szczególnie pierwsza powtórka jest dla arbitra miażdżąca, lecz ta druga stop-klatka… Pozostawia już olbrzymie pole do spekulacji. Tę decyzję Musiał rzecz jasna powierzył przede wszystkim kolegom z wozu i cierpliwie poczekał, aż dokładnie przeanalizują oni wszystkie dostępne nagrania. Co istotne – w większości krajów, również i w Polsce, mamy do czynienia z następującą sytuacją: albo funkcjonuje wideo-weryfikacja, albo technologia goal-line. Rzadkością jest, by oba te rozwiązania stosowano jednocześnie. Ta druga metoda również bywa zawodna (kiedyś goal-line technology błędnie rozstrzygnęło sporną sytuację w lidze francuskiej), ale ryzyko pomyłki jest minimalne.
W przypadku VAR-u wygląda to trochę inaczej. To też absurd zakrojonych na gigantyczne pieniądze inwestycji w wideo-weryfikację, że dochodzi do takich sytuacji, gdy technologiczne wsparcie dla sędziów jest po prostu wybrakowane. Jarosław Przybył miał zapewne lepsze nagrania do dyspozycji niż my, ale bez tego specjalnego spojrzenia znad bramki nie był w stanie – podobnie jak nikt inny – z całą stanowczością ocenić, czy futbolówka całym obwodem znalazła się za linią. Sędziowie pewności nie mieli, więc nie odważyli się uznać trafienia. Nie chcieli zgadywać.
Co zdumiało nie tylko Wojskowych, ale i zawodników Piasta. Włącznie z Plachem, który tor lotu piłki z bliska obserwował, bo do interwencji złożyć się na dobrą sprawę nie zdążył. Gdyby Musiał uznał gola, pewnie postąpiłby w sposób dla siebie korzystniejszy wizerunkowo.
Dopuszczamy możliwość, że mogło tutaj zadecydować jedno źdźbło trawy. Każdy kąt polsatowskiej kamery sugeruje coś innego.
Niby za linią.
A jednak niekoniecznie.
Czy Czerwiński faulował Stolarskiego przy golu na 1:1 (118. minuta)?
Chyba najprostsza do oceny sytuacja z tych wszystkich, które przyszło nam tutaj omawiać. Choć również i tym razem Tomasz Musiał wstrzymał na chwilę mecz i zaczekał na opinię ze strony VAR-owców. Jakub Czerwiński znajdował się przy stałym fragmencie dla Piasta pod czujną opieką Pawła Stolarskiego. Panowie już w momencie dośrodkowania się siłowali, a kiedy futbolówka wylądowała w szesnastce, nie przerwali zapaśniczej rywalizacji.
W początkowej fazie całej przepychanki stroną bardziej natrętną był zawodnik Piasta – to on próbował defensora Legii schwycić za ramię i przyblokować jego ruchy. Ostatecznie cała ta szamotanina zakończyła się upadkiem legionisty, w którego władował się Radosław Majecki. To uniemożliwiło bramkarzowi skuteczną interwencję przy sytuacyjnym uderzeniu Sokołowskiego.
Jednak kluczowy dla oceny całej akcji jest ten fragment:
Wyraźnie widać, że Stolarski nie pozostał dłużny Czerwińskiemu i równie mocno pracował rękami, żeby piłkarza gospodarzy odciąć od możliwości zagrania piłki. Okazał się po prostu słabszy fizycznie, dlatego koniec końców wylądował na glebie i sprokurował zamieszanie, z którego padła bramka dla Piasta. Takich potyczek w trakcie meczu jest mnóstwo, każde dośrodkowanie ze stałego fragmentu gry je prowokuje.
Wydaje się – na podstawie dostępnych powtórek – że ten gol został uznany słusznie. Musiał, Przybył i reszta ferajny się nie pomylili – skoro obaj panowie uciekli się do zapaśniczych rozwiązań, to nie mogło być mowy o faulu. Mocna, fizyczna batalia, nie przekroczono granic.
*
Czy mieliśmy do czynienia ze skandalicznym sędziowskim szwindlem? Na pewno nie, raczej z niezwykłym stężeniem super-stykowych sytuacji, które – na domiar złego – skumulowały się w dogrywce, gdy emocje wśród kibiców i piłkarzy sięgają już zenitu. Choć nie był to oczywiście mecz gwizdany idealnie, temperatura spotkania na pewno wymknęła się Musiałowi spod kontroli. Jednak pucharowe starcie Piasta i Legii obnażyło przede wszystkim kilka niedostatków w przepisach i kilka braków technologicznych, które pracy arbitrom nie ułatwiają.
fot. FotoPyk
screeny: polsatsport.pl