Ostatnio z Ekstraklasy powoływano w zasadzie wyłącznie do tak prestiżowych reprezentacji jak Estonia, Gruzja, Litwa. Dlatego trudno nie odnotować powołania Christiana Gytkjaera do kadry Danii. W zasadzie dawno tak mocna reprezentacja nie szukała w Polsce „wzmocnień” – mówimy przecież o niedawnym uczestniku 1/8 finału MŚ.
Uprzedamy pytanie: nie, powołanie nie jest wynikiem konfliktu federacji ze związkiem piłkarzy, Gytkjaer nie wzmacnia futsalistów i trzecioligowców. To pełnoprawna pierwsza kadra, ta sama, która dopiero co w Lidze Narodów zbiła Walię, ta sama, która zajmuje dziesiąte miejsce w rankingu FIFA.
Dla Duńczyka nie będzie to debiut, zagrał u selekcjonera Age Hareide 15 listopada 2016 roku w sparingu z Czechami. Zmienił wtedy Nicolaia Jorgensena. To jednak pierwsze powołanie odkąd gra w Polsce. Aby było zabawniej, zastępuje kontuzjowanego… Christiana Eriksena.
Nie wiemy jak bardzo zapadł Gytkjaer selekcjonerowi w pamięć dwa lata temu, ale coś musiało być na rzeczy, bo przecież trudno powiedzieć, żeby powoływany był na podstawie aktualnej formy. Duńczyk, jak cały Lech, nie zachwyca. Choć z drugiej strony, może jesteśmy zbyt surowi? Może patrzymy na niego za bardzo przez pryzmat kryzysu w drużynie? Jakby nie było, strzelił w tym sezonie już dziewięć goli, w tym pięć w Lidze Europy.
Choć naprawdę taką wartość w obliczu ćwierćfinalisty mundialu mają gole z Gandzasem i Soligorskiem? Wątpliwe. Jak zacznie wymieniać się doświadczeniami z kolegami z narodowego zespołu, nawet trafienie i asysta z Miedzią mogą ciut zblednąć.
Tak czy inaczej Duńczyk może zagrać w Lidze Narodów przeciwko Irlandii na wyjeździe (raczej nie) i w sparingu z Austrią (kto wie). I jest tylko jedna osoba bardziej zadowolona z powołania Gytkjaera niż on sam:
Księgowy Lecha.
Fot. FotoPyK