Reklama

„W Sosnowcu nie widzę żadnych naprawdę poważnych problemów”

redakcja

Autor:redakcja

28 października 2018, 11:41 • 15 min czytania 0 komentarzy

Valdas Ivanauskas to postać naprawdę dużego formatu, a takie do ekstraklasy nie trafiają codziennie. Doskonały przed laty napastnik/skrzydłowy, do którego umizgi czynił sam Walery Łobanowski i który przez trzy sezony miał pewny plac u zamordysty Feliksa Magatha kilkanaście dni temu podjął się wyjątkowo trudnej misji – ma wyprowadzić na prostą Zagłębie Sosnowiec, a przede wszystkim utrzymać klub w elicie. O największych problemach swojego zespołu, sposobach na dotarcie do Piotra Polczaka, najbardziej bolesnych doświadczeniach, mentalności polskich piłkarzy, sprowadzeniu do Brześcia Diego Maradony i szacunku dla kraju, w którym się pracuje były zawodnik m.in. Żaligirisu Wilno, CSKA Moskwa, Austrii Wiedeń i Hamburgera SV opowiedział w obszernej rozmowie z Weszło.

„W Sosnowcu nie widzę żadnych naprawdę poważnych problemów”

Podoba się panu w Sosnowcu?

Szczerze mówiąc, dotychczas mało widziałem, przede wszystkim dlatego, że mam mnóstwo pracy. Na razie mieszkam w hotelu i wciąż szukam mieszkania. Sosnowiec zwiedzałem głównie zza okna w samochodzie.

Pytam o to, ponieważ poprzedni kandydat na stanowisko trenera Zagłębia ostatecznie odmówił między innymi dlatego, że nie do końca mu się tu spodobało. Bał się też, że w Sosnowcu nie będzie mógł realizować swojej filozofii – grać ofensywnie, w dominujący sposób. Pan tymczasem nie narzeka na miasto, a jako były napastnik chyba preferuje zbliżony styl gry.

Myślę, że w gruncie rzeczy każdy trener wyznaje podobną filozofię, ale każdy patrzy też na sytuację – w klubie, w tabeli, w drużynie – w której się znalazł. Musisz ocenić, czy możesz grać ofensywnie i dominować, czy nie masz do tego warunków. Filozofia to jedna strona medalu. Z drugiej jest to, czy masz z kim tę filozofię realizować.

Reklama

Nie wiem, jak sytuację w Zagłębiu oceniali inni. Wiem za to, że z tą kadrą można grać w taki właśnie sposób, ale nie da się wprowadzić tego od razu.

Dotychczas to właśnie ofensywa była najmocniejszą stroną Zagłębia. Planuje pan to zmienić?

Na pewno mamy w ataku kilku kreatywnych zawodników, którzy mogą przesądzić o wyniku, ale nie mogę powiedzieć, że jestem spokojny o tę formację. Ofensywna gra każdemu się podoba, lecz myślę, że w naszej sytuacji musimy się skoncentrować na czymś innym. Musimy sprawić, że na boisku będziemy w większym stopniu niż do tej pory stanowić odpowiedzialną i zdyscyplinowaną drużynę. Nic nam nie da, jeśli nadal będziemy tylko strzelać.

Jakie są zatem największe problemy Zagłębia?

Nie wszyscy piłkarze są mentalnie i funkcjonalnie gotowi na ekstraklasę. Znam poziom innych zespołów, widziałem trochę meczów, więc wiem, że teraz najważniejsza jest dla nas zmiana tej mentalności i sądzę, że może nam się to udać, jeśli na poważnie nastawimy się na uratowanie miejsca w lidze. To nasz najważniejszy cel.

Reklama

Porządki trzeba chyba zacząć od tyłu, bo w defensywie Zagłębie gra fatalnie. Koszmarna postawa obrońców to kwestia samych piłkarzy czy raczej systemu, w którym dotychczas funkcjonowali?

Winę za to, że straciliśmy aż 25 bramek ponoszą nie tylko obrońcy i bramkarz. Defensywa zaczyna się od linii ataku. U nas cała struktura i panująca w niej dyscyplina jest na niskim poziomie, ale mamy pomysł, jak to zmienić.

Jak w takim razie trafić do Piotra Polczaka, który miał być liderem defensywy Zagłębia, a od początku sezonu popełnia proste błędy i gra po prostu słabo?

Nigdy nie rozmawiam o personaliach, ale mogę powiedzieć, że nie tylko Polczak ponosi odpowiedzialność za to, że zajmujemy tak niskie miejsce. Zespół tworzy ponad dwudziestu zawodników. Inna sprawa, że Piotr faktycznie nie gra na takim poziomie, na jakim może grać. Znamy jednak przyczyny takiego stanu rzeczy i uważam, że dużym błędem byłoby zwalanie na niego całej winy.

SOSNOWIEC 20.10.2018 SPORT PILKA NOZNA FOOTBALL LOTTO EKSTRAKLASA ZAGLEBIE SOSNOWIEC - MIEDZ LEGNICA NZ. SZYMON PAWLOWSKI (ZAGLEBIE SOSNOWIEC) VALDAS IVANAUSKAS TRENER (ZAGLEBIE SOSNOWIEC) FOT. MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Nie da się też ukryć, że zimą na pewno będzie potrzebowali wzmocnień. Pan ma jakiś wpływ na transfery do klubu?

Z prezesem cały czas rozmawiamy na ten temat, myślę, że transfery faktycznie będą. A jeśli chodzi o moją rolę, to w klubie jest przecież dyrektor sportowy i szef skautingu. Wiemy na jakich pozycjach potrzebujemy wzmocnień, poinformowaliśmy już o tym kogo trzeba. Pozostaje nam tyko pracować i czekać.

Transfery do klubu oznaczają, że niektórym zawodnikom trzeba będzie podziękować za grę. Pan coś podobnego przeżył jako piłkarz, gdy w 1988 roku, tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Seulu, odsunięto pana od olimpijskiej reprezentacji ZSRR, która później sięgnęła po złoty medal.

To największe rozczarowanie w całej mojej karierze, bo przyczyny tej decyzji były pozasportowe. Chodziło o kwestie polityczne, co było po prostu straszne. Długo nie mogłem tego zrozumieć aż w końcu kiedyś spotkałem trenera Anatolija Byszowca, który prowadził tamten zespół, i zapytałem go „dlaczego?”. Wtedy byliśmy już kolegami, więc powiedział mi szczerze, że była to sytuacja z rodzaju „albo ty, albo ja”.

Chodziło o to, że pan nigdy nie ukrywał silnego przywiązania do Litwy, pańskiej ojczyzny, i Żalgirisu Wilno?

Byszowiec nie mógł postąpić inaczej. Znam wszystkie niuanse dotyczące tamtej sytuacji, ale nie chcę o nich mówić ani ich rozpamiętywać.

Więzi łączące pana z ojczyzną były na tyle bliskie, że po dwóch latach spędzonych w CSKA Moskwa, gdzie odrabiał pan służbę wojskową, mimo wielu ofert wolał pan wrócić do Żalgirisu niż zostać w radzieckiej Wyższej lidze. 

Miałem wówczas oferty ze Spartaka, Dynama Moskwa i CSKA, ale też z Dynama Kijów. Byłem jednak młody, ciągnęło mnie do domu, a Żalgiris był wówczas bardzo dobrym zespołem.

Z Dynamem Kijów w jakiś sposób wiąże się też decyzja Byszowca. Kiedy z pana zrezygnował, od razu przyszło powołanie do pierwszej reprezentacji od Walerego Łobanowskiego. Ogólnie więc nie wyszedł pan na tym źle.

Z jednej strony na pewno, bardzo się cieszyłem, że Łobanowski widzi mnie w swojej reprezentacji. Ale z drugiej mogłem przecież zostać mistrzem olimpijskim i potem trafić do reprezentacji narodowej. Dlatego został we mnie jakiś żal.

Walery Łobanowski uważała pana za doskonałego zawodnika i kilkukrotnie próbował ściągnąć do Kijowa. Dlaczego nie zdecydował się pan na ten transfer?

Dziś myślę, że to był błąd. Gdybym wtedy zgodził się przejść do Dynama, to pewnie pojechałbym z reprezentacją ZSRR na mundial we Włoszech w 1990 roku. Wybrałem jednak inaczej, bo wówczas wydawało mi się, że jestem za młody na transfer do tak wielkiego klubu. Do tego dochodziła jeszcze konkurencja – w reprezentacji ZSRR grało wtedy kilkunastu piłkarzy z Dynama. Oczywiście przebywanie w takim otoczeniu to także plus, ale bałem się, że właśnie z tego powodu coś w mojej karierze może pójść nie tak, jak powinno.

Łobanowski przekonywał mnie do transferu trzykrotnie. Za każdym razem to była krótka piłka – tak czy nie? Powtarzał mi, że nawet jeśli w Wilnie mam wszystko i jestem liderem zespołu, to powinienem się rozwijać, a w Żalgirisie to niemożliwe. Mówił, że muszę grać w reprezentacji i europejskich pucharach, bo dzięki temu będę mógł wyjechać do dobrego zachodniego klubu. Byłem jednak młody i nie słuchałem.

Walery Łobanowski znany jest między innymi z twardej ręki do piłkarzy. Zdążył się pan o tym przekonać podczas zgrupowań przed meczami kadry?

To prawda. Zawsze musiało być tak, jak powiedział, nie było miejsca na negocjacje. Choć raczej nazwałbym to nie twardą ręką, a żelazną dyscypliną. Łobanowski nigdy nie mówił dużo. Kiedy przyszedł namawiać mnie na transfer, powiedział, że daje mi szansę na to, abym stał się wielkim piłkarzem i że mam wybierać. Prosił raz, drugi, trzeci, a potem rzucił „do widzenia”. I tyle.

Koniec końców trochę pan jednak pograł w silnych klubach. Udało się panu stać wielkim piłkarzem bez Łobanowskiego?

Mam za sobą porządną karierę, jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem, ale dziś myślę, że mogło być jeszcze lepiej.

Twardą rękę do piłkarzy miał też Felix Magath, z którym pracował pan w Hamburgu. Jak wypada na tle Łobanowskiego?

W porównaniu do Magatha Łobanowski był jak ojciec.

Pan jednak nie miał problemów z grą u tego szkoleniowca.

To najtrudniejsze trzy lata w mojej karierze. Najcięższe przygotowania i najcięższe treningi, ale faktycznie grałem u niego cały czas.

Coś szczególnie zapadło panu w pamięć? Może ma pan jakieś anegdoty?

U Magatha nie było anegdot! Mogę jednak powiedzieć, że w czasie kariery piłkarskiej miałem szczęście do trenerów. Spotkałem na swojej drodze Łobanowskiego, Heberta Prohaskę, który był też wspaniałym piłkarzem, Benno Möhlmanna, który ściągnął mnie do Hamburga i właśnie Magatha. Od każdego z nich udało mi się wziąć bardzo dużo. Jeśli chodzi jednak o zachowanie w tak zwanych „sytuacjach kryzysowych”, to zdecydowanie najwięcej nauczyłem się od tego ostatniego.

Co konkretnie wziął pan od Magatha?

Na pewno to, jak zawodnicy powinni traktować swoją pracę i obowiązki oraz jak powinni przygotowywać się nie tylko do meczu, ale też do każdego treningu. Magath to profesjonalista na 110%. Oczywiście był ostry, ale bez rzeczy, których wymagał, niczego się nie osiągnie. A już na pewno nie w sytuacjach, w których trzeba działać, a nie myśleć, bo na myślenie zwyczajnie nie ma czasu.

Magath zawsze był jak koń, który pędził przed siebie. Miał swoją wizję i ściśle się jej trzymał. Dzisiaj futbol jest już inny, inaczej działają media, wszystko zmierza ku lepszemu, ale jego podejście do pracy było uniwersalne i bardzo dużo z tego czerpię.

Pańskie doświadczenia zdobyte u Magatha i Łobanowskiego bez wątpienia miały wpływ na decyzję władz Zagłębia. Prezes klubu nie ukrywa, że w tym trudnym okresie liczy właśnie na pański charakter.

Rozmawialiśmy o tym z prezesem. Przedstawiłem mu swoją wizję, powiedziałem też, jak chcę sobie poradzić z naszą nie najlepszą sytuacją, która w mojej ocenie jest do naprawienia. Zobaczymy, jak to będzie.

Był pan od początku optymistycznie nastawiony do oferty Zagłębia?

Specjalnych wątpliwości nie miałem. Wiem, jaki jest poziom w ekstraklasie, w końcu Litwa i Polska leżą koło siebie, ekstraklasę możemy oglądać w telewizji, a poza tym grało tu bardzo dużo Litwinów. Mam również świadomość, że Zagłębie to nowa drużyna na tym poziomie, a przestawienie się z pierwszej ligi na ekstraklasę nie jest łatwe. Uznałem jednak, że jestem w stanie naprawić niekorzystną sytuację i właśnie dlatego przyjąłem tę ofertę.


Wątpliwości nie pojawiły się nawet wtedy, gdy spojrzał pan w tabelę?

Nie ma co czarować – to nie był przyjemny obrazek, ale takie sytuacje w piłce się zdarzają. Musimy pamiętać, że Zagłębie jest świeżo po awansie i być może niektórzy zawodnicy nie byli gotowi na ekstraklasę. Albo inaczej – w inny sposób wyobrażali sobie grę na tym poziomie i wydawało im się, że tutaj też można jechać na ambicji i emocjach. Mogę się zgodzić, że jeden-dwa mecze można tak zagrać, ale dłużej w ten sposób nie pociągniesz, co z kolei oznacza, że trzeba pracować. I to ciężko pracować. Bez tego nie ma szans utrzymać się w ekstraklasie.

 Aktualnie jesteście jednak głównym kandydatem do spadku.

Na pewno nie przyszedłem tutaj z takim nastawieniem. Oczywiście, sytuacja nie jest łatwa, a ekstraklasa to dla nas ogromne wyzwanie. Myślę jednak, że dzięki ciężkiej i dobrze ukierunkowanej pracy możemy się utrzymać. Łatwo nie będzie, ale jest to do zrobienia.

W krótkiej perspektywie zmienienie podejścia zawodników i ich odpowiednie przygotowanie to pańskie najważniejsze zadanie?

Na przygotowanie jest już za późno. Kolejna przerwa na mecze reprezentacji powinna nam się jednak przydać. Musimy naprawić to, co do tej pory działało źle i cały czas patrzeć przed siebie.

Niedawno plotkowano, że może pan wrócić do Hamburgera SV, gdzie występował pan jako piłkarz i objąć tam jakąś funkcję. W tym świetle wybór Zagłębia siłą rzeczy trochę dziwi.

Hamburg przedwczoraj zatrudnił nowego trenera, Hannesa Wolfa, więc te spekulacje, choć bez wątpienia bardzo przyjemne, nie były prawdziwe.

W ogóle to ciągnęło na ławkę? Ostatnio w Dinamie Brześć zajmował się pan czymś zupełnie innym.

Zgadza się, w Dinamie pracowałem jako dyrektor generalnym i było to dla mnie bardzo poważne wyzwanie. Szczerze mówiąc, oczekiwałem, że będzie trochę łatwiej, ale z drugiej strony – to ogromne doświadczenie, a poza tym i tak codziennie byłem na treningach zespołu. Jako dyrektor generalny miałem mnóstwo papierkowej roboty, wyjazdów służbowych, rozmów czy negocjacji, jednak cały czas bylem blisko drużyny. Nie odszedłem więc całkiem od futbolu i tego, co dzieje się na boisku.

Ściągnięcie do klubu Diego Maradony to najważniejszy moment pańskiej pracy w Brześciu?

Nie było łatwo, to były dość skomplikowane procedury i negocjacje prowadzone głównie w Dubaju. Ale mimo wszystko najważniejszy moment to zwycięstwo w Pucharze Białorusi. Wiadomo, Maradona to Maradona, jednak dla mnie, generalnego dyrektora, zwycięstwo w pucharze drużyny, którą osobiście budowałem, pod wodzą trenera, którego zatrudniłem, to najmocniejsze przeżycie.

Patrząc na to, jak Maradona zachowywał się w czasie mundialu, zastanawiał się pan nad sensem tej współpracy? Zerwanie kontraktu byłoby w pełni uzasadnione.

Zerwanie kontaktu byłoby trudne ze względu na regulacje prawne. Nie da się jednak ukryć, że jego zachowanie było po prostu złe  dla wizerunku klubu. No ale wszyscy wiemy, jaki jest Maradona. Po nim można spodziewać się absolutnie wszystkiego. Na co dzień to świetny człowiek, kiedyś też piłkarz idealny, jednak czasem pozwala sobie na zbyt dużo.

Współpraca Maradony z Dinamem przynosi klubowi jakieś korzyści? Trudno uwierzyć na przykład w to, że może on być wzorem dla młodych zawodników z akademii i czegoś ich nauczyć.

Sama obecność Maradony na Białorusi to wielkie wydarzenie. Jego wizerunek – niezależnie od tego, czy jest pozytywny, czy negatywny – sprawia, że jest o nim głośno. Dla Dinama Brześć to był, jest i będzie duży plus. Dzięki niemu ludzie uwierzyli w ten klub. Uwierzyli, że może powstać nowa infrastruktura, że może powstać nowy stadion. Z jago nazwiskiem było o to dużo łatwiej. Jak dalej się to rozwinie – tego nie wiem.

Jeśli byłaby taka możliwość, to ściągnąłby pan Maradonę do Sosnowca?

Musiałbym zebrać argumenty „za” i „przeciw”. Ale osobiście uważam, że polska piłka nie potrzebuje pomocy Maradony.

Zaczął się pan już uczyć polskiego?

Już teraz wszystko rozumiem, ale na razie nie mogę mówić, bo po prostu brakuje mi słów. Chcę to jednak szybko zmienić, ponieważ bardzo szanuję każdy kraj, w którym pracuję, i zawsze staram się poznać jego kulturę oraz język. Poza tym, na Litwie jest wielu Polaków, więc wasz język nie jest dla mnie nowością.

Tego samego oczekuje pan od swoich zagranicznych zawodników?

Oczywiście. Sam przez sporą część kariery byłem zagranicznym piłkarzem na obczyźnie i zawsze chciałem jak najszybciej zbliżyć się do drużyny. Kiedy przeniosłem się do Austrii, niemiecki znałem słabo, ale starałem się być z zespołem, czuć atmosferę szatni. Zagraniczni piłkarze muszą szanować kraj, w którym zarabiają na życie oraz ludzi, którzy przychodzą na stadion ich oglądać i im kibicować. Rzecz jasna, każdy człowiek ma swoją mentalność i swoją osobowość, ale ogólnie piłkarz powinien być częścią tego kraju, w którym gra w futbol.

Przed pańskim przyjazdem zagraniczni zawodnicy Zagłębia mieli lekcje polskiego?

Nie zdążyłem się jeszcze zorientować, mimo wszystko jestem tu krótko. Uważam jednak, że tak powinno być. Kiedy przeszedłem do Austrii Wiedeń, lekcje niemieckiego były obowiązkowe. Zresztą podobnie było w Rosji. Wyjeżdżając tam, w ogóle nie znałem rosyjskiego. Jak już powiedziałem, wszystko jest kwestią szacunku.

Jak w idealnym dla pana scenariuszu powinien przebiegać rozwój Zagłębia Sosnowiec?

Chcemy pomóc klubowi utrzymać się w ekstraklasie i sprawić, że piłkarze indywidualnie staną się lepsi. Mam więc nadzieję, że zrozumieją moją filozofię. Jeśli tak się stanie, to wszyscy na tym skorzystają. Będę też szczęśliwy, gdy któryś piłkarz zaprezentuje się na tyle dobrze, że przykuje uwagę lepszych zespołów. To w końcu jego życie, a w piłkę gra się przecież dla pieniędzy. Najpierw musimy jednak wykonać swoją pracę tutaj, w Sosnowcu. Zrozumieć na czym polega dyscyplina, bo to w połączeniu z umiejętnościami piłkarskimi daje nam szansę.

Piłkarze w pańskiej drużynie mają problemy z mentalnością?

Myślę, że niektórzy się przeceniają, a niektórzy nie doceniają. Zadaniem sztabu trenerskiego, w szczególności moim, jest im pomóc. Jeśli jesteś zdyscyplinowany – a dyscyplina to dużo więcej niż słowo, które możesz sobie zapisać na kartce – i potrafisz przenieść to na zespół oraz na boisko, to na pewno osiągniesz dobry rezultat. Przekonałem się o tym i u Łobanowskiego, i u Magatha.

Taki Junior Torunarigha to się nie docenia czy przecenia?

Rozmawiałem z nim długo i wszystko mu wyjaśniłem. Jeśli będzie się prowadził tak jak do tej pory, to nic się nie zmieni i znowu wyląduje w czwartej czy piątej lidze niemieckiej. Ale jeśli będzie inaczej, to ma możliwości, żeby grać w piłkę na dobrym poziomie.

SOSNOWIEC 16.10.2018 SPORT PILKA NOZNA FOOTBALL LOTTO EKSTRAKLASA ZAGLEBIE SOSNOWIEC - TRENING NZ. VALDAS IVANAUSKAS FOT. MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Pan na dobrą sprawę grał i pracował w całej Europie – od Cypru przez Szkocję, Niemcy aż po Moskwę, Chabarowsk i Władywostok. Sądząc po doświadczeniach, które udało się tam zebrać, chyba nic nie może pana zaskoczyć. A już na pewno nie sytuacja taka, jak ta w Sosnowcu.

Szczerze mówiąc, w Sosnowcu nie widzę żadnych naprawdę poważnych problemów, bywało dużo gorzej. I to nie tylko w związku z pozycją w  tabeli, ale z infrastrukturą, finansami… Póki jednak piłkarze postępują profesjonalnie, wszystko jest w porządku.

Rozumiem więc, że jest pan optymistą?

Oczywiście. Wiem, że wszyscy w klubie bardzo przeżywają obecną sytuację i zależy im na tym, aby Zagłębie zostało w ekstraklasie. Do tego po rozmowach z piłkarzami wiem też, że większość z nich chce coś zmienić i wyjść z tego niekorzystnego położenia. To rzadkość, bo piłkarz z reguły nie zastanawia się, co będzie dalej i cieszy się tym, co ma. Mnie tymczasem prawie 90% zawodników powiedziało, że chce odmienić obecną sytuację.

A pozostałe 10%?

Na razie jeszcze ich nie zrozumiałem. Nie wszyscy są na tyle otwarci, żeby od razu o wszystkim powiedzieć. Tu w grę wchodzi psychologia, ale myślę, że sobie z tym poradzę.

Mam jeszcze jeden powód do optymizmu – mam nadzieję, że zawodnicy z polskiej ligi są podobni do tych z niemieckiej, która jest przecież na wyciagnięcie ręki. Mają przecież przykłady świetnie przykłady z Borussii Dortmund i innych niemieckich klubów.

Obawiam się, że może się pan rozczarować…

Być może, ale jednak liczę, że będzie inaczej.

Mecz z Miedzią Legnica chyba utwierdził pana w tym przekonaniu.

Z psychologicznego punktu widzenia to ważne zwycięstwo. Tym bardziej że mieliśmy za sobą ciężki tydzień, bo o ile ja znam zawodników, to dla nich wielką niewiadomą było kim jestem, jak się zachowuję, czego wymagam i tak dalej. Być może byłoby łatwiej, gdybym pojawił się w klubie pięć dni wcześniej, ale nie ma sensu gdybać, grunt, że udało nam się zwyciężyć. I to nieprzypadkowo, choć na pewno mieliśmy też trochę szczęścia.

Niemniej droga do utrzymania wciąż jest daleka. Może pan obiecać, że o miejsce w ekstraklasie będzie pan walczył równie zaciekle jak niegdyś o piłkę na boisku? Przez lata był to jeden z pana znaków rozpoznawczych. Doczekał się pan nawet pseudonimu „Iwan Groźny”.

Mogę. Inaczej się zresztą nie da.

ROZMAWIAŁ KAROL BOCHENEK

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...