Ruch Radzionków już kilka razy był na granicy istnienia i zawsze jakoś wychodził z tarapatów. Teraz „Cidry” powoli wychodzą na prostą po kolejnym niezwykle trudnym okresie. Weszło postanowiło na własne oczy przekonać się, jak ten proces przebiega.
Trzy sezony Ruchu Radzionków w Ekstraklasie (1998-2001) to jedna z najbardziej sympatycznych powojennych historii w polskiej piłce klubowej. Kto wtedy interesował się piłką, na pewno do dziś pamięta gole 40-letniego Mariana Janoszki czy rozbicie na „dzień dobry” 5:0 Widzewa Łódź, który jeszcze niedawno rywalizował w Lidze Mistrzów. Po spadku przestało być tak kolorowo, a w pewnym momencie „Cidry” zleciały aż do IV ligi. Odrodziły się jednak i w 2010 roku awansowały do I ligi. Dwa lata później musiały się z niej wycofać – ratując tym samym Polonię Bytom – i na jeden sezon w zasadzie zniknęły z piłkarskiej mapy.
Wygląda jednak na to, że ten okręt jest niezatapialny. Wbrew wszelkiej logice Ruch tego lata wywalczył przepustki do III ligi. Choć dla działaczy oznaczało to głównie pomnożenie i tak już licznych problemów, podołali wyzwaniu. Na czele grupki nieustraszonych stoi prezes Marcin Wąsiak.
Kilka tygodni temu z powierzchni ziemi zniknął stadion Ruchu, położony na Stroszku, jednej z dzielnic Bytomia (ostatni mecz to wygrany baraż z Polonią). W grudniu 2016 roku – przy szóstej próbie licytacji – tereny te wreszcie znalazły swojego nabywcę. Kupiła je firma Bytaqua. Podobno początkowo miały tam być wybudowane bloki mieszkalne, ale dziś wszystko wskazuje na to, że powstanie obiekt handlowo-usługowy. Tak czy siak, klub do tych planów w żaden sposób nie pasował.
Trzeba było szukać zastępczej lokalizacji i taka się znalazła.”Cidry” grają teraz na boisku w Orzechu, natomiast klub ma swoją siedzibę w Bobrownikach, dzielnicy Tarnowskich Gór. Idąc chodnikiem przy ruchliwej trasie, w pewnym momencie trzeba skręcić na Kopalnianą – jedną z bocznych uliczek. Potem jeszcze kilkaset metrów do przejścia poboczem. Tylko z jednej strony bardzo wąski chodnik i to też nie przez całą trasę. Najpierw widać wielki, opustoszały budynek.
Dopiero za nim znajduje się siedziba Ruchu Radzionków i w tym momencie już trudno mieć wątpliwości, czy dobrze się trafiło.
W sporym parterowym budynku, należącym do jednego ze sponsorów klubu, Ruch ma trzy pomieszczenia: pokój dyrektora, sekretariat i gabinet prezesa. Marcin Wąsiak przyjmuje mnie u siebie. Jest dość ciasno, w kątach kartony z klubowymi pucharami.
– Pozostałe pomieszczenia są już w pełni urządzone. Uznałem, że moim gabinetem można zająć się na końcu. Puchary wkrótce znikną, przeniesiemy je do gablot w radzionkowskiej Szkole Mistrzostwa Sportowego, z której boiska będziemy korzystali od wiosny – tłumaczy prezes.
Rozmawiamy o obecnej sytuacji klubu. W niejednym przypadku działacze na pewnym etapie powiedzieliby „dosyć” i zgasili światło, ale w Radzionkowie przetrwali wszystkie zawirowania i dziś pomału, bardzo pomału wychodzą na prostą.
***
O Ruchu Radzionków mówi się ostatnio „klub miliona problemów”. I chyba nie jest to zbytnio naciągane?
Nie jest. Nauczyliśmy się płynąć pod prąd, bo co chwila pojawiają się problemy natury organizacyjnej, które utrudniają nam funkcjonowanie. Zamieszanie ze stadionem, kradzież sprzętu, wyprowadzka, przeprowadzka. Zbiegło się to z awansem do III ligi, więc doszła kwestia spełnienia wymogów licencyjnych. Dużo przeciwności, z którymi kluby raczej nie mają do czynienia na co dzień.
Najważniejszy problem dotyczył stadionu. Choćbyście chcieli, w Radzionkowie dziś nie macie gdzie grać.
Nie ma takiej możliwości, bo na terenie miasta nie znajduje się żadne pełnowymiarowe boisko, nie mówiąc już o stadionie. To moim zdaniem zmartwienie nie tylko klubu, ale Radzionkowa jako takiego. Sąsiednia gmina Świerklaniec, która jest mniejsza, ma cztery boiska, bo ma cztery kluby: Świerklaniec, Nakło, Nowe Chechło i Orzecha, gdzie teraz gramy jako gospodarze.
Jakim cudem 20-tysięczne miasto nie ma nawet jednego boiska? To kwestia braku chęci, problemów z gruntami?
Najwięcej zależy od chęci. Jeśli się chce, to wszystko da się zrobić. Niekoniecznie od razu, nie w miesiąc, ale na przestrzeni dziesięciu lat? Co to za kłopot znaleźć teren, przystosować go i nawet etapami budować? Przez lata temat zaniedbywano na zasadzie „mają ten stadion na Stroszku, grają tam, więc jest spokój”. Można jednak było myśleć do przodu. Ruch Radzionków to nie tylko pierwsza drużyna, ale też mnóstwo dzieci, które u nas trenują.
Ile dzieci macie w grupach młodzieżowych?
Już ponad dwieście. To sporo. Choćby pod tym kątem należało coś wcześniej zrobić, ale jest jak jest.
No właśnie. Od grudnia 2016 roku stało się jasne, że inwestor przejmujący stadion chce go wyburzyć, dał wam półtora roku na wyprowadzkę i każdy wiedział, że musicie szukać nowego „domu”.
Otóż to. Miasto miało czas na działanie, nie musiało reagować z miesiąca na miesiąc. Ale nawet we wcześniejszych latach można było doprowadzić do powstania przynajmniej normalnego boiska i potem krok po kroku je obudowywać.
Stadion Ruchowi obiecywano już lata temu. Warunkiem był powrót do I ligi. Warunek spełniono, o obietnicy zapomniano.
Tak, awans wywalczyliśmy w 2010 roku i już wtedy składano różne obietnice. Minęło osiem lat i nic się nie wydarzyło. Powtórzę: wystarczyło to robić etapami, nie w jednym roku obrachunkowym i już dawno Radzionków miałby normalny obiekt. Ale niestety nie mamy na to bezpośredniego wpływu.
Wśród radzionkowskich kibiców słyszałem nawet głosy, żeby miasto stworzyło samo boisko, a całą resztą zajmą się oni i klub.
To z kolei pewne uproszczenie. Łatwo się tak mówi, a jeszcze nie słyszałem, żeby klub w niższych ligach sam postawił stadion. Nawet w Ekstraklasie i I lidze raczej się to nie dzieje, chyba tylko Termalica jest wyjątkiem, gdzie taki kaprys mieli właściciele, których na to stać. Normalnie mowa zawsze o obiektach miejskich.
Z inwestorem, który przejął teren na Stroszku próbowaliście jeszcze jakoś rozmawiać, żeby zmienił decyzję?
Nie robiliśmy sobie żadnych nadziei, że wycofa się ze swojego pomysłu. Po to kupił teren, by przeprowadzić na nim inwestycję, której zupełnie nie po drodze ze stadionem. Wiedzieliśmy, że nie ma odwrotu.
Jesienią domowe mecze rozgrywacie w Orzechu. Mieliście alternatywy?
Od początku był to główny wariant. Decydowały przesłanki logistyczne – boisko położone najbliżej Radzionkowa, Orzech w zasadzie z nim graniczy. Mamy tam wielu kibiców, którzy cały czas jeździli na nasze mecze. Ten kierunek wydawał się najrozsądniejszym rozwiązaniem, mimo że pod względem infrastrukturalnym możliwe były lepsze kierunki.
Stadion w Orzechu na własną rękę musieliście dostosować do trzecioligowych wymogów.
Trochę pracy nas to kosztowało. W porozumieniu z gminą Świerklaniec zamontowaliśmy tam krzesełka ze Stroszka i konstrukcję trybuny VIP. Ten obiekt nadal nie spełnia wymogów trzecioligowych – powiedziałbym nawet, że czwartoligowych również – ale z racji tego, że prosiliśmy tylko o jedną rundę na zastępczym stadionie, warunkowo pozwolono nam tam grać.
Wiosną przenosicie się na boisko SMS-u Radzionków.
Prace trwają w najlepsze, wszystko cały czas „powstaje”. Dopiero co zamontowano oświetlenie.
Oświetlenie już stoi i nawet świeci. Czekamy na trybuny. Do 12 listopada ma być wszystko skończone. pic.twitter.com/NngNXCaRe4
— Marcin Wąsiak (@PrezesMarcin) 17 października 2018
Murawa będzie sztuczna. Piłkarze nie obawiają się zwiększonego ryzyka kontuzji?
Dla mnie to trochę rozdmuchany wątek. Technologia tworzenia tych boisk jest dziś już inna niż we wcześniejszych latach, są one coraz lepsze. A nie czarujmy się, w niższych ligach często te naturalne murawy znajdują się w stanie dalekim od ideału. Nieraz są nierówne, grząskie, przy niższych temperaturach zmrożone i twarde. Na takim boisku też ryzyko kontuzji się zwiększa. Dla klubów z niższych lig sztuczne murawy wydają się rozsądnym rozwiązaniem. W niektórych krajach zachodnich też bardzo często gra się na syntetyku. Idźmy dalej – w wielu akademiach trenuje się głównie na sztucznej nawierzchni. Do SMS-u przyszedł kiedyś chłopak trenujący wcześniej w dość znanej akademii na Śląsku i nie miał nawet korków na trawę, na pierwsze zajęcia wyszedł w butach do gry na syntetyku.
Czytałem narzekania kibiców, twierdzących, że to tak naprawdę „kolejny orlik”, że nie będzie trybun, budynku klubowego i tak dalej. To was chyba mocno ogranicza?
Akurat nie do końca się zgadzam z takimi opiniami. Trochę w nich złośliwości. Orlik z definicji nie jest boiskiem pełnowymiarowym, a to będzie. Co z resztą? Tam spełnimy wszystkie wymogi trzecioligowe. Będą zadaszone trybuny, już wspominałem o oświetleniu. Pora rozgrywania meczu nie będzie dla nas ograniczeniem. Dotyczy to jednak meczów wieczorem, nie trenowania po zmierzchu.
Jaką przewidujecie pojemność tego obiektu?
532 miejsca siedzące plus sektor gości na 54 miejsca. W razie czego można wpuścić trochę więcej ludzi, tylko nie każdy będzie mógł usiąść. Na pewno pojemność mogłaby być ciut większa, bo już teraz patrząc na zainteresowanie naszymi meczami w Orzechu widzimy, że nieraz mogłaby zostać wykorzystana.
Ilu kibiców przychodzi w rundzie jesiennej?
Między 400 a 700. Gdybyśmy doczekali się pojemniejszego stadionu w Radzionkowie, zainteresowanie zapewne byłoby jeszcze większe. Marzyłby nam się obiekt na tysiąc miejsc siedzących. Nadal nie podchodziłby pod imprezy masowe, ale na tym etapie pozwalałby maksymalnie wykorzystać frekwencyjny potencjał.
Jakie są widoki, by w kolejnych latach powstał stadion z naturalną nawierzchnią?
Są jakieś tam zapowiedzi ze strony miasta, że coś ma powstawać, ale to jest to samo co w 2010 roku. Dopóki nie będzie konkretnych działań – czyli wyznaczenia terenu, stworzenia projektu, rozpisania przetargu – to nie wyjdziemy poza słowa i obietnice.
Czujecie się zaniedbani przez władze Radzionkowa? Kibice już lata temu twierdzili, że bardziej Ruchem przejmował się prezydent Bytomia Damian Bartyla, powiązany przecież mocno z Polonią.
Czujemy się zaniedbani jeśli chodzi o bazę sportową. To blokuje wiele rzeczy, również jeśli chodzi o SMS. Podróżując po Polsce, widzę, że nawet w A-klasie wszędzie jakieś obiekciki są, najczęściej nowe lub po modernizacji. Nieraz oprócz boiska głównego jest boisko treningowe, budynek klubowy, jakieś zaplecze. U nas tego brakuje. My prawie każdy trening mamy gdzie indziej. Część odbywa się na bocznym boisku na Stroszku, które pozostanie, a reszta tam, gdzie akurat jest możliwość. Cały czas jesteśmy w gościach. Funkcjonując w takich warunkach wywalczenie awansu uważam za mistrzostwo świata, bo drużyna nie ma komfortu pracy.
Pół żartem, pół serio – awans w takim momencie mocno utrudnił wam życie.
Nigdy nie powiem, że awans nie był nam na rękę, ale patrząc pod kątem organizacyjnym i infrastrukturalnym – na pewno nie był to dobry moment. Skala wyzwań i zadań do zrealizowania między sezonami znacznie się zwiększyła. Ale dajemy radę, stawiliśmy czoła problemom.
Awans przed tamtym sezonem był waszym celem?
Nie. Żeby było śmieszniej, taki cel stawiano przed drużyną we wcześniejszych latach, gdy nie udawało się wejść do III ligi. W sezonie 2014/15 szliśmy jak burza, w tabeli mieliśmy na koniec 14 punktów przewagi nad drugim miejscem, ale przegraliśmy oba mecze barażowe z LKS-em Bełk. Wtedy byliśmy przygotowani na awans, teraz to po prostu efekt dobrze wykonanej pracy trenera Kamila Rakoczego i jego sztabu oraz trafionych transferów. Zimą zaszły u nas duże zmiany kadrowe. Kilku ważnych zawodników odeszło, bo taka była potrzeba chwili jeśli chodzi o koszty utrzymania drużyny. Do tego poważnej kontuzji doznał Marcin Dziewulski – nasze kluczowe ogniwo – co w zasadzie zakończyło jego karierę. Zapowiadała się ciężka wiosna. Może pomógł brak presji, w żadnym stopniu nie czuliśmy się faworytem, zwłaszcza że traciliśmy siedem punktów do Szombierek Bytom. Nie myśleliśmy o awansie, ale nikt nie zabraniał chłopakom wygrywania kolejnych spotkań. Nie wyobrażam sobie, żebym w pewnym momencie miał powiedzieć zawodnikom: – Weźcie trochę przystopujcie, bo wrzucicie nas na minę z tym awansem. Chcieliśmy stworzyć ekipę, której będzie się chciało, będzie ciężko pracowała i dobrze ze sobą żyła. To się udało.
Jak pan oceni wejście do III ligi? 14 punktów po jedenastu kolejkach, miejsce w środku tabeli.
Badamy tę ligę. Straciliśmy kilka punktów, których nie powinniśmy stracić. Na początku sezonu dotknęły nas jednak problemy kadrowe. W jednym meczu nie mógł zagrać kapitan Marcin Trzcionka, w drugim nasz najlepszy strzelec Robert Wojsyk. Później kontuzji doznał Dawid Krzemień, jak dotąd chyba najbardziej udany z letnich transferów. W międzyczasie urazów doznali też Tomasz Harmata i Konrad Bąk. Ciągle nie mogliśmy wystawić optymalnego składu, dlatego po niezłym starcie doznaliśmy czterech z rzędu porażek. Uciekło 4-5 punktów, z którymi bylibyśmy dziś tuż za podium.
Ale myślę, że mamy na tyle zgraną ekipę, że spokojnie sobie w III lidze poradzimy. W kadrze znajduje się wielu chłopaków, którzy są stąd. Albo są wychowankami, albo mieszkają w promieniu paru kilometrów od stadionu. Radzionkowska tożsamość została zachowana. Tacy zawodnicy często czują się bardziej odpowiedzialni za klub, są z nim bardziej zżyci. To lepszy kierunek niż ściąganie z całej Polski zawodników, którzy przyjdą na chwilę i zaraz odejdą. Marcin Trzcionka to już niemalże drugi „Ecik” Janoszka. Jest wychowankiem Ruchu, spędził w nim prawie całą karierę – z małą przerwą, gdy musieliśmy się wycofać i przez rok nie mieliśmy drużyny seniorów – pamięta jeszcze sezony pierwszoligowe. Za chwilę dobije do trzystu występów w naszych barwach. On to napędza, jest dobrym duchem w szatni, który dba o atmosferę.
Jak wygląda sytuacja klubu na innych frontach? Macie nie tylko nadzór infrastrukturalny, ale również finansowy.
Nadzór finansowy to prozaiczna sprawa, wynikało to z drobnych zaległości względem Śląskiego ZPN. Tylko o to chodzi. Co do ogólnej sytuacji, trwa restrukturyzacja klubu, której podjąłem się w 2012 roku, gdy doszło do wycofania z I ligi. Jesteśmy na ostatniej prostej w kwestii spłaty zadłużenia z tamtych pierwszoligowych lat.
Warto podkreślić, że Ruch Radzionków nie zmienił literki w nazwie i nie odciął się od swoich zobowiązań.
Dokładnie. Przez rok nie mieliśmy zespołu seniorów, koncentrowaliśmy się wtedy na spłacie najpilniejszych długów. Skoro powstały zobowiązania, uznaliśmy, że trzeba je spłacić, oczywiście zachowując cierpliwość. Musieliśmy zawrzeć wiele różnych układów i porozumień, które do dziś realizujemy. Sądzę, że w ciągu roku wyczyścimy wszystkie sprawy.
Na jakich zasadach piłkarze są zatrudnieni w klubie?
Mają kontrakty zawodowe, natomiast zdecydowana większość łączy granie z normalną pracą lub jeszcze się uczy. Z pieniędzy wyłącznie z klubu raczej nie dałoby się normalnie wyżyć. W zeszłym sezonie byliśmy jednym z najmniej płacących klubów w naszej grupie IV ligi i mimo to awansowaliśmy. Sposób zawierania umów zabezpiecza interesy zawodników, a nam z kolei daje możliwość zarabiania na ich transferach. Jeśli piłkarz gra na karcie amatora, trudno oczekiwać, że klub dostanie za niego jakieś pieniądze. Jakuba Łabojki [jego brat Mikołaj od tego sezonu gra w Ruchu, PM] nie sprzedalibyśmy na dobrych warunkach do Rakowa Częstochowa, gdyby miał kartę amatora.
Jaka jest struktura finansowania klubu?
Mamy przede wszystkim drobnych sponsorów, to grupa kilkudziesięciu firm. Jeśli chodzi o współpracę z miastem, dzierżawimy targowisko miejskie i nim zarządzamy. Część zysków zostaje dla nas. Gdyby całość pozostawała w klubie, nie musielibyśmy się dziś martwić III ligą i moglibyśmy mierzyć wyżej. Różnie bywało w ostatnich latach, ale mam nadzieję, że jakąś drobną umowę na promocję miasta poprzez sport też podpiszemy. I to tak naprawdę wszystko. Kiedyś były jeszcze stypendia dla zawodników.
Promocja poprzez sport w tym przypadku w pełni uzasadniona. Zapewne 99 procent ludzi w tym kraju kojarzy Radzionków wyłącznie z Ruchem i Marianem Janoszką.
Mam podobne zdanie, ale w mieście nie do końca jest to tak postrzegane. Nie wiem, skąd się ta niechęć bierze. Gdziekolwiek by nie pojechać, Radzionków kojarzy się z Ruchem. Powiedziałbym nawet inaczej: Ruch Radzionków kojarzy się z Radzionkowem (śmiech). Klub jest bardziej rozpoznawalny niż sama miejscowość. Ludzie pamiętają „Ecika”, 5:0 z Widzewem Łódź na wejście do Ekstraklasy. O tym mówi się do dziś.
Ze starego stadionu wystawiliście dwa elementy zadaszenia – za 15 i 45 tys. zł. Znaleźli się chętni?
Tę mniejszą część ostatecznie przekazaliśmy na stadion w Orzechu w formie współpracy między klubami. Wszystko wskazuje na to, że większa część też przejdzie do Orzecha, jesteśmy na etapie finalizacji z gminą Świerklaniec. Nie zostanie to kupione za taką kwotę, jaką zakładaliśmy na początku, ale przede wszystkim cieszymy się, że będzie to mogło komuś służyć, a nie pójdzie na złom. Nasz wkład w tamten obiekt pozostanie na lata.
Skoro przy SMS-ie nie będzie siedziby klubu, rozumiem, że miejsce, w którym rozmawiamy, stanie się waszą siedzibą na dłużej?
Chętnie byśmy się „zainstalowali” przy SMS-ie. Moim zdaniem istnieje taka możliwość, jest tam budynek sanitarno-gospodarczy z kontenerów. Wystarczyłoby dołożyć jedno piętro i to by nam w zupełności wystarczyło na wszystkie biura. Na razie jednak tematu takiej inwestycji nie ma, może w przyszłym roku będzie można odświeżyć ten pomysł. Na razie jesteśmy tutaj, w Bobrownikach.
Nie tak dawno skradziono wam sprzęt o wartości 15 tys. zł. Cios, którego trudno się spodziewać.
Z jednej strony kwestia finansowa, z drugiej – przez chwilę po prostu brakowało nam sprzętu. Musieliśmy go na szybko organizować, część gdzieś zakupić. Bez strojów i piłek nie będzie treningu czy sparingu. To podstawy na już, musieliśmy reagować z dnia na dzień. Dużo zamieszania i załatwiania w momencie, gdy już i tak zmartwień mieliśmy mnóstwo.
Złodzieja złapano, okazał się nim 20-letni mieszkaniec Bytomia. Sprzęt odzyskaliście?
Nie.
Złodziej go spieniężył?
W zasadzie do końca nie wiadomo. Ma być rozprawa sądowa, czekamy na więcej informacji. Wiem, że prokuratura prowadzi dochodzenie, proszono nas o dokładną wycenę tego sprzętu, przedstawienie faktur. Mamy kancelarię, która nas reprezentuje, na pewno się w ten temat włączy.
Wiadomo, czy sprawca miał motywy natury kibicowskiej?
Tego nie wiemy. Nie uczestniczyliśmy w przesłuchaniach, nie znamy protokołów. Może podczas rozprawy takie rzeczy wyjdą, ale w sumie jakoś specjalnie o to nie zabiegamy.
Otrzymaliście sporo pomocy z zewnątrz.
Zrobiło się trochę szumu, choć tak naprawdę na większą skalę pomógł tylko STS, reszta to drobne sprawy. Czasami dosłownie dwie piłki. Co nie zmienia faktu, że dziękujemy za każdy gest, udało się odzyskać równowagę w kwestii sprzętowej.
Kolejna historia – ktoś obsmarował sprayem stadion w Orzechu i nie ma wątpliwości, że chodzi o kibiców Polonii Bytom.
To był przede wszystkim problem dla gminy Świerklaniec, dla Sokoła Orzech, dla wójta, który nam ten obiekt udostępnił. Byli najmniej winni, a najbardziej ucierpieli, bo to ich teren. Szkoła, w której dopiero co odnowiono elewację, już została pomazana. Było nam zwyczajnie przykro, nie chcielibyśmy, żeby ktoś tam na nas krzywo patrzył, bo przyszliśmy grać do Orzecha i zaczęły się kłopoty. Niestety tego typu kibicowskie animozje dają o sobie znać w wielu polskich miastach.
Na co dzień animozje między kibicami Ruchu i Polonii są odczuwalne?
Nie jest to nienawiść jak w Krakowie między Cracovią i Wisła, ale na poziomie kibicowskim jest wyraźna niechęć. Między samymi klubami chyba nie, rywalizujemy ze sobą, jednak w zdrowych ramach. Polonia Bytom to inny klub, inne miasto, większe tradycje i możliwości, większy potencjał kibicowski. Pod tym względem nie próbujemy się z nią mierzyć. Za to fajnie, że możemy to robić na boisku. Do III ligi awansowaliśmy latem właśnie po wygranym barażu z Polonią, co dało dodatkową satysfakcję.
Uważam, że rywalizacja w ramach jednego miasta czy regionu to fajna rzecz w kwestiach czysto sportowych, ale nie może się ona przekładać na agresję. W Polsce ogólnie mamy problem z kulturą kibicowską. W Niemczech na przykład Schalke z Borussią Dortmund też się nie „znoszą”, jednak raczej nie oberwiesz tam za pojawienie się w jednej czy drugiej koszulce. Czemu mają służyć takie akty wandalizmu? Również przez takie zdarzenia miasta nie chcą wspierać klubów, normalni kibice nie chcą chodzić na mecze, a niektóre firmy nie zdecydują się na zainwestowanie w piłkę, bo wizerunkowo mogą jedynie stracić. Oczywiście kibice argumentują, że to dzięki nim jest zainteresowanie i przyciągają innych. W jakimś stopniu tak, ale zawsze trzeba się zastanowić, na ile pomagają, a na ile szkodzą. Czy bilans zysków i strat na pewno jest na plusie. Mówię ogólnie. Kibice w naszym kraju często widzą jedną stronę medalu.
Krótko mówiąc, kibice nieraz przeceniają swoją rolę.
Dobrym przykładem jest teraz Piast Gliwice. Ultrasi się zbuntowali, ale okazuje się, że bez nich można dalej grać, można wygrywać i mieć frekwencję zbliżoną do tej z tamtego sezonu. Jasne, zawsze fajnie mieć doping i atmosferę, to może pomóc, ale nie przypisujmy temu kluczowego znaczenia.
Skoro od sześciu lat stara się pan stawiać Ruch na nogi, sentyment do klubu musi być duży. Jest pan z Radzionkowa?
Nie, nie mam nic wspólnego z Radzionkowem. Urodziłem się w Bytomiu, jestem tarnogórzaninem, Gwarek Tarnowskie Góry i te sprawy.
To skąd Ruch Radzionków?
Dziadkowie z obu stron mieszkali na Stroszku. Jak miałem osiem lat, tata z dziadkiem zabrali mnie na mecz Ruchu i tak zostało. To już ponad 30 lat. Będąc prezesem klubu, w jakimś stopniu spełniam marzenia z dzieciństwa.
Był moment, w którym martwił się pan, że klub może przestać istnieć?
Takie zagrożenie istniało głównie w 2012 roku. Kilka osób założyło się ze mną, że my już nie wystartujemy do ligi, że Ruchu Radzionków już nie będzie. Przegrały, musiały się wywiązać z zakładu. Cztery lata później, gdy wyniesienie się ze Stroszka zostało przesądzone, powstało zagrożenie infrastrukturalne. Nie wyobrażałem sobie, że przez 2-3 lata moglibyśmy grać gdzieś gościnnie, ale samo istnienie klubu już nie było zagrożone.
Za rok stulecie Ruchu. Jakie mogą być cele na ten jubileusz?
Kilka lat temu celem było zagranie na nowym stadionie w Radzionkowie, okrzepnięcie w III lidze, bycie klubem stabilnym finansowo i organizacyjnie, bez zadłużenia z czasów pierwszoligowych, z kadrą złożoną przede wszystkim ze swoich chłopaków. Sporą część tych założeń nadal możemy zrealizować.
Tekst i zdjęcia: PRZEMYSŁAW MICHALAK