Jeśli zapytalibyście Marcina Gortata przed dzisiejszym spotkaniem o jego wymarzony debiut w ekipie Clippers, to z pewnością opowiedziałby wam o innym meczu. W starciu z Denver Nuggets Polak – delikatnie rzecz ujmując – nie zagrał najlepiej w swojej karierze. Podejrzewamy, że on byłby pierwszy, by to przyznać.
Zaczęło się całkiem nieźle, czyli od nazwiska Gortata w pierwszej piątce ekipy z Los Angeles. Jasne, Marcin przyzwoicie wyglądał w trakcie meczów przygotowawczych, ale pewniakiem do wyjścia od pierwszych minut po prostu nie był. Jego występ od pierwszych minut uznaliśmy więc za dobry prognostyk i liczyliśmy, że sprawdzą się słowa Doca Riversa, który „Przeglądowi Sportowemu” mówił niedawno:
– Gdy jeszcze pracowałem w Bostonie, wielki Rod Auerbach przychodził do mojego gabinetu i domagał się: „Ściągnij mi prawdziwego zadymiarza!”. Marcin jest takim właśnie zadymiarzem! Znakomitym zadymiarzem! Tego właśnie oczekujemy od niego w Los Angeles. Gortat potrafi wiele rzeczy. Dobrze podaje, zbiera, stawia zasłony… Przede wszystkim ma jednak rzadki talent do robienia zadym na parkiecie. Ma w sobie ten ogień, którym może rozpalić cały zespół. Dlatego będzie odgrywał w nim ważną rolę.
Wielki trener to i trafne słowa. Bo wiele można Polakowi zarzucić, ale akurat walczyć potrafił zawsze. Bez tego nie dotarłby zresztą na ten poziom i nigdy nie miałby okazji postawić stopy na parkietach NBA. Sęk w tym, że z tego ognia zobaczyliśmy dziś… co najwyżej parę iskier. Było kilka momentów, w których Marcin się pokazał, ale nie zagrał na założonym przez siebie poziomie. Ten oscyluje bowiem w granicach dwucyfrowej liczby punktów i zbiórek. Po dzisiejszym meczu w tych statystykach zobaczycie u Marcina dwie szóstki.
Jasne, cały zespół Clippers zagrał poniżej oczekiwań, zwłaszcza w końcówce. Gracze z Los Angeles prowadzili już bowiem 92:84, by ostatecznie przerżnąć mecz dziewięcioma punktami i dać możliwość popisania się swoimi umiejętnościami Nikoli Jokiciowi. Gortat przesadnie się na tym tle nie wyróżniał. Problem polega na tym, że jednym z najlepszych zawodników w ekipie gospodarzy był Boban Marjanović, czyli rywal Polaka do miejsca w piątce. Serb zdobył 18 punktów i zaliczył 8 zbiórek. A na parkiecie spędził niemal dokładnie tyle samo czasu co Gortat.
Były zawodnik San Antonio Spurs i Detroit Pistons rozkręcił się do tego stopnia, że po jednym ze swoich klasycznych, ociężałych wsadów uszkodził obręcz i trzeba było w trybie pilnym zaangażować ekipę mechaników, która naprawiła szkodę. Serb nie jest może bestią pokroju Shaquille’a O’Neala czy Darryla Dawkinsa, ale 221 centymetrów wzrostu jednak robi swoje.
W tej sytuacji „Polish Hammer” może dziękować fortunie za dwie rzeczy. Po pierwsze za to, że Marjanović – jak dobrze by nie grał – nie wytrzyma kondycyjnie trudów całego spotkania. To taki typ zawodnika. Polak po prostu dostanie minuty (i to całkiem sporo), choćby Serb rozgrywał mecz życia. Istnieje zresztą duża szansa, że Gortat stale będzie w rozpoczynając spotkanie piątce. Druga rzecz? Szkoleniowcem Clippers jest wspomniany Doc Rivers. Dlaczego to tak ważne, wyjaśniał sam Marcin “Przeglądowi Sportowemu”:
– System, który Doc wprowadził, polega na tym, że każdy z nas ma okazję do zdobycia punktów. Jeśli rywale będą nas odcinali od rzutów z dystansu, trochę otworzy się strefa podkoszowa. I na odwrót – jeśli zacisną obronę w polu trzech sekund, wtedy do akcji wkroczą snajperzy, którzy skarcą przeciwnika z dystansu. Wiele zależy od tego, jak będą nas kryli przy pick’n’rollach. Na pewno będę miał szanse, aby się wykazać. Dostałem duży kredyt zaufania od trenera i teraz nie mogę go stracić. Po dwunastu latach wyrobiłem sobie odpowiednią reputację i szacunek w lidze. Muszę jednak udowadniać na parkiecie, że na to zasługuję.
Kluczowe jest tu ostatnie zdanie, bo po reakcjach fanów LA Clippers w social mediach wywnioskować można jedno: że u nich Gortat ma mniejszy kredyt zaufania niż u trenera i szybko musi zaprezentować się z dobrej strony. Po pierwszym spotkaniu Amerykanie wyciągnęli w sprawie Polaka głównie jeden wniosek – że jest gorszy niż Marjanović. A miejsce Gortata zająć może też Montrezl Harrell, choć akurat dziś Amerykanin wypadł słabo.
O ile znamy Marcina Gortata, o tyle podejrzewamy, że tym akurat się nie przejmuje, bo liczy się po pierwsze to, co osiągnie jego ekipa. By jednak dostać się do wymarzonych play-offów, Clippersi potrzebują Polaka w formie zdecydowanie lepszej niż ta z dzisiejszej nocy. Bo, jak na razie to oni, a nie ich rywale, dostali młotem po głowie. A chyba nie o to chodziło.
Cóż, pierwsze koty za płoty. Trzymamy kciuki, by od tej pory było już tylko lepiej. Okazja do poprawy w sobotę, ale z Oklahomą nie będzie łatwo.